Powrót iluzjonisty

wt., 7 lipca 2009, 02:56

Bobik postawił torbę na schodku, otwarł drzwi i nie świecąc światła, żeby nikogo nie zbudzić, wśliznął się na blog. Nos mówił mu, że wszystko było na swoim miejscu. „Te same wąchał sprzęty, te same obicia, którymi się zabawiać przywykł od powicia…” – wyszeptał uspokojony i jednym przechowanym w zasobach pamięci kinetycznej susem wskoczył na kanapę. Kanapa drgnęła, zafalowała i warknęła głosem Labradorki
– Nie mogę ukryć, że znam przyjemniejsze sposoby powracania do domu. Pamiętam na przykład powrót taty… Co prawda okazało się dość szybko, że był ojcem zadżumionych, ale na grzbiet z brudnymi łapami jednak mi się nie pakował. Albo jak Litwini z nocnej wrócili wycieczki – żaden nie wpadł na taki idiotyczny pomysł, żeby na mnie wylądować. No, ale czego można oczekiwać od niedouczonego szczeniaka…  
– Przepraszam – wyszeptał skruszony Bobik – nie przypuszczałem, że tu jesteś. Myślałem, że nikt na mnie nie czeka.
– Nikt nie czeka na kamienie, które nie są łzami – oświadczyła patetycznie, choć nie całkiem zrozumiale Labradorka. A na tych, co z Werony, mogą czekać na przykład dwaj smutni panowie. Albo ja.
Bobik nie bardzo wiedział jak jej wyjaśnić, że do Werony nawet się nie wybierał. Labradorka nie przepadała za podawaniem w wątpliwość jej nieomylności. Spróbował więc zejść z drażliwych tematów, zeskakując z kanapy i kładąc się pod stolikiem. Miejsce może nie było najwygodniejsze, ale za to odległość bezpieczna.
– No i jak było, jak mnie nie było? – zagadnął, licząc się z ewentualnością, że było nawet i lepiej.
– Panno święta, co jasnej bronisz Częstochowy! – westchnęła Labradorka ze znużeniem – Czy ty musisz zadawać takie durne pytania? Nie wystarczy ci, że jesteś?
– To prawda – zgodził się potulnie Bobik. – Wystarczy być. A o wszystkim innym możemy porozmawiać, jak będzie jasno…
– Pełnej jasności to nie będzie nigdy – przerwała dydaktycznie Labradorka. – Może być większa lub mniejsza, To, co szczeniaki biorą za pełną jasność, jest wyłącznie iluzją. Może i przyjemną, ale wcześniej czy później wiodącą w maliny. A w malinowym chruśniaku pies nie ma na co liczyć. Kolce się w kudły powczepiają, zębów nie ma w co wbić, a zresztą i tak nikt się tymi małymi, czerwonymi nie nasyci, bez względu na to, ilu zje… Szkoda szczekać! Na tej podstawie zresztą została sformułowana psia teoria względności. Nie ma nocy, nie ma dnia, nie ma wierzchu, nie ma dna, nie ma dosyć dużej kości, nie doczekasz się jasności… I tak dalej. 
– Rozumiem – zrobił wysiłek intelektualny Bobik. – Nigdzie drogi ni kurhanu.
– No właśnie! – przyznała stosunkowo łaskawie Labradorka – Jak na ciebie to wyjątkowo bystre spostrzeżenie. Może podróże faktycznie kształcą?
Bobik za żadne skarby nie przyznałby się, że spostrzeżenie wcale nie było jego. Zwłaszcza że przekonanie o tym, czyje ono było naprawdę, też mogło się okazać tylko iluzją, aluzją, czy spuszczoną lub podniesioną żaluzją. Co mogłoby, całkiem wbrew zamierzeniom, doprowadzić do niejakiej konfuzji.