Gotowość
– Wiesz – powiedział Bobik do Labradorki, wyłażąc spod łóżka, gdzie spędził ostatni tydzień – chyba nawet słynny psi nos może czasem się pomylić. Coś się tu jednak chyba zmieniło.
– Zawsze się zmienia – zauważyła ze stoickim spokojem Labradorka. – Nie wejdziesz dwa razy na tę samą kanapę, nie mówiąc już o zjedzeniu dwa razy tej samej pasztetówki. Jak chcesz uniknąć zmian, to musisz dać się zahibernować. Ale i tak wtedy czeka cię Bardzo Duża Zmiana po odmrożeniu.
– Brrrr!!! – wstrząsnął się Bobik. – Nie znoszę zimna! To chyba już z dwojga złego wolę te drobne zmiany, po kawałku. Ale one też nie zawsze są przyjemne.
– Zawsze ci mówiłam, żebyś czytał również to na końcu, drobnym druczkiem – westchnęła Labradorka. – Zapoznałeś się z instrukcją obsługi życia? Nigdzie tam nie ma o tym, że ma być przyjemnie. Za to na końcu, choć maleńkimi literkami, stoi jak byk: „reklamacji nie uwzględnia się w żadnym wypadku”. Nie powiem, żeby to było uczciwe, ale nazwa firmy nie jest podana i nie bardzo wiadomo, z kim się procesować w razie czego.
– A czy da się tak zrobić, żeby zmiany były trochę mniej nieprzyjemne? – drążył ze szczeniackim uporem Bobik.
– Och, zawracasz głowę! – ziewnęła wyraźnie już śpiąca Labradorka. – Tak całkiem się nie da. Ale są pewne formy anestezji…
– Wiem – ucieszył się Bobik – napoje wysokoprocentowe na przemian z recytowaniem utworu Polały się łzy me… na tle Czterech pór roku!
– Niezupełnie o to mi chodziło – zaprzeczyła Labradorka, dyskretnie odstawiając szklaneczkę za róg kanapy. – Może źle się wyraziłam. Miałam chyba na myśli nie tyle anestezję, co antytoksynę. Na odtrutkę można sobie pomyśleć, że zawsze mogłoby być jeszcze gorzej. Na przykład, że byłoby już bardzo źle, ale żadna zmiana nigdy by nie nastąpiła. Że, powiedzmy, w ogóle przestano by produkować pasztetówkę, bez możliwości odwołania. Albo że prezydentem zostałby już na zawsze…
– Już dobrze, już dobrze, zrozumiałem! – wykrzyknął w popłochu Bobik. Zaczynało mu świtać, że bez zmian, jakkolwiek by nie były przykre, pewnie jednak nie da się obejść. I że spędzanie z tego powodu życia pod łóżkiem niekoniecznie jest najlepszym pomysłem. Przez chwilę zastanawiał się nad zamianą podłóżkowości na podstolność, ale w porę przypomniał sobie starą psią maksymę „bo nic tak nie boli, jak bycie podstolim” i zrezygnował również z tego pomysłu. Ale przecież nie mogło tak być, żeby jakoś nie było. Na pewno dało się z kimś pogadać, kogoś zapytać…
– Nie ma tego złego, co by spod łóżka nie wyszło – szepnął z przekonaniem i na wszelki wypadek ułożył się pod samymi drzwiami. Nie, żeby w ten sposób na ruch drzwi mógł mieć jakikolwiek wpływ. Chodziło tylko o gotowość. Bo w życiu każdego szczeniaka przychodzi taki moment, że jakakolwiek gotowość jest lepsza od najlepszej niegotowości.
Gdy dorwiesz coś, co chrzęści mile,
nie sądź, że to na zawsze dane.
Pożujesz to przez krótką chwilę
i czujesz w konsystencji zmianę.
Gdy coś zapachem takim wionie,
że aż się zęby wbić zachciewa,
zaczekaj z dzień. Te cudne wonie
jutro inaczej będą śpiewać.
Lecz nie ma tego złego, co by
i nie wie nikt, co się okaże.
Gdy takiej wiedzy masz zasoby,
czasami możesz zmylić straże
i zbiec. Więc miej się na baczności,
ostrz stale ślepia jak krogulec,
bo to, co cię w tej chwili złości,
też wkrótce zmianie może ulec.
Bobiku, i ja szykuje sie wewnetrznie na cos co moze mnie zloscic przez nadstepne kilka tygodni, ale mam nadzieje, ze bede mogla sie na to popatrzec inaczej…
Wiecej Dalaj Lamy… jak mowila Monika.
Jeszcze dodam, ze sos zrobiony z majonezu z kefirem pol na pol, odrobina rozgniecionego czosnku i zielonej pietruszki (plus sol i pieprz nie musze dodawac, tez odrobina miety) pasuje do wszystkiego: kotletow, szaszlykow, kielbasek, ryby, sera feta w nalesnikach itp itd.
witam, piękny dzień 🙂 jeszcze nie praży, ptaki śpiewają, kaskada szemrze, przyroda gotowa na to co się wydarzy,
miłego dnia 🙂
Ja bym tak hibernacji nie skreślał. Letnie upały wcale nie są takie przyjemne. A jak śmieciarze zapomną ze dwa razy sprzątnąć kubeł, to smrodu i do listopada się nie pozbędziesz…
„ostrz stale slepia jak krogulec”? No, no… 😈
Niech ja sie na tym przespie…
Zmiany dziela sie generalnie na dwie kategorie – na lepsze i na gorsze.
I tu dopiero jest pole do interpretacji.
Dzień dobry. 🙂 Ja wkrótce pointerpretuję, tylko muszę najpierw
a) napić się kawy.
b) pozałatwiać sprawy
c) obejrzeć sobie okoliczności przyrody, do których tak zachęca Jarzębina 🙂
d) dopilnować śmieciarzy, bo rzeczywiście kilka razy w historii zdarzyło im się nie wywieźć i skutków wolę nie opisywać. 😯
A jak to wszystko wykonam, to będę już prawdopodobnie silny, zwarty i gotowy. 😀
Króliku, taki sos rzeczywiście pasuje do wszystkiego (niemal jak tarty ser sypany przez ciotunię), tylko u mnie on musi mieć duuuużo czosnku i zamiast mięty zielony pieprz. 🙂
A duuużo Dalajlamy też nigdy nie zawadzi. 😉
Punkt b) może trwać dowolnie długo i daje nieuzasadnione usprawiedliwienie dla przedłużającej się nieobecności.
Wnoszę o jego wykreślenie lub zastąpienie czymś krótszym i wymiernym (w ramach podtrzymania tradycji ciągłej zmiany).
Po przespaniu sie dochodze do wniosku, ze generalnie lepsze sa zmiany na lepsze, choc i od tego zdarzaja sie wyjatki.
Wszystko się zmienia, co za czasy…
już nic stałego nie zostało,
Pantarej rzekł to, on był klasyk,
chyba, że mu się odwidziało…
Znaczy poglądy mu się zmieniły…
Punkt a) też może trwać dowolnie długo… 😉
Gdy już Pantarej znudzi człeka
i uda się do Heraklita,
ten rzecze: patrzaj pan – most, rzeka…
Skacz pan na główkę i nie pytaj.
Tu płytko, widać piasku smugi,
optyczne na to są dowody,
więc jest gwarancja, że raz drugi
już pan nie skoczysz do tej wody.
No, teraz mam dłuższą chwilę do dyspozycji i mogę się zagłębić w interpretację. 🙂
Obiecałem przed wyjazdem na wakacje, że jeżeli będzie taka potrzeba, wrócimy kiedyś do pytania, jakie są oczekiwania wobec blogu i co należałoby zmienić. Nie chciałem zaczynać tego tematu zaraz po powrocie, bo za dużo spraw pourlopowych zwaliło mi się na głowę, żebym mógł blogowi poświęcić należną ilość czasu i uwagi. Zdaję sobie sprawę, że teraz moment też nie jest najlepszy, bo wiele osób jest akurat na urlopach, a niektóre dopadły znacznie ważniejsze od blogu życiowe problemy. Ale nie chcę też odwlekać postawienia tego pytania w nieskończoność, bo nie ulegało wątpliwości, że nie wszyscy byli z funkcjonowania blogu w ostatnim czasie zadowoleni i nie ma co udawać, że nic się nie stało. No więc zawiadamiam, że wylazłem spod łóżka i jestem gotów do zmierzenia się z trudnościami, o ile nie będą dla mnie dużo za duże. 🙂
Nie chciałbym oczywiście wpadać w jakieś rozdrapywanie typu „bo on mi napisał to, a ona mi tamto”. Nikt nie jest doskonały, wszyscy popełniamy jakieś błędy, ze mną na czele, ale jeżeli nie potrafilibyśmy ich sobie wybaczać, nawet po czasie, to marna by to była podstawa do rozmowy. Pytam o pomysły, co można zmienić na lepsze, żeby wyeliminować jak najwięcej zgrzytów w blogowym mechanizmie. Wszystkich się zapewne nie da i nie ma co sobie stwarzać iluzji, że to możliwe, ale chociaż część na pewno można.
Za wszelkie propozycje, zarówno poważne, jak i niepoważne, będę głęboko wdzięczny, bo już mi dosyć niewygodnie było pod tym łóżkiem. 😉
Bobiku – krótko:
1. psoploretariat
2. link od Moniki (29 stron 🙂 ) w sprawie blogowej etykiety
3. nie rozdrapywać ran, ale dość szybko przeprosić
4. są różne powody dla niepisania na blogu; żabki już przerabialiśmy ale jeśli ktoś odchodzi bo coś mu się tu nie podoba to może chociaż do Ciebie dwa-trzy słowa podziękowania za dotychczasową wizytę z krótkim wyjaśnieniem przyczyn ?
Miłego dnia wszystkim, energii mi starcza na zaglądanie o czym się mówi ale już nie na czytanie linkowanych artykułów nie mówiąc o wyrobieniu sobie zdania.
1. Za dużo
2. Za długo
3. Za …
A konkretniej, Bobiku, to Twój blog i nie mam zamiaru określać, jak ma być zorganizowany. Zawsze można nie przychodzić…
Wando, współczuję całym psem, bo też znam te stany. 🙁 Dziękuję, że mimo niedostatków energii zechciałaś „dać głos”. A energia może się wygania po polach i wróci. Ja w każdym razie tak robię. 😉
foma – jak za dużo i za długo, to podejrzewam, że trzecie „za…” miało brzmieć „za…mknij oczy i pomyśl o Anglii”? 😆
Albo:
za borem za lasem
tańcował chłop z pasem
za lasem za borem
tańczył chłop z toporem
w borze, w lesie, w blogu
szukaj niby w stogu,
bo łatwiej się nie da.
nadmiar to też bieda.
prof Leszek Kołakowski nie zyje.
A ja kompletnie nie zrozumialam 😳 czego za duzo, czego za dlugo i czego za… 😳
😯
🙁
Za dużo to tych śmierci ostatnio 🙁
Ich pewnie zawsze tyle było, tylko wcześniej umierali ci, którzy aż tak dużo dla nas nie znaczyli. A teraz już biorą z tej półki…
Nigdy nie zetknąłem się z Leszkiem Kołakowskim osobiście, a czuję się tak, jakby mi ktoś z rodziny umarł. Słowo pisane ma jednak ogromą moc wiążącą.
Spotkalismy sie przypadkiem Bobiku. Czasami po blizszym poznaniu nie wszyscy ze wszystkimi chca kontynuowac znajomosc. Bilans musi byc dodatni dla kazdego, zeby chcial sie logowac na blog codziennie. Nie moze to byc stress, bo mamy go w realnym zyciu dosyc, zeby sobie dokladac stresu w wirtualnym.
Na dodatek, jak to w zyciu, jedni buduja drudzy rozwalaja,
ale najwazniejszy jest gospodarz, bo to on nadaje ton. Ja twoje szczekniecia lb.ubie Bokiku. Czasem brakuje mi troche tematu do naszych rozmow, np. turystyka (wszyscy jezdza), albo kuchnia, albo muzyka, cos w czym bedziemy sie doskonalic przez nasze dyskusje. Spontanicznosc test fajna od czasu do czasu np. kupletowanie.
Bardzo bylam zainteresowana wpisami i linkami od Moniki. I wogole jej stylem, zyczliwoscia, madroscia zyciowa, oczytaniem i stosunkiem do innych. Zawsze skanuje wpisy oczami czy przypadkiem nie wpadla. Tez skorzystalam z informacji podanych przez innych, ale Monika jest dla mnie rzadkim ptakiem. Takich ludzi spotyka sie rzadko i ciesze sie, ze mialam okazje na nia wpasc na twoim Bobiku blogu.
Jak to sie dzieje, ze dorosli ludzie potrafia na siebie niezyczliwie zawarczec, czy powiedziec cos grubiansko? Nie wiem, ale mysle, ze nie nalezy tego tolerowac.
No, ale nie sadze, zebysmy byli sobie winni jakies wyjasnienia czy usprawiedliwienia odchodzac. Bo to sie rozumie samo przez sie: albo zabcia, albo „I am not really that much into you” parafrazujac ksiazke.
Buduj Bobiku SWOJ blog, biorac lekcje z dotychczasowych blogowych doswiadczen.
Wiecej nie socjo-psychoanalizuje.
Dla mnie to miejsce – stworzone przez Bobika i opromienione jego wdziekiem, madroscia i talentem – jest azylem – ucieczka od morza fizycznego bolu, ktoremu sie przygladam codziennie bezradna, od morza rozpaczy, ktora dziele od bez mala trzydziestu lat, od morza glupoty i codziennie marnowanych szans w kraju, ktory mi jest wciaz nablizszy. To miejsce jest ucieczka do wartosci, ktore sa dla mnie drogie i wazne, do ludzi, w gronie ktorych czuje sie dobrze i ktorzy te moje wartosci podzielaja i ktorzy potrafia o nich mowic znacznie lepiej niz ja sama umialabym.
Moj dzien zaczyna sie od wizyty w tym miejscu, zanim jeszcze zmienie nocna koszule na cos przywoitszego. MNie sie zdarza wstac w rodku nocy, bo nie moge zasnac i zajrzec, czy nikogo na blogu nie znajde .
Kiedy jestem sfrustrowana, dziele sie swoja frustracja z ludzmi, ktorzy tu przychodza. Kiedy spotyka mnie cos dobrego, tez biegne z tym na blog.
I przez moment nie zapominam, ze to miejsce zawdzieczam Bobikowi, ktory zanim to miejsce ustanowil, wszystko sobie dokladnie przemyslal, wszystko przewidzial i zawarl w kilku punktach Dyktatury Psoletariatu. To madry i wazny dokument, a Pies, ktory w nim obiecuje, ze bedzie rozumnym dyktatorem, oswieconym, tej obietnicy dotrzymuje. Jest najbardziej cywilizowanym Dyktatorem z jakim zdarzylo mi sie jak dotad spotkac.
Nie chcialabym aby ten blog sie zmienil. Chcialabym aby pozostal przestrzenia cywilizowanej rozmowy, a jesli jakis splot okolicznoscui, temperamentow, pogladow czasami nazbyt sie zapetli i wywola konflikt, co jest przeciez nieuniknione, to zeby mozna go bylo rozwiazywac w spopsob tez tak cywilizowany, jak zarzadzil to Gospodarz tego magicznego miejsca.
vitajcie ! myslę Bobiku że nie musisz robić rachunku sumienia ani sobie ani innym. Ja np. mam mało czasu i chociaż chciałabym , nie mogę częściej pisać… Ostatnio ktoś mi opowiadał, że w jednym z europejskich krajów zawiązuje się komitety obrony życia starszych lub ciężko chorych ludzi aby nie zostali poddani eutanazji. To tylko część tej makabry ,.. Ci ludzie pilnuje dzień i noc chorego aby go nikt nie ukatrupił w imię dobra / fałszywie pojętego/ rodziny która ma się niby męczyć z chorym. brrr okropność. Fajna perspektywa. . 🙁
przypomniałam sobie o tych opowieściach przy okazji telefonii o Rydzyka . Swoja drogą chciałabym miec taki talent do biznesu 🙂
i przecież jest wreszcie słoneczna pogoda, każdy gdzieś wygrzewa swoje kostki jeszcze klekocące bo kto wie jak to będzie z tą eutanazją. Prawdę pisząc to nie wiem czy Twój wiersz jest optymistyczny czy pesymistyczny. 🙂
a tak w ogóle, to jak moja Babcia mówiła , nie bierz do głowy a żyła 95 lat w dobrym zdrowiu i takimże humorze 🙂 dobrej nocki
Dzień dobry wieczór.
@Bobik & @Koszykowcy
oto mój plan na przyszłe 3 tygodnie 🙂 🙂 🙂 :
a) dzisiaj: pierwszy urlopowy wieczór ….yes, yes, yeeeees! 🙂
b) zawsze: chłodne reńskie wino
c) dzisiaj i jutro: pyszna zupa ogórkowa (dziękuję Marylko 🙂 )
d) zawsze: na balkonie, kawa, koniak, solone migdały, oliwki sery …., rozmowy, książki, blogi 🙂
e) dzisiaj: Landesschau SWR… co z moją pracą ???? 😉
f) następnych 21 dni: w czasie urlopu w Sopocie nie będę kupował ani czytał FAZ oraz SDZ
g) przyszły tydzień: „Zorba” w Orłowie w Teatrze na Plaży
h) przyszły tydzień:”Skrzypek na dachu” Teatr Muzyczny w Gdyni (kiedy? czy dostanę bilety?)
i) spotkanie z koleżankami i kolegami z ogólniaka (motto: 36 lat po studniówce, maturze oraz …)
j) za dwa tygodnie: Teatr im. A. Osieckiej w Sopocie, mam nadzieję że pan Ochodlo coś zaproponuje 😉
k) po urlopie: częściej wpadać do Bobika na spotkania z Koszykowcami i nadal kierować się zasadą:
– słucham / czytam prawie każdy wpis
– nie z każdym się zgadzam
– nie zawsze muszę to podkreślić
– nie zawszę muszę przedstawić swoje zdanie w każdej dyskusji
– jak coś napiszę, to nie zawsze oczekuję jakiegokolwiek rezonansu
Wasze zdrowie (1983 Thüngersheimer Johannesberg Riesling Kabinett trocken ) … to jest to 🙂
PS
g1) 20.07.09 Opera Leśna w Sopocie: nie będę na Wagnerowskim przedstawieniu 🙁 („Rheingold”)
g2) codziennie: będę w „Błękitnym Pudlu”, rano (gazety, kawa…), wieczorem (rozmowy, wino …) 🙂
Uau! Zycze Wam dobrej pogody – mam nadzieje, ze juz dotarla do Sopotu.
Bez FAZ? i bez SDZ? POrozmawiamy za tydzien-10 dni czy wytrzymasz!
Jesli Wam jeszcze zabraknie kulturalnych wieczorow, to uwrazliwiam na 10-dniowy Festiwal Szekspirowski w Trojmiescie kiedy tam bedziecie, ale nie wiem co i czyje insceniozacje pokazuja – gdzies mi to mignelo.
Spotkanie z klasa moze byc bardzo fajne. Nigdy nie mialam szkolnego reunion i troche mi szkoda. A liceum moje juz nie istnieje. 🙁
Nie z kazdym wpisem sie zgadzasz i nic nie mowisz? Odbierasz nam cala frajde! To nalezy po urlopie zrewidowac!
Przyjemnego wieczoru z Kabinettem!
Znam Blekitnego Pudla, bardzo mila kawiarnia. I zabawna w wystroju.
Serdeczne dzięki dla wszystkich się wypowiadających, już zbiorowo, bez wymieniania. Ale i tak pewnie wiecie, że Was kocham wszystkich razem i każdego z osobna. 😀
KoJaK przedstawił tu program, który jakoś tak brzmi, jak gdyby jego autor przebywał gdzieś w okolicach raju. KoJaKu, jesteś pewien, że żyjesz i nie zostałeś jeszcze zaliczony w poczet aniołów? 😆
Zdrowie Wszystkich bardzo chętnie. Może być caipirinha? 🙂
@Helena
Kabinett jest tylko dodatkiem do przyjemnego wieczoru z Marylką! 🙂
O Festiwalu Szekspirowskim już się dowiadywałem (niech żyje internet!).
… wytrzymam… bo kupię „Spiegel” i „Die Zeit” 😉
Jak to, KoJaKu? A nie kupisz „Faktu”? Ani „Naszego Dziennika”? Ani nawet „Rzepy”? 😯
Jakże to tak, wyjeżdżać do egzotycznego kraju i ani trochę egzotyki nie załapać? 😉
@Bobik
Masz rację, Sopot to naprawdę okolice raju … 😉 wiem bo tam się urodziłem, chodziłem do szkoły ….
Moguncjuszu, szkoda, że nie spotkamy sie na Wagnerze – ja się wybieram…
O blogu się nie wypowiadam, bo Bobik swoje wie. A jak nie wie, to opowiem w mailu. 🙂
Egzotyki to się kiedyś nasłuchałem dzięki „Tercetowi Egzotycznemu”, dziękuję, starczy.
Kupię, a nawet przeczytam „Fakty”, „Nasz Dziennik” a nawet „Rzepę” lecz nie omieszkam zajrzeć do „Die Tageszeitung” oraz pośmiać się czytając „Titanic” („Szpilki” chyba już nie istnieją?).
Szpilki owszem, istnieją, na stopach mojej mamy, bo już wyleczyła toskańskie pęcherze. 😆
A wymienione przeze mnie czasopisma chyba nie mniej śmieszne od „Tercetu Egzotycznego”?
Choć czasami i straszne. 🙄
@Dora
no niestety nie spotkamy się!
Dlaczego organizuje się tak praco- oraz czasochłonne spektakle na jedno (co najmniej w Trójmieście) przedstawienie?
Czyżby brak zaufania na sukces, na większą frekwencję?
@Bobik
… dziękuję! 😉
Tak dla pociechy (?), i może trochę wytłumaczenia, to to nie bedzie spektakl, tylko wykonanie koncertowe.
Uświadomiłem sobie właśnie, że Marylka na blogu (blogach) spełnia rolę fantomatyczną, tzn. jest, a zarazem jej nie ma. 😀 Tak samo jak kilka innych osób, które na tyle zna się z opowieści lub napomknień, że w naszym wirtualnym świecie zaczynają być realne, ale osobiście się nie pojawiają.
No to proponuję zdrowie pięknych Fantomów! 🙂
Bo taki Wagner to moze puscic z torbami nawet Metropolitan Opere.
Dzieki za to wyznanie uczuc, Bobiku. Ja, w mojej poprzedniej epistole, powinnam byla dokonczyc, ze suma blogowiczow obecnych jest wciaz taka (choc sadly bez Moniki ostatnio), ze wciaz chetnie tu wracam i pisze nawet o zgrozo w godzinach pracy jak mam 5 minut.
Credo blogowe Moguncjusza mierzy wysoko, ale tak trzeba mierzyc. Milego urlopu Moguncjuszu.
Ja wiem, że to nie jest sprawiedliwe wobec innych zwierzątek, ale muszę wyznać, że do królików zawsze miałem słabość. 😳
Na szczęście, jak to pewna powieść miała w tytule, miłość niejedno ma imię. 😆
Dobranoc, Blogu.
Wołacz: o, bloże! 😆
Dobranoc, Bloze!
Kolorowych now, Bloze.
Ty tez nie spisz?
Heleno, jesli to mnie sie pytasz, to ja nie spie, bo godzina wciaz mloda. Jeszcze przed 10 PM. Ale, jesli ty jescze nie spisz o twojej wczesno-rannej godzinie to mam nadzieje, ze uda ci sie polezec w piernatach conajmniej do poludnia.
Jutro przylatuje moja mlodsza siostra Justyna z Warszawy na miesieczna doroczna siostrzana wizyte. Pewnie jutro to my bedziemy siedziec i gadac do rana.
No to milego spotkania, kroliczku.
Spij dobrze, Heleno, spotkamy sie wirtualnie jutro. Zawsze uwaznie czytam twoje wpisy. I wogole to ty, i Bobik, i Mama Bobika, i zona sasiada, i Owczarek Podhalanski to sa osoby z realu, ale ja nic o was w realu nie wiem… To tez jest taki blogowy klimat.
Na zupelna dobranoc dodam, ze biale wino rumunskie Feteasca Alba is very agreeable oraz, ze moj mlodszy pies Basil dzisiaj skonczyl dwa lata.
Happy birthday, Basil! 😀
Żeby nie było tak całkiem wirtualnie, to informuję, że ja jestem brunetem, a moja mama blondynką. A wszystkie blogowe osoby, które udało mi się poznać w realu, okazały się jak najbardziej warte poznania, nie mówiąc już o Poznaniu lub jakiejkolwiek innej miejscowości. 🙂
Wiadomo jednak, ze granice Poznania sa w Kutnie…
Skierowanie moich myśli na granice Poznania okazało się nader niebezpieczne. Utonąłem w niejednoznaczności, nieoznaczoności i w geograficzności na dodatek. Bezgranicznie. I dalej tonę. 🙄
Ostatni lyk Feteasca Alba i dobranoc…
no prosze, ostatni wpis Bobika 05:17 a Królika 05:21
ja wstałam o 05:00 czyli możemy pełnić całodobową warte 🙂
bardzo mi się podobają propozycje KoJak’a Moguncjusza 🙂
inna rzecz, że duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe i dobrymi chęciami to coś, niezbyt miłego, jest wybrukowane, jednym słowem nobody is perfect 🙁 ale zgadzam się, „mierzyć” warto 🙂
i zgadzam się też z Heleną, blog wiele straciłby na uroku, gdybyśmy przestali być sobą, a jesteśmy jacy jesteśmy, z całym dobrodziejstwem inwentarza: wadami 🙁 i zaletami 🙂
wierzę jednak, a wiara góry potrafi przenosić 🙂 , że stać nas na wielkoduszność, tolerancje, poczucie humoru, dystans do samego siebie i wzajemną życzliwość 🙂
osobiście odczuwam na blogu brak nie tylko Moniki, ale też Małgosi, Babki z Gdyni, Nietoperzycy, Niuni, Emi, PA, tęsknię za PIRSem 🙁 brakuje mi ich wszystkich, każdego dnia mam nadzieję, że zobaczę ich wpis 🙂 a jak już to się stanie to powitam to dobrym winem 🙂 a jak już wrócą wszyscy, to drżyjcie moje zapasy nalewek, spiję się cztery d…. 🙂 🙂 🙂
jestem uparta w swojej wierze i czekać nie przestanę 🙂 🙂 🙂
ot, przewrotność losu!!! w czwartek „pogoniłam” nierzetelnego ogrodnika, a dziś się okazało, że automatyczne nawadnianie ogrodu nawaliło 🙁
dookoła ludzie podtopieni, a u nas sucho, jak nie powiem co!!!
Rysiu, gdzie jesteś, ja też muszę pomantrować: glupi, glupi i ma wszy, jak WIELKIE ruskie czołgi!!! 🙁 🙁 🙁
uszy po sobie i biegusiem do ogrodnika marsz aauuu!!!
a reńskiego wina, prosto od właściciela winnicy, to już tylko dwie marne butelczyny zostały, o losie, losie okrutny 🙁
Kroliku, przeczytalam mocno sie rumieniac, 😳 Twoje uwagi na moj temat, za ktore bardzo Ci dziekuje. Moze kiedys rzeczywiscie na nie zasluze. 🙂 W realu jestem wieloma osobami naraz, raz ta, raz tamta w zaleznosci od sytuacji, choc ponosze odpowiedzialnosc za wszystkie, bo wszystkie nosza to samo imie. W tej chwili istnieje glownie w wersji niezwykle zmeczonego zaopatrzeniowca moich trades people oraz pracujacego na tempo pakowacza, bo za pare dni musimy sie juz przeprowadzac do nowego domu, a tu tyle rzeczy jeszcze niegotowych, zas ja jestem chwilowo sama na posterunku. Lipiec jest niestety miesiacem konferencji naukowych z dziedziny fizyki eksperymentalnej, zaplanowanych na rok wczesniej, wiec maz wyleci na jedna z tych konferencji ze starego adresu po czym po powrocie odnajdzie nas pod nowym…
O blogach, o naszym blogu moge chetnie porozmawiac ogolnie w weekend, gdy przynajmniej odpadnie mi dogladanie fachowcow. Na szczescie juz wlasciwie zakonczylam (mam nadzieje) nieustanne wizyty w Home Depot, ktore ostatnio urozmaicaly mi wlasnie weekendy (zainteresowanym moge nawet zdradzic, ze w najblizszym nam przeogromnym sklepie tej firmy, w Tewksbury, Mass, toalety znajduja sie w rzedzie 13 na koncu, kafelki sa w 8, a uchwyty do szafek kuchennych w samym srodku sklepu).
Teraz zas tylko napisze, ze Blog Bobika jest dla mnie bardzo bliskim miejscem, gdzie moge regularnie spotkac staly, a jednoczesnie rozrastajacy sie zespol wspolnie i spontanicznie redagowanego magazynu, w ktorym mozna znalezc wszystko – od opinii na tematy polityczne w Polsce i zagranica, wyrazonych proza lub wierszem, przez przepisy kulinarne, recenzje i analizy utworow literackich w kilku jezykach, po porady na tematy hydrauliczne, i luzno lub calkiem spojnie wyrazane uwagi natury ogolno filozoficzno-psychologiczno-socjologiczno- zartobliwie- przekornie-lirycznej…. Kiedys juz pisalam o tym, ale tu powtorze, ze szczegolnie jest mi bliskie pojecie sundara, co oznacza piekno w sanskrycie. A piekno w hinduizmie jest zalozenia zlozone z najwiekszej ilosci elementow, wielowarstwowe i wieloglosowe, nieokielznane w ciagle rozrastajacej sie zlozonosci. Dla mnie ten blog od poczatku wydawal sie miejscem, gdzie takie „nieczyste” piekno pomieszanych gatunkow i glosow wlasnie mozna razem stworzyc… I przy tym bawic sie w nieustajaca improwizacje, jak w jazzie, o ktorej Wynton Marsalis lubi mowic, ze to przeciez konwersacja miedzy muzykami… I cieszyc sie z wielosci punktow widzenia, doswiadczen, stylow mowienia, nawet roznych estetyk, jak w wierszu Whitmana:
I celebrate myself, and sing of myself,
And what i assume, you shall assume,
For every atom belonging to myself, as good belongs to you.
Nie chodzi wcale o to, zeby sie ze wszystkim zgadzac, zeby wszystko przyjmowac od razu za swoje, ale cieszyc sie z tego, ze choc inne i rozne, to dobrze ze jest. I jesli czegos unikac, to tylko jednego – swiadomego robienia komus przykrosci. Nie przez to, ze ma sie inny poglad na sprawe, nie przez nawet energiczne niezgadzanie sie, ale przez wbijanie sobie szpilek i mowienie komus przykrosci wprost lub przez aluzje. No i oczywiscie – uczyc sie od innych innosci – innosci indywidualnej, i innosci grupowej…
I jeszcze wzmianka juz troche osobista – ten blog zaczal sie jako pomysl i inicjatywa Bobika, gdy okazalo sie gdzie indziej, ze innosc, chocby odrobine inna, byla tam trudno tolerowana. Wiec moje cieple uczucia do tego blogu wynikaja tez stad, ze znam go wlasciwie od poczatku, nawet zanim sie jeszcze urodzil – a to jest szczegolny sentyment. I tak jak Jotka, wolalabym nikogo nie tracic…
A – i jeszcze cos. W ciagu poltora miesiaca od zakupu nowego domu pierwsza rzecza, ktora w nim spontanicznie wysiadla, mimo ze wlasciwie nie byla uzywana byl… bojler. Heleno, jestem w klubie posiadaczy zepsutego bojlera. I do poniedzialku mam podjac decyzje, na jaki rodzaj go wymienic (na szczescie byl ubezpieczony na tego rodzaju okolicznosc.) Tak wiec wracam do hydrauliki. 😀
Ooooo, bojler… Don’t start me off, Moniko, bo nigdy nie skoncze…. Pokrotce zas: w Europie nalezy kupowac bojlery niemieckie, jakiejs specyficznej firmy, ktpra mi wyparowala z glowy, ale jest droga.
W Ameryce – no coz, europejski sprzet nie umywa sie do amerykanskiego jesli chodzi o jakosc, design i ceny.
Home Depot uwielbiam i moge tam zwiedzac godzinami, wyobrazajac sobie jak przyjemnie byloby go miec w Zachodnim Londynie….
Daj mi wybierac raczki do szafek, a jestem w niebie! A kafle, ooo, kafle!….
Ale Tobie oczywoiscie zycze jak najszybszego skonczenia !
A ja chce sie podzielic smutna wiadomoscia z dziennika.
W wieku 113 lat zmarl ostatni w tym kraju weteran I wojny swiatowej. Mial w chwili smierci ukonczone 113 lat i jeszcze w ub. roku odwiedzal swoje dawne pola bitewne, a takze uczestniczyl w spotkaniach z mlodzieza szkolna. .
Niestety wykonczyly go papierosy i wodka, powiedziano w dzienniku.
Only in England….
Dzień dobry 🙂 Melduję się na posterunku, ale tylko na chwilę, bo muszę obwąchać sobotni targ, zanim go zamkną. Nawet wypicie kawy zostawię sobie na potem.
Chociaż może w ramach dbania o zdrowe i długie życie powinienem jeszcze szybko napić się wódki i zapalić papierosa? 😆
Oj, Bobiczku, Bobiczku, czegóż to się szczeniaczkowi zachciewa…
Ja chciałam zaprotestować przeciwko twierdzeniu, że granice Poznania są w Kutnie. Przebywam obecnie w mieście Poznaniu i do Kutna mam stąd dwie godziny pociągiem… Poza tym nie słyszałam o tym, żeby w Kutnie też jadało się pyry albo szneki z glancem…
Doro, skoro przebywasz teraz w mieście Poznaniu, to zapraszam do siebie, rzut beretem od Poznania, kierunek Berlin 🙂
A Poznaniakom, tym prawdziwym, bo ja jestem z importu, zdecydowanie bliżej do Berlina niż do Kutna. A supozycje jakoby do Kutna, uznaliby za gadanie frechownego szczuna zasługujacego na to żeby mu sznupe ośrupać i na gemyle wyciepnąć 🙁
W kierunku Berlina rzucali berety
Nie mają dziś na łeb co włożyć, niestety…
toteż berecik z antenką nie jest znakiem rozpoznawczym poznaniaków 🙂
Zaraz, zaraz, tego „na gemyle” nie mogę rozszyfrować, chociaż po berlińsku rozumiem to i owo. O co to chodzi i skąd się wzięło? 😯 Ryś wprawdzie na wywczasach, ale może znajdzie się ktoś, kto wyjaśni?
Ale tak ogólnie język poznański (i kilka innych) wprowadza mnie w szampański humor. Mogę o sznekach z glancem słyszeć po raz tysięczny, a i tak zawsze mnie to rozbawi. 😀
Monika przysłała mi zdjęcia z parady w Concord do wrzucenia na serwer i udostępnienia wszystkim, ale niestety, ze względu na ciemnotę własną w tej dziedzinie i brak pod łapą Pana Administratora, chyba dojdzie do tego dopiero jutro. Za opóźnienia nie z winy PKP serdecznie przepraszamy P.T. Pasażerów i pozostałą Frekwencję. 🙁
gemyle to śmieci w dużej ilości, coś niepotrzebnego, byle co, i inne etcetery 🙂
Sierżant Gugiel donosi o możliwościach zastosowania gemyli 😆
Łejery, te cholerne szczuny ćmiki polom, a kejter przez sztender na gemyle uciekoł!
…wyćpił mnie jak pyrke na gemyle, a klunkrów było….
Ale dalej nie wiem, od jakiego słowa te cholerne gemyle mogą pochodzić. 😯
Najladniejsze slowo w tym poznanskim jezyku to zacytowane przez Bobika szczuny. To cos jak kuwety, nie?
Nareszcie! Olśniło mnie, skąd te gemyle. Od berlińskiego „Müll”
To było o wiele za proste, żebym od razu na to wpadł. 😀
szczuny to inaczej chłopacy, tak chłopacy, bo Pananiacy nie mówią chłopcy tylko chłopacy i stoją w sklepie za pomarańczkami 🙂
Ja też uwielbiam język pyrski 😀
jotko, dzięki serdeczne za zaproszenie, tym razem się nie wyrobię, ale może przy innej okazji 😀
Doro, zaproszenie otwarte 🙂
Bobiku, jak wrzucisz zdjecia przy fachowej pomocy technicznej, to wtedy opowiem, kto i co na nich jest. 🙂
Heleno, ja w ogole jeszcze nie wiem, czy wybrac bojler tradycyjny, czy doczepiony do systemu ogrzewania domu. Ale na pewno amerykanski, a one rzeczywiscie raczej rzadko sie psuja. Tylko teraz jest troche nowych, ekologicznych produktow na rynku, i z jednej strony moja poczucie spoleczne i naturalna sklonnosc do tego mnie ciagnie, a z drugiej strony pamietam chocby to, co sama napisalas o bojlerach bardziej przyjaznych dla srodowiska (ze sie czesciej psuja). Z czasem pewnie zrobia sie bardziej niezawodne, ale na razie to czesto prawie prototypy. Zas zima w Nowej Anglii z zimna woda, lub gotowaniem wody w czajniku na przysznic, jakos mi sie nie usmiecha…
Home Depot jest swietny, ale jednoczesnie troche deprymujacy swoja ogromna przestrzenia, po ktorej poruszaja sie dziarsko osoby, ktore wygladaja jakby bardzo dobrze wiedzialy, czego chca, podczas gdy ja stoje i dlugo sie zastanawiam nad jakims drobiazgiem, gdy dzieci ochoczo kieruja sie strone dzialu pil elektrycznych… Jeszcze wlasnie najlepiej mi idzie wybieranie tych uchwytow, ale juz przy trzech rodzajach cementu do kafelkow, miedzy ktorym sa subtelne roznice, wyjasniane w tempie karabinu maszynowego przez sprzedawce – jednak sie gubie, nie czujac sie na silach do zaglebienia sie w te wszystkie subtelnosci. I tak wystarczy, ze poszlam na blog hydraulikow amerykanskich (bardzo ladnie prowadzony, polecam!), gdzie sporo sie dowiedzialam na temat baterii lazienkowych i toalet (to chyba najbardziej tam poruszany temat, bo ekologia walczy tam ze …skutecznoscia).
A w temacie rozmowy o rozmowie, przypomnial mi sie jeden z wierszy Blake’a:
A Poison Tree
BY WILLIAM BLAKE
I was angry with my friend.
I told my wrath, my wrath did end.
I was angry with my foe.
I told it not, my wrath did grow;
And I water’d it in fears,
Night and morning with my tears;
And I sunned it with smiles,
And with soft deceitful wiles;
And it grew both day and night
Till it bore an apple bright,
And my foe beheld it shine,
And he knew that it was mine,
And into my garden stole
When the night had veil’d the pole.
In the morning glad I see
My foe outstretched beneath the tree.
Niestety nie mam tego w tlumaczeniu na polski, ale licze, ze ktos moze to ma. 🙂
Zas opowiesciom o dialekcie poznanskim moge sie tylko z fascynacja przysluchiwac, probujac, jak Bobik domyslic sie znaczen z niemieckiego. Z podobna fascynacja przysluchuje sie dialektowi bostonskiemu i nowojorskiemu, z ich charakterystyczna wymowa i slownictwem.
Moze te ekologiczne (kondensacyjne) boilery sa jednak lepiej w Ameryce produkowane? Najlepiej chyba porozmawiac z wykwalifikowanym hydraulikiem (sluze Declanem )
Moj najlepszy hydraulik Michael Simpson (corgy registered) powiedzial mi co nastepuje o kondensacyjnych:
a. sa drozsze,
b. Jak sie cos malego nawet zepsuje, to trzeba wymieniac caly skomplikowany podzespol, a nie np jakis zaworek.
c. Czesciej ulegaja korozji, bo produkuja duzo pary. To prawda, z rury wydechowej z mojego mieszkania na podworko wydobywaja sie takie kleby pary, jakby parowoz zaparkowal na chodniku przy domu.
d. Czesciej sie psuja.
Rozumiem, ze dzieki dalekowzrocznosci Prezydenta George’a W. Busha, Ameryka dokumentnie olala Porozumienia z Kioto o ograniczeniu emisji CO2 i nawet jesli podpisala je juz nowa administracja, to nie wprowadzono jeszcze takiego prawa, ze wszystkie bojlery musza byc kondensacyjne i innych sprzedawac nie wolno?.
Korzystaj poki mozesz, zanim nadejdzie dyktatura drogich niesprawnych bojlerow!
pada, pada, pada i podlewa mój ogród, hip, hip, hura!!!
Dobry wieczór!
Dopiero teraz mogę napisac kilka słów, bo temperatura trochę spadłą/ W Kraowie żar sie lał z nieba cały dzień, ale za chwilę chyba poleje sie woda. nawet chłodnik z buraczków i moscno chłodne rose niewiele mi pomogły.
To co wy nazywacie bojlerem my nazywamy chyba piecem ( na gaz) ja mam włoski, tzw dwuobiegowy czyli grzeje wodę do kaloryferów i wodę bierzącą. Mam ten piec ponad 10 lat, zepsuł sie moze ze dwa razy. O jego zaletach ekologicznych nic nie wiem, ale w tych sprawach jestem sybarytką, przede wszystkim ma być mozliwe niezawodne. Kilka lat temu z powodu awarii gazu w kamienicy spedziłam tydzień w zimnym mieszkaniu, przy zewnętrzych temperaturach około -20 C. Dziekuje ,nie. Nie wiem jak w Europie ale w Polsce najlepsza opinie maja chyba niemieckie Junkersy.
Moniko, remont od podstawach , jest mi doskonale znany. Mnie w pewnym momencie ogarnia uczucie absolutnej niemożności wybrania czekokolwiek. Zdaje sie na moich fachowców ( od lat ta sama ekipa). I tylko myśl by już skończyli i sobie poszli, bez wzgledu na rodzaj zamontowanej baterii. W pewnym sensie mój pierwszy duży remont w 1989 roku był najspokojniejszy. Zdobycie czekolwiek graniczyło z cudem , więc kiedy już udało się coć kupić człowiek byl po prostu szczęśliwy.
a mnie się Berlin kojarzy: „majteczki w kropeczki …” ?
Żono, a co z Twoimi krzesłami? Kupiłaś?
Nie piszę ostatnio duzo, ale czytam codziennie. Powody sa absolutnie po za blogowe, ale nie chcialabym ich tu roztrząsać. Bobik wie. Ten blog jest dla mnie b. ważny, bo wy wszyscy ( z Bobikiem na czele) jesteście dla dla mnie wazni. I to zupełnie nie wirtualnie, ale absolutnie realnie. Podpisuję się pod tym co wczoraj (20.28) napisał Królik. od każdym akapitem.
Nie Jotko, na narazie nie kupiłam krzeseł, troche nie mam ostanio głowy by sie tym zajmować, ale mam nadzieję , że przy wigili usiadziemy na nowych !!!
Kochani, nie robię żadnych podsumowań tego, co piszecie, tylko staram się przetrawiać i wyciągać wnioski. Naprawdę Wam jestem bardzo wdzięczny za to, że mogę się od Was czegoś nauczyć.
A co do realnej ważności wszystkich tu jako osób, to zacząłem się nawet ostatnio zastanawiać nad możliwością doszycia dodatkowych kciuków, bo niemal za każdego w jakiejś sprawie trzymam. 🙂
Idę teraz na parapetówę do sąsiadów. Wprowadzili się grubo ponad rok temu i wciąż zapowiadali jakąś imprezę, ale dotąd nie robili. A jak się wreszcie zdecydowali i ustalili termin na dziś, to się zrobiło mokro i brzyćko (a impreza ma być w ogrodzie). Tak że mogę wrócić w charakterze zmokłej kury na czworakach. 😯
snaczy sie Bobiku, zaśpiewasz, ffw Poolskeee idzieemy troocy paanoowfiee…. 🙂 przyjemności !!!
a u mnie pada, pada, pada 🙂
To w takim razie ja jeszcze wrzuce cos, o czym wspomniala Wanda, czyli juz samo podsumowanie tych 29 stron tekstu o etyce na blogach piora Martina Kuhna:
A PROPOSED CODE OF BLOGGING ETHICS (C.O.B.E.)
Promote Free Expression by posting on your blog on a regular basis as well as visiting
and posting on other sites in the blogosphere. Avoid restricting access to your
blog by certain individuals and groups and never remove posts or comments once
they have been published.
Be as transparent as possible by revealing any personal affiliations that might effect the
opinions you express on your blog.
Emphasize the ?human? elements in blogging by revealing and maintaining as much of
your identity as is deemed safe; promote equality by not restricting specific users
or groups of users form your blog; minimize harm to others by never knowingly
hurt ing or injuring someone with information you make available on your blog;
and build community by linking your blog to others, maintaining a blogroll to
encourage visitors to your blog to visit others, and by facilitating relationships
between you and your readers.
Strive for factual truth and never intentionally deceive readers. Make yourself
accountable for information you post online. Cite and link to all sources
referenced in each blog post, and secure permission before linking to other blogs
or web content.
Promote interactivity by posting regularly to your blog, honoring such etiquette and
protocol policies that are posted on blogs you visit, and make an effort to be
entertaining enough to inspire return visits to your site.
Caly tekst mozna znalezc tu:
http://rconversation.blogs.com/COBE-Blog%20Ethics.pdf
Sam autor rozpatrzyl rozne rodzaje blogow, od towarzyskich do bardziej dziennikarskich i politycznych.
A tu mozna znalezc rozwiniecie rozmyslan na tematy na blogu prowadzonym przez Kuhna w ramach pracy nad etyka na blogach:
http://blogethics2004.blogspot.com/
I na koniec, co mi samej przyszlo do glowy na temat mojego uczestnictwa w blogosferze. Taki rodzaj wlasnego „mission statement”, tak modnego teraz u nas 😉
– nie bede narzucac gospodarzowi blogu mojej jego wizji, a w razie, gdybym miala watpliwosci, po prostu sie go zapytam o jego wizje;
-nie bede wyrazac zlosliwych uwag na temat zadnej osoby obecnej na blogu, lub opisywac nikogo w nieprzyjemnym swietle, rozumiejac ze ta regula nie odnosi sie w takim samym stopniu do osob publicznych i politykow, lub postaci literackich;
-nie bede sie czula urazona nawet energicznym wyrazaniem przez innych uczestnikow rozmowy odmiennych od moich pogladow, z wyjatkiem tych juz najbardziej podstawowych (wyrazajacych uprzedzenia na tle rasy, etnicznosci, plci, wieku, orientacji seksualnej, statusu spolecznego lub zawodowego, itp,);
-nie bede oczekiwac od innych ze beda dzielili moje wlasne upodobania estetyczne;
-nie bede przepraszac za to tylko tylko, ze mysle inaczej, i nie bede oczekiwac, ze ktos mnie bedzie przepraszal, ze mysli inaczej;
-nie obraze sie na nikogo, jesli zaproponowany przeze mnie temat nikogo nie zainteresuje, i chetnie przylacze sie do rozmowy na inny temat, chyba, ze nic nie bede miala na ten temat do powiedzenia, nie majac wyrobionego zdania badz nie znajac sie na temacie;
-moje wlasne poglady bede wyrazac w mozliwie zrozumialy dla innych, i nieobrazliwy sposob, nie obrazajac sie, gdy inni sie ze mna nie zgodza:
-jezeli poczuje sie urazona, to przede wszystkim zastanowie sie czy rzeczywiscie slusznie tak uwazam, czy widze intencje, zeby mnie zranic, i czy warto kazda taka drobna sprawe podnosic. Jezeli mimo to dalej bede czula, ze jest to cos, co bym chciala podniesc, to jednak najpierw sprobuje to zrobic prywatnie, zamiast z kazdego nieporozumienia robic ogolnoblogowe wydarzenie;
-jesli zauwaze, ze komus sprawilam przykrosc jakas moja wypowiedzia, to nawet jesli nie mialam intencji zrobienia przykrosci, przeprosze w miare mozliwosci za niezamierzona przykrosc, jesli uznam, ze moja odpowiedz mozna bylo takze tak odczytac, co przeciez nie do unikniecia przy wieloznacznosci slow;
-postaram sie, zeby wszystko, co pisze bylo zgodne z prawda, wedlug mojej na temat wiedzy, ale tez zostawie sobie i innym pole do zartow i gier jezykowych, gdzie pojecie prawdy nie ma wiekszego znaczenia;
-postaram sie nie pamietac za dlugo wszystkich sporow i spiec, bo to tylko strata czasu mojego i innych. I hodowanie blake’owskiego Posin Tree.
Od razu zaznaczam, ze jest to tylko proba sformulowania tego, co ja sama chcialabym widziec u siebie, a nie zadne narzucanie czegos innym innym. Ale jest to dalszy ciag mojej odpowiedzi na pytanie Bobika, ktorego nie chce zostawiac bez odpowiedzi. I moc jak najszybciej wrocic do rozpatrywania tych nieszczesnych bojlerow. Chyba pojde za rada Heleny, i poradze sie jeszcze hydraulika, z tym, ze oni sobie nawet za porady licza sporo za godzine (taka specyfika kulturowa). I tak dobrze, ze nie tyle, co prawnicy i dentysci. 😉
Zono, chyba jednak jak Ty dam poprawke na moj sybarytyzm, bo wyczytalam, ze jeden z ekologicznych bojlerow skazuje wylacznie na prysznice, a ja lubie czasem spokojna kapiel. Ciesze sie, ze jest ktos, z kogo podejmowanie remontowych decyzji tez wysysa cala energie, bo w Home Depot wszyscy wygladaja na strasznie zdecydowanych… 🙂
Moniko, a ja – powołując się na swoje doświadczenia prowadzącej blog – w paru punktach nie jestem w stanie się zgodzić z p. Kuhnem. Np. z punktem, żeby nigdy nie kasować raz zamieszczonych postów. E tam. Miałam takiego trolla, który z początku był milusi, ale potem zaczął być tak plugawy… no, musiałam nie tylko zbanować, ale niektóre posty wykasować. Nie szło inaczej. A to tylko jeden przykład.
Może niektórzy skojarzą – chodzi mi o niejakiego Harrego 😉
To na dobranoc jeszcze coś dla Piesa, tylko trochę drogie niestety…
http://artykuly.cafeanimal.pl/Piwo-dla—-psow,1726
No to cyk 😀
Doro, Kuhn w pelnym tekscie zmodyfikowal poglad na niekasowanie wpisow, uwzgledniajac wyjatki wlasnie pod postacia trolli. I w ogole stwierdzil, ze nigdy nie ma „nigdy”. Zlinkowalam jego tekst, bo moim zdaniem jakas odskocznia do rozmowy, i myslenia na zadany nam przez Bobika temat. Poniewaz Kuhn czesc swoich przemyslen porla na rozmowach z wlasnie takimi jak Ty, czyli z praktycznym doswiadzeniem, to w pelnym tekscie jest duzo wiecej szczegolow, a jeszcze wiecej w dyskusji na jego „blogu badawczym”. Ale wsrod blogerow amerykanskich, za wyjatkiem przypadkow trolli, i osob zachowujacych sie obrazliwie wobec innych, raczej panuje trend, zeby z innych powodow nie kasowac wpisow. bo inaczej nie rozumie sie reszty rozmowy.
Ciekawi mnie, co jeszcze wzbudzilo Twoje zastrzezenia? Mysle, ze bylyby bardzo ciekawe. 🙂
errata; porla = oparl
Swietny pomysl z tym rosolem dla psow w butelkach piwnych. Na szczescie moje psy nie umieja czytac, wiec bede mogla im podac puszke ludzkiego Campbell Beef Consomme za 50 centow i wcale nie poznaja, ze to tylko taki ersatz.
Postaram sie miec manifesty Moguncjusza i Moniki w pamieci.
Jak Dora mysle jednak, ze Gospodarz blogu moze wywalic, kogos ze swojego domu, kto prowokuje wymioty.
Jesli chodzi o usuwanie wpisow to tez Gospodarz ma jakas odpowiedzialnosc przed swoimi blogowiczami za tzw contents. Mam nadzieje, ze nie bede musiala blagac Bobika o usuwanie jakiegos mojego nieprzemyslanego wpisu, ale podobno ma byc taka mozliwosc, ze bedzie mozna nacisnac klawisz „unsend” i e-mail wroci (pewnie tylko jesli wciaz bedzie nie otwarty.
Królik mi nacisnął pewien klawisz, którego w zasadzie nie chciałem już poruszać, ale jakoś mi się wcisło. 😉 Absolutnie jest tak, że czasem się coś pod wpływem emocji napisze, a już za chwilę chciałoby się to odwołać i udawać, że się tego nigdy nie myślało. Oczywiście, że trzeba sobie takie rzeczy wybaczać – no, do licha, błędy każdy robi. Wystarczy się wycofać z popełnionego i już po sprawie.
A ogólnie zawsze uważałem, że największym błędem jest odmowa rozmowy i jak dotąd mi się to sprawdza.
Z usuwaniem wpisów bądź nie – wrócę do tego jutro, w ramach powrotu trzeźwości. 😉
Bobik, rosolku? Z malosolnym do zakaszania?
Wczoraj nieoczekiwanie zasnelam o siodmej wieczor i obudzilam sie po 11 godzinach ( a jeszcze w srodku nocy wylaczylam telewizor i zdjelam okulary) . Dzisiaj nie musialam sie ubierac….
Dlatego ominela mnie wczoraj ciekawa rozmowa na Blogu.
Nie mam zadnych oporow przed kasowaniem przez rozumnego gospodarza jakichkolwiek wpisow.
Pamietam jak byla wdzieczna Bartkowi Weglarczykowi (obecny szef dzialu miedzynarodowego GW, a niegdys ich i nasz korespondent waszyngtonski, bardzo rozumny i sprawny) kiedy zapowiedzial na swym blogu, ze bedzie kasowal wszystkie wredne, napastliwe i agresywne posty i stosuje to konskwentnie od paru lat. Dlatego bez oporow zapoznaje sie z tym co inni po jego wpisach pisza, bo wiem, ze nie natrafie tam na zadne obrzydlistwa i ze Bartek przezornie zadbal o moje cisnienie krwi.
A juz zupelnie nie mam sprawy z tym, ze ktos prosi Gospodarza o wycofanie pohopnie wyslanego postu. Zdarzalo mi sie napisac za ostro i bez nalezytej refleksji. Kazdy powinien miec prawo aby sie z takich slow wycofac. Ludzie przyzwoici, do ktorych chce nalezec, tak robia. I bardzo dobrze.
Cucimy Gospodarza? No to hyc!
i jak tam Bobiku? tupot białych mew? 🙁
już biegnę z pysznym czerwonym barszczykiem, do tego krokieciki z mięsem i dobrze schłodzony, niezbyt słodki kompocik agrestowy 🙂
spokojnie, spokojnie, żadnych gwałtownych ruchów, wszystko będzie podane pod, za przeproszeniem, pieskowy pysk 🙂
No to troche pociągnę temat.
Inny problem jest z trollami po prostu złośliwymi, chcącymi nabruździć i nadokuczać, jeszcze inny z psychopatami. Tzn. ci pierwsi to też jakaś łagodna forma psychopatii, ale przykra w zetknięciu. Bywa też, że ktoś jest osobowością na swój sposób autystyczną, upiera się przy swoim i nawet nie mając złych intencji psuje atmosferę, nie da mu się przetłumaczyć, że sprawia komuś przykrość.
Ten ostatni przypadek też mnie na blogu spotkał. Bywalcy Dywanika pewnie pamiętają niejakiego Szymona. To człowiek, który ma bardzo specyficzne poglądy na muzykę: uznaje tylko awangardę i klasykę XX wieku (i to autentycznie uwielbia), a resztę historii muzyki uważa za kicz i chłam i oznajmia o tym przy każdej okazji w sposób ostry i autorytatywny 😉 Ja się z nim dość długo obchodziłam jak z jajkiem, tłumaczyłam mu, jak komu dobremu, że oczywiście ma prawo jak każdy do swojego zdania, ale może je wyrażać bez agresji… Już nawet wydało się, że zrozumiał, inni też mu próbowali wkładać łopatą do głowy – i ciach znowu, i tak w kółko. Aż przyjaciele blogowi słali mi maile, że chcą mu dać nauczkę, że psuje powietrze itp. Skończyło się na tym, że znudziło mu się i poszedł sobie, a reszta odetchnęła z ulgą. Ale jego postów akurat nie kasowałam.
Zdarzają się też wypowiedzi o różnym stopniu obraźliwości. Ten Harry, którego wspominałam, był wyraźnie psychopatyczny na tle seksualnym. Ale osobny rozdział to jest to, co się dzieje na blogach politycznych. U sąsiada występuje np. niejaki Ralf – wszyscy niemal się domagają, żeby go wyciepać z blogu, bo ohydnie obraża gospodarza. Jest tam zresztą jeszcze paru takich, jak też i u Passenta, u którego zreszta moderatorzy musza zwykle kasować masę postów antysemickich, bo gdyby je zostawili, to z blogu zrobiłby się ściek.
Ciekawe, jakby p. Kuhn odebrał polskie blogi polityczne… Mógłby doznać, jak mniemam, niejakiego szoku 🙁
Wracając do dyskusji na temat sposobu prowadzenia blogu.
Pełna zgoda co do zdania wyrażonego przez Królika (17.07. g.20:28). Bilans musi być pozytywny żeby była motywacja do uczestniczenia.
Jednak w bilansie mieszczą się zarówno „zyski” i „straty”.
W najmniejszym stopniu nie lekceważę netykiety, prób naukowego opisu rzeczywistości, również blogowej. Jednak: „życie jest piękniejsze i straszniejsze jeszcze jest” (Stachura). A „w ściśle okreslonych warunkach, zwierze zachowuje się tak, jak mu się żywnie podoba” (pierwsze prawo zachowania zwierząt z „Pochwały różnorodności”).
Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć, opisać, itd.. Tak, wiem – to są banały – a jednak …
Dlatego sądzę, że najważniejsza jest właśnie … „gotowość” …
Gotowość do podejmowania rozmowy, gotowość do przyjęcia, że inni wcale nie muszą mieć wobec mnie złych zamiarów, gotowość do rewizji własnego zdania i pogladów, gotowość do uszanowania czyjejś niedoskonałości, gotowość do wybaczania, ale i, co wcale nie jest łatwe, przyjmowania czyjegoś wybaczenia, gotowość, gotowość i jeszcze raz gotowość …
Choć z tych wszystkich „gotowości”, dla mnie osobiście najważniejsza jest gotowość do nieustannego: „przetwarzania bólu w perłę”.
Iluzją jest wiara w mozliwość wchodzenia w nieformalne relacje z innymi ludźmi i niedoznawania, raz poraz, przykrości. Ból i cierpienie są wpisane w ludzką egzystencje. Nie da się go zatem całkowicie wyrugować z ludzkich relacji. I nie oszukujmy się, czasami jest w nas wręcz chęć świadomego zadania bólu. Wierzę, że najczęściej dzieje się to poza naszą świadomością, ba nawet wtedy kiedy mamy jak najlepsze intencje. „Dobrymi chęciami …
Nie wierzę zbytnio w istnienie dobrych relacji międzyludzkich bez bólu i cierpienia. Sądzę, że te najlepsze powstają mimo bólu i cierpienia. Przy nieustannej gotowości do „przetwarzania bólu ….
A jeżeli chodzi o konkrety na : tu i teraz. Myślę, że warto by było, i to dotyczy wszystkich Blogowiczów” uważniej odnosić się do osób, które startują w sztuce blogowania. Należy wziąć pod uwagę, brak doswiadczenia, ale co tu, w tym konkretnym przypadku wydaje mi się dużo istotniejsze, fakt istnienia czegoś w rodzaju „podwójnej komunikacji”.
Jeżeli część osób pozostaje z sobą w relacjach „poza blogowych”, to siłą rzeczy osoby z niej wykluczone, nie są w stanie prawidłowo odczytywać ich wpisów.
Występuje wtedy zjawisko nazywane „transakcją skrzyżowaną”, która stanowi przyczynę konfliktów we wszystkich rodzajach komunikacji międzyludzkiej. I tej w realu i tej wirtualnej. Dla osób z poza komunikacji „pozablogowej” niedostępne są nie tylko pewne informacje, pozwalające się w sposób właściwy poruszać po blogu, ale też zakryte są niektóre kody, znaczenia.
Niemniej i tak najważniejsza jest: gotowość … 🙂
Bo ja wiem, jotko? Czy naprawdę komuś przeszkadza, że np. ja znam się z Bobiczkiem, Heleną, fomą czy zeenem już także z realu? (A są to przecież znajomości blogowe, wyrosłe z mojego Dywanika.) Jeżeli nie chcemy tym skrzywdzić innych… No, tyle, że możemy znać lepiej i lepiej rozumieć nawzajem swoje specyficzne cechy osobowościowe, np. skłonność zeena do wampirzenia, która może razić tych, co go nie znają…
Jest mi też obcy fatalizm, że nie ma dobrych relacji ludzkich bez bólu i cierpienia. To wcale nie jest konieczne! Zresztą zależy od typu i bliskości relacji – wiadomo, że jak bliska osoba zrobi kuku, nawet nieświadomie, to bardziej boli…
Co do gotowości zgadzam się, ale co robić, kiedy gotowość jest tylko z jednej strony?
Kiedys na uniwersytecie mialam warsztaty z commedii dell’arte. Commedia dell’arte to byl taki powstaly w XV wieku rodzaj przedstawiwen improwizowanych, odgrywanych na jakis „zadany”, aktualny temat z udzialem stalych postaci w maskach – Pantalone, Arlechino, Colombina, Dottore, Scaramuchio i wiele innych, obdarzonych rozpoznawalnymi cechami osobowosci, kostiumu, zachowan.
Otoz na tych moich warsztatach praktycznych (prowadzonych przez ukochanego nauczyciela akademickiego, znakomitego rezysera i wielkiego znawce dramaturgii skandynawskiej Harry’ego Carlsona) kazdy z nas , studentow otrzymal maske zrobiona z odlewow naszych wlasnych twarzy. Niektore maski byly tradycyjne wybrane sposrod postaci z Commedii dell’arte, inne byly wymyslone przez nas i nie mialy przypisanych sobie cech osobowosci – mozxna bylo te osobowosc wybrac. Ale nie wiem do dzis czy byly te osobowosci przez nas swiadomie „wybierane”.
Te zajecia byly dla mnie ogromnym szokiem poznawczym, gdyz uswiadomilam sobie po raz pierwszy jak nigdy przedtem, co czyni maska. Ona WYZWALA i BIERZE W POSIADANIE jak malo co. Zaslaniajac wlasna twarz, stajemy sie kims tak innym i malo sobie znajomym, ze jest to w jakims sensie przerazajace. Mamy inne ruchy, inne timbre glosu, i zupelnie inne sformulowania wychiodza z naszych ust. Zmieniamy kompletnie osobowosc znana nam samym i innym w naszyn srodowisku.
Oczywiscie, ze nick jest taka maska. Ten Harry, wystepujacy pod roznymi nickami na roznych blogach (tedy tez przelecial…) i nieustannie skrecajacy w strone obsesji analno-seksualnych, jest ponoc – dla tych ktoryz go znaja osobioscie bez tej maski – calkiem milym i dobrym chlopcem. Ale jest w nim jakas strona, ktora jest strannie tlamszona wychowaniem i konwenansem spolecznym w zyciu realnym. Nie jest to strona atrakcyjna, co tu duzo gadac….
Kiedy gotowosc jest tylko z jednej strony, to mysle, ze nie warto w nieskonczonosc stac w pogotowiu i czekac.
Samej mi to nie zawsze sie udaje i czesto czekam latami. Ale wiem, ze to jakies frajerstwo i slabosc umyslowa 😆
Dora,
to nie o „przeszkadzanie” chodzi,
mam na myśli pewną trudność poruszania się osoby „nowej” w przestrzeni, w której:
– brak sygnałów pozawerbalnych i ma się do dyspozycji jedynie to co się widzi na ekranie komputera
– inaczej, to co na ekranie, może odczytaćo osoba „nowa” inne znaczenia może nadać osoba na blogu już mocno zadomowiona
– i jeszcze bardziej złożona sytuacja jest wtedy kiedy osoby znające się poza blogiem, rozumieją się „w mig”, a osoba „nowa” może komunikat odebrać całkowicie błędnie, bez złej woli którejkolwiek ze stron.
Te komplikacje stanowią pochodną specyfiki poznania społecznego, rządzącego się tak zwaną zasadą „skąpca poznawczego”. Oznacza to, że w naszym poznaniu społecznym idziemy na skróty. „Magiczna liczba + – 7” – tyle informacji z przekazu społecznego odbieramy. Reszta to nasza radosna/żałosna twórczość (poznanie ma charakter konstruktywny a nie reproduktywny).
Zatem moja uwaga odnosiła się tylko i wyłącznie do bycia uważnym w stosunku do osób „nowych” z uwagi na złożoność ich sytuacji poznawczej, tyle i tylko tyle.
A przyjaźni: tak, tak i jeszcze raz tak 🙂 🙂 🙂
Jeżeli z drugiej strony nie ma gotowości?
Należy to przyjąć do wiadomości, uszanować prawo własne i cudze do mówienia zarówno „tak” i „nie”. Nam ludziom z czasów niebywałych mozliwości technologicznych z reguły trudno jest przyjmować ograniczenia. A słowo „pokora” dawno już pokrył kurz, wydaje się jakoś tak kompletnie niekompatybilne z naszą nowo/postnowoczesnością, że aż wstydliwe.
jak nie ma z drugiej strony gotowości, to można też sobie zaśpiewać po pyrlandzku:
wyćpnoł mnie, jak ryczke z wyłamano giro, wyćpnoł mnie … 🙂
No właśnie, u Harrego maską jest osobowość, którą prezentuje ponoć w realu (nie wiem, kto to jest, nie poznałam go), natomiast pod nickiem właśnie odsłania najgorsze cechy i instynkty. To jest dość skomplikowane, nick jest i nie jest maską, czasem jest właśnie antymaską, jak w tym konkretnym przypadku…
powinno być: mie
wyćpnoł mie …
I’m not a native speaker, sorry …
jotko, co to jest ryczka? 😆
Czasem nawet lepiej, jak są na blogu ludzie, którzy się lepiej znają – łatwiej wtedy różne rzeczy wytłumaczyć właśnie osobom nowym. A i starym, a gorzej znającym taką osobę – i tu były takie przykłady…
o la, la, coś mi się wydaje, że bez pół litra tego „sie nie rozbierze”, a z drugiej strony połówka o tak wczesnej porze, ale jednakowoż pogoda jest taka więcej barowo – garmażeryjna, no to, komu przylać i co?
ryczka to jest stołek, a dostać ryczko w sznupe, znaczy być przez kogoś sponiewieranym bez dania racji (stołkiem w twarz)
jasne, ludzie czasem znają się całe życie i nic o sobie nie wiedzą, kompletnie się nie rozumieją, itd…
ale, jak już rozmawiany o „rzeczy doskonaleniu”, to taki po prostu „przyczynek” z poletka psychologii komunikacji 🙂
„nowemu” może też być łatwiej, podobnie jak „naiwnemu”dziecku, zobaczyć, że „król jest nagi”, czyli jak mawia klasyk, wszystko ma swoje „plusy dodatnie i plusy ujemne” 🙂
Wypogadza się, tfu, tfu? To chyba skończę deliberować i pójdę w Pyrlandię 😀
Doro, miłego pyrlandowania 🙂
klasyka pyrlandzka:
w antrejce na ryczce stojo pyrki w tytce 🙂
Dzień dobry 🙂 No, może nie tak całkiem dobry, choć odsypiałem dość pracowicie. Te mewy to jest okropna zaraza i nijak się im nie da przetłumaczyć, że mogłyby chodzić ciszej. 👿
Jak ktoś ma ogórkową, to jestem pierwszy w kolejce. 😉
ogórkowej nie mam, ale nie ma sprawy, da sie zrobic, biegusiem 🙂
tak mewy są kompletnie niewyuczalne, niestetyż 🙁
Ogorkowa daja dzis u Kojakow-Noguncjuszow…
Moguncjuszow – sorry!
ciekawe czy Haneczka nie ma jakichś nadwyżek placka z wisniami, pomarzyć miło 🙂
Swoją porcję placka mogę dziś odstąpić potrzebującym, ale ogórkowej nie daruję. 😀 Tylko trochę się pogubiłem – mam na nią lecieć do Moguncji, czy już do Sopotu?
Chyba nie pojechali z ogorkowa do Sopotu? 😯
A czemu nie? W Sopocie już nie takie rzeczy widzieli. 😆
vitajcie! u mnie pogoda barowa , leją ale bez procentów 🙂 .. Muszę coś wyznać 🙁 Przed chwilą otworzyłam reklamę testu na akju / inteligencja/ który znajduje się na stronie bloga – u ? Kartka z podróży i co ja widzę , Najpierw figury geometryczne potem kotki bez uszków i oczków i co dalej ? Nie wiem bo strach mnie obleciał. Mniemam niejasno, że nie mam inteligencji wg. tego testu. Gdy byłam w średniej szkole postanowiłam / wiele różnych post/, iść do psychologa i to sprawdzić. Pani bardzo ochoczo przystąpiła do dzieła. Jednak tak śmiertelnie znudziło mnie to zajęcie, że poprosiłam o przerwę i więcej nie poszłam. Muszę zaznaczyć że szło mi całkiem nie żle. Gdy czytałam po raz drugi artykuł Bobika , p.t Gotowość, pomyślałam jak zwykle, że ta psina ma dużą inteligencję. Ciekawe jak by Mu wypadł ten test? Ale ja nie o inteligencji chciałam napisać tylko o gotowości… To bardzo zaniedbana dziedzina życia u wielu ludzi . W brew pozorom nie wiem czy po istnieniu wiary, gotowość na zmiany, na życie, na trwanie nie jest najważniejsza. .. Potrenuję ten test , może jest gdzieś gotowiec, aby zobaczyć co tam chcą aby mogli stwierdzić że jesteśmy tzw, inteligentni 🙂
Miałem dziś się odnieść do usuwania komentarzy, więc spróbuję się zmierzyć z tym zadaniem, o ile te chołerne mewy mi pozwolą. 😉
Z komentarzami w sposób oczywisty trollowatymi, chamskimi, obraźliwymi, rasistowskimi, itp. nie mam żadnych trudności – do kosza i juszsz. Zdarzyło mi się też parę razy nie wpuścić komentarzy kompletnie odjechanych lub nawiedzonych. Pisałem wtedy maile do autorów z pytaniem, czy aby na pewno uważają ten blog za właściwe miejsce, albo coś w tym rodzaju. Ponieważ ani raz nie dostałem odpowiedzi, sądzę, że autorom szczególnie na zamieszczeniu ich komentarzy nie zależało. 😉 To są wszystko przypadki w miarę proste, nad którymi, prawdę mówiąc, szczególnie sobie głowy nie łamię.
Schody zaczynają się wtedy, kiedy np. ktoś wchodzi na blog z zamiarem zaszkodzenia, ale długofalowego, czyli na początku jest miły i grzeczny, a potem zaczyna stopniowo sączyć coraz więcej jadu, obrażać innych najpierw aluzyjnie, potem coraz bardziej otwarcie i dążyć wyraźnie do skłócenia towarzystwa. Z takim trollem ni ma letko, bo zdążył już, w tej „łagodnej” fazie, stać się członkiem blogowej społeczności, niektórzy go polubili, wszyscy się do niego jakoś przyzwyczaili i jak tu tak nagle go zbanować? A jeszcze – w którym momencie? Nawet jak się już ma pewność, że ten ktoś będzie się zachowywał coraz gorzej, bardzo trudno jest uznać arbitralnie, że jeszcze ten komentarz był do przyjęcia, a następny już nie. Co tu dużo gadać – miałem jeden taki przypadek i podjęcie decyzji o pokazaniu czerwonej kartki bardzo dużo nerwów mnie kosztowało.
Dużym problemem dla gospodarza bywają też osoby, które na pewno trollami nie są, ale zbyt często nie potrafią się „ugryźć w klawiaturę” (copyright by Sąsiadka 🙂 ) i szkodzą bez intencji szkodzenia. Tutaj do usuwania komentarzy nie ma żadnych podstaw, więc się je zostawia z bólem serca, wiedząc, że sprawią komuś przykrość lub spowodują zamieszanie. Z tym już, niestety (lub stety), blogospołeczność musi sobie jakoś radzić.
Wycofywanie komentarzy przez autorów jest na blogach punktem spornym i tu każdy gospodarz na własną rękę lub łapę musi ustalić zasady. Ja jestem za taką możliwością, choć nie popierałbym nadużywania jej. Każdemu się zdarzy chlapnąć coś, czego potem żałuje lub się wstydzi i niepozwolenie mu na wycofanie się z tego byłoby dla mnie jakieś takie… niepsie. Bo psy, w przeciwieństwie do kotów, same doskonałe nie są i w związku z tym mają dużo zrozumienia dla ludzkiej niedoskonałości. 😉 Więc jak ktoś mnie prosi o wycofanie lub poprawienie jego komentarza, to to robię, chyba że chodzi o jakąś zabawną pomyłkę, o którą już ktoś się zdążył „zahaczyć” – wtedy staram się autorów przekonać, żeby jednak komentarz zostawili.
Jeszcze jedna sprawa – niedawno burzę wywołała moja ingerencja w cudzy post, a konkretnie zmiana wulgaryzmu na słowo bardziej „salonowe”. Ktoś to nawet uznał za cenzurę. Już się z tego tłumaczyłem, ale wrócę do sprawy, żeby nie pozostawiać niejasności co do zasad – to był dla mnie bardzo trudny moment, bo z jednej strony rozumiałem skąd się wzięła emocjonalność tego postu, a z drugiej nie chciałem,żeby zbyt ostre słowo zrobiło przykrość osobie, do której było skierowane i miałem niemal całkowitą pewność, że jak autorka komentarza ochłonie, to sama zechce to słowo wycofać. Więc dokonałem zmiany i natychmiast zamailowałem do autorki z pytaniem, czy się na to zgadza (w razie niezgody byłem gotów przywrócić poprzednią wersję). Ponieważ się zgodziła też natychmiast i bez żadnych oporów, o cenzurze raczej nie może być mowy 😉 , ale dostałem przy tym nauczkę, że nawet w najlepszych intencjach i nawet przy stuprocentowej pewności, że autor zgodziłby się z moją zmianą, nie wolno mi tknąć cudzego postu bez uprzedniego uzgodnienia.
Wróciłem do tego nie w celu rozgrzebywania zaszłości, tylko po to, żeby powiedzieć, że zdarzają się w blogownictwie sytuacje, które nas zaskakują i w których nie od razu wiemy, jakie rozwiązanie będzie najlepsze. To jest dziedzina, w której wszyscy się jeszcze uczymy i chyba możemy sobie nawzajem przyznać prawo do błędów, jak również prawo do wycofywania się z nich. 🙂 Bo cóż nam zresztą pozostaje innego? Ze szkoły umiejętności blogowania na razie się jeszcze nie wynosi. 😉
Jarzębino, istnieją też testy na inteligencję psów, ale Moi bardzo rozsądnie postanowili na mnie ich nie przeprowadzać. Bo kiedyś taki test zrobili, u psa Puszkina i dowiedzieli się, że jest absolutnym psim geniuszem, ale potem i tak nie mieli pojęcia, co z tą wiedzą zrobić. Wynik tego testu w żaden sposób nie zmienił ani ich życia, ani puszkinowego, więc doszli do wniosku, że są ciekawsze i skuteczniejsze zajęcia. 😀
Puszkin sie zfrajerowal, choc taki byl madry.
Kiedy moja Stara i E. zrobily nam test na inteligencje, to wyszlo, ze jestem Einsteinem, tylko ladniejszym.
Nie czekajac az ohe sobie wymysla „co z tym dalej zrobic” przedstawilem liste zadan:
1. Zywy chomik bez klatki – do towarzystwa i wspolnych posilkow (patrz dramat „Hamlet” W. Szekspira, to miejsce w ktorym Ksiaze Dunski odpowiada na pytanie gdzie sie podzial Poloniusz)
2. Cztery drogie zabawki-myszki z prawdziwego futra po poltora funta kazda,
3. Z katalogu: Cat’s Entertainment Center – 16 funtow plus koszty przesylki
4. Roczny zapas bazantow lub bony towarowe na nie.
5. Pasek od szlafroka lub sznurek.
Na piec postulatow cztery zostaly spelnione bez slowa.
Jeden, dot. chomika, nie mogl byc spelniony, gdyz podobno w calym Zjednoczonym Krolestwie zabraklo chomikow for love or money, jak mowia tubylcy.
Musialem sam sobie zlapac wrobla.
Jarzębinko nie przejmuj się, testy na inteligencje sa bardzo różne w zalezności od tego co autor testu za intiligencje rozumie. Ja tych geometrycznych nie znosze, choc pare razy udało mi sie je ( dla dobra nauki) przebrnąć. Wyników nie pamietam. Najbardziej popularny ( choc nie wiem jak jest teraz) był dawniej tekst Wechslera, który składa się z kilkunastu podtestów mierzących różne wymiary inteligencji ( np skala werbalna, niewerbalna). Wyniki interperetuje się umieszczajac je w dośc szerokich porzedzialach, a ponadto interperetuje się kazdy podtest osobno, czyli patrzy się na mocniejsze i słąbsze strony osoby badanej. Mozna chyba jednak dobrze zyć, bez wiedzy ile się punktów IQ!
Bobiku no cóż, masz tę samą zaletę lub jak kto woli wadę jak ja. Jest nią chęć zaskarbienia sobie sympatii ludzi wszystkich co z góry jest skazane na niepowodzenie… Nie jest to możliwe, bo charakteru człowieka się nie zmieni, chociaż nad manierami można popracować z dużym sukcesem na ich poprawę. Żyjemy w dziwnych czasach gdzie tzw. asertywność jest szlagierem a także przepustką do kariery. Ja nie jestem asertywna ale gdy ktoś mi na odcisk stanie to zwyczajnie się wycofuję albo opluję/ czy jak kto woli coś zmajstruję / i koniec. Do sprawy nie wracam bo krótką mam pamięć. Moje reakcje nie zawsze są zrozumiałe ale po co tłumaczyć niechętnej osobie swoje intencje ?? Wiele zaznałam agresji jak niejedna osoba ale to jest życie i nie zamierzam o tym pisać ani mówić. .Dlatego Bobiku nie martw się tym że ktoś jest czasami zły lub coś napisze nie po Twojej myśli . Nie każdy jest inteligentny i nie każdy pisząc fy ma złe intencje :)) Moja siostra gdy się o coś boczę na nią mówi do mnie; , powiedz lepiej o co chodzi bo szkoda kilku miesięcy na gniewanie się po których powiesz jaki miałaś powód. Dlatego forma jest jaka jest, ważne są motywy dla których ktoś coś napisał w ostrzejszej formie . Tak myślę. Trzeba to wyjaśnić i iść dalej :))
lecę do zajęć, nara jak to zwykła mówić jedna sympatyczna Babcia … 🙂
Przeczytalam cala dyskusje dotad, a poniewaz caly dzien bede miala zajety, to teraz tylko powiem tyle, ze podoba mi sie Jotki mowienie o „gotowosci”, blizsze moze buddyjskiemu podejsciu do spraw… No i oczywiscie, nie moze ona byc jednostronna.
Zgadzam sie tez z Dora, ktora zreszta wyraznie (a moze mi sie tak zdaje?) ma sceptyczny stosunek w ogole do tego co Kuhn napisal, ze blogi nie powinny zrodlem cierpienia i bolu. Choc, oczywiscie, jak w kazdej relacji dlugofalowej, musi wystepowac jakas tolerancja na to, ze inni (juz indywidualni inni), sa jednak inni. Czasem jest z tym problem na malych blogach, nie tylko dla nowych (co ladnie opisala Jotka), ale i dla pozostalych, bo po jakims czasie wiele osob zaczynaja denerwowac na przyklad drobiazgi, i moze sie tak zdarzyc, ze – jak w sprawach rozwodowych w realu – rozejscia zdarzaja sie w oparciu tez o sprawy drugorzedne (siorbanie przy stole, to jak kto wyciska tubke pasty do zebow itp.). I jeszcze jedno – nowi moga rzeczywiscie zobaczyc, ze cesarz jest nagi, ale maja wlasnie problem ze znajomoscia historii miejsca, i nie wszystkii ich pierwsze spostrzezenia musza koniecznie byc valid, imo swiezosci spojrzenia…
A na pytanie Dory, co by o polskich blogach pomyslal Kuhn, chyba moge odpowiedziec (przeczytawszy go dwa razy, i przejrzawszy jego inne wypwiedzi, oraz znajac juz troche amerykanska literature blogowa): na pewno spokojnie by sie zgodzil, zeby kasowac posty obrazliwe, antysemickie, wulgarne (o tym pisze na tych 29 stronach!), ale juz pewnie nie posty nieporadne, ktore by sie chcialo samemu poprawic i zretuszowac (chodzi mu o dopowiedzialnosc za slowo). No i w ogole, popieralby wyrazanie bardzo roznych pogladow (ale nie w sposob ohydnie obrazliwy, jesli juz mowa np. o niejakim Ralfie z blogow politycznych Polityki, bo personal remarks nie wyrazaja pogladow na sprawy, tylko pomniejszaja ludzi). Bo Kuhn jest jednak Amerykaninem, wiec, co moze potwierdzic Helena – tu jest jednak spora roznica kulturowa miedzy Polska i Ameryka, jesli chodzi o tolerowanie wypowiedzi innych. W Stanach juz w szkole trenuje sie dzieci w rozmowie, i uczy sie debatowania. W jego ramach, nie tylko uczy sie wyglaszania wypowiedzi wlasnych, ale wiekszego tolerowania cudzych (oczywiscie, gdy nie staja sie tymi juz nie do przyjecia, wymienionym wyzej). W radiu, ktore bylo pionierem call-in radio zanim pojawilo sie w Europie, zwykle dopuszcza sie sluchaczy dzwoniacych do takich programow, choc zawsze trzeba odbyc rozmowe ze „screenerem” (sprawdzaja wlasnie na okolicznosc psychopatii), a potem toleruje sie to, co ta osoba powie, niezaleznie juz od stylu i pogladow. Mowie oczywiscie o powaznych stacjach radiowych, typu NPR, a nie o tzw. „talk radio”, bo tam zawsze kroluje tylko jeden poglad na swiat (zwykle prawicowy, przykladem jest Rush Limbaugh, albo Bill O’Reilly, i tam kazdy ciekawy uslyszy pewnie nie inne rzeczy, niz niektore z blogow Polityki). Wlasciwie ludzie, ktorzy sie nie zgadzaja z prowadzacymi, nie maja tam co dzwonic. Ale ogolnie od dziecka jest wpajane, zeby sie nie dziwic, jak ktos ma inne poglady (ani jak sie ubiera, ani jak mowi – to zaleta wielokulturowosci), wiec juz wracajac do pytania Dory, Kuhna nie zdziwilyby najdziwniejsze wypowiedzi, bo je pewnie slyszal i tutaj…Jak to sie ma do Blogu Bobika, to juz inna sprawa, ale taka jest ogolna odpowiedz na to, co Kuhn hipotetycznie by pomyslal (i Arianna Huffington, i Andrew Sullivan, i wielu innych znanych, opiniotworczych blogerow amerykanskich). Mozna ich wypowiedzi, jesli to kogo rzeczywiscie ciekawi, znalezc w ksiazce Arianny Huffington o blogach. Bardzo dobra, praktycznie napisana, i jednak dosc krotka (dla tych, ktorych zdeprymowaly dlugosc i styl naukowy prozy Kuhna). 🙂
Bobiku, mnie usuwanie przez Ciebie komentarzy, a nawet ich poprawianie zupełnie nie przeszkadza. To Twój blog i twoje decyzje. Uwag o cenzurze nie rozumiem, bo cenzura to jest zupełnie co innego. W każdej redakcji, jest redaktor który decyduje o tym czy jakis tekst się ukaże, albo ten tekst przed drukiem zmienia ( daj Boże , ze w porozumieniu z autorem, ale z tym różnie bywa!) i nikt tego nie nazywa cenzurą! To że to Twój blog zakłada że jest pewna hierarchia ( właściciel blogu i reszta) i b. dobrze. Patrząc na inne blogi mam czasem wrazenie , że wielu internautów tego nie rozumie. Miejsce gdzie zamieszczają swoje komnetarze traktuja jak swoje własne, w tym sensie że ich miejsce jest równoważne z miejscem gospodarza ( albo i lepsze!!). Czasem domagają sie usuwania postów innych , a podnosza krzyk gdy usunięto ich własny lub kogos kogo lubią. Ten rodzaj demokracji nie bardzo mi sie podoba.
Nie zgodze sie , jarzebino, z punktem o asertywnosci.
Musze byc asertywny, bo inaczej zaglaskano by mnie na smierc. Zdrowa doza asertywnosci poprawia znaczaco jakosc zycia i samopoczucie – patrz wyzej.
Zono, w naszej redakcji czesto byla cytowana wypowiedz kolezanki, ktora opowiadala o zatargu z kolega: „Powiedzialam do niego- czys ty zglupial? – a ten cham sie na mnie obrazil!”
Mordechaju masz rację , futro wyleniałe nie jest w cenie 🙂 Asertywność w wydaniu większościowym to zwyczajne chamstwo. Co do cytatu przytoczonego przez Helenę to taka logika jest bardzo często spotykana . Muszę przyznać, że chyba otaczacie się inną przestrzenią niż ja 🙂 .. Bobiku ja nie mama nic przeciwko usuwaniu komentarzy moich. Czasami coś głupiego człowiekowi przychodzi do głowy i musi się podzielić tą wieścią z otoczeniem 🙂 . żona ma racje to Twój blog i decyzja należy do Ciebie. Z drugiej strony, chyba nie uważacie że wszyscy posługują się takim językiem i w taki sposób jak Wy :))) Lecę….
Dobrze powiedziane, Jarzebinko.
Ja jestem zwolennikiem miękkiej dyktatury 🙂 i rolę gospodarską traktuję nie jako okazję do porządzenia sobie, tylko raczej służebnie, z poczuciem odpowiedzialności wobec moich Gości. Ale właśnie poczucie odpowiedzialności zmusza czasem do podejmowania decyzji, na które tak naprawdę wcale się nie ma ochoty. Czasem z góry wiadomo, że część uczestników będzie niezadowolona lub oburzona, a inna część wręcz przeciwnie i cokolwiek się zrobi, będzie źle albo przynajmniej nie całkiem dobrze.
Nie o to mi chodzi, żeby sobie popłakać nad ciężką dolą gospodarzy 😉 , tylko o zauważenie, że ich pozycja wcale nie jest taka znowu uprzywilejowana. Niby mają większe uprawnienia i możliwości niż pozostali, ale też muszą znacznie większe sobie nakładać ograniczenia, żeby ich blog jakoś funkcjonował. Bo gdyby na wszystkich zaczęli warczeć i rozstawiać ich po kątach, to motywacja do zaglądania na taki blog byłaby dość słaba. 😉
Bobik, w kazdej chwili moge Cie wesprzec w podejmowaniu decyzji twardych. Machnij tylko ogonem, a zrobie tu porzadek, ze wszyscy na lapach beda chodzic 😈
Czasami jedno grozne spojrzenie wystarczy. Takie 👿
Ucz sie, Szczeniaczku.
Mordechaju, jest chyba oczywiste, że cokolwiek się tu pisze ogólnie, na temat ludzi czy psów, do kotów z założenia nie może się to odnosić. Każdy, kto mieszkał z kotem wie, że koty ustanawiają swoje własne prawa i jest z ich strony dużą łaskawością, że pozwalają domownikom ich przestrzegać.
Przyznaję, nawet się dość zdziwiłem, że w przypadku zabraknięcia chomików w całym Królestwie Twoja nie uznała za stosowne sprowadzenia jakiegoś z importu, ale widocznie jesteś jak na kota wyjątkowo łagodny i Twoje prawodawstwo nie jest drakońskie. W zasadzie to popieram, ale tak cichcem, po przyjacielsku radziłbym Ci uważać. Znasz tę historię z palcem i całą ręką… 🙄
Ale jak chodzi o pomoc w rządzeniu u mnie, to jeszcze się nad tym zastanowię. Bo to, co jest słuszne dla kotów, z założenia nie musi być słuszne dla psów. 😆
Ile władzy tyle odpowiedzialności…..
Sorry, ze off topic, ale przeczytalam wiadomosc od ktorej mnie – jak to mnie 😆 – zatrzeslo.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6836569,Okradziono_autokar_wiozacy_polskie_dzieci_do_Wloch.html
Ale bardzo dobre sa komentarze pod wiadomoscia.
Jeszcze do postu Jarzębiny – też mi się wydaje, że masa ludzi ma problemy z odróżnieniem asertywności od chamstwa, a czasem wręcz używa pojęcia „asertywność” do usprawiedliwienia bądź nobilitowania chamstwa. Jako szczeniak starej daty też mam z tym słowem pewne kłopoty.
A czy gdzieś było o niedopuszczalności postów antyfomowych, antykomisarzowych lub antyglosatorskich? Bo nie wiem, czy sam mam ścigać i prać, czy latające pralki załatwią to za mnie. Chyba, że nie prać i nie napuszczać pralek… 🙄
Tak, Sąsiadko, ten tekst „ile władzy, tyle odpowiedzialności” to nie są puste słowa, a w każdym razie nie powinny być. Ale wydaje się to lepiej sprawdzać na blogach, gdzie gospodarz za nadużycia władzy może być natychmiast ukarany przez swoich Gości, niż w polityce, gdzie hasło „ile władzy, tyle władzy” miewa się całkiem nieźle. 🙁
A propos trudnej sztuki uczenia się na błędach… 😆
http://deser.pl/deser/1,97052,6836365,Maly_lew_morski_uczy_sie_plywac__WIDEO_.html
Posty antykomisarzowe? A któż by się odważył? 😯
W książce „Znaczy kapitan” poświęconej kapitanowi Mamertowi przytoczona jest bardzo pouczająca anegdota.
Kapitan codziennie uczestniczył we mszy i przyjmował komunie, równocześnie był okropnym cholerykiem i postrachem dla całej załogi. Któregoś dnia, sponiewierany przez niego i doprowadzony do ostateczności podwładny, wypomniał mu to, w obecności całej załogi. Wszyscy zamarli w przekonaniu, że teraz kapitan rozerwie delikwenta na strzępy. Tymczasem kapitan z całym spokojem powiedział: no to teraz pomyśl synu jaki ja bym był gdybym nie chodził na msze i nie przyjmował komunii.
Nigdy nie wiemy do końca co drugiemu w duszy gra.
Doczytalam juz w zupelnym biegu, i zgadzam sie, z Bobikiem, ze „asertywnosc” bywa naduzywana w niecnych celach, zeby pokryc zwyczajne chamstwo. Ale sama w sobie, w oryginalnym znaczeniu, nie byla jeszcze niczym zlym, zwlaszcza ze uczono jej czesto osoby o dotad nizszym statusie (spolecznym, ekonomicznym itp.), po to, zeby umialy sie upominac o swoje prawa. Moja brytyjska przyjaciolka np. od lat prowadzi workshops dla kobiet (brytyjskich civil servants), ktore jej dotad nie stosowaly w miejscu pracy. Z tym, ze bliska mi jest asertywnosc typu postawy Obamy (mowi cicho, slucha wszystkich, szanuje wszystkich, dziekuje wszystkim – np. ogladalam jego swietna przemowe do szarych czlonkow kampanii po wygranej w Iowa, i to jak do nich mowil byloby niesamowitym tekstem na polskiej scenie politycznej, a nawet na amerykanskiej bylo pewna nowoscia). No i jest asertywnosc typu GWB, do ktorej mi jednak daleko, i mam z nia problemy. Do tego zwykle asertywnoc przeciwstawia sie agresywnosci – i to agresywnosc jest zwiazana z chamstwem, personalnymi atakami, itp. Agresywnosci, tak jak Bobik, bardzo nie lubie – i wtedy mam ochote asertywnie sie jej przeciwstawiac. 🙂
A, i Bobiku – specjalnie dla Ciebie, bo wiem, ze dzielisz ze mna milosc do Pythonow i Johna Cleese’a – moja przyjaciolka stosowala specjalnie przygotowane filmiki, w ktorych John Cleese demosntrowal (wykorzystujac wszystkie srodki znane z jego wystapien komediowych) rozne sytuacje, i przyklady asertywnosci i agresywnosci. Podobno szkolone tak osoby pokladaly sie ze smiechu – co trudno sobie wyobrazic w kontekscie szkolen urzednikow panstwowych… Jak mawia Helena – tylko w Anglii.
Ledwo sie skonczyl Colombo, zaczyna sie Poirot. Moze byc lepsza ramowka?
Bede tylko z doskoku w czasie reklam.
I jeszcze, juz w drzwiach – zgadzam sie absolutnie z Zona, ze blog nalezy do Bobika, i on jest tu zawsze ostatecznym arbitrem, bo on ponosi za niego najwieksza odpowiedzialnosc. Ale mysle, ze zdanie stalych uczestnikow tez nie jest do konca niewazne. Np. Kuhn, ktory jest jakas odskocznia (z ktora sie dyskutuje raczej niz przyjmuje od razu za tekst objawiony) patrzy na blogi z punktu widzenia etyki, uzywajac pojecia „stakeholders” , czyli stalych, zaangazowanych uczestnikow jakiegos przedsiewziecia, ktorych zdanie tez jakos sie liczy, i zapewnia dobre i etyczne funkcjonowanie wspolnego przedsiewziecia (opiera sie tu na pojeciach wzietych z pism Johna Rawlsa – amerykanskiego filozofa zwiazanego z Harvardem, glownego teoretyka wspolczesnego liberalizmu, ktory to liberalim jest drogi zebranemu tu gronu, 🙂 ale pojecie sie juz rozeszlo na managment theory i opis funkcjonowania lokalnej demokracji…). Zreszta wydaje i sie, ze Bobik nas sie pytajac o zdanie wlasnie zachowuje sie jak najbardziej liberalnie – liczac sie z naszym zdaniem, nawet, jesli w koncu zdecyduje inaczej. 🙂 W ten sposob blog odzwierciedla wartosci liberalne nie tylko w swojej zawartosci, ale i w samym sposobie funkcjonowania. Pewnie czasem nie jest to najbardziej efektywny sposob funkcjonowania grupy, ale przynosi korzysci srednio- i dlugofalowe. W sumie to jednak jakis eksperyment, i za to bardzo Bobika szanuje, ze w ogole w polskiej przestrzeni interenetowej cos takiego robi. Zwlaszcza, ze nie jest to zawsze latwe i przyjemne, i na pewno wiele Bobika kosztuje (czasowo i emocjonalnie, nie mowiac o finansach). Tym bardziej naleza mu sie za to slowa wdziecznosci. Wiec niniejszym je tutaj wyrazam (zwykle to robie duzo bardziej nieformalnie, posylajac mu Pythona albo pasztetowke). 😀
A teraz juz naprawde znikam wietrzyc dom po lakierowaniu parkietow. Dobrze, ze nie pada. 🙂
Dziękuję za wszystkie miłe słowa pod moim adresem 😳 ale może nie przesadzajcie, bo a nuż się Wam rozwydrzę i co będzie? 😆 Już i tak trudno powiedzieć, jakiej jestem rasy, a jak się to jeszcze z wydrą skrzyżuje…
A na serio, to oczywiście, że na dłuższą metę lepiej funkcjonuje grupa, która sama, demokratycznie wypracowuje sobie reguły, a nie dostaje je „z rozdzielnika”. Takie wypracowanie zwykle wcale nie jest łatwe i bezbolesne, bo przecież w każdej grupie, nawet dwuosobowej, są konflikty interesów, a na dodatek, jak słusznie zauważyła jotka, nigdy do końca nie wiadomo, co komu w duszy gra. I zapewne ideału się nigdy nie osiągnie, ale można się próbować drobnymi kroczkami do niego przybliżać. Jeżeli z Monty Pythonem po drodze, to tym lepiej. 🙂
W mojej malej grupie domowej demokratyczne reguly ustanawia Najwiekszy Demokrata i chyba nikmu nie musze przypominac kto nim jest. 😈
I to dziala, chwalic Kota.
Nic juz nie dodam, chyba, ze zostane sprowokowany.
Nie wątpię, że przez dom Mordechaja codziennie przeciąga pokojowa demonstracja myszy niosących transparenty „Niech żyje demokracja z jej Największym Wyrazicielem na czele!”. 😀
Niestety, myszy nie ma i ubolewam z tego powodu. .
Mysle, ze wyjechaly na urlop.
Może poszły szukać chomika? 😆
Jest też kategoria stakeholders bez praw głosu. Tylko dywidenda!
jotka należy do tych internautowych istnień, które podobnie jak filozofowie usprawiedliwiają coś co nie należy usprawiedliwiać. Opowieści znanego pisarza i myśliciela Coelho/ popraw Bobiku błędy w pisowni / czy nawet .L. Kołakowskiego są przyjemne ale zwodnicze w swojej wymowie. Czytałam książki przez nich napisane…wynika z nich że jest żle a może być jeszcze lepiej. Kiedyś całkiem jeszcze nie dawno potrafiłam znależć usprawiedliwienie dla każdego, także i dla siebie. Cokolwiek zrobimy można to zinterpretować w dowolny sposób. Usprawiedliwić każde działania / w końcu mylić się można/itp. Teraz jednak uważam, że nie wolno. W przypowieści jotki kapitan byłby gorszy bez modlitwy…. Niczego tak na prawdę fakt ten nie wnosi, dowodzi tylko że agresywny cham taki będzie za wyjątkiem chwili kiedy się modli . Czy z tego powody ma ktoś być zadowolony. ? Taka jest też obecnie tendencja w każdej dziedzinie. To rozległy temat nie na moje możliwości pisarskie. 🙂
z perspektywy czasu mogę tylko stwierdzić, że widzę jakie popełniłam błędy wychowawcze a także życiowe . Nic już tego nie zmieni i nie mam zamiaru marudzić z tego powodu . 🙂 Jednak ta nieszczęsna opiewana asertywność doprowadziła wiele państw do ruiny a dzieci obecnie wychowywane na tejże do tzw. adhde /.one muszą bo chcą/. to trudne tematy a ja nie jestem psychologiem . To wszystko przez pogodę barową 🙂 . @@Bobiku jak się nie pokazuję kilka dni to zn. że jestem zajęta 🙂
dobrej nocki 🙂
Jarzębino, kapitan Mamert Stankiewicz (Mamert to jego imię) w żadnym wypadku nie był agresywnym chamem. Cała książka „Znaczy kapitan” jest hołdem mu złożonym. 🙂 A że był dosyć autorytarny – no cóż, i czasy były inne, i podkomendni najwyraźniej w sumie potrafili się z tym pogodzić, a nawet, po latach, znaleźć w tym wartość. 😉
Kto nie popełnił w życiu żadnych błędów, niech się natychmiast zgłosi! Będziemy go pokazywać żądnej niezwykłych wrażeń publiczności i pobierać za to duuużą forsę. 😆
hmm, to ładnie z ich strony 🙂 jw. Fakt książki nie czytałam. 🙁
no bo widzisz Bobiku wojsko musi strzelać….. i to nie jest ministrant z dzwoneczkiem 🙂 idę bo mnie swędzi język aby coś palnąć :)))
Ale Mamert Stankiewicz nie był kapitanem wojskowym, tylko żeglugowym. 🙂
A książkę w swoim czasie uwielbiałem. Nie wiem, jak by mi się podobała teraz, ale kiedyś wydawała mi się niezwykle zabawna.
Jarzębino,
zmiłuj się, jest zasadnicza różnica pomiędzy „usprawiedliwić” a „potępić” nie mówiąc już o „zrozumieć”
Kapitan Mamert absolutnie nie był chamem, to był człowiek o ogromnym sercu, człowiek prawy, szlachetny, ale jak każdy człowiek zmagał się ze swoimi słabościami.
A jego największą słabością był typ temperamentu.
Mówiąc najogólniej są dwa typy temperamentu: przewaga pobudzania nad hamowaniem i odwrotnie czyli przewaga hamowania nad pobudzaniem. Ci pierwsi to właśnie cholerycy, ci drudzy to skrajnie niesmiali, zamknięci w sobie introwertycy.
Ludzie z pierwszym typem temperamentu zawsze są na „pierwszej linii frontu”, sprzeciwiają się złu, walczą o słuszne idee, ale też zdaża się im wywoływać spore zamieszanie, bo często najpierw działają o dopiero potem myslą. Osoby z drugim typem temperamentu potrafią lać oliwe na wzburzone fale, ale też często ocieraja sie o oportunizm, bo zanim zadziałają to juz jest „po herbacie”.
Niezaleznie od tego jaki typ temperamentu jest nam dany, to akurat jest zapisane w genach, i tak czeka nas sporo pracy, jeżeli chcemy przyzwoicie przeżyć życie.
Kapitan Mamert, każdego dnia zmagał się ze swoim temperamentem. Wsparcia i pomocy szukał w religii. Nie było w nim fałszu ani obłudy. Był autentyczny i do głębi ludzki w swoich zmaganiach. Toteż jego podwładni, mimo wybuchów furii, wspominali go z miłością i szacunkiem, bo był człowiekiem prawym.
Nie nazwiemy przecież człowieka pogrążonego w depresji rozmemłanym leniem. I tak samo nie można człowieka zmagającego się z wybuchowym temperamentem nazywać agresywnym chamem.
Nikt nie ma prawa być sędzią drugiego człowieka. Możemy jedynie powiedzieć, że jakieś konkretne zachowanie się nam nie podoba.
Miej litość. Problem nie polega na tym czy wolno czy nie wolno się mylić. Jesteśmy omylni. Rzecz w tym żeby wyciągać wnioski z własnych i cudzych omyłek i starać się stawać człowiekiem, każdego dnia od nowa. Podnosić z upadków i próbować. A co najważniejsze umieć sobie i innym wybaczać pomyłki. Wybaczać nie znaczy lekceważyć.
Asertywność, właściwie rozumiana, jest niczym innym jak szanowaniem swoich i cudzych praw i umiejętność dbania o nie z poszanowaniem innych. Co jest w tym złego?
Och, Jarzębino, życzę Ci naprawdę dobrej nocki, a jakbyś przed snem potrzebowała kieliszka dobrej nalewki, to poprostu daj znać 🙂
dobranoc
Asertywność dobrze rozumiana niczym złym nie jest. Problem był tylko w tym, że zbyt często jest rozumiana niewłaściwie. I w tym, że dopóki się nie pojawiła asertywność, to na chama mówiło się cham i on się chociaż czasem zawstydził, a wkażdym razie wiedział, że nie jest pozytywnie oceniany. A teraz cham mówi „ja nie jestem chamski, tylko asertywny” i jest strasznie zadowolony z siebie. Mnie w każdym razie o to chodziło, a może i Jarzębinie też. 🙂
Jestes, jotko pewna, ze nie nazywamy „człowieka pogrążonego w depresji rozmemłanym leniem”?
Mnie prawde powiedziawszy zdarzalo sie tak nazwac kogos, kogo nie wymienie z imienia. I nie powiem, zeby nie odnioslo skutku: zwlokla sie z lozka i poszla otworzyc puszke. Zimny chow – niezbedny w chwili kryzysu! Makarenko!
Nareszcie udało się skłonić Pana Administratora do wstawienia na serwer zdjęć Moniki. To ja Wam teraz wrzucę linki, ale o opis poproszę samą Monikę, bo ja bym nie śmiał. 🙂
https://www.blog-bobika.eu/foty/concord_1.jpg
https://www.blog-bobika.eu/foty/concord_2.jpg
https://www.blog-bobika.eu/foty/concord_3.jpg
Bobiku i Wszyscy, 🙂
Na pierwszym zdjeciu widac bardzo obfotografowany most w Stanach Zjednoczonych, widniejacy w wielu podrecznikach historii. Na tym moscie, w tym miejscu rozpoczela sie Rewolucja Amerykanska (most jest drewniany, wiec co kilkadziesiat lat jest odbudowywany z tego samego materialu i w tym samym ksztalcie, co tamten z 1775 roku). Po jednej stronie mostu, tej w tle fotografii, 19 kwietnia 1775 roku zebrali sie amerykanscy kolonisci, niektorzy mieszkajacy juz w Concord i okolicach od pokolen (Concord zostalo oficjalnie zalozone jako miasto w 1635 roku) – glownie farmerzy, ktorym nie podobalo sie placenie podatkow bez reprezentacji wlasnych interesow w angielskim parlamencie, i polityka przymuszania do ich placenia. Po drugiej stronie stal swietnie uzbrojony i karny oddzial armii brytyjskiej, ktory przyjechal do Concord po uslyszeniu, ze kolonisci zbieraja bron w stodolach i domach, planujac zbrojny odpor. Dzieki odpowiedniemu ostrzezeniu (to oddzielna i piekna historia), kolonisci byli na te okazje przygotowani i zamiast oddac bron, staneli na lakach gotowi do obrony wlasnej ziemi przed zolnierzami. Bitwa wlasciwie rozegrala sie na moscie, i ku zaskoczeniu zolnierzy brytyjskich, kolonisci ich odparli, w ten sposob stajac sie zwyciezcami Bitwy o Concord, od ktorej zaczela sie otwarta walka zbrojna, zakonczona w koncu ogloszeniem niepodleglosci w 1776 roku.
Na drugim zdjeciu widac ulice Glowna, czyli Main Street, w miejscu gdzie przecina sie z Walden Street (mozna to zreszta odcyfrowac na zielonym znaku ulicznym) . Walden Street, jesli nia pojechac prosto przez jakis kilometr, doprowadzi do jeziora Walden, ktore bylo inspiracja eseju Henry’ego Davida Thoreau o tej samej nazwie. Na rogu jest najstarszy, istniejacy bez przerwy sklep z zabawkami w Stanach Zjednoczonych. Ale przede wszystkim, ulica ida panie (glownie) z muzeum Alcottow, zwanym Orchard House (znajdujacym sie w ich domu – tym w ktorym sa schowki Underground Railway, czyli organizacji przerzucajacej zbieglych niewolnikow z plantacji na poludniu w miejsca na polnocy, gdzie mogliby sie bezpiecznie wtopic w tlum). Pani idaca z koszykiem zawiaduje Muzeum, i czesto tez pojawia sie w kostiumie historycznym w restauracji Colonial Inn (tez obiekcie historycznym, wybudowanym jeszcze przed rewolucja).
Trzecie zdjecie przedstawia te sama ulice, a po niej ida nasi sasiedzi z Concord przebrani za rewolucjonistow, grajac na piszczalkach melodie, ktore zagrzewaly do bitwy w 1775 roku. Owalny zielony znak w tyle, nad jednym ze sklepow, to znak Concord Bookshop, czyli naszej miejskiej ksiegarni, pare razy tu przeze mnie opisywanej (glownie jako potencjalne zrodlo upadlosci finansowej naszej rodziny, oraz miejsce, gdzie spotykamy cudownych, zaprzyjaznionych z nami od wielu lat sprzedawcow – tych, ktorzy swego czasu sie martwili, czy zyje, gdy maz zainteresowal sie ksiazka na temat trucizn).
Concord jest bardzo szczegolnym miejscem, i ze wzgledu na Bitwe o Concord, i ze wzgledu na to, ze tu zawsze mieszkala najpiekniejsza, ideowa, troche narwana, eksperymentujaca inteligencja amerykanska, wspozyjac spokojnie z okolicznymi farmerami, kupcami, rzemieslnikami, i malymi fabrykantami, bo przeciez wywodzila sie od nich (ojciec Thoreau mial fabryke olowkow – zreszta wszechstronnie utalentowany Thoreau, zadajac klam temu, ze intelektualisci musza byc oderwani od zycia, udoskonalil proces produkcji olowkow amerykanskich, tak, ze nie odbiegaly miekkoscia i jakoscia europejskim). Concord nazywa sie Concord, czyli Zgoda, bo ziemia na ktorej powstalo miasto nie zostala zabrana sila jej indianskim mieszkancom, lecz od nich zakupiona w uczciwej transakcji, w ktorej europejscy osadnicy potraktowali Indian jako osoby o rownym statusie, zawierajac z nimi formalna umowe, ze ziemia legalnie przechodzi na wlasnosc kolonizatorow.
Dlaczego te zdjecia przyslalam dopiero teraz? Powody sa czesciowo prozaiczne – byly w aparacie fotograficznym mojego meza, i caly czas wlasciwie jezdzily z nim po swiecie, nie dajac okazji, zeby je zaladowac na moj komputer. Ale zamiescilam je takze dlatego, ze dla mnie Concord to nie tylko miejsce, gdzie mieszkam, ale takze wlasnie caly zespol wartosci, ktore sa mi szczegolnie drogie: szacunek dla niezaleznosci i demokracji, szacunek nawet dla przeciwnikow w sporze (grob zolnierzy brytyjskich jest otoczony od ponad dwustu lat troskliwa opieka), checi eksperymentowania, myslenia, prowadzenia rozmow intelektualnych, i rozmow calkiem praktycznych, nie mowiac juz o zartobliwych (jak to robili transcendentalisci). Jest to miejsce, gdzie powstalo (w glowie Thoreau) pojecie obywatelskiego nieposluszenstwa, i miejsce, gdzie Louisa May Alcott dopominala sie w trakcie wojny domowej, by do walki przeciwko niewolnictwu dolaczyc zadanie i o rowne prawa kobiet. I na koniec, jest to takze miejsce, gdzie jadace przez centrum samochody zatrzymuja sie dla pieszych, gdy ci tylko stana na krawedzi chodnika, zastanawiajac sie, czy przejsc na druga strone. A to juz jest chyba fenomen – na skale swiatowa. 🙂 Dlatego posylam te trzy pocztowki z mojego ukochanego miasta jako inspiracje do dalszej blogowej rozmowy… Odrobina Concord – Zgody nikomu nie zaszkodzi. 😀
Słoneczko wstało, witam Szanowną Frekwencje, życzę miłego dnia 🙂
U mnie Żaby rozrastają sie przez pączkowanie. Od wczoraj wieczora goszczę Mame a za godzine przyjeżdza wnuk.
Postaram się wpadać w miare możności i do Moniki zagadać w sprawie buddyzmu, do Jarzębiny i Bobika w sprawie asertywności, do Kota Mordechaja w sprawie depresji. Aż palce mnie świerzbią żeby to zrobić. Niestety muszę, niczym ten sławny baron jakmutam, wziąć się za kołnierz i własnoręcznie od kompa odstawić 🙁
Bawcie się dobrze 🙂 a jak się da to i grzecznie, choć z tą grzecznością to też bym zbytnio nie przesadzała 🙂
Grzeczność przesadza się od marca do połowy maja. Późniejsze przesadzenie grozi karłowatością jeśli nie czymś gorszym.
Moniko, dziekuje za zdjecia i przede wszystkim za opis, Zawsze kiedy piszesz o Concord odczuwam jakies dzgniecia zawisci i musze sobie na gwalt przypominac dlaczego cale zycie wybieralam (kiedy mialam wybor) zycie w wielkich miastach. Nie, nie seks, chociaz i seks -in a mannerr of speaking. Otoz jednym z niewatpliwych powodow, obok teatrow i blabla, bylo zawsze i to, ze musialabym wyjsc za hydraulika lub ginekologa, zeby mnie, bezrobotrnej , zapewnil odpowiedni standard zycia 😆 😆 😆
No i z jednym w Twoim opisie trudno mi sie zgodzic – ze mianowicie tylko u Was kierowcy staja, jak postawisz noge na krawezniku rozgladajac sie czy przejsc w miejscu „niedozwolonym” (niedozwolone w cudzyslowie oczywoscie, bo wszystkie sa dozwolone jesli nic tamtedy nie przejedzza).
Otoz dokladnie tak samo postepuja kierowcy nowojorscy i kiedys bardzo trzezwo patrzaca na zycie sasiadka tlumaczyla mi, ze chodzi o to glownie, ze sa ludzie, ktorzy gotowi sa dac sie lekuchno potracic na jezdni, aby potem przez reszte zycia kapac sie w luksusach dzieki odszkodowaniu za straty fizyczne i moralne. 😯
No i jeszcze cos: „wartosci” – slowo tak w ostatnich latach naduzywane w Polsce, tak obciachowe i podejrzane, tak moherowe i obciazone najglupszymi ekscesami roznych troglodytow, ze az glupio i troche wstyd je wypowiadac i na nie sie powolywac. Ale wartosci, te wszystkie o ktorych piszesz, sa oczywoscie w naszym zyciu nieslychanie wazne, moze wazniejsze wlasnie dlatego, ze nalezy ich nieustannie bronic przed uzurpatprami takimi jak prof, Wolniewicz czy dwojga imion Nowak, jak Bracia Nierozumni i zastepy tych wszystkich, ktorzy na cmentarzu wygwizduja Bartoszewskiego.
PS.
Kiedy moj przyjaciel, sasiad i byly szef Gienek Smolar ubiegal sie o prawo do retransmisji programow BBC na falach Polskiego Radia, komisja sejmowa zapytala go, czy BBC gotowa jest zadeklarowac „przestrzegania wartosci chrzescijanskich” jak wynagala tego ustawa o radiofonii.
– Owszem – odpowiedzial Gienek – chrzescijanskich tez.
Dzień dobry. 🙂 Ja bym był w ogóle za zakazaniem wszelkiego przesadzania w miesiącach letnich. W zimowych właściwie też, ale tym to się będę w zimie martwił. 😉
Za przesadę uważam to, że znowu mi się zwaliły na łeb jakieś katastrofy, które muszę szybko spróbować podwracać. Tak że jeszcze pewnie przez chwilkę mnie nie będzie.
Come on, Helena, New Yorkers stopping for pedestrians. Not in my experience!. A naprawde niedawno bylam w Nowym Jorku… 😯 No ale rozumiem, ze to taka licencja poetycka, polaczona z nostalgia. 😆 😆 😆
Co do nowojorczykow, to jest to rzeczywiscie godne opisania zjawisko. Co prawda, przez ciagly naplyw swiezych imigrantow, Nowy Jork i okolice ciagle sie zmieniaja, ale tez legendarna i raczej niezmienna jest ich – jakby to powiedziec – duza bezposredniosc, poczucie humoru i spory zmysl praktyczny, czasem graniczacy z cynizmem. Moze sa to po prostu cechy niezbedne tam do przetrwania. Zwlaszcza, ze roznice miedzy the haves i the have nots sa tam przeogromne (wystarczy pomyslec na chwile o skali zarobkow na Wall Street). Cierpliwosci tez nie maja za wiele, bo pare dobrych lat temu zrobiono przezabawne badanie szybkosci reakcji na zmieniajace sie swiatla uliczne, i nowojorczycy wypadli tam zdecydowanie na najmniej cierpliwych, trabiac klaksonem na kierowce z przodu, ZANIM jeszcze swiatlo zmienilo sie na zielone (zreszta moge to potwierdzic z wlasnych obserwacji jezdzenia po Nowym Jorku).
A slowo wartosci jest samo w sobie slowem neutralnym, niezaleznie jak sie go uzywa w Polsce – zreszta pewnie jednak inaczej na seminarium z filozofii niz na wiecu ojca Rydzyka. Poniewaz, jak slusznie zauwazylas, uzywam slowa nie w tym ostatnim kontekscie, i w odniesieniu nie do tych wartosci, to jednak nie przestane go uzywac. Inaczej zacznie mi to przypominac rozmowe w skeczu kiedys ogladanym wlasnie w BBC, gdzie ludzie nawzajem daja sobie po twarzy, bo kazde slowo mowione przez romowce jakos im sie kojarzy… A, musze tez napisac Marcie Nussbaum, mojej ulubionej filozofce amerykanskiej, zeby wymazala slowo wartosci ze swoich ksiazek, bo jest „tak obciachowe i podejrzane, tak moherowe i obciazone najglupszymi ekscesami roznych troglodytow, ze az glupio i troche wstyd je wypowiadac i na nie sie powolywac”… Oraz oznajmic wszystkim kobietom mieszkajacym w Concord, ze z zalozenia moga byc tylko zonami ginekologow lub hydraulikow. Troche sie zdziwia, zwlaszcza te, ktore w ogole niczyimi zonami nie sa. 😆 😆 😆
Ale przede wzystkim ciesze sie, ze Ci sie podobaly zdjecia z Concord. 😀
A nie, a nie, wcale nie o to mi chodzilo, ze wszystkie kobiety w Concord, tylko, ze ja konkretna kobieta, bylabym prawdopodobnie niezatrudnialna w Concord, Mass, procz takich stanowisk, ktore nie pozwolily by mi nawet na kupoienie t-shirtki od Donny Karan, ze o Soni Rykiel nie wspomne…
Sa w Concordzie jakies polskie redakcje z odpowiednim wynagrodzeniem? No, widzisz! Bez meza-hydraulika albo ginekologa albo ortodontyka ani rusz!
Na reszte nie mam czasu w tej chwili, bo lece do szpitala na okresowe badania,
Chyba się zatrudnię za supermana, jeżeli psów przyjmują. Jedna katastrofa zażegnana, a druga odsunięta w czasie, więc może też się uda zażegnać. 😉
Byle coś nie przesadziło i nie zaserwowało mi natychmiast następnej. 😯
Wydawanie się za mężów w celu zapewnienia sobie odpowiednio wysokiego statusu materialnego ma nawet nazwę…. no patrz pan, umknęło mi…
😉
Że umknęło, to już trudno. Żeby tylko w szkodę nie poszło… 😉
Ludzie kochane, to byl zart, autoironiczny, a NIE mission statement. Zdarza sie komu z siebie zazartowac? 🙁
Mnie nigdy.
Ja jestem wyłącznie poważny.
😆
Owszem, zdarza się komu z siebie zażartować. Innym też się zdarza z niego… 😀
Et tu, Bobus?
Na pochyłe drzewo nawet koza skacze –
wyskoczy i Bobik, co by miał inaczej.
Na biednego misia wszystko się dziś wali –
zwali się i Bobik, żeby być na fali.
Jak wszyscy to wszyscy, jak huzia to huzia,
Bobik za Brutusa, morda jego buzia,
co to za zebranie, jeśli nie jest walne?
Trza mieć w końcu jakieś poczucie socjalne! 😆
Moj kolega mawial: ja to jestem taki wesoly chlopak, gdzie nie pojde tam sie ze mnie smieja.
To na marginesie zartow z siebie samego.
Malownicze zdjecia i opis Concord, Moniko To pieknie mieszkac w miescie Zgoda.
W ramach autoironiii powiem wam, ze moje obecne miasto nazywalo sie tutaj kiedys Berlin, ale w 1917 roku radni z gawiedzia utopili pomnik cesarza Wilhelma w stawie i miasto nazwali Kitchener, na czesc Lorda Kitchenera, ktory odnosil jakies watpliwe sukcesy dla Anglikow w wojnie Boerskiej, a ktory byl zupelnym polglowkiem. Mieszkalam tutaj i pracowalam w miestach pobliskich o bardziej udanych nazwach: Waterloo, Cambridge, Stratford, Fergus, Guelph (od starej wloskiej arystokratycznej rodziny)…
Padam na twarz po calym dniu. Zaraz lece gadac z siostrzyca, ale naprawde nie mam juz sily na nic.
Tak, Kroliku, to bardzo mile miejsce, i rzeczywiscie bardzo je lubie. Zreszta z Twoim Berlinem/Kitchenerem ma to wspolnego, ze Concord to jego druga nazwa. Najpierw nazywalo sie Musketaquid (nazwa indianska), ale Concord, oprocz sympatycznego znaczenia wydaje mi sie lepsze, ze wzgledu na nieco latwiejsza wymowe. 🙂 U nas tez jest Berlin – malutkie miasteczko, slynace z bardzo dobrych jablek (stare odmiany, choc nie wiem, czy maja renety, bo o nie tu trudno, i dotad nie znalazlam). 😉
Heleno, moglabys pracowac w swietnej stacji radiowej WBUR, o ile nie szkodziloby Ci robienie swietnego radia, ale po angielsku. Dojezdzalabys z Concord do Bostonu kolejka (pol godziny w jedna strone) z dwoch dworcow kolejowych, ktorymi sie szczyci nasze miasto. 😀 To w ramach rozpatrywania mozliwych scenariuszy dla konkretnej osoby, bez koniecznosci polegania hydraulikach i ginekologach(nie zapominaj tez o dentystach i prawnikach, albo po prostu dziedzicach wiekszych fortun!), jako zrodle utrzymania. 😀
Bobiku, ciesze sie bardzo, ze nie zaniedbujesz watku koz w literaturze. 😆 Tymczasem podsylam poezje niechcacy skomponowana przez Sare Palin. 🙂
http://www.huffingtonpost.com/john-lundberg/sarah-palin-the-anti-poet_b_237935.html
Nie pada…
Dzień dobry 🙂 Zniknąłem wczoraj tak nagle z horyzontu, bo mnie różne pilne sprawy rodzinno-remontowe złapały, trzymały i nie puszczały, a potem po prostu padłem na posłanko i zasnąłem. Przez to nawet nie wrzuciłem dalszych zdjęć Moniki, przepraszam. Ale dziś to zrobię. 🙂
I w ogóle mam zamiar być dziś bardzo zorganizowany, skuteczny i efektywny, chociaż doświadczenie mi mówi, że najczęściej taki stan już gdzieś koło południa kończy się rozpaczą i skomleniem „ja się do niczego nie nadaję!”. Zobaczymy, czy dziś reguła się potwierdzi. 😆
No chyba, Moniko, ze dojezdzalabym do Bostonu – tez przyjemne niasto. Wtedy moze moglabym sie obejsc bez bogatego partnera. 😆
Ja zreszta, prawde mowiac, uwielbialam i dalej uwielbiam Nowy Jork, choc kiedy tam mieszkalam nalezalam zdecydowanie do have-notow – moje zarobki z trudem pokrywaly rachunki za mieszkanie, do czego nie przyznawalam sie rodzicom, naweet wtedy gdy grozila mi eksmisja z mieszkania za paropmiesieczne nieplacenie czynszu.
I NYC zawsze bylo dla mnie nie jednym wielkim miastem-molochem, ale zespolem malych miasteczek powiazanych ulicami, zmieniajacych czasami swoj charakter i atmosfere w ciagu pieciu minut spaceru. A ktos, kto przezyl w tym miescie chocby jeden kryzys jak ja – np slynne blackout, kiedy wysiadla elektrownia, albo nie mniej slynny strajk metra, jest w stanie docenic prawdziwe zalety mieszkancpow tego miasta – ich spontaniczna solidarnosc i chec niesienia pomocy drugiemu, ich poczucie humoru i pluckiness. Jest to jedyne miasto, w ktorym nawet po wieloletniej nieobecnosci, czuje sie u siebie, w domu. Miastio, w ktorym jesli sie chce, mozna zgubic w anonimowym tlumie, ale gdy tylko zatrzymasz sie na skrzyzowaniu nie wiedzac w ktora strone isc, natychmiast ktos cie zauwaza i oferuje pomoc. Tyle razy zdarzalo mi sie, ze po wejsciu do autobusu, zaczynalam rozpaczliwie grzebac w torebce, szukajac drobnych i z miejsca, ktos oferiwal mi ze zaplaci za przejazd! Kiedys bylam umowiona w Greenwich Village z jakims facetem na wywiad, wiec po wyjsciu z metra zaczelam omiatac przechodniow uwaznym spojrzeniem, aby rozpoznac go po umowionych znakach. Ktos dotknal mojego ramienia, pytajac czy nie potrzebuje pomocy. Byla to, jak sie okazalo Lauren Hutton, wowczas najslynniejsza amerykanska modelka. Bylam tak zaskoczona, ze natychmiast wylecialo mi jej nazwisko z glowy i moglam tylko wydawac z siebie jakies zalosne monosylaby: You…you..you are… machalam rekami. – Lauren Hutton – dokonczyla za mnei LH. – Can I help you in any way?
Jest to jedyne miasto, jakie znam, gdzie ludzie, choc zabiegani i zajeci swoimi sprawami, zawsze cie zauwazaja, nawet nie wiesz jak bardzo cie zauwazajam dopoki nie potrzebujesz pomocy, chocby najmniejszej, jak znalezienie numeru domu. Bardzo mi tego brakuje w Londynie, tej spontanicznej solidarnosci i uwagi. No i barwnosci tlumu, choc i Londyn na moich oczach stal sie wielolokulturowym miastem. Co z tego, skoro ta wielokulturowosc niezbyt czesto spotyka sie ze soba i raczej slabo sie integruje. Sporo nieufnosci zostaje. I tego „keep yourself to yourself” 🙁
Ja tez postanowilam dzis byc pozytywna i zalatwic pare zaniedban:
1. POjechac zaraz na miasto i kupic E. nowe sandaly i nowe cyfrowe radio.
2.Wrocic przed 2-a , upporzadkowac sypialnie, zanim przyjdzie Kerrie, naprawic mego kompa.
3. Dodzwonic sie do firmy, ktora przywiezie mi z Norfolk lozko z eBayu. Wymusic na niej znizke za piekne oczy.
4. Zadzwonic do pani doktor i naklamac jej dlaczego przegapilam jakas wizyte jeszcze w maju (zapomnialam, nie zapisalam, ale tego nie moge powiedziec, bo mi nie honor) .
5. Wymusic na Alvinie zaplacenie mi czynszu za garaz, ktory mu wynajmuje.
6. POjechac do polskiego sklepu, gdzie dzis maja przywoezc swieze kurki.
7. Zrobic cos z tymi kurkami.
Ja NY nie znam, ale tego o Londynie nie mogę potwierdzić. Lazłem sobie tam kiedyś ot tak, przed siebie, bez wyraźnego celu, tylko dla obwąchania. Co jakiś czas rozkładałem plan miasta, żeby wiedzieć, gdzie się znajduję. I za każdym, absolutnie każdym razem podchodził ktoś, żeby mnie spytać, czy nie potrzebuję pomocy. Jak raz na odczepnego powiedziałem, że szukam najbliższego metra, to niemal siłą zostałem do tego metra doprowadzony. Doszło do tego, że się już z rozkładaniem planu ukrywałem, żeby znowu nie paść ofiarą uwagi i solidarności Londyńczyków. 😆
Mam wrażenie, że „keep yourself to yourself”, choć tradycyjnie uważane za bardzo angielską postawę, w tej chwili nawet mocniej się trzyma we Francji czy w Niemczech. Wprawdzie deklarowana jest głośno chęć integracji, ale w praktyce nieufności i niechęci do obcych jest chyba więcej niż w Anglii. Ale nie mam pod łapą jakichś badań, więc to tylko na mojego czuja.
Chętnie pomogę coś zrobić z kurkami, tylko muszą być BARDZO świeże – najlepiej żeby jeszcze biegały, gdakały i tłukły rozpaczliwie skrzydłami. 😀
Jak Helena odwiedzie kurek, to ja stąd wieję…
A jak zacznie palce wkręcać w kurki?
Bobik, jest szansa, ze w Nowym Jorku zostalbys z miejsca przymusowo adoptowany, oblozony pasztetowka z perygordskich gesi i zaprowadzony do fryzjera na prostowanie futra i balejaz. 😆
Jak swoje, to pomogę, obowiązuje jakaś solidarność przecie… 😎
Właśnie dlatego jeszcze się nie odważyłem pojechać do NY – do przyjęcia jest tylko pasztetówka z perygordzkich gęsi, ale pozostałe punkty programu nawet najłagodniejszego psa potrafiłyby wyprowadzić z równowagi. Jeszcze bym kogo pogryzł i kompletnie imydż stracił. 😉
zeen – ostrożnie, zdarzało mi się słyszeć solidarne hasła „wszystkie palce są nasze!” 🙄
Wszystkie palce są nasze?
To jest jakiś relikt
Dmucham w zimną kaszę
O święci anieli 😯
vitajcie ! @@ jotko.. 19.07.09 godz 22-34 ja nic nie mam do kapitana żeglugi. Swoją drogą to jakoś pływanie żle mi robi więc i to zajęcie nie wzbudza u mnie szczególnej sympatii. Nie znoszę agresywności a ludzi takich omijam z daleka. ?Być może to kochany człowiek dla mnie będzie pieniaczem i tyle 🙂 agresja niszczy świat i ludzi .. !!
będę robić powidło wiśniowe 🙂 pa
i zle napisałam nick 🙂 czekam
Odrobine kultury wysokiej dla odmiany:
http://bartoszweglarczyk.blox.pl/2009/07/Catcerto.html
Mordechaju smacznych myszek na dziś i jutro 🙂 lecę : 🙂
A dlaczego Pani Kierowniczka o tym kotcercie jeszcze nie napisała? Przecież takie wydarzenie muzyczne szczególne przez nią nie powinno być niezauważone. 😀
Jarzębino, a znasz bajkę o powidłach?
Po widłach… dziury w plecach. 😉
W plecach to siekiera. Widły w brzuch…
Para buch…
Chciałem już wczoraj wrzucić link do wywiadu z Kołakowskim, ale nie zdążyłem
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=2003917
Wynika mi z tego, że mędrzec nie powinien się bać powiedzieć głośno tego, co w gruncie rzeczy i tak prawie wszyscy wiedzą, tylko może uznają za zbyt oczywiste czy zbyt banalne, żeby się na to powoływać. A może zbyt proste, żeby według tego żyć?
Bo w dążeniu do szczęścia nieraz okropnie komplikujemy sobie życie, nie całkiem umiejąc to szczęście zdefiniować, ale uważając, że to w każdym razie nie to, co teraz mamy. Więc najpierw dużo czasu poświęcamy na pokomplikowanie, a potem znów dużo na wyplątanie się z tych komplikacji. I po wielu latach stoimy tam, gdzie już byliśmy, tylko o wiele bardziej zmęczeni. Ale czy szczęśliwsi? I czy choć trochę mądrzejsi?
U mnie tez remont juz wlasciwie zajal prawie caly moj czas, ale jeszcze moge chwile cos napisac, zanim zacznie sie jezdzenie i dogladanie (polki, ktore mialy byc zdjete i wyrzucone jeszcze wisza na jednej ze scian, i to mnie martwi, bo boje sie, ze tam zostana – juz piec razy mowilam, ze maja byc wyrzucone, ale z malym odzewem).
A Nowy Jork, oczywiscie, ma bardzo cieplych ludzi (pewnie bardziej sposrod have nots niz haves, bo to oni sa sola ziemi nowojorskiej). Czasem troche szorstkich, czesto niecierpliwych, takich wlasnie ukrytych, ale obserwujacych. I jest, jak wszystkie wielkie miasta, zbiorem malych miasteczek, czyli dzielnic. Zreszta po 11 wrzesnia Nowy Jork troche sie zmienil, i to tez jeszcze zupelnie inna historia. Chyba teraz powoli wraca do rownowagi, ale np. tylko tam ciezarowki UPS maja ogromne napisy z tylu, zeby byc czujnym i donosic o podejrzanych przesylkach. W Nowej Anglii takich napisow UPS nie ma. I tylko tam mozna spotkac kogos, kto twierdzi, ze sie rozwiodl, bo przyjaciolka zony stracila kolege z pracy w terrorystycznym zamachu… I mowi to zupelnie powaznie, bo wszyscy tam sa jakos polaczeni. Potwierdzam tez pewna obsesje fryzjerstwem, ale moim zdaniem koafiura Bobika wzbudzilaby zyczliwe zainteresowanie i dopytywanie sie o adres fryzjera.
A jesli chodzi o styl architektoniczny, to juz Long Island, jest miejscem przedziwnego laczenia francuskiego stylu prowincjonalnego z kolumienkami greckimi i mauretanskimi lukami, a powyzej pewnego dochodu przed brama sa obowiazkowe wielkie lwy. Z interesujaca fryzura, ale nie zdazylam sie dopytac, gdzie maja fryzjera. 😀
Zajrzalam, Bobiku do wywiadu z Kolakowskim, i sie usmiechnelam, gdy zaczal mowic o buddyzmie i kulturze wedyjskiej (z ktora przeciez mam kontakt na codzien, wiec jestem na codzien zmuszana do myslenia o niej). Musze sobie zostawic dokladniejze czytanie na wieczor, ale juz przyjemniej z Kolakowskim zaczac dzien. 😀
O dazeniu do szczescia tez pozniej.
Taaa… szczęście zawsze może poczekać. A jak się znudzi i sobie pójdzie, to jego strata…
Ale jak na przykład pójdzie do mnie, to mój zysk. A jaka jest gwarancja, że mu się akurat ten kierunek nie spodoba? 😉
Moniko, czy nie byłabyś skłonna zgodzić się ze zdaniem, że szczęście to jest konkretny, wiarygodny, a najlepiej osadzony w niedalekiej przyszłości termin zakończenia remontu? Mnie w każdym razie taka idea jest bardzo bliska, choć wynika z niej, że do szczęścia jeszcze dużo mi brakuje. 🙄
Postanowilem, ze sprobuje posamoograniczac sie. Dobrze, ze nie musze oddawac niczego, co juz mam i co mi sie nalezy.
Zaczne sie samoograniczac od Nowego Roku.
Mam nadzieje, ze samoograniczanie sie, to nie to samo co umartwianie sie i odmawiania sobie rzeczy podstawowych, takich jak kaszmirowy kocyk czy jakies dzikie ptactwo. Ale jestem gotow np zrezygnowac z wizyt u weterynarza i obcinania pazurow.
Madry ten Kolakowski.
Kocie Mordechaju, czyżbyś przyjął ludzki punkt widzenia? Mniej więcej tak samo rozumie samoograniczanie się większość znanych mi ludzi. 😉
A moze odwrotnie? Albo, co jeszcze bardziej prawdopodobne, moj punkt widzenia na samoograniczanie sie jest zwyczajnie uniwersalnym prawem.
No dobra, to zastanówmy się nad taką sytuacją: w całym UK, albo i w całym świecie, mole wyżarły kaszmir do spodu, a dzikie ptactwo padło wskutek zarazy. Czy jest możliwość, żebyś w obliczu tych klęsk był szczęśliwy?
Nie widze mozliwosci. 👿
Wyzbyc sie pragnien, pozadan i marzen – moze to dobre dla buddystow, ale nie dla kotow.
Gdybyś przyjął inny punkt widzenia i wyzwolił się z ziemskich pożądań, to nawet całkowity wegetarianizm i spanie na słomie nie potrafiłyby Cię unieszczęśliwić. A z jeszcze innego punktu widzenia poleciłbyś Personelowi zakupić kilo mielonego plus ręcznik bawełniany i też by było.
Ale ja rozumiem. To są myśli nawet przyjemne, ale życie niegodne filozofa… 🙁
Moze jeszcze zapproponujesz abym zyl w beczce? I najlepiej w Grecji? .
Noo, gdyby to była beczka Chateau Mouton Rothschild z 1987 roku? Może nawet i w Grecji dałoby się wytrzymać? 😉
A czy temu Rothschildowi zabraklo juz wygodniejszych miejsc do zycia? Czy sam mieszka w beczce? .
Tak po nazwie to mi się wydaje, że to baran pana Rotszylda w tej beczce mieszka… Nic dziwnego, że uznał ją za zamek…
Co to za zamek bez klamek? Nawet u pańskiej klamki nie można powisieć… 🙄
Chyba u Moniki już zbliża się powoli wieczór, więc mogę wrzucić kolejne zdjęcia, licząc na objańnienia. 🙂
No, przyznam się – dla mnie Moniki opis ciekawszy nawet od fotek, ale rozumiem, że bez fotek by go nie było. 😉
https://www.blog-bobika.eu/foty/concord_4.jpg
https://www.blog-bobika.eu/foty/concord_5.jpg
Bobiku, dobrze mnie wyczules. Jedna kleska remontowa zazegnana, pare innych spraw zakonczonych, i nareszczie upragniony wieczor. Szczescie w tej chwili to filizanka Earl Grey’a po calym dniu dreptania. A dla Zosi szczescie – to, ze dzis pada bez przerwy, bo ona uwielbia moknac w cieplym letnim deszczu… I wszystkim o tym mowi z wielkim entuzjazmem, dzielac sie odczuciami dziecka ponizej piatego roku zycia w kochajacej rodzinie, o ktorych tak ladnie powiedzial Kolakowski w zlinkowanym przez Ciebie wywiadzie. 🙂
Oba zdjecia pochodza z tej samej parady, ktora tu kiedys opisalam.
Na pierwszym widac przedstawicieli okolicznego plemienia indianskiego, idacych razem z innymi przez glowna ulice naszego miasta – plemienia, od ktorego ziemia miejska zostala zakupiona, a nie – sila zabrana. Dla mnie szczegolnie wzruszajaca jest obecnosc wsrod tej malej grupki dziewczynki z dlugimi wlosami blond – ktora na pewno Indianka jest tylko w czesci, gdyby sadzic wylacznie podlug krwi, ale jednak w pelni – taki to paradoks amerykanski. Uczestniczy w kulturze odziedziczonej po przodkach indianskich, i jest uznana przez nich za swoja. A pewnie w innym miejscu, w innych momentach uczestniczy i w kulturze swoich europejskich przodkow, po ktorych odziedziczyla wlasnie kolor wlosow. I na szczescie nie musi wybierac. I pewnie, jak Obama, ma szczegolny punkt widzenia – z obu stron…
Na drugim zdjeciu ida „dzieci rewolucyjne” w historycznych strojach – i chlopcy i dziewczynki ubrani w stroje zarezerwowane kiedys tylko dla chlopcow. Juz to samo jest ciekawe, ale mnie jeszcze bardziej zafrapowala starsza juz dziewczynka niosaca biala flage Massachusetts (gdyby ja rozwinac, to pokazalaby sie postac Indianina z plemienia, ktore uzyczylo swojej nazwy calemu stanowi). Pod trojgraniastym kapeluszem ma muzulmanska chuste – i nikogo to nie dziwi. Cokolwiek by sie w tym momencie myslalo o prawach kobiet w islamie, to, ze moze spokojnie pokazywac, ze jest jednoczesnie Amerykanka i muzulmanka jest wyjatkowo budujace, i jak mowi moja przyjaciolka, od wielu pokolen concordzianka, it’s very Concord… Nie zebym chciala idealizowac moje miasto, bo przeciez zyja tu normalni ludzie, i zdarzaja sie tu rozne rzeczy, od zlego parkowania czy nawet drobnych kradziezy w sklepach, po rozwody, no i jedno planowane morderstwo na niechcianej zonie (do dzis sie to zdarzenie wspomina przy byle okazji, bo jednak bylo dosc wyjatkowe), ale mysle, ze te zdjecia obrazuja jaka ogolnie panuje tu atmosfera. I czego uczy sie dzieci w szkolach, skautingu, organizacjach historycznych i spotkaniach w bibliotece miejskiej, gdzie leza rekopisy cocncordzkich transcendentalistow. Zas coroczna parada zbiera wszystkich prawie mieszkancow, zeby razem cieszyc sie z istnienia tego szczegolnego miejsca, w sumie skromnego i malego, ale bardzo bogatego duchowo – co tak pieknie opisal w zlinkowanym powyzej wywiadzie profesor Kolakowski.
A o Kolakowskim jeszcze pewnie cos napisze, bo pewnie moi tesciowie uznaliby go za nienajgorszego hinduiste. Napisze juz jutro, w ktorym szczegolnie miejscu by sie do niego przyznali. 🙂
witam Szanowną Frekwencje 🙂
dokładam gorliwie do ogniska rodzinnego
wiąże mozolnie nici lokalnej społeczności
prostuję nieudolnie ścieżki kariery (ha, ha) zawodowej
miłego dnia życzę 🙂
niech się święci 22 lipca dawniej E. Wedel, dzisiaj Nestle (?)
Dzis mysli i uczuci.ua kierujemy ku przeszlosci…..
http://www.youtube.com/watch?v=X-y9hVaPVLo
dzisiaj nie pada
Dzisiaj kot bury z Anglii.
Czasem się maskuje i występuje jako Cadbury Wedel Polska – ale i tak wiadomo, że od niedawna należy do Pepsi.
Pe psie to coś zupełnie innego niż Pe kocie i nie należy ich mylić.
I tak wszystko najlepsze wykupiom Amerykany…
Chińczyki wykupiom, Amerykany ni majom pinindzy…
Dzień dobry 🙂 Jak to miło zaraz z rana dorzucić kamyczek do jakiejś teorii spiskowej. 😆
Pe psie to Kotbury Wedel. Wedeln to po niemiecku machać, wywijać ogonem (po psiemu, nie po kociemu). Czy przypadkiem nie wynika z tego, że wykupiom nas rewizjoniści zza Odry?
Za bezcen wykupiom. A jeszcze połowe tego bezcena ukradnom !
I pod dźwiami stanom i nocom kolbami w drzwi załomocom! 🙁
A my im z piwnicy krzykniem: pocałujta sie w te wasze dulary!
O! Chopaki w duzej formie z rana!
A une nam: a właśnie, że z wami Brunner te numery!
Nie ma takiego numeru… Nie ma takiego numeru… Nie ma takiego numeru… Nie ma takiego numeru…
Nie wpuścim Niemca pod nasz próg
Ani Amerykana
Gierkowsko-gomułkowski złóg
Też już zalicza bana
Spraw by się naród z łóżka zwlókł
Tak nam dopomóż Bóg!
Tak nam dopomóż Bóg!
A z łóżka
zwlekła się pewna wróżka
i strój poprawiając ziewnęła
zupełnie nie wypoczęłam…
Gdy naród miał boja, w kieszeni żył z wężem,
Chińczyki spijały szampany.
Gdy naród do wyrka szedł z żoną lub z mężem,
szarpały nas Amerykany.
O sześć wam, a nawet i siedem,
za wieczne narodu niedole,
o dziewięć wam, dziesięć, za zaduch i biedę,
kto Polak, niech krzyczy…
No!
Rym do „niedole” pilnie poszukiwany.
Zło-dzie-je! Zło-dzie-je! Zło-dzie-je!
A kto ma łapać, jak komisarze zajęci krzyczeniem? 😯
Niech kasa nam wszystko wypłaci
To naród trochę pomagnaci
Przy suto zastawianym okrągłym stole
Zakrzyknie nasz naród:
No!
Rymów do „niedole” jest bądź ile i w różnych przypadkach. Pierwsze z brzegu:
Kto Polak, niech zjada fasolę.
Kto Polak, niech mieszka w stodole.
Polacy to nie są Mugole.
Szybciutki numerek na stole.
Itp, itd.
Mordechaju:
Za ból, za niedole
Ja wszystko chromolę!
Przepraszam uprzejmie Państwa za wulgaryzm, ale jak rym, to rym.
Czy Łajza ma dzisiaj jakieś nadgodziny? 😯
🙂
Jak rym to rym, jak cym to cym,
jak cymes to już podejrzane.
Od naszych kasz precz, kto nie nasz,
swojską wolimy my kaszanę!
To teraz ja bardzo Państwa przepraszam, ale praca terenowa wyciągnęła po mnie swoje macki. Do popołudnia. 🙂
Macek nie mylic z maca,
Oplotkow nie mieszac z oplatkiem
Gdy Bobik w terenie
Nierobstwio sie pleni.
Niech szybko zalatwi i wraca.
.
Ostrości nie mylić z ostrygą
fatygi broń Boże z Fotygą
jak wszyscy w poglądach
są zgodni: wyglądasz,
to pewnikiem jesteś tą strzygą…
😆
Katastru nie mylić z kastratem,
a Bubla (ach, proszę!) z Bobikiem.
Gdy w walce ze światem
wygrywasz sałatę –
jest dobrym to czy złym wynikiem?
A kiedy następne rozdanie
przegrane przyniesie ci robry
i co ci zostanie,
to mięsem rzucanie –
czy wynik ten zły jest czy dobry? 🙄
Ja jestem zwierzęciem łagodnym,
W posturze swej bardzo też godnym,
Więc gdy ktoś mi powie,
Czy pies, czy to człowiek:
„Sałata, nie mięso!” – tom zgodnym…
Palacza nie pomyl z podpałką
skalara, uważaj, – ze skałką
gdy walczysz ze światem
jak wygrać masz zatem
już lepiej się zajmij gorzałką
Kęs oddziel przeżuciem od kęsa
wiedz, tango to nie jest z tangensa
jak przegrasz rozdanie,
ciesz się, że zostanie
ci chociaż na koniec ciut mięsa…
Gdy wciska pasywa ci aktyw,
gdy kolcem cię kole kolega,
nie zważaj na pakty,
patrz jakie są fakty
i gdyś nie lebiega, to zbiegaj.
A jeśliś przypadkiem jest leniem,
co je, lecz wyłącznie sałatki,
swą porcję mięsiwa
daj psu – niech spożywa.
Nie odmówże mu takiej gratki! 😆
Sałatę chcę właśnie wybierać,
Bo nie chcę psu mięsa zabierać!
Popieram ja psinę:
Niech zjada padlinę,
Bo świeży liść lepiej jest zbierać…
Od przedwczorajszego komentarza Królika obiecywałem sobie, że zajrzę do biografii tego półgłówka Lorda Kitchenera, żeby się dowiedzieć, kto zacz, ale jakoś wciąż do tego nie dochodziłem. Dziś wreszcie zajrzałem i stwierdziłem, że była to postać w sumie bardzo ciekawa, choć i dość złowroga. M.in. on wymyślił obozy koncentracyjne, podczas wojny burskiej. No i pokonał Mahdiego-Paszę, dzięki czemu Staś Tarkowski mógł się wydostać z opałów. Ale i był np. wybitnym kartografem, administratorem, czy twórcą nowych technik wojowania. Rozumu chyba jednak odrobinę miał, tylko to, do czego go używał, zbyt zachęcające nie było.
A przy okazji, jak już guglałem, zacząłem sobie oglądać różne fotografie z Concord, tym razem niemonikowe. Bardzo to jest naprawdę przyjemne miejsce do mieszkania, nawet niezależnie od całej opisywanej przez Monikę tradycji. W sam raz sielsko, w sam raz miejsko, w sam raz kulturalnie, w sam raz nostalgicznie, w sam raz malowniczo… A pod miastem są wspaniałe, wielkie łąki i uprzejmie proszę, żeby ich nie zabudowywano, bo to świetne miejsce na psie spacery. 😆
RATUNKUUUUUUUUUUUUU!
Wlasnie wrocilam z miasta i zajrzalam do poczty, a tam 40 listow od roznycgh moich dalszych i bliozszych znajomych, mniej lub bardziej wscieklych, ze zapraszam ich do czegos co sie nazywa MyLife, co jesli dobrze rozumiem jest czyms w rodzaju facebooka. Takze list od rzeczonego MyLifea „potwoerdzajacego moja rehestracje”.
W zyciu nie slyszalam o MyLifie, NIGDY SIE TAM NIE REJESTROWALAM, ale wyglada na to, ze ktros sie wdarl do mojej listy kontaktowej.
Do MYLifea napisalam juz wsciekly list, ale teraz czeka mnie tlumaczenie sie przed -+ 150 osobami, ze nie rozdawalam ich adresow.
Co mam robic? I jak tio jest mozliwe, ze ktos mogl sie dostac do moich kontaktow?
Pomozcie. Nie posiadam sie ze zlosci i przerazenia
Wczoraj mialam naprawiany komputer. Czy moze to miec jakies znaczenie? Kerrrie, ktora tu byla , sporo czyscila go z roznych swinstw, i wprowadzila dwa dodatkowe programy antywirusowe. – Wiec co sie stalo?
A jeszcze, zeby juz bylo zupelnie okropnie, utknelam w poczekalni BObika.
Auuuuuuuuu!
Czy jest jakas mozliwosc napisania jedfnego dwujezycznego listu do wszystkich z przeprpsinami? Jak sie to robi technicznie?
Heleno, jeden program się pożarł z drugim i nie przyuważyli, serio, antywirów nie można mieszać.
A list dwujęzyczny pisze się najpierwsz w jednym języku, potem w drugim i wysyła…
Tak jak mi tlumaczyla Kerrie, to te programy sa wyspecjalizpowane i jakos sie uzupelniaja. Mam: Pande, CCleaner oraz Malwarebytes’Anti_malware, Spybot no i oczywiscie Ad_Aware .
Ja tam pracuję w środowisku C2H5OH i mojego nic nie rusza…
A czy mam to sama zazyc, czy polac tym komputer?
.Sprobuje i zaczne od siebie. Zaraz wracam
Myślę, że zaczęcie od siebie jest bardzo słuszną decyzją. Primum non nocere.
Pan Administrator też mówi, że nadmiar programów antywirowych to tak, jakby w ramach profilaktyki połknąć wszystkie tabletki, które się ma w domu. 😯
A posłanie listu do wielu osób to nawet na mój pieski rozum jest dość proste: najpierw się go pisze, potem wpisuje się adres, a potem tam gdzie jest „kopia do” wpisuje się wszelkie pozostałe adresy i klika na „poślij”.
Jak się ma opcję „wyślij do wszystkich” to jeszcze prostsze, ale nie każdy ma. Ja na przykład nie mam, ale jeszcze nigdy mi to nie było potrzebne.
Ja co jakiś czas dostaję zaproszenie na Facebooka od osób, których kompletnie nie znam. Chrzanię to i kasuję. Ale także jak od paru znajomych osób dostałam zaproszenie na GoldenLine, to też olałam. 😈
A co do antywirów, trzymam się avastu, moja firma też 😉
Nie, ja myslalam, ze jest jakis uniwersalny sposob rozeslania do wszystkich, a jednoczesnie nie wystawiania ich adresow w dzialce Cc (kopie) . Nie znalazlam u siebie takiej mozliwosci.
C2H5OH juz sprowadzilam i zaczynam leczenie komputera. Komu jeszcze nalac?
Nalać można wszystkim z wyjątkiem zeena, bo jak on żyje w środowisku alkoholowym, to i tak ma dosyć, a wręcz mogłoby mu się zacząć przelewać. 😀
To nie przelewki… 😛
Sluchajcie, jestem kompletnie przerazona tym co sie dzieje. Dostalam wlasnie maila od znajomej z innego blogu, do ktorego dodany byl attachment. Kiedy go otworzylam, posypaly sie zdjecia calego ogromnego albumu: jakies dekoracyjne poduszki, a potem jakby zdjecia wszystkich dziennikarzy z Salonu24 ( w tym Pospieszalski.), ale takze!!!! ten prostokacik z kodami z tegio blogu (6+7. 5+2 etc)
.Jestem absolutnie wstrzasnieta . 😯 😯 😯
Mt7 sugeruje, ze moja skrzynka rozsyla to automatycznie. Ale skad to bierze i co jeszcze?????????
Bobiku, postaram sie odnalezc zrodla, ktore potwierdzaja, ze Lord Kitchener byl polglowkiem. Czytalam to w jakims powaznym opracowaniu, moze rok czy dwa temu.
Zwaz, ze w owych czasach w Anglii kazdy lord mial powazne stanowisko, niezaleznie od talentow i inteligencji. Zwaz rowniez, ze ojciec krolowej Elzbiety, krol George, nie byl nadzwyczjnym intelektem, a wszystkie czworo dzieci krolowej Elzbiety tylko te zasade potwierdza. Sama krolowa, bless her heart, trudno nie lubic od czasu filmu z Helen Mirren, ale w zetknieciu z nasza Governor General nowoczesna Michaelle Jean, Elizabeth jest dinozaurowata…
Miłego dnia 🙂
Mój komputer chory na płytę główną 🙁 Jestem żyjąca, ale niekontaktowa 🙁 Czekam na połowiczną zmianę 🙂
Co znaczy „połowiczna zmiana”? Nowy mąż/żona?
Po połówce życie się zmienia…
Dzień dobry 🙂 Właściwie to uśmiecham się tylko do Was, a nie do dnia, bo on jakiś taki podejrzany. Leje jak z cebra i prawie wszyscy w jakichś szponach. Helena w szponach spamu, Monika – remontu, Haneczka – choroby płyty, Jotka – działalności, zeen – C2H5OH…
Tylko foma tu jakimś nowości potrząsa kwiatem. Ale bo ja wiem, czy jakby się dokładnie przyjrzeć, też by nie wyszło, że to szpony? 😉
Przepraszam bardzo, nie jestem w żadnych szponach. C2H5OH to naturalne środowisko człowieka i wszyscy, którzy tego środowiska unikają, pozostają w szponach abstynencji. Żyję w zgodzie ze środowiskiem. Moja postawa jest godna pochwały i oczekuję od Ludzkości, że weźmie ze mnie przykład…
Dzien dobry!
Jaka ulga, ze jedyny list jaki mnie dzis spotkal w mojej skrzynce, to od kogos, komu z pewnoscia nie proponowalam zapisac sie do MyLife’a, tylko od jakiejs dobrej duszy zachceajacej mnie do powiekszenia mej meskiej potencji, a moze aparatu („Super male growing help!”)
Wczorajsza przygoda nie daje mi jednak wciaz spokoju, zwlaszcza, ze gdy dzis weszlam na strone skrzynki pocztowej, to otworzyl sie natychmiast jakis formularz do wypelnienia mojego „profilu”, oraz podania listy osob, ktore moglyby swobodnie moja przebywanie w sieci podgladac. Curuiouser and curiouser, jak mawiala Alicja w Krainie Czarow.
Musze poleciec z powrotem do miasta, aby zwrocic sandalki, ktore wczoraj kupilam E. – sa za trudne do zapinania – i moze rozejrzec sie za innymi. Z nowego radia tez nie jest w stu procentatch zadowolona i moje wysilki aby kupic tansza wersje Pure Evoke spotkaly sie z wyraznym rozczarowaniem. Wiec chyba zamienie tez plastikowa wersje na te drozsza, drewniana – jak wszystkie jej pozostale aparaty radiowe. Te drewniane radia sa faktycznie nieslychanie user friendly i maja zgrabna raczke do przenoszenia, czego nie ma wersja z plastikowa obudowa.
Definicja szponów jest całkowicie obrotowa. Co dziś szponem jest, jutro może nim nie być i na odwrót. System jest definiowany przez obserwatora, czyli punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ludzkość jeszcze chyba nigdy z nikogo nie wzięła dobrego przykładu. Pochwały wydaje się w godzinach 16.00 – 18.00, po uprzednim zapisaniu się w rejestracji i otrzymaniu numerka. Amen.
Ja potrząsam? Ewentualnie delikatnie macham…
Helena to ma dobrze, mnie nikt nie zauważa i nie dostaję żadnych porad jak mam poprawić sobie potencję. Czuję się jak niewykorzystana nisza rynkowa, spoglądam przez lupę na swoją potencję i konstatuję ze smutkiem, że wzrok mi siada. Trzecia kolejna, coraz mocniejsza lupa nie daje znów wyraźnego obrazu. Nie masz sprawiedliwości na tym świecie…
Oddam potencje w dobre.. tego.. rece.
Spogląda zeen na swą potencję,
łzy w oczach ma prawdziwe:
ach, oddam całą elokwencję
za drobny choć wzrost krzywej.
Bo gdy modlitwa nie pomoże,
ani oferty z kabla,
to będę musiał, o mój Boże,
kupić teleskop Hubble’a. 😥
Tu jest upał. Niestety jutro lecę w strony bliżej Bobika, gdzie leje… 🙁
A gdzie tam Hamburgo w moich stronach? 😯 Doooobre kilkaset kilometrów. Ale i tam leje, a przestać ma dopiero od niedzieli. Zresztą, może mi się uda zlinkować.
http://wetter.rtl.de/redaktion/wettercockpit/index.php?md5=4312c3f16c4d56076ae39ccf4a934e94
Trzeba kliknąć na Tag 1-6 i się ma przegląd. To jest taka strona, która się pogodowo dosyć sprawdza, przynajmniej jak o Germanię chodzi.
Ja tam wolę deszcz niż 35 w cieniu
Aaa, to Komisarz może płanetnik? 😯
Czyli płatnik netto? 😉
Napisałam, że lecę w strony „bliżej Bobika”, nie, że „w strony Bobika” 😉
Deszcz, no, to przynajmniej pada. A jak upał, to wiadomo, że nie będzie padać, tylko lunie 🙁