Oj dane, dane
Labradorka przyglądała się Bobikowi podejrzliwie. Już od kilku minut wpatrywał się w sufit, wskakując chwilami na krzesło, zeskakując z niego, stając słupka, ale niezmiennie ze wzrokiem skierowanym w górę. Wprawdzie nie było to wydarzenie na miarę nowej wypowiedzi Palikota albo reakcji Kancelarii Prezydenckiej na tę wypowiedź, niemniej jednak sprawa wydawała się na tyle intrygująca, że opłacało się poświęcić parę minut drzemki dla jej wyjaśnienia. Po paru bezskutecznych próbach znalezienia dyplomatycznego wstępu postanowiła zaryzykować i zapytać uprzejmie, ale bez owijania w bawełnę.
– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, czemu się tak gapisz w ten sufit?
– Danych szukam – odpowiedział Bobik, nie okazując szczególnych emocji.
– Danych? – zdziwiła się Labradorka. – I z sufitu chcesz je wziąć?
– Wszyscy tak robią! – zapewnił Bobik. – Jest to sprawdzona i bezpieczna metoda. Nikt nie patrzy, skąd są dane, tylko wszyscy się cieszą, że w ogóle są. Sierżant Gugiel się cieszy. Inspektor Analityks się cieszy. Ja się cieszę. Żurnaliści wiwatują. Publiczność szaleje. Na końcu ktoś dostaje order i pojawia się w Wikipedii. Czy dla takich chwil nie warto powpatrywać się w sufit?
– A czy to aby jest w po… – zaczęła z namysłem Labradorka
– W potrzebie stosuje się środki nadzwyczajne – przerwał jej Bobik. Jak się nie ma pod ręką sufitu, to bierze się dane z powietrza. To trochę bardziej pracochłonne, bo najpierw trzeba je uzdatnić, ale też skuteczne.
– A musi się te dane w ogóle skądś brać? – zastanowiła się Labradorka
– Bezwzględnie! – obruszył się Bobik – Jeżeli mówisz lub piszesz cokolwiek bez podania danych, to wychodzisz na jełopa, nieuka, czy fantastkę. W końcu nikt nie może mieć tak ni stąd ni zowąd zaufania do twojego rozsądku albo uczciwości. A z danymi zaraz zaczynasz sprawiać poważne i uzasadnione wrażenie. Tak że zamiast kombinować, dzielić włos na cztery zapałki i podawać w zwątpienie, lepiej mi pomóż patrzeć w sufit, a potem to my już temu światu pokażemy!
No, i po deszczu, kur … czaczki jedne! Pokrygował się przez dziesięć minut, jak w salonie u Dulskiej i już go nie ma. Wielkopolska stepowieje a dodatkowo deszcze omijaja nasza wieś, podobno jezioro je odpycha!!! Nie na mój rozum!!!! Rachunki za wode puchną a trawnik żółknie 🙁 Nie masz sprawiedliwości na tym świecie 🙁
Ha, ha, deszcz najwyraźniej podpatrzył co o nim wypisuję, uniósł się honorem i zawrócił, zatem sza, nie będę mu przeszkadzać, niech podlewa mój ogród 🙂
Widocznie moje jezioro też odpycha 🙁
Heleno, na podrasowanie nie wpadłam. Poszło, jak wyszło 🙁 Na granicy nigdy mnie nie trzepali, pewnie z litości 🙁
Na podrasowanie mało kto wpada, bo przeważnie zdjęcia do dokumyntów robi się w pośpiechu, na ostatnią chwilę, a przede wszystkim stara się na nie nie patrzeć.
A w tej Wielkopolsce to wszystkie jeziora macie takie odpychające? 😯
Tu o nowych żarówkach piszą. Też z wątpliwościami.
http://www.polityka.pl/debata-wymiana-zarowek-ekologia-czy-biurokracja/Lead33,1091,300774,18/
Ho, ho, jaki deszcz, całe pół godziny!!!
One tak w ogóle to nie sa odpychające, sa całkiem miłe, tylko z deszczami takie jakby niekompatybilne, jeżeli ja dobrze rozumiem co to trudne słowo znaczy 🙁
Teraz zamierzam pomarudzić na całkiem inny temat. FOTOGRAFOWANIE !!! Tęsknię za czasami kiedy człowiek miał w kieszeni trzy filmy Kodaka po 36 klatek. Uważnie wybierał obiekt, kadrował. Liczył ile mu jeszcze tych wolnych klatek zostało i podejmował przemyslana decyzję co jeszcze należałoby uwiecznić dla własnej i potomnych pamięci.
A teraz. A teraz to ja dostaję szału od tego co mój pan mąż wyprawia. Kupił sobie przed wyjazdem do Skandynawii jakies cudo. Podobno jest to w sprzedaży dopiero od stycznia tego roku. I prosze mnie nie pytać co to jest bo nie ręcze za własne reakcje. Zabawiał sie tym cackiem przed, w trakcie i po podróży. Dzisiaj przyszła Bardzo Mądra Pani Od Komputera i przez pół dnia mu to wgrywała i jeszcze jakies inne cuda i wianki wyczyniali. Podobno z jakimis pikselami!?
Jest tego tyle, bo rzuciłam okiem jak sie to wgrywało, że znowu mnie głowa rozboli od przeglądania i wybierania tych 80 zdjęć (i ani jednego więcej), do albumu, wrrr!!!).
No po prostu jak to widzę to chce mi się biegiem wracać do kamienia łupanego 🙁
Coś w tym jest! Ja też wskutek pikseli się rozbestwiam i cykam bez opamiętania, a potem nawet nie mam czasu i atłasu, żeby to wszystko przejrzeć.
Chociaż w gruncie rzeczy to jest tylko przesunięcie momentu selekcji. Dawniej się to robiło przed cyknięciem, a teraz po cyknięciu. 😉
No nie wiem, nie znam się na tych, jak mu tam, pikselach. Znowu zajrzałam do mężowskiego komputera – poszli sobie z Bardzo Madrą Panią Od Komputera – skończyło się wgrywanie i stoi napisane, że sa tam 703 zdjęcia!!! To wszystko muszę obejrzeć i po co to komu 🙁
Zamierzam nadal marudzić i nie dam sobie jednego dobrego słowa na te piksele powiedzieć 🙁
Zakazu marudzenia ni ma w regulaminie. 🙂
Acha, na temat żarówek tez mogę pomarudzić. Mój mąż, inżynier elektryk, co i rusz gotów wszędzie powkręcać takie energooszczędne – faktycznie, nie opłaca się wyłaczać . Front wojny domowej przebiega pomiędzy ekologia i ekonomią a estetyką.
Heleno, gdzie Ty jesteś? Jak Cię kochać ciągle nieobecną? Albo hydraulik, albo czekolada albo abstynencja. Czy ta abstynencja do zachodu słońca to od wszystkiego?
Bo lece teraz do banku kajac sie ze zgubionej karty platniczej i przerzucac pieniadze z konta na konto.
Poza tym musze skorzystac z pogody i ewentualnie zasadzic cebulki wiosenne. Bo nic tak nie cieszy jak narcyzy, zonkile, tulipany i hiacynty. Wtedy dusza spiewa jakies niebianskie arie.
I nawet wiem dlaczego ni ma zakazu marudzenia w regulaminie. Marudzenie jest tak pieruńsko nudne, że i bez zakazu zdrowy człowiek broni się przed marudzeniem. No w każdym razie ja mam dooość!
Heleno, co do banku współczuję, co do cebulek popieram, ale czy to aby jeszcze nie za wczesnie?
Na piksela piksel mruga:
popatrz, nasza to zasługa
niewątpliwa, że u Jotki
cały komp zajmują fotki.
Dawniej fotkę się łupnęło
w łeb kamieniem i to dzieło
gniło sobie gdzieś w albumie.
Dziś tak nikt nie robi, kumie,
każdy biegnie do piksela,
by mu obraz porozdzielał,
po czym zdjęcie – do pamięci.
A tak kusi to i nęci,
że już wkrótce – widok słodki! –
w tej pamięci same fotki.
Kto te fotki chce oglądać,
od nas musi przysług żądać,
czy też błagać na kolanach,
bo cóż będzie na ekranach,
kiedy my, piksele, nagle
w któryś dzień zwiniemy żagle?
Tak, tak kumie. Przez te zdjęcia
mamy na sto lat zajęcia. 🙄
Bobiku – bardzo piekne, i do tego ostrzega przed niebezpieczenstwami – czego wiecej wymagac od poezji? 😀
A co do zarowek, to u nas jest jednak wybujaly kapitalizm, i chyba w tym przypadku (bo z pewnoscia nie zawsze) lepiej na tym wychodzimy. U nas sa zarowki energooszczedne o kilku barwach swiatla, i ludzie wymieniaja, jesli chca, a jak nie chca – to nie. Okazuje sie, ze i tak raczej wymieniaja, ale rozsadnie, w miejscach wlasnie, gdzie dlugo sie swieci. I te zarowki, kupowanena peczki w Home Depot sa wcale nie takie drogie jak w Europie. Ja je mam w miejscach utylitarnych, ale moje naprawde daja calkiem cieple, wcale nie trupie swiatlo (odmiana „soft white” sposrod paru innych mozliwych, niektorych istotnie nieco prosektoryjnych). Tylko martwi mnie wyrzucanie – ja odwoze do Home Depot, gdzie je zbieraja, ale obawiam sie, ze niewiele osob to robi.
No właśnie, opcja zdroworozsądkowo-umiarkowana na ogół się opłaca i ludzie są z niej bardziej zadowoleni (jednym z koronnych przykładów negatywnych jest kwestia angielskich b.). A Bruksela wpada nieraz w biurokratyczny szał regulacji, z przysłowiową krzywizną bananów włącznie, co powoduje tylko sarkanie. Podejrzewam, że na te żarówki w głębi ducha nawet Sarko sarka. 🙄
Tymczasem w spokojnej Japonii nareszcie Pierwsza Dama, ktora moze sie pochwalic, ze napodrozowala sie naprawde daleko – w jej przypadku w UFO – na Wenus. 😉
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/02/miyuki-hatoyama-japans-ne_n_275311.html
W komentarzach podobało mi się pytanie, czy spotkała tam może Sarę Palin. 😉
Nasze też dają żywe światło. Pan mąż wymieniał aż do skutku. Trochę marudził na te wymiany, ale to on uparł się na eo. Ja tylko chciałam światła dla ludzi 🙂
Tak, mnie sie wydaje ze i to, ze mamy wybor barw swiatla wsrod tych zarowek pewnie wynika z tego, ze producenci jednak musza sie ubiegac o to, zeby klient zdecydowal sie ich produkt zakupic. W kapitalizmie to nie jest znowu takie rewolucyjne podejscie… W artykule z Polityki mowa o tym, ze nastepnym rozwiazaniem beda zarowki LED, ale nasz elektryk John („jolly John” – tak go nazywamy, bo jest niezwykle pogodny) twierdzi, ze dopoki cos nie zrobia z niebieskawym swiatlem, jakie te zarowki wydzielaja nikt nie bedzie chcial ich kupowac. No chyba, ze bedzie mu chodzilo o efekt UFO. Moze Pierwsza Dama Japonii… 🙄
O, wlasnie, Haneczko. U nas Home Depot troche nam oszczedza na czasie, bo ma male wydzielone miejsca, gdzie mozna obejrzec rozne typy tych zarowek, kiedy sa wlaczone i oswietlaja wnetrze. Dzieki temu troche szybciej dochodzi sie do swiatla dla ludzi. 🙂
Bobiku, Sarah Palin byla na Marsie! 😀
Terror uniżony, czyli straszliwe skutki użycia cyfrowego aparatu fotograficznego.
Dobry wieczór, no, siadajcie
Kawa – proszę, oglądajcie:
Tu na statku, oj , jak wiało
Józia włosie jeża stało
Jak nas mijał ten parowiec
To ja tylko miałam w głowie:
Końca rejsu by doczekać
Pływać – to nie dla człowieka…
Tu katedra, no ta, wiecie
Tyle katedr jest na świecie
Że mi ze łba wyleciała
Zresztą… o! tu teraz pałac.
Te kolumny, te złocenia
Wszystko lekkie, od niechcenia
Jak w Wersalu, co? to Wersal?!
Ta skleroza, to od mięsa.
Teraz jem go bardzo mało
O, a tutaj jak padało,
Chmura chyba się zerwała,
Co, że nienaładowałam?
No, się zdarzyć przecież może,
Ten, co pamięć ma, mój Boże….
Daj ten album, ten z Egiptem
No i podaj cukru szczyptę
Co? nie trzeba? Już wypite?
No, nie trzeba z tym zachwytem,
Jak to? Już?! A my dopiero…
Przemknęliście jak meteor,
No, koniecznie, w przyszły piątek
Tak, że dokończymy wątek.
Masz cyfrówkę? Miej, na zdrowie,
Tylko także miej coś w głowie…
Zeen, w najsedniejsze sedno 😆
Samo zycie – i horror codziennosci… Beware of the ancient mariner… 😆 😆 😆
Bobikowi do sztambucha:
NIE BĘDZIE PIKSEL PLUŁ NAM W TWARZ !!!
(cokolwiek miałoby to znaczyć 🙁 )
Ooo, wreszcie spotkało mnie dzisiaj cos dobrego! Zaoszczędziłam całe 19 złotych polskich, na przysłanym mi kuponie rabatowym ze sklepu polityki. No cieszę się tak, jakbym była rodowita pyrlandka, że o centusiach nie wspomnę 🙂
I uwaga, uwaga, deszcz się wzion i nawrócił, nie straszne mu odpychające jezioro, pada mocno, po bozemu i nawet zagrzmi od czasu do czasu, to rozumie 🙂
w tej sytuacji to i te 703 zdjęcia obejrzę razem ze ślubnym, jak wróci z pracy i nawet nie będę marudziła bo już mi się nie chce 🙂
Moniko, a czy te zachwalane przez Ciebie żarówki mają jakies kształty do zaakceptowania? Bo to co proponuje mój mąż wyglada raczej nieciekawie 🙁 i o to toczą się między nami spory 🙁
zeen
YES, 🙂 YES 🙂 YES 🙂
Jotka, jesteś widocznie lepsza Wielkopolska. Tu ani kropeleczki 🙁
Nasze żarówki małe, widziałam takie wielkie, pokręcone, ale dałam ODPÓR 😎
Jotko, u nas mozna dostac zarowki wygladajace jak zarowki (czesc ze spiralka ukryta w tradycyjnym zarowkowym ksztalcie z lekko matowego szkla, o roznych ksztalatch – od zwyklej zarowki po swiecowki i reflektorki np. do kuchni, w tym i takie, ktore mozna stosowac ze sciemnaczem, bo zwykle energooszczedne do tego sie nie nadaja). Sa odrobine drozsze, niz lyse spiralki, ale tam, gdzie choc kawalek zarowki jest widoczny bardzo sie przydaja. Spiralki moga egzystowac wylacznie ukryte za dobrze kryjacym abazurem, bo inaczej ma sie wrazenie mieszkania w hangarze przemyslowym…
Haneczko, może do Ciebie to tez idzie, bo u nas niecałą godzinę temu była normalnie germańska nawałnica, to zależy jak daleko masz go Germańców 🙁
To co piszecie z Moniką o energooszczędnych brzmi sensownie, ale to co znosi mój mąż, moim zdaniem, nadaje się do pomieszczeń przemysłowych 🙁
Mąż z własnej, nieprzymuszonej woli robi pierwszy przesiew w zdjęciach, czyli nie muszę tych 703! 🙂
Jotko, okolice Gniezna 🙂
Nie liczcie na moją szybką obecność. Zanim się odśmieję z zeenowego wierszyka musi upłynąć sporo czasu. 😆 😆 😆
Haneczko, to lada moment powinno być u Was, bo to różnica jakichś 70 – 80 km. No chyba, że dacie odpór tej germańskiej nawałnicy.
moje dziecko nr 2, znalazło niedawno, w rupieciarni u mojego Taty, aparat produkcji radzieckiej marki Smiena. Aparat ten dostałam za dobre świadectwo bodajże na koniec trzeciej klasy podstawówki, więc już jakiś czas temu….. Przez wiele lat robiłam nim zdjęcia, a potem popadł w zapomnienie. Dziecko sie niesłychanie podekscytowało aparatem. Znalazło w internecie (!) instrukcje obsługi, zakupiło kolorowy film i zrobiło b. fajne zdjęcia. Dodam, ze ma ze trzy aparaty cyfrowe, w tym jeden stosunkowo „wypasiony” ale taki oldschool , wzbudził powszechna zazdrość wśród jej znajomych. Teraz przymierza się do zdjęć czarno-białych , które będzie sama wywoływać.
Mój znajomy, zawodowy fotografik, za b. duże pieniądze sprowadził ze Stanów, aparat który jest kopią aparatu z XIX w, na szklane klisze. Wielu fotografików, uważa, że cyfrówki nigdy nie dadzą takiego efektu, jak aparatu z błona do na naświetlania.
Jotko, z tego co piszesz, to wydaje mi sie, ze przynajmniej na poczatku bedziesz musiala udac sie do sklepu z mezem, i nadzorowac zakup zarowek pod wzgledem estetycznym (Haneczka moze Ci poda marke cieplo-swietlnych, malych, dostepnych w Polsce). Dopiero jak go wdrozysz w to, co ma kupowac, wysylaj go samego…
Zono, Twoja opowiesc o starym aparacie fotograficznym przypomniala mi, ze jeden z naszych znajomych zamowil sobie wlasnie stara wersje Jeepa, ktory przychodzi w kawalkach, poczta, i samemu sie go sklada w funkcjonujacy samochod. Cena tez bardzo atrakcyjna w porownaniu z juz zlozonym Jeepem – tylko $3500.
Teutoństwo doszło, ale mocno osłabłe 🙂
Zeen, wiersz bardzo zyciowy, mozna powiedziec. Ale na dlugo przed wynaleziemiem pikseli, istniala zaraza jeszcze gorsza – slajdy. Odmawiawlam chodzenia z rodzicami do przyjaciol na proszpone kolacje, jesli wlasnie byli wrocili z urlopu!
W moim domu rodzinnym Ojciec mial absolutny zakaz wspominania slajdow w obecnosci gosci i mojej. Zwlaszcza, ze mial jakas nieokielznana namietnoscv do robienia zdjec z okna samolotu, zaraz po wystartowaniu i przed ladowaniem. Mielismy wiec kilometry slajdow pokazujacych glownie jakies zamglone zielone kweadraty, prostpkaty i inne figury geometryczne, fotografowane bardzo drogim japonskim sprzetem. Wszystko sie umieszczalo na takich karuzelach, ktore z kolei wstawialo sie do wyswietlacza, a predtem jeszcze ustawiano ekran. No i running commentary, typu: A to jak zblizamy sie do San Francisco i zaraz bedziemy ladowac… piekne pola i laki….
Haneczko, a dziwisz się? Czy inaczej mogło być w mateczniku … mówiłam … odpór germańskiej nawałnicy! Ale najwazniejsze czy hektary podlane?
Heleno, a filmy video z komunii, ślubów itp. to, za przeproszeniem, pies? Co za zmora!!! Jak mi kolezanka pare lat temu obiecała, że mi pokaże film z komunii wnuków podczas następnej wizyty, to do dzisiaj noga moja u niej nie postapiła. Ponieważ ją lubię to zapraszam ją do siebie 🙂
germanska nawalnica wymoczyla wielkopolskie hektary
to znaczy TO SLONCE swiecace nad berlinem dojdzie
jutro 🙂
Komunie, bar-mycwy oraz sluby dowolnego obrzadku sa zakala ludzkosci, zgoda na 100%. Moja E. mniej wiecej dwa razy do roku zaczyna rozmowe od: A pamietasz jak Roza na Florydzie zaprosila nas na herbate i musialysmy ogladac 2-godzinny film ze slubu Samanthy (wnuczki)? Nigdy sie tego po Rozy nie spodziewalam, jest taka cool, taka rozsadna…. (glebokie westchnienie)
No, już się odśmiałem na tyle, że mogę w klawiaturę stuknąć. 🙂
Ja nie mam szczególnego urazu na punkcie oglądania zdjęć, slajdów, wydeła, itp., ponieważ:
a/ rodzinnych tradycji w tej dziedzinie nie posiadam
b/ sam nigdy nie pokazywałem, bo się wstydziłem
c/stanowczo i asertywnie odmawiałem oglądania u innych
W związku z tym udało mi się jak dotąd przejść przez grząski teren oglądactwa krokiem lekkoducha, nieobciążonego obrazkofobią.
A teraz mi zazdrośćcie! 😆
zdjecia czrnobiale samorobione(palce smierdzace odczynnikami dniami calymi)
pijanstwa przy slajdach
nostalgiczne „grzechy” mlodosci 😐
syn czarnobialy
Bobiku,zazdroscic ?
biedny jestes brakuje Tobie kawalka pysznych zabaw 🙂
to bylo tak
Piekne zdjecie, Rysiu. A te rowery – his and hers – cos mi przypominaja z wlasnej przeszlosci. Tez mialy takie koszyki (solidne angielskie, nie przejmujace sie najnowsza moda). 😀
Do innych okazji na wideo trzeba dorzucic jeszcze urodziny i przyjecia, ktore zdarzaja sie niestety czesciej od slubow, komunii i bar-mycw. 🙄 Ale ja jak Bobik, jakos tych dlugich sesji unikam – nawet nie wiem jak… Chyba nie przez asertywnosc, a przez cos, co sie nazywa w Anglii vagueness (szukam polskiego slowa, ale nie bardzo znajduje, bo nie ma samego zjawiska). Bardzo pomocne w zyciu… 🙂
No jasne, że Ci zazdroszczę piesku! Co do asertywności, to w te klocki muszą umieć grać dwie strony, niestetyż! Kiedyś niezaleznie od mojej asertwnosci i tak włączono na full wideło z bliźniakami, które tuz obok, w tym samym pokoju, miałam na żywo 🙁 i żadnego zmiłuj się, life is brutal, kochany!
O Rysiu, nie przywołuj takich wspomnień. Mój chłopak a obecny mąż miał ciemnię w piwnicy … no co będę dalej opowiadać … to nie to, co te, za przeproszeniem, piksele!
zdaniem słownika oksfordzkiego, vagueness to rodzaj roztargnienia: absent – mindedness, czy tak to rozumiesz Miniko i czy nie jest to kulturalna forma „rżnięcia głupa”?
No nie wiem, Jotko, juz raczej absent-mindedness, ale to niedokladnie to – to jest pojecie z jednak innej kultury. „Rzniecie glupa” ma jednak nie to samo pole semantyczne – zdecydowanie brzmi tu za razowo, i przywoluje na mysl inne, niezwiazane z vagueness skojarzenia. Vagueness jest najczesciej spotykana u osob dobrze wychowanych, lecz mocno zajetych, jest delikatna, a jednak stanowcza. Mysl o glowach koledzow oksfordkich i ich zabieganych zonach, albo mocno zajetych English vicars. Mozna tak dlugo – to rodzaj asertywnosci, ale troche jak angielskie trawniki, trzeba ja troche dluzej uprawiac (mowie o kulturze, w ktorej fumcjonuje, nie o poszczegolnych osobach). Raczej jej w polskiej kulturze duzo nie widuje, choc znalam poszczegolne osoby jak najbardziej ja uprawiajace takze w Polsce. Juz bardziej widze wcielenia vagueness w Ameryce, zwlaszcza w kulturowo bliskiej Anglikom Nowej Anglii.
I jeszcze dodatek – w polskich warunkach vagueness mozna bylo zauwazyc u Starszych Panow…
dzięki Moniko, żałuję, że mam tylko jedno życie bo tyle jest ciekawych spraw i nie sposób wszystkiego poznac nawet pobieznie 🙁
Wiecie co, a ja nadam z innej beczki. Śmieszą mnie te nostalgie za starymi aparatami, podobnie jak za winylami. Nie mówiąc o tym, że to wszystko cholernie niewygodne. Ja jestem człowiek dnia dzisiejszego, dla mnie miniaturyzacja, kompakty i piksele. Zdjęcia wpuszczam w sieć, jak ktoś chce, to ogląda, jak nie, to nie. Nie pamiętam, kiedy mnie ktoś zmuszał do oglądania zdjęć – chyba jeszcze w epoce slajdów, i tak się składało, że nie były to śluby ani żadne takie, tylko zdjęcia krajoznawcze, które mnie zawsze ciekawiły. O.
Jako Beciożerca powiem, że z cyfrówkami jak z Beciem, za dużo tego co gdyby mniej, to byłoby w sam raz, bo nie szłoby na ilość tylko na ograniczoną jakość. O!
Toz te slajdy z samolotu byly jak najbardziej krajoznwcze – tylko z lotu ptaka.
Mimo to, nie polecam. 😆 😆 😆
Bardzo lubię robić zdjęcia z samolotu (i ładne rabiam 😉 ), ale nigdy nimi nikogo nie katowałam. No, chyba że ulubionych blogowiczów na picasie, ale co to za katowanie, jak się nikogo nie zmusza 😆
Grzeczniej byłoby napisać, że nie mam nostalgii starych aparatów i winyli niż to, że nostalgia taka śmieszy.
Tym bardziej, że istotnie w sprawie jakości tak zdjęć jak i dźwięku cyfrowemu sprzętowi daleko do jakości analogów.
Są ludzie, którym na jakości zależy, także tacy, którzy wiążą ze starym sprzętem różnego rodzaju więzy i śmiać się z tego raczej niezręcznie.
No dooobra, sorry. Nie chciałam urazić wiążących więzy 😉
Ale co do jakości, to sprawa subiektywna i umowna… umówmy się…
Mam pozaprzeszłych aparatów. Jakby kto chciał, niech bierze.
Nie jestem w stanie zająć żadnego stanowiska w sprawie aparatów, ponieważ wszystko, co o nich wiem sprowadza się do dwóch słów: „tu nacisnąć”.
A poza tym jestem w humorze pod bardzo dużych rozmiarów psem, bo musiałem się zapoznać ze znaczeniem słów „6 rano”. Chyba lepiej pójdę spać, żeby nikogo nie ugryźć przez przypadek. 🙄
Jeszcze tylko kilka godzin do 6-ej rano. Zapewne pieknie wschodzi slonce o tej wlasnie godzinie. Ja wstaje twardo o 6:45, te 45 minut moze bardzo duzo znaczyc.
Dobranoc, po tym pieknym i slonecznym dniu. Nie warto go spedzac w ciemni fotograficznej. To powinno byc zimowe zajecie. 30 lat temu mialam tez duzo fanu przy robieniu czarnobialych zdjec w ciemni/lazience. W tamtych czasach przywozilo sie 30 zdjec z calej podrozy, wiec ogladanie bylo calkiem do przelkniecia. Moi dziadkowie mieli pewnie najwyzej 100 zdjec z calego swojego zycia. W jednym albumie!
Dzisiaj przyjaciele potrafia zaprosic na ogladanie 1200 zdjec z 2 tygodniowej podrozy do Nowej Zelandii! Ja asertywnie poprosilam, zeby wybrali 200 najlepszych.
Musze przyznac, ze niektorzy potrafia b. zajmujaco opowiadac o roznych miejscach. Ale generalnie nie lubie chodzic na wyklady ilustrowane swoimi zdjeciami.
Uderzyl zeen w stol i prosze…
Wabi-sabi – oprocz oczywistej nostalgii za czasem juz minionym, chyba to japonskie pojecie estetyczne najlepiej wychwytuje, dlaczego plyty winylowe chwytaja nas (przynajmniej niektorych) za serce, nawet jesli trzeszcza (choc nie musza), i czemu lubimy zaczarowane stare zdjecia czarno-biale. Z tego samego powodu Proust odczuwal ogromna przyjemnosc stapajac po nierownych kamieniach starej posadzki koscielnej, a mistrz japonskiej ceremonii herbacianej Rikyu wybral proste, niedoskonale i nieregularne formy naczyn i innych materialnych przedmiotow z nia zwiazanych, pozbywajac sie regularnych i perfekcyjnych, ktore mial juz przeciez do dyspozycji. Niedoskonalosc, asymetria, prostota – wzruszaja, i przyciagajac uwage do siebie, inaczej pozwalaja nam potem postrzegac szersza niedoskonalosc, ktora przepojona jest codziennosc… Japonczycy maja akurat na to nazwe, ale sklonnosc do doceniania rzeczy niedoskonalych, asymetrycznych, rozpadajacych sie, i noszacych znamiona przemijania wystepuje chyba wszedzie, choc w nierownym pewnie stopniu… (Tu przypomina mi sie stary kawal o zolnierzach amerykanskich po drugiej wojnie swiatowej, ktorzy w swojej naiwnosci oferuja sie odbudowac takze i Koloseum.)
http://en.wikipedia.org/wiki/Wabi-sabi
Bobiku, pewnie juz wstajesz o naszej polnocy, a blisko Twojej szostej… 🙂
Dzień dobry 🙂 No wstałem, wstałem i muszę to uwiecznić, żeby nikt nie pomyślał, że ściemniam. Wręcz przeciwnie, usiłuję rozjaśniać mroki przy pomocy jeszcze nieekologicznej żarówki. Ale chyba nikt się nie spodziewa, że o tej porze napiszę coś rozsądnego? 😉
Witam serdecznie, moja pora to około 5, ale ostatnio się rozpuścłam i jest to około 6. Kiedy otwieram komputer mam już za sobą kilka stałych punktów dnia odfajkowanych, ale rozumiem tych, dla których ta pora dnia jest nieprzyzwoita do wstawania, też tak kiedyś miałam. Kiedy i jak mi się to zmieniło? Sama nie wiem.
Bobiku, zatem rozumiejąc Twoją niechęć do tej pory dnia, jak i naturalne rozdrażnienie, mówię bardzo cichutko: miłego dnia 🙂
Haneczko, jeżeli Ty o tych aparatach na serio, to ja jestem na tak! 🙂
Jak ladnie napisalas, Moniko, o wabi-sabi. Nie wiedzialam, ze ma to nazwe, ale wlasnie ta jakosc i znamiona przemijalnosci, chwilowosci, niedoskonalosci w japonskiej estetyce uderzyly mnie wiele lat temu, kiedy moj ojciec zabral mnie ze soba na konferencje do Japonii. Kiedy on konferewal, gospodarze zorganizowali mi zwiedzanie. I zwiezli mnie m.in. do cesarskiej willi Katsura – ogrodu z zabudowaniami pod Kyoto, ktory mnie olsnil do tego stopnia, ze po 30 latach mam czeste, bardzo czeste sny o nim. Bo choc Katsura powstala 400 lat temu, wszystko w niej poza starymi drzewami i ogolnym planem architektonicznym mowi o przemijalnosci rzeczy – delikatne drewniane pawilony w ktorych sciany i podlogi oblozopne sa cienkimi bambusowymi matami, odnawiane codziennie rysunki na piasku, starannie pielegnowane mchy, zlote karpie w zacienionych sadzawkach. Pelna jest willa tego, co nazwali autorzy hasla wabi sabi w wikipedii „a sense of serene melancholy and a spiritual longing”. Wille zalozyl mlodziutki japonski ksiaze, ktory byl poeta.
Taka pamietam ten ogrod:
http://www.orientalarchitecture.com/japan/kyoto/katsura_gallery.php?p=katsura01.jpg
vitajcie! Ja to brzydko na zdjęciach wychodzę. .. chociażem ładna 🙂
żartuję 🙂 zdjęcia lubię bardzo ale faktycznie, oglądanie setek zdjęć z wycieczek bliżnich jest nieco nudne
chyba że się samemu owe przedstawia po odbytej szczęśliwie podróży dookoła świata 🙂
Richard R. Powell summarizes by saying „It (wabi-sabi) nurtures all that is authentic by acknowledging three simple realities: nothing lasts, nothing is finished, and nothing is perfect.”
Po prostu piękne! I to jest dla mnie najwspanialsze na blogu, że poza dobrą zabawą, nieustannie mozna się czegoś uczyć. Dziękuję Moniko, dziękuję Heleno 🙂
Teraz z jeszcze większym przekonaniem będę rozwijała swoje „dziwactwo” polegające na ty, że obok komputera potrzebny jest mi widok bardzo starej maszyny do pisania, która była własnością teścia. Obok nowoczesnych „samograjów”, stareńki Pionier, że o meblach i obrazach nie wspomnę.
Ostatnio pewna pani sprzedająca starocie była bardzo zdziwiona, że nie chciałam słyszeć o przywróceniu świetności starej ramie od kupowonago u niej obrazu. Dla mnie byłoby to coś w rodzaju operacji plastycznej zafundowanej staruszce. Własnie taka, naznaczona czasem, przemijaniem, niedoskonałością, podoba mi się najbardziej 🙂
teraz mało podróżuję bo nie lubię a może coś sobie ubzdurałam jak to zwykle bywa od czasu do czasu. Właśnie zdałam sobie sprawę że chcę fotografować 🙂 .. Tak to dobry pomysł.
nie przepadam za starociami, tzn lubię je oglądać ale mam wrażenie że są tak nasycone historią innych ludzi że zagłuszają moją. W.g mnie wszystko ma duszę. 🙂
idzie jesień mam nadzieję że będzie ładna pogoda. To najlepsza pora na chodzenie po górach. 🙂
W sprawie jakości odsyłam do fachowych periodyków, ewentualnie kina – gdzie można sobie obejrzeć film nakręcony profesjonalną kamerą cyfrową i porównać z obrazem z kamery tradycyjnej, „analogowej”.
No i zbiesiło się, nie pozwoliło skończyć… Dobra, nie będę już przytruwał, zresztą i tak zajęty jestem trzymaniem kciuków…
Ooo, zeen, czyli jest nas tu cała gromada kciukotrzymaczy! Wobec tego MUSI być dobrze 🙂
jarzębino, też sadzę, że wszystko ma swoją „duszę”, toteż ważne jest co się do swojego domu przynosi, w jaki sposób współgra to z naszą duszą … harmonia … równowaga … proporcje … jak to w życiu 🙂
Dodając nieco do tego, co napisał zeen, przy całym szacunku dla producentów matryc, to jednak zakres tonalny przyzwoitej kliszy wciąż zostawia w polu standardowe matryce w cyfrówkach. No i klisza uczyła szacunku dla widza, cierpliwości, kazała zastanowić się przed pstryknięciem i takie tam…
Nie, że marudzę i wolę stare aparaty, ale nowe nieraz przychodzi kosztem czegoś, co akurat dla niektórych ma znaczenie, bo dawało to coś, co odróżnia dobre od bardzo dobrego.
Tak, chlopaki, zgadzam sie.
A tu co mnie dzis z rana wkurza:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/3292000,80269,6999957.html?back=/Wiadomosci/1,80269,7001345,nowy_termin_orzeczenia_w_sprawie_rozy.html
Co to, kurde, znaczy „pod warunkiem, ze…”?
Czy znowu los dziecka i rodziny zalezec bedzie od tego czy miejscowa biurokracja znajdzie srodki na wybudowanie lazienki ( i odmalowanie scian, while we’re at it) ?
Co za durny urzad jest ten od rzecznika praw polskiego czlowieka! Co za skandaliczne rozumienie samej idei human rights! I dlaczego rozpatrzenie tej sprawy nie moze sie odbyc dzis? Bo wszystkim w Bloniach korony z glowy pospadaja, jesli sie okaze, ze nie sa tacy zajeci jak sie chca wydawac?
Poslalam przez pomylke samo zdjecie. Wiec teraz tekst:
http://wyborcza.pl/0,0.html
Ki diabel? To z nerw.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7001345,Nowy_termin_orzeczenia_w_sprawie_Rozy.html
co do staroci to bardzo lubię ale w zamku którym obowiązkowo straszy brrr… nie mnie oczywiście tylko tak ogólnie 🙂 Nawet nie lubię ubrań teraz modnych z ciuchciolandu/ po kimś/ chyba że nowe.. Z drugiej strony takie wymiany niepotrzebnych już rzeczy sa jak najbardziej pożyteczne. I powinny być regułą.
ale co zrobią wtedy Chińczycy ? 🙂
Heleno sprawa tej kobiety, a także Jej nowo narodzonego dziecka świadczy tylko o bezradności ludzi biednych i chorych wobec pazernego współczesnego świata. Znam wielodzietne matki / 7 czy nawet 8 dzieci/ które nie tylko że wychowują swoje pociechy na porządnych ludzi ale jeszcze pomagają innym. Często są bite i poniewierane przez swoich mężów potworów. Ubóstwo w żadnym wypadku nie powinno być powodem pozbawienia praw rodzicielskich rodziców. !
Oczywiscie, ze wlasnie tak, jarzebino!
Zakupilam sobie wlasnie w Amazonie ksiazke o wabi-sabi: In Praise of Shadows – Jun’ichiro Tanizaki. Mialam wlasciwie ochote na tego Korena, ale z powodu b. i h. poszlam na taniosc – £5:45 , oplata pocztowa za darmo.
Ide teraz zjesc swe dwa ubozuchne croissanty od Marksa i Sopencera. 😆
Wszystkim kciukotrzymaczom serdecznie dziękuję. Możecie już puścić, kochani. 🙂 Operacja się udała, a nawet, o dziwo, pacjent żyje. 😉
W związku z czym ja też pomerduję ogonem z pewnym ożywieniem i wracam do pacjenta. Na blogu będę wieczorem. 🙂
O, Bobiku – tak sie ciesze! 😀
Heleno, croissanty moze i ubozuchne, ale ksiazka o wabi-sabi w drodze do Ciebie. 😆
A sprawa Rozy bardzo mnie porusza – chocby i dlatego, ze i dziecku, i matce robi sie ogromna krzywde rozdzielajac je w czasie, gdy powinno odbywac sie bonding miedzy nimi, uzasadniajac to balaganem w domu i bieda. A juz mowienie, ze jak ktos podpisal zgode na rozszerzenie zabiegu ze wzgledu na komplikacje to mozna po prostu dokonac sterylizacji bez pytania po prostu mnie przeraza. Oczywiscie, zadnych komplikacji, ktore uzasadnilyby taka interwencje szpital nie podal. Eugenika – mialas racje, Heleno. To bardzo smutne.
Teraz musze uciekac (nadal sie cieszac) bo John bedzie za chwile – przenosic czujnik przeciwpozarowy (tak to sie chyba nazywa?) z przedziwnego miejsca – tuz nad piekarnikiem w kuchni. Zaczynalam juz dostawac nerwicy na widok kolejnego kawalka ewentualnej pieczeni, bo kojarzyla mi sie z niezwykle glosnym i przerazliwym dzwiekiem tego czujnika (classical conditioning). 😉
Bobiku, odpuść sobie blog, urżnij się albo co tam szczeniaki robią z ulgi i radości. Należy Ci się i pacjentowi też 😉
Tak mi się wydaje, że rada Komisarza jest głęboko słuszna i stosowna do okoliczności. 😉
Nie żeby blog ciężkim kamieniem zalegał mi na wątrobie, ale po dniu zaczynającym się o 6 rano szczeniaki , które zaczynają się urzynać z radości, lądują dość szybko na posłanku. Tak że będę sobie chyba za chwilę rzeczywiście musiał odpuścić, z przyczyn technicznych. 🙂
Dobrej nocy Piesku 🙂
Dzis idziemy spac z kurami, Piesku. I spimy dlugo i spokojnie 😈
Psy z kurami i kotami! 😯 Sodomia i gomoria!
Dobranoc, Bobiku 🙂 Traktuj sie nad wyraz lagodnie (jakkolwiek by sie to wyrazalo). 🙂
Sodomia i gonoreja chyba.
z kurami raczej nie chcę, strasznie chałaśliwe 🙁
Sokrates młody, to i z ortografią na bakier 🙂
Moze to chalasliwe jest od chaly, jotko, alec znowu niepoprawnie, bo powinno byc chalowo.
Spac z kurami jest jednak chalowo, co prawda to prawda.
Kroliku, moze to trzeba wymawiac z francuska, i chodzi o szalasliwie (w pisowni fonetycznej). Kury w szalasie. Sokrates moze jutro to zdradzi… 🙂
Chala w szalasie z kurami…
Wlasnie zaczelam celebracje jednego z najprzyjemniejszych dlugich week-endow w roku: Swieta Pracy, pierwszy poniedzialek wrzesnia. Czy wy tez macie to swieto Moniko?
Zrobilo sie znowu lato. Cykady spiewaja. Zrobilam sobie wytrawny wermut z tonikiem, lodem, cytryna i utluczonymi swiezymi liscmi miety. Bardzo odswiezajace.
Wieczorem mam do obejrzenia „I Bog Stworzyl Kobiete” Vadima z Bardotka. Ciekawe czy bardzo sie zestarzal?
Sokratesie, mam nadzieje, ze wiesz, ze prawie wszystkim nam tutaj, a juz na pewno mnie, ciagle sie przydarzaja rozne literowki i przekrecenia. Czasem jednak korci, zeby kogos innego zlapac na tym samym.
W pracy moge dokonac zmian w mojej pisaninie tylko tego samego dnia, potem juz to sie staje „zamkniete”. Czasem lapie sie za glowe jak wracam to moich notatek jakie to przepuscilam numery. Np. ostatnio zamiast „botched surgery” napisalam „bitched surgery”. Ugh… i jest tuz kolo o, przynajmnie na angielskiej klawiaturze.
Tak, Kroliku, mamy to swieto, i tez bardzo lubie ten dlugi weekend, zwlaszcza ze tak naprawde dopiero teraz zrobilo sie prawdziwe lato – cieple, ale nie upalne i nie deszczowo-tropikalne, jak ostatnio.. Zaczelismy ten weekend od pieczonego haddocka z ziolami, z pieczonymi ziemniakami i micha salaty. Po raz pierwszy czujnik nie zaryczal, za co jestem bardzo wdzieczna Johnowi i losowi, ktory nam zeslal Johna. Po uslyszeniu opowiesci o rykach alarmowych, ktore dochodzily takze do mojego Ojca w Warszawie i Cioci w Krakowie (rozmowy weekendowe w trakcie gotowania), pojawil sie natychmiast, przeczolgal sie po strychu, przeciagnal przewody w zupelnie inne miejsce, i przestawil nieszczesny czujnik tam, gdzie i tak od poczatku byc powinien. Reszte czasu z Johnem spedzilam na omawianiu wynikow baseballa, gdyz podobnie jak niezrownany Derek, John jest zagorzalym jego fanem. Naprawde chcialabym tych panow podeslac Helenie do napraw wszystkiego (wybaczyliby jej nawet, ze pewnie kibicuje New York Yankees). John nawet umyl po sobie podloge, jak nie patrzylam!
Moj Boze, ja tez zostawiam moim hydraulikom klucze pod wycieraczka, a oni zrobiwszy robote i posprzatawszy po sobie znikaja jak dobre wrozki, klucz po wycieraczka, rachunek w skrzynce na listy. I tak juz 20 lat. Is there any other way? Tak, u Heleny, w stolicy swiata Londynie.
W ten week-end musimy rozwiazac problem krolika w ogrodzie. Chcemy go zlapac i przeprowadzic na cmentarz (w sensie milego trawiastego srodowiska). Zadomowil sie u nas za bardzo, Dobre Piesy tylko czyhaja na chwile kroliczej nieuwagi. Wiem, ze ta kroliczyna to sie czuje za swobodnie, bo cale patio jes zakupkane drobnymi kroliczymi bobkami…
Zostawia slady bytnosci… Mam nadzieje, Kroliku, ze plan z przeniesieniem krolika na zielona trawke (choc nie pod nia) sie uda. Zupelnie nie wiem, niestety, jak lapac kroliki, oprocz okropnych opowiesci o wnykach, a przeciez nie o to chodzi. Ciekawi mnie jak sobie z tym z rodzina poradzisz i mam nadzieje, ze wszystko pojdzie dobrze, a patio powroci do swego pierwotnego, nieskalanego stanu.
Ooo! Moniko, Króliku bardzo dziękuję za wyrozumiałość 🙂
Króliku, jotka tłumaczyła mi, że to „bitch” to coś, no … nieeleganckiego, czy coś …. Strasznie mętne były te tłumaczenia… cos o kotkach w marcu … przecież kotki w marcu to ho, ho … no nie rozumiem, ale Wy ludzie troche inaczej widzicie świat. No, biegnę bo kumple i nie powiem, całkiem urodziwe kotki, mimo, że nie marzec … a z kurami to nadal nie … 🙂
Serdeczności
Sokrates
Dzień dobry 🙂 Nie wiem, co ten Sokrates ma do kur. Bardzo przyjemnie się z nimi śpi. Tu skrzydełko, tu udko, tu szyjka… Co prawda pierze w zębach trochę przeszkadza, ale na wartość kaloryczną to nie wpływa. 😉
Literówki i lapsusy, jak zawsze twierdzę, należą do moich ulubionych współautorów blogowych. 🙂 Jasne, że nie ma się co nad nimi wyzłośliwiać, ale zauważyć i się uśmiechnąć – czemu nie? Przecież byłaby to niepowetowana strata, gdyby takie cymesy jak bitched surgery przechodziły niezauważone. 😀
Ja niby mam możliwość poprawiania własnych błędów, ale robię to tylko wtedy, kiedy chodzi o literówki zwyczajne, utrudniające czytanie. Jak mi się zdarzy jakiś lapsus smakowity, to zostawiam – niech i inni mają radochę. 🙂
Bobiku, może Tobie nie obcinają pazurów, to i z kurami łatwiej sobie radzisz, moi niestety mi obcinaja, dzisiaj też zafundowali mi ten niecny proceder, dwa udało mi się ocalić, ale na jak długo? 🙁
Króliku, a tak między nami mówiąć, to czy widzisz jakąś istotną różnicę pomiędzy „botched surgery” a „bitched surgery” ? 🙂
Zazdroszczę filmów. Dojrzewam do decyzji kupienia odpowiedniego ustrojstwa stosownego do serwowania sobie takich uczt filmowych, przyjemności! 🙂
I hate my boiler
I hate with all my might
I need new boiler to warm the freezing night
I hate old lemon
trust me when i say
oh, bloody boiler
it’s time for you to go
oh, fucking boiler
I truly hate you so
Now that you broke again
I want to kill myself,
so, rot in hell.
Sa takie chwile w zyciu kazdej kobiety, ze nie ma slow zbyt mocnych.
Heleno, a jednak nie ma takiego złego … dzięki bojlerowi obudziła się w Tobie poetka, czy to nie jest piękne? Czy nie powinnas teraz napisać hymnu na cześć swojego bojlera? 🙂
Hej, Rysiu, bez przesady! Prosiłam o to mokre, ale znowu nie w takich hurtowych ilościach! Znaj proporcje Mocium Panie! Toz to naprawdę Teutońska nawałnica! A Ty najwyraźniej gdzieś się zamelinowałeś przed gniewem moim świętym! Prosze, wycofaj już to mokre znad pyrlandii 🙁
Być mądrym po szkodzie to jednak zdecydowanie za późno. Gdyby Helena zaraz po pierwszym padnięciu b. kupiła sobie nowy, wyszłaby na tym lepiej i finansowo, i nerwowo. 🙁
A teraz pozostaje już chyba tylko teksańska masakra piłą tarczową… 😯
Ale on jest sukinsyn nowy! Ma zaledwie 2 i pol latka!
Nowy, nie nowy, ale jak widać od urodzenia wredny. Takoj charaktier. 👿
Heleno, uspokoiłas mnie, bo jeżeli słowem grubym ciskasz, to znaczy, że te poetycko-młodopolskie: I want to kill myself, to tylko licencja poetycka, i niech tak zostanie!
A swoją droga ten bojler to rzeczywiscie wredzizna 🙁
Dwa i pol latka, to juz niestety poza gwarancja. Okropny wiek dla urzadzen. Jeszce mlode, ale juz trudno sie tego pozbyc, i naprawia sie finansujauc to z wlasnej kieszeni. A tego bojlera trzeba sie pozbyc, albo, by przerzucic sie na jezyk oryginalnego utworu poetyckiego mu poswieconego – THE BOILER MUST GO. Przeciez nie mozna mieszkac pod jednym dachem z obiektem nienawisci, nawet jesli nas nastraja poetycko, bo to zdecydowanie niezdrowe. Bobik ma racje – on powinien byl sobie pojsc od razu, przy pierwszej katastrofie. Tylko kto to mogl wtedy wiedziec… Ja tez tak kiedys mialam z jednym piekarnikiem – nieustane naprawy, ktore przeszly koszt wymiany na nowy. W koncu sam naprawca napisal do producenta, ze to cytryna, i czesc pieniedzy zwrocili, co troche oslodzilo stres.
A tu cos na sobote dla Bobika, i pozostalych miesozercow. 🙂
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/04/the-united-steaks-of-amer_n_277529.html
Zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem wyemigrować do tego United Steaks. To jest dla psów chyba niezłe miejsce do mieszkania. Ale potem doszedłem do wniosku, że to jednak dość daleko. Bliżej i wygodniej mi do Hamburgera. 🙂
A mówił pies, że i to od niego daleko… 😉
Ale przynajmniej między mną a Hamburgerem ocean nie zalega. Co najwyżej jakiś Nibelung na sztorc się postawi. 😆
Pierś i cień Nibelunga
Hamburger całkiem zasłania
Jednak bez aqualunga
Dorwać mogę tego drania
Jak również bez podwodnej łodzi
pierś mogę dorwać tego cienia,
więc spoko, w sumie nic nie szkodzi,
grunt, że mam cosik do zjedzenia. 😆
I juz po gosciach, lece z nog.
Do jutra.
Kroliku, ja tez juz zdecydowaniew dojutrzejsza (hopefully) po wyprawie do Ikei. Nawet nie pamietam po co pojechalam i co kupilam. Za to przez radio dzisiaj ostrzegali, zeby nie plywac na naszych plazach w okolikcach Cape Cod, bo pojawily sie tam dwa rekiny, wiec gdyby ktos wybieral sie jednak po te steki, to lepiej nie wplaw. 😉
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/05/great-white-sharks-tagged_n_278234.html
O rany, ale się groźnie porobiło, jakieś Nibelungi na sztorc, rekiny przy plaży! No nie, proszę przecież to niedziela, dzień relaksu. Mój landszafcik się zmienia. To co było złote, złotym być przestało. Brąz zaoranej ziemi. Za to na pierwszym planie zakwitły marcinki: fioletowe, niebieskie, jarzębina czewienieje i złoci się zarazem nad nimi. Mnie się podoba więc Wam posyłam w to niedzielne przedpołudnie.
Miłego dnia:)
Moniko, ja zrobie moja doroczna wyprawe do Ikei w listopadzie. Llistopad jest moim dobrym miesiacem na zalatwianie wszystkich zaleglych spraw z towarzyskimi wlacznie. Juz i jeszcze nigdzie sie nie spieszymy w listopadzie.
Ale ty pewnie uzupelniasz poprzewrowadzkowe luki.
Jotko i u mnie jesien. Wstalam wczesnie a tu taka jesienna mgla. Musze sfotografowac dla was moj ogrod z pieknym prawie trzymetrowymi trawami.
Dzień dobry 🙂 Uśmiecham się trochę na siłę, bo tak naprawdę coś mi w środku warrrrczy. Jakieś cholerstwo nie wpuszczało mnie dziś na blog, ani w ogóle do sieci, co więcej, nawet telefon mi odcięło. Jak za chwilę znowu zniknę, to znaczy, że zostałem uprowadzony przez „Eins und eins”. 👿
Ja jestem w kulinarnym ptaktycznym nastroju i wlasnie robie golabki. Sadly, golabki tak jak i pierogi sa wszedzie, ale nie nadaja sie zwykle do zjedzenia, wiec musze polegac na Mamie, Tesciowej, albo wreszcie zrobic je sama.
Wszystko do golabkow musi byc super: mielona cielecina, ryz basmati (ja uzywam Tilda), pomidory Roma, ostra papryczka, odrobina parmezanu, ktory swietnie wiaze zamiast jajka i voila! po trzech godzinach danie gotowe do pieczenia.
Chyba upadlam na glowe, ale to pewnie z powodu tego dnia wolnego od pracy jutro. Bo przeciez nie z powodu upalu; jest tylko 15 C w tej chwili.
A moze to plamy na sloncu, znowu?
http://science.nasa.gov/headlines/y2003/23oct_superstorm.htm
ptaktyczne golabki, dobre sobie…
My tez najbardziej lubimy ryz basmati marki Tilda, Kroliku, i stosuje go do prawie wszystkiego – takze do polskich przepisow (nie mowiac o hinduskich). Twoje golabki, praktyczne, czy nie, brzmia bardzo zachecajaco. Ja dzisiaj po tej Ikei chyba zrobie cos prostego i pieczonego, zeby wzmocnic rodzine po wczorajszym dlugim dreptaniu. Grunt, ze alarm przeciwpozarowy nie bedzie na mnie ryczec.
Bobiku, to moga byc plamy na sloncu, jak sugerowal Krolik, a moze znowu robiles sobie smichy-chichy z trzech szostek? Jak sie okazuje, z tym trzeba ostroznie…
A teraz musze na chwile sie oddalic, zeby wytlumaczyc Zosi, ktora poczytala troche o amerykanskiej wojnie domowej, bardzo sie przejmujac tematem, ze ani ja ani maz nie pamietamy tych czasow osobiscie, jak to wlasnie zasugerowala.
To Zosia jeszcze nie przeczytala Przeminelo z wiatrem? 😯
Ale Wojne i pokoj mam nadzieje, ze tak?! 😈
A nam właśnie padła lodówka 🙁 dzięki niebiosom, ze nie w upał, problem to dla nas duży. Nie mozemy funkcjonować bez lodówki. A raczej mąż nie może. Jest diabetykiem na insulinie, a ta potrzebuje szczególnych warunków. Tyle spraw na głowie a tu jeszcze trzeba będzie zająć naprawą albo kupnem nowej w trybie natychmiastowym. Jak nie urok to sztuczna noga 🙁
Jotko, a moze na insuline taka maciupka lodowke na trzymanie zimnych drinkow w pokoju? One sa bardzo tanie, mieszcza w sobie bodaj szesc puszek jak od cocka-coli i kosztuja tutaj miedzy 30 a 50 funtow.
Heleno, my za maleńjką lodówką się rozbijamy od paru miesięcy w związku z wyjazdem do Chin . Chodzi o to żeby zawsze taką lodówkę mieć pod ręka. Na pokładzie samolotu, w atokarze, pociągu, etc. Możesz podać więcej szczegółów? Na baterie, na akumulatorek czy tylko do sieci?
Np to:
http://www.argos.co.uk/webapp/wcs/stores/servlet/Search?storeId=10001&catalogId=1500001801&langId=-1&searchTerms=BLACK+MINI+FRIDGE&Submit=GO+%3E
Ale istnieja tez specjalne male lodoweczki dla dabetykow. Mignela mi teraz taka za bodaj 60 kilka funtow. Zaraz poszukam.
To amerykanska:
http://www.insulincase.com/Medi-Fridge-Micro-Cooler-for-Pens-or-Vials-Keeps-Meds-Cool-for-up-to-20-P303.aspx
Na razie „Male kobietki”, czytane na glos przez jej siostre i specjalne swietne ksiazeczki dla malych dzieci o historii, stad ta wojna domowa, Heleno… Nadal tlumaczymy sie z tego, ze nie pamietamy osobiscie.
Niestety bardzo malo wiem o przenosnych lodowkach, Jotko. 🙁 Widuje czasem w podrozy osoby ze specjalnymi opakowaniami na leki (zwykle material izolacyjny plus tzw. suchy lod, czyli torebki uprzednio zamrozone w zamrazalniku).
Helena juz cos takiego zlinkowala, a ja znalazlam to. Mozna wlaczyc do pradu na calym swiecie, ale nie na pokladzie samolotu.
http://www.diabetesandmore.com/A-Medi-Fridge-110V-240V–P679C10.aspx
O tym myslalam. Zjedz na dol strony:
http://www.diabeticshop.co.uk/assorted%20diabetic%20aids.html
Na pokladzie samolotu stewardessy zawsze chetnie wloza do lodowki (Renatka tak lata z insulina), podobnie w hotelu.
Tylko pamietac zeby odebrac przed opuszczeniuem samolotu!
Wybralysmy chyba to samo, Moniko.
Tak mi sie zdaje, Heleno. Moja Mama tez zawsze dawala insuline stewardessom przy lotach przez Atlantyk. Nie wiem, czy to zalezy od linii lotniczej – wiem, ze nie powinno. Rodzice zwykle zapominali innych przedmiotow (moj Ojciec jest znanym na swiecie gubicielem parasoli, wiec od razu wiadomo co mu dawac na Boze Narodzenie), ale tego nigdy na szczescie udalo sie im nie zapomniec.
Uff, nareszcie jestem znowu podłączony. Jakaś grubsza awaria najwyraźniej była. Ale dzięki temu udałą mi się papierową książkę jednym ciągiem przeczytać, czyli nie ma tego złego. 😉
Z trzema szóstkami jestem już ostrożny, odkąd nabijanie się z nich załatwiło mi telefon, więc to musiało jednak być przez te palmy na słońcu.
U mnie dziś kolacja prosta, czyli taka, jaką psowie lubią najbardziej – grubaśne rumsztyki, frytki wolności i sałatka z rukoli ze świeżymi figami. Niestety, nawet tak proste danie nie zrobi się samo, więc idę przyprawiać. 🙂
Dziękuję bardzo w imieniu męża i własnym. Na pewno coś wybierzemy. Dotychczas z insulina latalismy na krótkich, kilkugodzinnych trasach i nie było większych problemów. Teraz będzie to lot Warszawa Pekin via Paryż i Szanghaj Warszawa też via Paryż. Troche to potrwa.
A z Pekinu do Szanghaju na piechotę? 😯
Przecież to rzut chińskim beretem… O, takim:
http://www.qi.com.pl/eshop/product_info.php/products_id/1444
Bobiku, na szczęście nie 🙂 pociągami, autokarami a nawet czymś pływającym. Plus taki, że sasiadka, która potwornie boi się latania – to będzie jej debiut – i zamierza się na tę okoliczność stosownie znieczulić – jeżeli rozumiecie co mam na myśli – ma szanse uniknąć permanentnego znieczulenia przez całe trzy tygodnie 🙂 Ja dla odmiany, wcale nie z własnego wyboru, o jakimkolwiek znieczuleniu muszę zapomnieć 🙁 Niemniej jakoś się nam to wysredni i powinno być dobrze 🙂
Doro, kapelusze rzeczywiście gustowne, kto wie moze nabędę taki drogą kupna, zwłaszcza, że latający 🙂
I na dodatek juz niedlugo ten rzut potrwa tylko 4 godziny, bo pociag o szybkosci 350 km na godzine od Shanghai’u do Pekinu (i vice versa) wlasnie sie buduje!
O rany, króliku, to ja już wole samolot, jakoś boję się takich szybkich pociągów. Acha, pamiętaj o zdjęciu tych swoich wspaniałych traw 🙂
Dobranoc wszystkim 🙂
A jak ślicznie się ten chiński beret nazywa -kapelusz stożkowy z paprotką. 😆 I jeszcze w komplecie wianuszek, na który nakłada się kapelusz!
Uwaga, panienki! Nie straćcie wianuszka, bo kapelusza stożkowego z paprotką nie będziecie mogły nałożyć. 😀
vitajcie! ostatnio mam jakiś szum myślowy w mózgu , mam nadzieje że to minie. nic nie słyszę nic nie widzę. Dziwne. A gdzie Rysiobrysio i inni , wakacie się skończyły i trzeba ratować ludzkość 🙂
pstro w głowie ma Bobik a mnie się przypomniało jak z siostrą zbierałyśmy kwiaty na łące i robiły wianki. Gdzieś miałam super zdjęcie ale nie umiem posłać jak się nauczę to Wam pokażę. 🙂
i postanowiłam się znowu odchudzać bo z tamtego postanowienia nici 🙂
dobrej nocki 🙂 aa dzisiaj w tv rano jeden redaktor to cały czas przerywał red Zuzannie. miałam kupić książkę ostatnio wydaną pana .Z prowadzącego bo widziałam w księgarni ale taka dyskryminacja … ho ho
Jarzebino, ja rowniez wilam wianki wilam… la la la, glownie z koniczyny, nasturcji, stokrotek i niesmiertelnikow. Szum myslowy mam nadziej albo przejdzie jak grypa albo sie cos dobrego z niego wykluje.
Ja mam dzis wolny wieczor, ye ye…
http://www.youtube.com/watch?v=qXmhQjDO8dU&feature=related
oj kroliku ładna piosenk, Seweryn Krajewski jest bardzo przyjemny 🙂
Miłego dnia, miłego poniedziałku i w ogóle wszystkiego dobrego 🙂
Za oknem coraz bardziej nostalgicznie, jesiennie, ale pięknie.
A o wianek nie ma się co martwić Bobiku, wystarczy wejść do pierwszej lepszej przychodni, tfu, chciałam powiedzieć kwiaciarni i już po kłopocie 🙂
Dzień dobry wszystkim 🙂 Ładnie, ale chłodnawo. Weekend mieliśmy gościowo-śliwkowo-paprykowy. Papryki coś mało, lecę po jeszcze 😀
O, witaj haneczko! Już się zastanawiałam czy Ci to teutoństwo jakiejś krzywdy nie zrobiło.
Luuudziiieee, ale się porobiło w tym naszym postpeerelu!!! Przyjechały majstry do padniętej lodówki. Nie dość, że przyjechały pół godziny po zadzwonieniu do nich, tak jak obiecały. One wypasionym mercem przyjechały!!! Nie żadną padliną z niemieckiego szrotu, ale porządnym, wypasionym, mercem!!! Ludzie, gdzie ja jestem??? Heleno, moze Ty się, razem z tym swoim bojlerem do pyrlandii przeprowadzisz? Koniec świata!
Ledwie ochłonęłam po tym, że w Skandynawii za każdą koronę: szwedzką, duńską, norweską płaciłam cirka pół złotego a tu następna siupryza.
A jeszcze wczoraj pan ogrodnik SMSa przysłał, że się dzisiaj melduje z ekipą do jesiennych prac w ogrodzie!!!
Czy ja jeszcze żyję, a może mi się to tylko sni. Wobec tego prosze mnie nie budzić 🙂
Niedawno mi się śniło, że się obudziłem i ranek przebiegał jak zwykły rozbudzony ranek. Ależ się później zdziwiłem, że jednak upłynął na spaniu…
Trwaj chwilo, jesteś piękna …!!! 🙂
Dzień dobry. 🙂 Rzeczywiście jesiennie już w domu i w zagrodzie. Śliwki i papryka też mi jakoś o jesień zahaczają. I marcinki. No, po prostu wszystko się sprzysięgło, żeby mnie w szybkich abcugach z lata wykopać.
Dobrze, że chociaż jego sierpniowa końcówka była słoneczna, bo inaczej można by w ogóle przegapić, że było jakieś lato. Uświadomiłem sobie właśnie, że w tym roku ani raz nie musieliśmy podlewać ogrodu, bo nigdy nie było pod rząd tylu upalnych i suchych dni, żeby się opłacało węża rozwijać.
A takie poranki jak foma, to ja miewam notorycznie. Wydaje mi się, że wstaję, ząbki czyszczę, śniadanie zjadam, na blogu coś piszę… A potem, koło południa, kiedy się budzę naprawdę, to widzę, że to wszystko jeszcze przez sen było. 😉
NIE BUDZIĆ po żadnym pozorem!!! Panowie agregat wymienili, lodówka działa, posprzatali, wyszli, niech ten sen jaki złoty nie kończy się… 🙂
Heleno, Ty nie czytaj w ogóle, co Jotka dziś pisze, albo zadzwoń po pogotowie przed przeczytaniem. 😉
Albo zaopatrz się w nitroglicerynę. W dużej ilości. Nie dla siebie, dla b.
jotka,
Ty narkotykom powiedz: NIE!
zeen, raczej rozglądnę się za następną działką, a bo to mi źle? 🙂
KOCHAM PONIEDZIAŁKI, juuuhuuu!!!
Nawet do mnie z Pyrlandii pieśń dochodzi: 😆
Ogródek mój magiczny
w poniedziałkowy ranek,
bo nawet wszystkie myszki
są dzisiaj w nim naćpane
i krecik, co w nirwanie
dołeczek sobie kopie
pod wielkim maku łanem
(a może to konopie?).
Choć koki mi brakuje,
bo klimat nie podchodzi,
i tak się świetnie czuję,
w mej piersi śpiew się rodzi,
i mym wstrząsając ciałkiem
na życia brzmi pochwałę:
ach, kocham moją działkę
w przecudny poniedziałek!
Jak oszczędnie gospodarować, to można spędzić tydzień na działce…
Ja zyje, zyje, tylko gleboko schowana. Jeszcze troche.
Z głębokiej krypty głos się rozchodzi:
Bojler nie grzeje, także nie chłodzi
Czym prędzej się wybierajcie
Nowy bojler zamawiajcie
Bo zimno z rana
Poszli, znaleźli bojler jak nowy
Do grzania wody zaraz gotowy
Joko Bogu cześć mu dali
A włączając zawołali
Z wielkiej radości
Ach, witaj Zbawco z dawna żądany,
Zimne miesiące wciąż wyglądany
Na Ciebie zziębnięci jacy
Czekali, a Tyś na tacy
Nam się objawił.
Doczekaliśmy my Ciebie, Pana,
A skoroś jest już, to grzej od rana,
Padniemy na twarz przed Tobą,
Wierząc, żeś jest pod osłoną
Gazu i wody
😆 🙁 😆 🙁 😆 🙁
szczęście też chodzi parami, nawet słoneczko zaświeciło nad działeczką, czyżby czegoś się spodziewało?
Zaraz, zaraz, dopiero jesień się zaczynała, a tu już czas na kolędy? A kiedyż to tak zleciało? 😯
nie zawadzi być przygotowanym, no nie?
Szkodzi mi udomowienie. Robota głupiego lubi, a ja jej sobie szukam 🙁 Było stanowcze postanowienie, że już dosyć przetwarzania. Było i się zmyło. Pewnie jesienią budzą się we mnie zapaśne atawizmy po chłopskich przodkach 😉
Pod koniec lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiatych, kiedy sklepy były puste, zaczynałam zaprawiać w okolicach agrestu, truskawek, kalarepki, a późną jesienią kończyłam kiszoną kapustą w słoikach i sałatkami z zielonych pomidorów. Rodzina czteroosobowa. Na każdy dzień był kompot, dżem lub konfitura, jarzyna do obiadu i kolacji. Mieliśmy tak zwaną działkę pracowniczą na obrzeżach Poznania. Koleżanka, która miała podobnie, mówiła, że taka działka to jak wyrok.
Do dzisiaj mam uraz do wszelkiego warzywno-owocowego przetwórstwa. Mimo dużego domu i możliwości przechowywania ewentualnych przetworów, nie robię ani słoika. Na samą wzmniankę o ewentualnym przetwórstwie pojawiają mi się w oczach niebezpoeczne błyski.
Za to od pewnego czasu z przyjemnością bawię się robieniem nalewek. Może dlatego, że nie mam żadnych katorżniczych wspomnień z tym związanych.
Ogród słuzy mi do wypoczynku i do dostarczania doznań estetycznych. Właśnie cos w nim robią wczoraj awizowani ogrodnicy.
Moze coś sie kiedyś zmieni w kwestii przetwórstwa, ale na razie mam głęboki uraz i nie zamierzam udawać się z tego powodu na żadną psychoterapię. Żadne atawizmy mnie nie ruszają.
A jesienią się odkrywa
Atawizmy całkiem nowe
Taki co to się nazywa
chłopski przodek
Lato przeszło już za lasy
Ciepło takoż jest już byłe
Przestał nas nagminnie straszyć
chłopski tyłek
Na jesienne chłody dobry
Kiedy ma gorącą głowę
Dobrze by był także chrobry
chłopski przodek
No a kiedy się nie spisze
Będzie komedią pomyłek
Wtedy jedno co usłyszy:
chłopski tyłek…
Miała paść dzisiaj reduta
Ale wyszła z tego kupa
Niezadowolenia smrodku
Chłopski przodku
Cóż, atawizm się nie spisał
Zamiast sterczeć tylko zwisał
Lecz ty wiary nie trać kotku
W chłopskich przodków…
zeen, Ty też po działeczce? 🙂
Portrety przodków, portrety tyłków…
Ileż się z tego bierze pomyłków!
Ktoś chce się przodkiem z dumą pochwalić,
by być w socjecie jakiejś na fali,
a tu zza przodka tyłek wygląda,
wcześniej nieznany w żadnych beau mondach,
zarostem świecąc oraz golizną.
Dla tyłka może to nie pierwszyzną,
ale w socjecie to duża wpadka,
by od tej strony poznawać dziadka.
Wpadek też innych może być kopa:
przodek szlachecki, a tyłek z chłopa,
lub też – na przodka, co sprzed stu latek,
przedwczoraj malarz dostał zadatek –
i cały salon już nos zatyka,
jakby to tyłek właśnie tam brykał.
Weźże więc sobie do serca, kotku,
że najbezpieczniej jest nie mieć przodków.
Jedni robia na drutach, inni robia nalewki, inni jeszcze przetwory – co tam kto lubi… Z przodkami lub bez przodkow. 😉 Zawsze zreszta mozna sobie przodkow dorobic… 😀
Tymczasem dotarl do mnie kolejny wzruszajacy mail, tym razem nie z Afryki. W tak krotkiej historii tyle dramatyzmu zyciowego polaczonego z zawilymi operacjami finansowymi…
Dear Friend, As you read this, I don’t want you to feel sorry for me, because, I believe everyone will die someday. My name is MR Wahid Adada a Crude Oil merchant in IRAN,i have been diagnosed with Esophageal cancer . It has defiled all forms of medical treatment, and right now I have only about a few months to live, according to medical experts. I have not particularly lived my life so well, as I never really cared for anyone(not even myself)but my business. Though I am very rich, I was never generous, I was always hostile to people and only focused on my business as that was the only thing Icared for. But now I regret all this as I now know that there is more to life than just wanting to have or make all the money in the world. I believe when God gives me a second chance to come to this world I would live my life a different way from how I have lived it. Now that God has called me, I have willed and given most of my property and assets to my immediate and extended family members as well as a few close friends. I want God to be merciful to me and accept my soul so, I have decided to give alms to charity organizations, as I want this to be one of the last good deeds I do on earth. So far, I have distributed money to some charity organizations in Austra, cameroun, liberia,Algeria and Malay sia. Now that my health has deteriorated so badly, I cannot do this myself anymore. I once asked members of my family to close one of my accounts and distribute the money which I have there to charity organization in Bulgaria and Pakistan, they refused and kept the money to themselves. Hence, I do not trust them anymore, as they seem not to be contended with what I have left for them. The last of my money which no one knows of is the huge cash deposit of fifteen million dollars $15,000,000,00 that I have with a finance/Security Company abroad. I will want you to help me collect this deposit and dispatched it to charity organizations. I have set aside 10% for you and for your time. God be with you. MR Wahid Adada
Naigrawają się 🙁
I słusznie, chyba naprawdę zgłupiałam 🙄
Kurczę blade, ja sobie chyba program antyspamowy usunę, bo przez niego tyle dramatyzmu połączonego z możliwością zbicia fortuny mnie omija! 👿
Haneczko, jak Cię to pocieszy, to ja wczoraj przerobiłem dużą ilość czarnego bzu na galaretkę, czyli też mam objawy zgłupienia. Ale żeby to nie było takie nudne, zawsze próbuję zrobić przy okazji jakiś wynalazek. Ten wczorajszy to był czarny bez z limonką i imbirem. Godne polecenia. 🙂
Tym razem po polsku, sort of…
______________
Od: Dr Kevin Brown
Drogi Panie Mordechaj,
How are you today i swojej rodziny? Mam nadzieję, że dobrze, jestem Dr.kevin brązowy. Od Haledon, North West London, tutaj w Anglii. Pracuję dla Natwest Bank Corporation w Londynie. Piszę do was z mojego biura, które będzie bardzo korzystne dla nas obu. W moim departamencie, jako asystent (Greater London Regional Office, odkryłem opuszczonej sumę 12,5 milionów dolarów USA dolary (dwanaście million pięć hundred thousand nas dolarów) na koncie należącym do jednego z naszych zagranicznych klientów Late Pan Thompson Morrison amerykańskiego obywatela, który niestety stracił życie w katastrofie samolotu Alaska Airlines Flight 261, który rozbił się 31 stycznia 2000, w tym jego żona i córka tylko.
Wybór skontaktować się budzi z charakter geograficzny, gdzie mieszkasz, szczególnie ze względu na wrażliwość transakcji i poufność w niniejszym dokumencie. Teraz nasz bank został czeka na którykolwiek z krewnymi, aby kto się w roszczenia, ale nikt nie zrobił. Ja osobiście nie zostały uwzględnione w odnalezieniu krewnych do 2 lat teraz szukam Twojej zgody, aby zaprezentować Państwu jak najbliższych krewnych / Czy beneficjent zmarłego tak, że wpływy z tego konta wyceniono na 12,5 mln dolarów może być wypłacona do Ciebie.
To będzie wypłacana lub wspólne w tych procentów, 60% dla mnie i 40% dla Ciebie. Mam zapewnione wszelkie niezbędne dokumenty prawne, które mogą być wykorzystane do kopii zapasowej tego twierdzenia czynimy. All I need zrobić, to wypełnić swoje nazwiska do dokumentów i zalegalizować go w sądzie, by udowodnić Ci za prawowitego beneficjenta. All I wymagają teraz jest uczciwy współpracy, poufności i zaufania w celu umożliwienia nas widzi tej transakcji poprzez. Gwarantuję, że będzie to realizowane na podstawie uzasadnionego rozwiązania, które chronią przed każdym naruszeniu law.Please, zapewni mi następujące: jak mamy 7 dni, aby go uruchomić poprzez. To jest bardzo pilne PLEASE.
1. Pełny: Imię i nazwisko:
2. Twoje: Numer telefonu:
3. Twój Adres do korespondencji:
4. Wiek:
5.Core Praca / Zawód:
6.sex:
Po przejpiciu przez metodyczne wyszukiwania, postanowiłem skontaktować się z Tobą w nadziei, że znajdą Państwo to interesujący projekt. Prosimy o potwierdzenie tej wiadomości ze wskazaniem, które cię interesują, będę przedstawić Państwu więcej informacji. Dążenie do let me know swojej decyzji zamiast trzymać mnie czeka.
Z pozdrowieniami,
Dr.kevin Brown
Poor Wahid, Esophageal cancer on the mission to defile! Cruel, cruel cruel!
Jotko ja tez nie moge sie zebrac do przetworow, mimo chlopskich przodkow i braku traumatycznych przetworczych doswiadczen. Haneczko, chapeau bas!
Natomiast co robie to pakuje pomidory Roma w foliowe torebli i wrzucam do zamrazarki. To samo moge zrobic z jagodami i malinami, ale wlasciwie to najbardziej lubimy i tak jablka w zimie. Pomidory sa super do wszystkirgo, chociaz ostatnio tez odkrylam wspaniale z puszki
Podziele sie tez wczorajszym kulinarnym odkryciem: lody firmy Breyer orzechowo-klonowe (w sensie syropu), prawdziwe niebo…
Mordechaj, uważam, że dr Kevin Brown ma kłopoty z b. Nie wiem tylko, czy mu się przegrzało, czy zamarzło?
Bobiku, jesteś artystą. Ja staram się tylko o solidne rzemiosło 🙂
Przeliczylam, i wyszlo mi, ze oferta dr Kevina Browna jest korzystniejsza finansowo od oferty nieszczesnego Mr. Wahida (ktory prosi, zeby go nie zalowac): 40% od 12,5 mln dolarow (=5mln) w porownaniu z tylko 10% od 15 mln (=1.5mln). Nawet w dziedzinie spamowej przydaje sie patrzec na liczby. 😆
Kroliku, znam to niebo, a moje dzieci jeszcze lepiej. Masz racje…
Pod niebiańskością lodów orzechowych z syropem klonowym podpisuję się w całej rozciągłości. Zważywszy, że w zasadzie nie lubię słodyczy, to chyba o czymś świadczy… 🙂
ze wszystkich słodkosci najmilsza jest mi golonka po bawarsu i dobrze schłodzone piwo, tak wiem już o tym pisałam, ale pragnę jedynie poinformować, że nic się od tego czasu nie zmieniło, to na wypadek ewentualnych ofert ze strony Szanownej Frekwencji 🙂
Golonka po bawarsku jak najbardziej jotko, nie zamiast przechowych z klonowym, a przed. Z rzeczonym piwem.
Wlasnie bedziemy bawic w Warszawie w pierwszej polowie pazdziernika i mam nadzieje, ze golonke sobie tam gdzies zorganizujemy. Slyszalam, ze U Kucharzy jest dobrym miejscem na takie przysmaki jak tatar i golonka.
w stolycy z reguły dokarmiają mnie przyjaciele, więc nie wiem kim jest Krzycho i jak karmi, niestety 🙁
Golonka bardzo bardzo, tylko wątroba pyskuje 🙂
Dlatego wlasnie piwo i kapusta na chudo (np. z grochem) bardzo dobrze te tlustosc golonkowa (a moze i watrobowa) rozkladaja na jakies latwiejsze do strawienia czynniki.
Pewnie jem golonke raz na pare lat dlatego mam na nia taki apetyt. Wystarczylo jedno slowo jotki a juz widze oczyma duszy zapiekana, a do tego groch z kapusta i ziemniaki z wody.
Co ja tu będę dużo szczekał? Wszyscy znają psie priorytety smakowe. 😆
Ale w domu to mi golonki nigdy nie dają, bo też twierdzą, że wątroba pyskuje. 🙁
Dobrze, że chociaż na wątróbkę ta wątroba tak nie wrzeszczy. 😉
zmówiły się te wątroby czy co? 🙁
Może to jest jakaś międzynarodowa mafia wątrobowa? 😯
Jak można coś wyjaśnić teorią spiskową, to czemu niby miałoby się szukać innych wyjaśnień?
no to może by je jakim ziebrem potraktować?
Ja to jednak zawsze za traktowaniem wątróbki cebulką. 🙂
to już rano i zapowiada się piękny nowy dzień, wszystkiego dobrego 🙂
Dzień dobry. 🙂 No, gdyby wszystkie jesienne ranki tak urodziwe były jak dziś, to nie byłaby to taka najgorsza pora roku. 😉
Strasznie mi się jeszcze nie chce zabierać do życia. Dusza mówi, żeby najpierw leniwie pośniadać na tarasie, potem, nie przejmując się robotą, prasę przejrzeć, kawkę strzelić, pysk do słoneczka wystawić, jeżyn nazbierać, drugie śniadanie przekąsić…
Tylko czy takiej duszy to aby zawsze należy słuchać? 🙄
Jak tak mówi, to tak…
Ale czasem się przecież zdarza, że rady duszy są do duszy…
A może by tak Bobictwo dla odmiany na tym tarasie jakiś nowy wpisik popełniło?… 😉
Dusi duszę duch
Aż z wysiłku spuchł
Zdusił wreszcie i powiada:
Żyć bez duszy nie wypada
Przepadł po nim słuch…
Inną duszę dwóch
Duchów dusi znów
Wespół w zespół
Duszo zstępuj
Bo nas boli brzuch…
Duszę duś bez skuch
By o duchu słuch
Nie przepadał tak bez śladu
Kończę, bo mam już zajady
Teraz wasz jest ruch…
Dziala. 😯
Panie, jesli potrafisz, to czuwaj nad technologia. Wiesz, ze nie mozesz za kazdym razem jak psuje sie b., zmieniac dla mnie raz ustanowionych praw mechaniki, ale cokolwiek potrafisz, przetrzymaj dla mnie moj b. na czas przyjazdu i pobytu goscki w moim domu.
Amen.
A moje szczęście ma dzisiaj na imie: miejsce do parkowania 🙂
Znalazłam takowe nieomalże przed samymi drzwiami do pracy 🙂
Mam co prawda piekną naklejkę najwyższego uprzywilejowania, ale to dotyczy parkingu przy Dziekanacie a mój Zakład mieści się gdzie indziej, praktycznie śródmieście. Przy budynku parę miejsc parkingowych na krzyż a Bardzo Ważnych Osób ho, ho, ho i jeszcze więcej. Kiedy są zajęcia dydaktyczne, wykupuję abonament na parkingu przy sąsiedniej ulicy, w okresach bez dydaktyki poluję na miejsca. W zawodach o miejsce na mini parkingu uczelnianym nie startuję.
Chciałam zapytać czy ktoś rozumie, jak studentka może przyjść na egzamin poprawkowy, pisemny rozpoczynający się o 8.00 o 8.45, ale po porannym wpisie Bobika nie zadam już tego pytania:)
Cudowna złota jesień 🙂
O, Heleno, witaj, obiecuję solennie przyłączyć się do Twoich modłów 🙂
O mój bojlerze
Mocno dzisiaj w ciebie wierzę
Byś sprawny był w tę noc
Tę jedną noc…
Rano
Wstaję a tu znów to samo
On nie kłania znów się kranom
A niech go kopnie gęś
Ty kupo złomu
Wypier…aj z tego domu
Serdecznie mam cię dość
Więc dam ci w kość!
Nie dość, że mnie sfora wyrzutów sumienia kąsa jak, nie przymierzając, stado moich pobratymców niejakiego Akteona, to jeszcze Kierownictwo ze sztyletem się podkrada i ciach!
Ech, Brutusko… 😥
Ranek. zeen jeszcze smacznie sobie chrapie,
a tu z kącika ust mu jakby… kapie?
Chwyta za twarz się i krzyczy – o, biada!
Chyba trafiłem właśnie na zajada!
Jakże się teraz na blogach pokażę,
z tym obrzydlistwem rozbabranym w parze?
Co zarechoczę, choćby i półgębkiem,
zajad swym wrednym wypina się pępkiem
nadyma groźnie się, pęka i cieknie…
Niech tylko słowo ktoś zabawne rzeknie,
ja, zamiast sprawę pogłębić,rozszerzyć,
wciąż się z zajadem będę musiał mierzyć.
Za coś mi, Panie, tę zesłał cholerę?
Lepiej już byś mnie pokarał bojlerem! 😥
Wypłynąłem na suchego przestwór gęboryja
Nos nurza się w ślinotok i jak łódka brodzi
Wśród warg sobie przycupnę, co mi w końcu szkodzi
Próchnica nam zajadom zawsze przecież sprzyja…
Bobiku, wszak już poeta był rzekł:
„życie jest diabła warte,
poza Szopenem i Mozartem,
poza Słowackim i Mickiewiczem,
byłoby w ogóle niczem”
Próchnica ząb w puch kładzie,
a puch – rzecz niczyja.
Lecz przy nadmiarze puchu ni ma ruchu,
ciepła w bojlerze ni ma – zima.
Bobikowi i Zeenowi uprzejmie przypominam, że czas letnich szaleństw skończył się, zaczął się czas pracy („szkolny rok się zaczął biegniemy do szkółki, by się uczyć i pracować jak te małe pszczółki”). Upraszam zatem grzecznie acz stanowczo o obyczajność tak w mowie, jak i piśmie 🙁
O, to ja mogę nieobyczajnie!
foma, tego to ja nie powiedziałam, licząc na pion i horyzont komisarskiego rzemiosła, zakładam, że się bez przywoływania obendzie … 🙂
jotko coś blogi przez swe komentarze
chroniła przed nieobyczajnym słowem
przed lustrem stań i przyjrzyj się swej twarzy
i wskazującym palcem pokaż głowę
Przed Twą dulszczyznę zanosim błaganie:
W głębi swych domostw racz wykonać pranie…
zeen, dzienniczek poproszę!
Spaliłem dzienniczek mój malutki,
Spaliłem dzienniczek mój malutki,
Z żalu po dzienniczku piję wódkę,
Z żalu po dzienniczku piję wódkę…
Ja już nawet trochę popracowałem i nowy wpis wrzuciłem. Ale to znowu dlatego, że się Kierownictwa boję. 😉 Nie mogę, niestety, powiedzieć, że to Jotki reprymenda na mnie podziałała. 😆
Gdyby Szopen dzisiaj żył
i dzienniczek spalił,
z żalu pewnie też by pił,
w trupa się zawalił.
Z zeenem by pod którąś z wierzb
flachę obalili,
a Słowacki, chociaż wieszcz,
doszedłby po chwili.
Ciekłyby im strugi łez
po zalanych liczkach:
mój wieszczuniu, czymże jest
życie bez dzienniczka? 🙁
Gdzie ten wpis? Chyba juz z tego (typowo psiego) lizusostwa wrzuciles do Pani Kierowniczki?
ja i pion? ja nawet poziomu nie trzymam…
Proba zapisu