Piknik z Labradorką

czw., 4 czerwca 2009, 09:12

– Okej, szampan się chłodzi, stół nakryty, zakąski przygotowane… Po kaszankę dla Pinczera specjalnie pod Grunwald jeździłem, bo on nie uznaje nawet befsztyków, a wszelkimi fłagrasami wręcz się brzydzi, ale w końcu dostałem. Hamburgery dla buldogów też mam, będą się miały w co wgryzać. Przemowę odpowiednią już sobie napisałem, niedługą, ale wszystkim Psom powinna się spodobać, od jamnika po mastyfa. Myślisz, że wszystko jest jak trzeba?
Po tych słowach Bobik spojrzał pytająco na Labradorkę, a ona pokiwała ogonem z aprobatą i szczeknęła tak jakoś… Tak, to brzmiało jak pełne uznanie. Gdyby psy umiały pękać z dumy Bobik na pewno by to zrobił, ale wskutek wrodzonej skromności zadowolił się niby to niedbałym kłapnięciem paszczą w stronę przelatującej muchy i pokrzepiającym łykiem kałużanki.
Dzwonek telefonu nie wydawał się zwiastować niczego nieprzyjemnego. Bobik odebrał i po kilkunastu sekundach jego pysk nabrał wyrazu zdziwienia, a ogon zatrzymał się wpół ruchu. Parę razy skinął potakująco głową, a potem odłożył słuchawkę i oznajmił
– Pinczer nie przyjdzie. Nie ma ochoty spotkać Pudla, a poza tym nie jest pewien, czy kaszanka aby na pewno świeża, a on ma żołądek delikatny.
Labradorka wyglądała na dosyć zdezorientowaną. Bobik zastanowił się przez chwilę i przyznał szczerze
– Wiesz, powinienem się tym zmartwić, ale tak naprawdę wcale się nie martwię. Właściwie nigdy tego Pinczera nie lubiłem. Nawet nie chciało mi się mu wyjaśniać, że kaszankę jeszcze ciepłą wiozłem. Nie to nie, bez łaski.
Labradorka nie zdążyła jeszcze odpowiedzieć, kiedy telefon zadzwonił ponownie. Tym razem Bobik sprawiał wrażenie naprawdę zmartwionego. Szczekał gorączkowo do słuchawki, machał łapami, ale jego rozmówca najwyraźniej nie dawał się przekonać. W końcu Bobik zrezygnowanym ruchem odłożył słuchawkę i bąknął
– Pudel też nie przyjdzie. Tłumaczyłem, prosiłem, nawet zapewniłem, że Pinczera nie będzie, ale się uparł. Nie i nie. No, jakoś tak głupio bez niego, ale co mam zrobić? Przecież nie odwołam przyjęcia.
Następny telefon wprawił Bobika w popłoch. Poczuł nagle, że waży ze dwie tony i ruszenie się z miejsca jest dla niego wręcz nadpsim wysiłkiem.
– Odbierz ty – poprosił Labradorkę. – Mam jakieś złe przeczucia.
Labradorka podniosła słuchawkę, szczeknęła do niej kilka razy i popatrzyła na Bobika smętnym wzrokiem.
– Nawet nie mów! – jęknął Bobik. – Nie chcę wiedzieć, kto jeszcze.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrując się w zastawiony stół i podkulając solidarnie ogony. Nagle Bobik poderwał się, chwycił piknikowy koszyk i zaczął pakować do niego miski, zakąski i papierowe serwetki.
– Co robisz? – zainteresowała się Labradorka.
– Chrzanię to! – oświadczył Bobik i jakoś nagle poweselał. – Zrobimy sobie piknik. Sami. Zabierz kubełek z szampanem, a ja poniosę koszyk. Natura, oko błękitu, krzaczki, tupot uciekających królików, te numery. A tę cholerną kaszankę możesz dać szczurom. I tak jej nie tknę.
Idąc na pobliską łączkę Bobik z Labradorką jeszcze przez dobrą chwilę słyszeli uparte dzwonienie telefonu, ale mieli to szczerze w nosach. Piknik na własną łapę zapowiadał się wiele atrakcyjnej niż planowane przyjęcie. No i Bobik nie posiadał się z radości, że został zwolniony z obowiązku wygłaszania przemowy, która spodobałaby się wszystkim Psom.