Zasuwanie zamka

czw., 25 czerwca 2009, 13:43

Mało co przyprawiało Bobika o taki rozstrój nerwowy, jak pakowanie rzeczy na wyjazd. Stał właśnie bezradnie przed trzema obrożami, zastanawiając się, która z nich wykaże największą wielkoduszność i nie zrobi mu podczas upału zbyt wielkich pęcherzy na szyi, a przy tym będzie wystarczająco reprezentacyjna, żeby zrobić wrażenie na toskańskich psach. Niby nie były one aż takimi ważniakami, jak psy andaluzyjskie, ale nie należało jednak zapominać o psim przysłowiu „jak cię widzą, tak na ciebie szczekają”.
Niektóre elementy układanki w torbie były oczywiste, a kolejność ich dopychania już nieraz przećwiczona. Miska, freesby, pasztet opolski, zapasowa kość… Ale inne tłoczyły się i przepychały na przekształconym w pole przedurlopowej bitwy łóżku, pokazując swoje najlepsze strony i krzycząc: weź mnie! Weź mnie! A Bobik miał miękkie serce i odmówienie zawsze sprawiało mu przykrość.
Z drugiej strony perspektywa wleczenia przez lotniska Europy torby trzy razy większej od siebie samego nie była tym, od czego najchętniej zaczynałoby się wakacje, nie mówiąc już o tym, jak taki ciężar, wzbogacony o zakupione w drodze butelki oliwy i wina, zatrułby i tak z natury przykry moment ich zakończenia. Coś trzeba było zrobić. A przede wszystkim trzeba było pogodzić się ze smutnym odkryciem, że wszystkich i wszystkiego nie da się zadowolić.
– Muszę się nauczyć trochę a… tej… absorpcyjności – rzucił Bobik trochę w przestrzeń, a trochę w kierunku Labradorki, która na pewno nie podejrzewała go o bliską znajomość z tak trudnymi słowami.
– Chyba asertywności – poprawiła go Labradorka lekko znudzonym tonem. – Zaabsorbowany to ty już od dawna jesteś. Całkiem zresztą niepotrzebnie. Wybór tej czy innej obroży w żaden sposób nie wpływa ani na pogodę, ani na smak Chianti.
– Noo, to niezupełnie tak. – zauważył Bobik, czując, że nieśmiały obłoczek asertywności pojawił mu się gdzieś w okolicach śledziony i wędrował zwolna w kierunku pyska. – Wprawdzie pogody to rzeczywiście nie zmieni, ale może wpłynąć na mój sposób jej przeżywania. Inaczej się przeżywa deszcz pod parasolem, a inaczej bez. Inaczej upał z obrożą uwierającą, niż z miękką. A jak będę się męczył z odciskami, to i Chianti straci dla mnie smak.
Labradorka spojrzała na Bobika z odrobiną szacunku.
– Ciekawa rzecz – powiedziała w zadumie – asertywność wydaje się podnosić atrakcyjność.
– O, to świetnie – ucieszył się Bobik i spróbował przepchnąć obłoczek jeszcze dalej w stronę krtani. – Wiesz, to może jeszcze, zanim wyjadę, porozmawiamy o tych kościach, które ja stale zakopuję pod tym dużym bzem, a ktoś mi je stale odkopuje i…
– Zaraz, zaraz! – przerwała Labradorka. – Widzę właśnie, że asertywność podnosi atrakcyjność tylko do pewnego stopnia. Znaczy, do pewnego stopnia asertywności.
Bobik zamilkł i w roztargnieniu wrzucił do torby spore pęto kiełbasy krakowskiej suchej. Labradorkę było chyba jeszcze trudniej zadowolić, niż wszystkie rzeczy do zabrania razem wzięte. Ale w obliczu bliskiego spotkania z oliwno-brzoskwiniowymi pejzażami i tak nie mógł się tym dłużej zajmować. Toskania była już na zasunięcie zamka podróżnej torby. Postanowił o wszystkim innym pomyśleć… no, nie jutro. Za kilka popojutrzy.