Twórcza myśl
Bobik siedział na tarasie i nic, ale to nic nie przychodziło mu do głowy. Czuł się dosyć zawiedziony, bo wydawało mu się, że zrobił wszystko tak, jak trzeba. Wysprzątał głowę… no, może nie z niemiecką dokładnością, ale na tyle, żeby nie zniechęcała już od pierwszego wejrzenia. Przygotował zakąski, orzeźwiające napoje, a w razie czego mógł nawet szybko odgrzać bigos albo groch z kapustą. Tu i ówdzie przypiął jakiś kwiatek do kożucha, żeby estetyka też wyszła na swoje. Wszystko czekało na wizytę Twórczej Myśli, ale bez najmniejszych widocznych skutków.
– Żebym chociaż wiedział, jaki popełniłem błąd – odezwał się ponuro do Kumpla, który bez żadnego szacunku dla bobiczej frustracji napawał się zapachem wykopanej ze schowka pod krzakiem bzu kości.
Kumpel oderwał się od gnata i zauważył przytomnie:
– Może żadnego? Słyszałem, że spiritus flat ubi wójt.
– No, do wójta chyba nie pójdziemy! – zdenerwował się Bobik. – A nawet gdybyśmy poszli, to nie ma żadnej gwarancji, że ona tam jeszcze będzie. Jak lata, gdzie chce…
Kumpel obrzucił Bobika wzrokiem dość krytycznym.
– Wiesz co? – spytał głosem, w którym również pobrzmiewały nutki krytycyzmu – A może ty byś się tak nie napinał? Zobacz – pogoda, że tylko brzuch do niej wystawić, zapas kałużanki w dziurze koło furtki, a i miska pustką nie świeci. Może byś, jak każdy normalny pies, wziął i odczuł z tego przyjemność, zamiast stale czekać na jakieś bógwico, które najwyraźniej ma cię gdzieś?
– A jak przestanę czekać i Twórcza Myśl właśnie wtedy przyjdzie? – zaniepokoił się Bobik.
Kumpel spojrzał na niego z politowaniem, westchnął i pokręcił łbem, zastanawiając się, czy tak beznadziejny przypadek zasługuje na dalszą konwersację. W końcu uznał, że kumpelstwo jednak zobowiązuje, nawet jeśli gruntowne wyjaśnienie koledze zawiłości życia wymaga sporego wysiłku.
– No właśnie! – powiedział i oddalił się w celu sprawdzenia, czy Bobik nie zakopał jakiejś kości również pod malinami.
Moniko, zapoznalam sie z tajnymi marterialami w sprawie teleportacji z Ziemi na Marsa i musze natychmiast poiwiedziec, ze sie absolutnie zgadzam. Pamietam jak sama bylam teleportowana, wprawdzie nie na Marsa, tylko z Bostonu do Nowego Jorku. W ulamku sekundy znalazlam sie na Penn Station z jakiegos dworca autobusowego w Bostonie, po spektaklu Apocalypsis cum figuris. Bylam z tym kolega z Bishop Riley’s HS. Pamietam ze na dworcu wypalilsmy po joincie , na chwile zamknelam oczy i fiuuuuuu juz bylam na Penn. Nawet sie nie zdazylam podrapac. Wiec jesli mozna z Bostonu do NYC, to czemu nie na Marsa?
ależ Heleno, sięgać po tak nie zdrowe metody?? Dzisiaj jest rocznica śmierci Stanisława Lema. Mojego nauczyciela 🙂 Tak więc Heleno, znam świetne metody szybkiego odjazdu i do tego zdrowiuteńkie 🙂 Jak ktoś uważnie czytał ksiązki Lema to i na Marsie może wylądować 🙂
Jarzebinko, w latach mojej mlodosci takie teleportacje to byly jak bulka z maslem, i zobacz jak dobrze na tym wyszkismy na ludzi! 😆 Ta dzisiejsza mlodziez to podobno tylko chce miec operacje plastyczne! 😆
U mnie dziś był dawno niewidziany krupnik. Jezu, jakie to dobre! 🙂
I kawał mogę sprzedać. Gość kupuje papierosy, czyta ostrzeżenie „palenie może być przyczyną impotencji”, krzywi się, oddaje paczkę sprzedawcy i mówi: „tych nie chcę, prosze mi dać te z rakiem”. 😆
😆 😆 😆
Heleno, wydaje mi sie, ze bylas pionierka (razem z kolegami) rewolucji medycznej, a ze przy okazji teleportowalas to tylko laczenie przyjemnego z pozytecznym. 😆 A krupnik Bobika mnie rozmarzyl, chyba tez niedlugo zrobie, tylko u mnie jest zawsze tak, ze jak jedno dziecko cos lubi, to drugie zwykle nie, wiec musze wymyslic jakis chrupki anty-krupnik dla Zosi…
Moniko, rewolucje to moja specjalnosc, a czasy byly roznych ciekawych rewolucji. Szkoda, ze dzisiejsza mlodziez nie docenia poswiecen, ktore musialam dla niej znosic. Czarna niewdziecznosc, jak zawsze.
O, tak – czasy takie byly, Heleno… A co do niewdziecznosci, to nie jest tak zle – zawsze mozemy Ci jakis maly pomniczek wystawic w ogrodku (w Concord w ogole pomniki sa nieduze). W koncu to do Bostonu teleportowalas, wiec w tej okolicy Ci sie nalezy. Spytam sie nastepnego pokolenia, w jakim materiale zechca Cie wycyzelowac, zebys juz nie musiala narzekac na czarna niewdziecznosc dzisiejszej mlodziezy… 😆
😳 Z Bostonu, Heleno, ale dalej w gre wchodzi ta sama okolica jako stacja wyjsciowa, raczej niz docelowa… 😆
Juz po gosciach…
wino biale, czerwone, biale i wermut…
Teraz bach na ukojenie wieczorowa pora…
Dobrych snow.
Dzień dobry 🙂 Sny, dzięki Królikowi, miałem dobre, więc i nastrój od rana jakiś weselszy. 😀
Pomnik Heleny powinien być według mnie z kaszmiru, albo jakiegoś zbliżonego materiału. Ale nie będę tego narzucał siłą, bo w końcu rzadko kto ma okazję jeszcze za życia zdecydować, z czego będzie chciał mieć monument. Jak Helena ją ma, to niech korzysta. 🙂
Ja bym sobie oczywiście zażyczył pomnika z kości, ale nie mogę podejrzewać ludzi o tyle rozsądku i zmysłu estetycznego. 🙄
Z kaszmiru very well, najlepiej w ksztalcie szlafroka, takiego jaki widzialam ostatnio na wyprzedazy za £599.99 u Harrodsa. Postawic go mozna na haku na drzwiach mojej sypialni. Mysle, ze znaczaco poprawilby jakosc zycia w okresie zmagan bojlerowych, nie mowiac o walorach czysto estetycznych.
Nie wiem, czy to by nie było trochę uciążliwe, kiedy wycieczki zaczęłyby tłumnie przychodzić oglądać pomnik na drzwiach sypialni. Dom mógłby się zrobić, za przeproszeniem, trochę zbyt publiczny.
Ale miejsce się znajdzie, nawet jeżeli nie będzie szybkiej reakcji władz concordzkich. Na przykład pewien fan Michaela Schumachera wystawił mu pomnik w swoim ogródku
http://www.bild.de/BILD/news/leserreporter/2009/08/14/denkmal-fuer-michael-schumacher/denkmal-fuer-michael-schumacher-01-13104604__MBQF-1250263977,templateId=renderScaled,property=Bild,height=349.jpg
Jak wszyscy fani Heleni udostępnią swoje ogródki, to tych pomników może powstać całkiem sporo… 😆
Popieram pomnik Schumachera, chocby ze wzgledu na wbudowana w niego popielniczka. Poprosze o taka sama w kasznirowym szlafroku.
I przyjmuje uwage, ze moze zwiedzanie mojej sypialni mogloby byc nieco uciazliwe, choc dla mnie samej byc moze calkiem interesujace…. A zatem – po kaszniriowym szlafroku dla kazdego bywalca Blogu Bobika! I dla samego Bobika!
Czy ja, oprócz kaszmirowego szlafroka, mógłbym dostać jeszcze trochę Brubecka? 😆
Po Brubecka musisz sie, Piesku, sam pofatygowac na youtube’a.
Mam pilne pytanie do Moniki. Pilne.
Jutro przyjezdza Renatka i chcialam ja olsnic tym tandoori chicken od Sanjaya, co tak pieknie dziekowal tej pani, pamietasz? Tu:
http://www.youtube.com/watch?v=gsb311KiG1U
Znam tandoori tylko z naszej podlej stolowki pracowniczej i zawsze bardzo lubilam, wiec podejrzewam, ze Renatka tez polubi.
Wrocilam wlasnie z Wairose’a, gdzie zakupilam wszystkie brakujace mi ingrediencje do marynaty, nie wylaczajac czerwonej farbki ( 😳 :ooops: 😳 ). Jednego nie mieli z hinduskim dziale – fenugrick leaves. Mieli ziarenka w kilku postaciach, ale nie leaves. Wic sprytnie podbieglam do jakiejs Hinduski i zapytalam czy ziarenka zmielone moga zastapic te leaves. Ona mi odpopwoiedziala, ze w zadnym wypadku, ze jest to zupelnie cos innego i ze jesli przepis kaze dac leaves, to mozna je pominac.
Wiec pytanie jest: czy mam wyruszyc jednak na polowanie po liscie?
Czy mam zwiekszyc ilosc jakichs innych przypraw w marynacie?
Czy bardzo sie to odbije na autentycznosci smaku?
Byla tam jakas czerwona mieszanka (sucha) do tandoori, ale sie powstrzymalam przed kupieniem, bo wiem jak to jest z gotowymi mieszankami. Nie zrobilabym tego Sanjayowi 😳
Podrzucam do przeczytania wywiad z Alainem Mabanckou, a szczególnie polecam zlinkowany tam fragment „Kielonka”. Bardzo zabawny.
http://www.polityka.pl/nobel-dla-kapuscinskiego/Lead33,935,301403,18/
Co jest dla mnie fascynujące w literaturze postkolonialnej, to to, że ona jakby na nowo odkrywa zachodnią tradycję literacką i pozwala dzięki temu i osobom w niej wyrosłym jeszcze raz się z nią zmierzyć, zadać pytania, które nie zawsze stawiało się wcześniej, np. o uniwersalizm tej tradycji.
A co mnie zaskakuje, to to, że zarzucając tradycji zachodniej europocentryzm, pisarze postkolonialni sami są szalenie europocentryczni. Literatura frankofońskiego Kongijczyka, czy anglofońskiego Nigeryjczyka pełna będzie odniesień do literatury zachodniej, no ewentualnie iberoamerykańskiej, która częścią korzeni też tkwi w zachodniej tradycji, ale konia z rzędem temu, kto mi w literaturze afrykańskiej pokaże odniesienia np. do kultury azjatyckiej, albo vice versa. Dla większości postkolonialistów Zachód jest nadal punktem odniesienia i miarą rzeczy. Czasem jawnie i świadomie, jak np. u Naipaula, ale czasem w sposób nieświadomy i niezamierzony.
Heleno, mam niejasne wrażenie, że ani Renata nie zauważy braku fenugric leaves w tandoori, ani Sanjay nie przeżyje z tego tytułu ani jednej bezsennej nocy. 😉 Śmiało zrezygnować! 😀
Zaraz sie zabiore do czytania, ale w tym zabawnym eseju Pochwala cienia (In praise of shadows) Junichiro Tanizaki (ktory wydawal mi sie czasami rasiostowski a rebours, dopoki nie przecztalam na ostatniej stronie, ze pisal go w 1933 r. 😆 ) autor wielokrotnie sie zastanawia czy gdyby nie podboje i inwazja „wyzszej zachodniej” kultury i nauki Japonia ( i generalnie Azja) nie mialyby wlasnej chemii i fizyki, i zupelnie innej literatury, czy ich rozwoj mysli nie poszedlby w zupelnie innym kierunku niz poszedl. I jak bardzo by sie roznil od zachodnich osiagniec cywilizacyjnych.
A teraz poczytam sobie.
Heleno, zrezygnuj. Ziarna maja zupelnie inny smak (troche jak syrop klonowy, ale tylko w duzym przyblizeniu), i zupelnie nie pasuja do zastepowania lisci. A na przyszlosc, jak bedziesz przypadkowo przechodzila kolo hinduskiego sklepu, to spytaj sie – u nas sprzedaja te liscie w malych zoltych tekturowych pudeleczkach, ale u Ciebie moze byc inne opakowanie.
No właśnie, w takich rozważaniach Zachód też jest punktem odniesienia.
Ale mnie o co innego chodziło. Pewnym paradoksem jest, że to właśnie Zachód odkrywa i przyswaja np. afrykańskie maski, hai-ku albo sztukę Aborygenów, natomiast między kulturami, powiedzmy, afrykańskimi i azjatyckimi nie ma żadnej bezpośredniej wymiany (i to nawet jak jest bezpośrednia wymiana ekonomiczna). Chociaż mogłoby się wydawać, że jak ktoś sam ma za złe europocentryzm, to powinien zauważyć, że wymaganie uniwersalizmu nie jest równoznaczne ze skierowaniem uwagi tylko na jego zakątek świata. 😉
Moze dlatego wlasnie, ze nie bylo azjatyckich podbpjow w Afryce i wice wersa?
A ta proza jest genialna i bardzo, bardzo smieszna. Chyba sprobuje zamowic sobie tego Kielonka w Merlinie lub u Zosi w wiedenskiej Xiegarni.
Ciekawy ten wywiad, Bobiku. Rzeczywiscie, literatura anglojezyczna wczesniej otworzyla sie na pisarzy z roznych stron bylych kolonii, a i relacja miedzy nimi i kultura angielska jest jednak inna, co czesciowo wynika juz z roznic kulturowych miedzy Francja a Anglia, a czesciowo z tego, kogo kolonizowano. Bo nie ma co ukrywac, ze Anglicy np. w Indiach, acz uwazali, ze musza niesc ciezar bialego czlowieka, zdawali sobie sprawe, ze maja do czynienia z niezwykle stara i bogata cywilizacja. Stad przeciez ciekawe, „mistyczne” indyjskie wtrety u pisarzy czysto angielskich juz w XIX wieku. A jednoczesnie zderzenie racjonalnosci zachodniej z zupelnie innym sposobem patrzenia na rzeczywistosc, do tego polaczone czesto z misjonarstwem chrzescijanskim… Swietna ksiazka na ten temat, wciaz aktualna, jest „Oblezenie Krisznapuru” („The Siege of Krishnapur”) J.G. Farrella – historia widziana angielskimi oczyma, ale bioraca pod uwage i inne punkty widzenia (a przy tym calkiem dowcipna). A przeciez juz wczesniej byl „A Passage to India” E.M. Forstera, i inspiracje filozofia hinduska u Emersona i Thoreau…
Poza tym Anglicy wyruszali na podboj swiata przede wszystkim jako kupcy, a kupcy maja to do siebie, ze nawet jesli chetnie wymuszaja najkorzystniejsze dla siebie warunki wymiany, jest to jednak wymiana – niekoniecznie tylko przedmiotow… Poza tym Francuzom, z ich tradycja i zamilowaniem do centralizmu (ktory jest obcy Anglikom), moze byc troche trudniej uznawac rzeczy z peryferii, zwlaszcza, gdy wchodzi w gre tradycja literatury oralnej, jak zaznacza w wywiadzie Mabanckou.
A co do wymiany miedzy kulturami azjatyckimi i afrykanskimi, to moim zdaniem to nastepny etap, ktory sie niedlugo zdarzy. Kraje post-kolonialne najpierw mysla o bylych kolonistach. Ale na przyklad pisarze hinduscy pisza takze o Chinach, ktore, choc azjatyckie, naleza juz do innej cywilizacji (np. Amitav Gosh, „The Sea of Poppies”). Albo inny pisarz hinduskiego pochodzenia, Pico Iyer, (tamilsko-jezyczny z domu, urodzony w Oxfordzie, wychowany tam i w Stanach – ojciec byl profesorem filozofii, i duzo podrozowal), mieszkajacy obecnie w Japonii i ja takze opisujacy, bliski przyjaciel Dalajlamy. Lubie go czytac chocby dlatego, ze wlasciwie pochodzi z rodziny dokladnie takiej samej jak moj maz, wiec moze dlatego szczegolnie bliskie jest mi jego pisarstwo (nawet nazwisko ma takie, jak jeden z kuzynow meza).
zimna i deszczowa niedziela, mozna wiec zaglebic sie w fotelu i bez
spogladania na zegarek: czytac,czytac
oczywiscie kubek z goraca herbata do tego 🙂
U nas tak bylo wczoraj, Rysiu, a dzisiaj jest ladne jesienne slonce. Ale herbata i ksiazka dobre na kazda pogode. 🙂
Bobiku,jestes milym,kochanym pieskiem,osobisty wiersz po przerwie,dziekuje,dziekuje
od jutra wszelkiej wielkosci kosci wysylam do Ciebie 😀
p.s.pysia rysia rozdaje TYLKO mojej zonie (wierny do bolu ja ci maz)
Moniko pozwolisz dodam do listy przeczytana w tym roku ksiazke
Mahommed Hanif „A case of exploding mangoes”
ubawilem sie serdecznie,polecam
Ozez! Merlin nie pozwala mi zaplacic za ksiazke, upierajac sie, ze podaje zly numer telefonu na Anglie, zas u Zosi Reinbacher w wiedenskiej Xiegarni tego Kielonka nie ma! Z tym, ze ona akurat zdobedzie absolutnie wszystko jak sie ja poprosi. Tylko moze to potrwac. Napisze do niej. Ksiazka kosztuje 25 zl. ale potwornie poszly w gore koszty nadania – 26 zl. najtansza opcja. To juz z Ameryki taniej!
O, tak, Rysiu, tak. 😀
Pico Iyer pisywal kiedys w moim The Globe and Mail. Glownie reportaze z podrozy. Wspaniale! Ale i wywiad rzeke z Leonardem Cohenem, gdy ten przbywal w klasztorze oraz obrazki z Japonii, gdzie sam Iyer osiedlil sie z milosci, pewnie jakies 10 lat temu.
Przemieszanie kultur czesto zaczyna sie u wielokulturowego z racji pochodzenia i wychowania autora.
Tak, Kroliku, Iyer jest naprawde swietny. Pisuje tez w New York Review of Books, ale w formie ksiazkowej czyta sie to z jeszcze glebszym oddechem. Mnie bardzo ciekawi to mieszanie kultur, bo ja je juz widzialam u starszego pokolenia, tzn. tesciow i ich rowiesnikow – takie mieszanie wyksztalcenia w uczelniach i szkolach brytyjskich z ogromna swiadomoscia wlasnej bogatej tradycji, i wielka ciekawoscia calego swiata. No i wlasnie takie dziwne zmiany perspektywy, jak u Iyera – na przyklad moj tesc opowiadajacy mnie i moim rodzicom o tym, jak dorastajac w Indiach czytal w codziennych gazetach doniesienia o II wojnie swiatowej, czyli o tym, w co byli z kolei przymusowo wmieszani przez historie moi rodzice. Albo czesc rodziny tesciowej, ktora wojne spedzila w Singapurze (ludzie, przynajmniej ci wyksztalceni, poruszali sie wewnatrz brytyjskich kolonii; chocby Gandhi zaczal swoja polityczna dzialalnosc w Afryce). Dla moich dzieci te opowiesci – o Warszawie, i paru innych miastach europejskich sa teraz czescia rodzinnej historii, podobnie jak historie o paru miastach w Anglii, o Madrasie, Singapurze, Colombo, Lusace i dorzuconych do tego miastach amerykanskich. Takie wlasnie mieszanie kultur, o ktorym napisalas, Kroliku…
Anglicy i Francuzi mieli rzeczywiście inne zasady zachowania się w koloniach, ale (może faktycznie poza Indiami) niekoniecznie Anglicy byli bardziej skłonni do wymiany. Ich metodą było zostawianie mniej ważniejszej części władzy w rękach lokalnej administracji, przyzwolenie na zachowanie lokalnych obyczajów, ale równocześnie pełna izolacja „białego człowieka” od „dzikusów”. Francuzi z kolei próbowali wciągnąć miejscowe elity w krąg własnej kultury i dopuszczali do pewnego współuczestnictwa tych „wyewoluowanych”, oczywiście za cenę jak największego wyrzeczenia się swoich korzeni. Ale nie da się ukryć, że w sumie i jedni, i drudzy podbitymi narodami dosyć pogardzali. To się dopiero po II Wojnie Światowej zaczęło zmieniać.
A inna rzecz, że kolonizowani już wiele wcześniej zaczęli „lgnąć” do kultury kolonizatorów, co później pewne zbliżenie zdecydowanie ułatwiło.
No a teraz świat rzeczywiście robi się coraz bardziej wielokulturowy, co trudniejsze, ale i wiele ciekawsze. 🙂
Bobiku, w Indiach rzeczywiscie bylo inaczej, choc wiele zalezalo i od klasy spolecznej (jak zreszta wszedzie – w Afryce, co szczegolnie tragiczne, niewolnikow wylapywali inni Afrykanie…). Pare lat temu wyszla o tym swietna ksiazka, pt. „White Mughals” o o malzenstwach mieszanych z XVIII wieku miedzy brytyjskimi oficerami i Hinduskami z wyzszych kast… A literatura angielska mieszala kolonialny „white man’s burden” z fascynacja (czasem u tego samego autora, tak jak u Kiplinga). W Afryce bylo niestety inaczej, a i w Indiach to nie byla idylla. W sumie skomplikowana historia.
http://en.wikipedia.org/wiki/White_Mughals
A dzisiejszy wielokulturowy swiat jest na pewno ciekawszy, tak jak piszesz – a czy trudniejszy – nie wiem, bo kiedys tez byl trudny, tyle ze na inny sposob… Ale ja sie nie mam co wypowiadac, bo mnie zawsze ciekawily inne kultury, a wielosc nigdy specjalnie nie przerazala. Mysle, ze wczesne oswajanie z innymi kulturami zwykle wcale nie zabiera wlasnej, choc duzo ludzi tego wlasnie sie boi w wielokulturowosci. 🙂
Mysle, ze moze Helenie ta cala rozmowa bedzie pasowala do kurczaka tandoori a la chef Sanjay. 🙂
Co jest nowe, Moniko i Bobiku, to nasza wrazliwosc na te innosc. Dzisiaj czytalam artykul o Romach, ktorych ich wspol-spoleczenstwa oskarzaja o w sumie drobna przestepczosc, a przeciwko ktorym maszeruja neo-nazisci z haslami , zeby Romow puscic przez krematoria, czyli nawolywanie do przestepstwa niewspolmiernie wiekszego. Rozpoznawanie tego przez obserwatorow raczej niz podtrzymywanie uprzedzen i stereotypow jest b. budujace.
Trzeba wciaz byc bardzo ostroznym. Hitler objal niograniczona wladze dopiero w 1933, a niecale 10 lat pozniej masowa zaglada juz byla w pelnym rozpedzie. Nie sadze, zeby ktokolwiek w 1933 roku mogl ten kierunek zmian przewidziec.
Na letnie cieple popoludnie, myslac o tym i owym, proponuje spritzer w postaci bialego wina pol na pol z szampanem, zalac tym brzoskwinie pokrojana w kosteczke, lisc miety.
To zabawne, bo ja sobie dziś właśnie myślałem podczas gotowania, jak dobrze wielokulturowość robi kulinariom. Niby żarcie było całkiem banalne, bo kurczak i ryż, ale kurczak był przyprawiony na śródziemnomorsko, z rozmarynem, pieczony z papryką i pomidorami, ryż był basmati, a do tego ostra salsa z mango, a potem zielona sałata na sposób francuski, z winegretem. Wcale nie miałbym tego ochoty zamienić na kurczaka przyprawionego tylko solą i pieprzem, ryż bez wyrazu i sałatę ze śmietaną. 😉
Brziskwinia z miętą! Genialny pomysł!
Dlaczego jeszcze nigdy na to nie wpadłem? 😯
Tandoori zamarynowany na czerwono, wyglada dokladnie jak u szefa Sanjaya, wahalam sie w sprawie tej farbki, ale nie da sie ukrytc, ze na czerwono wyglada duzo lepiej niz na buro. W naszej stolowce zawsze tandoori chicken byl farbowany. Moglabym zrobic do tego ostrego cudowny i delikatny aromatyczny ryz z kadramonem, gwiazdkami anyzu i kawalkiem cynamona, nauczyl mnie lata temu Richard z Bishop Riley’s HS, ale z moja diabetyczka musze uwazac, wiec bedzie jej idealna jarzyna (top food for diabetics) czyli sweet potato.
A do tego rozne jarzyny i salatki.
I tarta cytrynowa, ktora R. uwielbia – maly kawalek z powodu cukru.
I zeby bylo juz zupelnie wielokulturowo, wino mamy z Francji, bardzo przyjemny claret. Albo takie ulubione Bobika w koslawej butelce. Albo chilijskie. Mam zapas.
Jeszcze musze tylko wyptrzatnoac troche kuchnie po tych przygotowaniach. Ale nie przesadnie (to jest specjalna wiadomosc dla Bobika… juz on wie).
Ta farbka o ile się nie mylę jest całkiem nieszkodliwa, a optycznie istotnie dużo robi.
Jak żałuję, że nie będę jutro na tej uczcie. 🙁
Nie tylko z powodów kulinarno-alkoholowych zresztą. 😉
To jeszcze tylko to, bo wstrzela sie w to, co powiedzial Bobik o kulinariach (a smakuje rownie dobrze, jak spritzer Krolika, i sprzyja czujnosci, o ktorej pisal):
It really boils down to this: that all life is interrelated. We are all caught in an inescapable network of mutuality, tied into a single garment of destiny. Whatever affects one directly, affects all indirectly. We are made to live together because of the interrelated structure of reality. Did you ever stop to think that you can’t leave for your job in the morning without being dependent on most of the world? You get up in the morning and go to the bathroom and reach over for the sponge, and that’s handed to you by a Pacific islander. You reach for a bar of soap and that’s given to you at the hands of a Frenchman. And then you go to the kitchen to drink your coffee for the morning, and that’s poured into your cup by a South American. And maybe you want tea: that’s poured into your cup by a Chinese. Or maybe you’re desirous of having cocoa for breakfast, and that’s poured into your cup by a West African. And then you reach over for your toast, and that’s given to you at the hands of an English-speaking farmer, not to mention the baker. And before you finish breakfast in the morning, you’ve depended on half the world. This is the way our universe is structured, this is its interrelated quality. We aren’t going to have peace on earth until we recognize this basic fact of the interrelated structure of all reality.
(Martin Luther King Jr., „The Trumpet of Conscience”, 1967)
A tandoori musi byc czerwony – prawdziwy India red. 🙂
Bardzo piekny ten Dr. King. Pomyslec, ze dzisiaj to brzmi tak przekonujaco i wrecz oczywiscie, ale wtedy wydawalo sie dla wielu demagogia i falszem. Co wiedzie mnie wprost do protestow Tea Party i tego polglowka senatora Joe Wilsona z Poludniowej Karoliny. Piekny to stan, bylam tam w 1999 roku, ogladalam jak mieszkali niewolnicy na plantacjach (w porownaniu z niewolnikami z Georgii warunki mieli znakomite). Niewolnicy pracowali 7 dni w tygodniu i nie dostawali zadnego wynagrodzenia ani wyzywienia. Jedzenie musieli sobie upolowac i uprawic sami. Ale nie o tym chcialam, tylko o tej nieszczesnej Poludniowej Karolinie i jej marnym szczesciu do politykow. Nie tylko Joe Wilson to ich senator, a na dodatek ich gubernator to ten kochliwy Mark Sanford.
Jako że nie mam nic do dodania do powyższych komentarzy, to napiszę tylko, że jesień czuć, ale taka niby podobna do wcześniejszych, a inna…
Podobno do wyprodukowania jednego grafitowego olowka z gumka na koncu, potrzebna jest praca pieciu milionow ludzi rozsianych po calym swiecie od Peru do Singapuru – zatrudnionych w przemysle drzewnym, transporcie,. kopalnictwie, hutnictwie, petrochemii, przemysle produkujacym farby, gume, w przemysle drukrskim, hadlu, bankowosci.
Wyszla o tym w Ameryce jakas znakomita ksiazka, o ktorej czytalam w Newsweeku pare miesiecy temu.
No! Buns in the oven, babies in the bath – jak spiewano w wodewilu sprzed I wojny swiatowej. Zaraz bede sie wybierala na Heathrow po Goscke. Mam nadzieje, ze ten tandoori nie za ostry.
Dzień dobry 😀 Jestem radośnie przepełniona wszystkim 😀 Zdjęcia i relacje zjazdowe w odcinkach u Pana Piotra, zapraszam 😀 Niech żyją pierogi!
Dzień dobry. 🙂 Jestem przepełniony potrzebą śniadania, więc o wszystkim innym potem. 😆
Po śniadaniu, po kawie, już niemal zwarty i gotowy zabrać się do roboty.
Ciekawe, ile psów potrzeba do wyprodukowania jednej strony tekstu? 🙂
Haneczko, cieszę się, że wróciłaś taka radosna. 🙂 Jak masz nadmiar – radości lub pierogów – to możesz położyć gdzieś tu w kąciku, na pewno ktoś skorzysta. 😉
Bobiku, radości nigdy nie chowam po kątach, udostępniam garściami 😆 Z pierogami trudniej. Ze wstydem przyznaję, że musiałam się pozmagać z sobkowatym łakomstwem, ale dałam radę. Zajadajcie proszę 😀
Się rzucam! 😆 Bo muszę się niniejszym przyznać, że ja naprawdę, bez żadnej kokieterii, za leniwy jestem, żeby własnołapnie pierogi kleić. Choć jeść lubię (kto nie lubi?). Tak że jestem pierogowym sępem, który wychodzi na swoje tylko podczas pobytów w Polsce. A ponieważ w tym roku pobyć się jakoś się nie udało, to i pierogi są dla mnie dość już odległym wspomnieniem.
No więc sępię, póki dają i uprzedzam lojalnie, że wcale nie mam zamiaru czekać na innych. Jak ktoś nie zdąży się załapać, zanim wszystko wyżrę, to sam sobie winien. 😉
A tu jest dowód na to, że mężczyźni różnią się od kobiet ilościowo, ale jakościowo wcale nie aż tak bardzo 😆
http://deser.pl/deser/1,83453,7035100,Mezczyzni_klamia_dwa_razy_czesciej__Takie_sa_fakty.html
slonecznie !!!!!!!!!!!!
🙂
Żaba WIELGA, jak Chiński Smok, do którego lecę z wizytą za 10 dni.
Teraz, sesja poprawkowa = manewry z maruderami, organizacja nowego roku akademickiego, konferencja w okolicach Warszawy i przygotowanie do Wielkiej Wymarzonej Wyprawy.
Zatem „miejcie mnie proszę za usprawiedliwioną” na czas jakiś 🙂
haneczko,
zaproszenie wziete serio!zdjecia obejrzane(co do teraz)
WIELIE zarcie bylo(jak watroba? 😉 )
😀
jotko, tylko jezeli chcesz dokad dokladnie?
🙂
kilka tygodni temu dostalismy 5 Exe.
myslalem zostanie w regale do grudnia,a tu niespodzianka sprzedalisny juz blisko 70
ta cegla przez wielu uwazana za nimozliwa do przetlumaczenia weszla do pierwszej dziesiatki bestsellerow w niemczech-cud czytelniczy
czy sa jeszcze w polsce tlumacze jak pan slomczynski,on dalby rade,tak mysle to przetlumaczyc
Jotko, nie jestem pewien, czy powinienem się zgadzać, żeby każdy się tak bez niczego usprawiedliwiał. A gdzie L-4, albo chociaż podanie o urlop?
Popuszczę trochę cugli dyktatury i zaraz mi się Towarzystwo gdzieś rozlezie. 😉
Swoją drogą, już się zastanawiałem, gdzie przepadłaś i ulżyło mi jak zobaczyłem, że wessała Cię tylko czarna dziura, a nie jakaś antymateria. 🙂
Rysiu, może ze względu na tytuł ludzie spodziewają się w środku radosnego pornola? 😆
Bobiku 😀 😀 😀
No, tak niemiecki „Spass” i angielski „jest” nie do konca sie semantycznie nakladaja… 😆
A ja sie ciesze, ze moge zrezygnowac z teleportacji, tak bliskiej zreszta duchowi tej powiesci, na rzecz na nowo dzialajacego samochodu. 🙂
Rysiu, wątroba nie miała nic do gadania. Kazałam jej się zamknąć i już!
Moniko, zrezygnowałaś z teleportacji na rzecz samochodu? 😯 A co na to powie środowisko naturalne? 😯
Srodowisko naturalne i tak mi podziekuje, ze jak na warunki amerykanskie, uzywam nieduzego samochodu, i to wyjatkowo oszczednie, bo sporo poruszam sie jednak na piechote. A teleportowac zawsze moge – dla przyjemnosci, nawet bez srodowiska naturalnego, jako wymowki. Odmawiam za to teleportowania z kilkoma siatami zakupow. 😀
Milcz wątrobo! Twoje fochy
prawym bokiem mi wyłażą.
Lewym też, więc ci na pohy-
bel, boś ty niedobry narząd.
Pomnę, kiedym dzieckiem płonym
posmarował cię smalczykiem,
tyś wpadała w szczęsne tony,
miast się wzbraniać z dzikim krzykiem.
Gdyś z cholesterolu źródła
piła w moich młodych latach,
kiedyś – mogę rzec bez pudła –
do tłustego lgnęła gnata,
wtedy byliśmy szczęśliwi…
Minął miesiąc nasz miodowy –
dziś grysikiem chcesz się żywić,
a ja chciałbym mieć cię z głowy.
Barman łypie w moją stronę,
obok gość rozgniata peta,
ostał jeno się kielonek…
Milcz wątrobo! Jeszcze seta! 😥
Ach, Bobiku… piekne. 🙂
A tu podrzucam artykul o inteligencji emocjonalnej, widzianej jako jedno z glownych kryteriow przy przyjmowaniu do pracy w naszej okolicy (artykul z The Boston Globe). Z tym, ze podchwytliwe pytania z czasem staja sie standardowe, i kandydaci ubiegajacy sie o prace znajduja standardowe odpowiedzi na takie wlasnie pytania. Mimo to widze, jak okoliczne znane mi blizej firmy wlasnie dobrze wychodza na zatrudnianiu osob wykazujacych sie wysokim EQ.
http://www.boston.com/jobs/news/articles/2006/09/10/emotional_intelligence_a_new_hiring_criteria/?rss_id=Most+Popular
Mam nadzieje, ze i watroba takze to wysokie EQ wykaze, i zamilknie, po tak pieknej do niej odezwie. 🙂
To w okolicznych firmach musi być zatrudnionych wielu psów. My jesteśmy znani z wysokiego EQ. 🙂
A tak, Bobiku, psy maja duze wziecie, i w ogole cale zoo, pod warunkiem, ze nie zjadaja wspolpracownikow lub klientow… 🙂
Nawet dyrektora banku pożreć nie można? 🙁
Moze dobrze nadgryzc, ale ich w ogole strasznie trudno dopasc… 🙁 I podejrzewam, ze sa niestrawni, wiec ze wzgledu na wlasna watrobe lepiej tego nie robic. Acz kusi…
No trudno, to będę musiał pójść spać bez kolacji. Na szczęście na śniadanie nie jadam dyrektorów banku, tylko croissanty od Mordechaja, więc jak on nie zaśpi, to jest szansa, że rano wrzucę coś na ząb. 😉
Dobranoc. 🙂
Dobranoc Bobiku. Niech ci sie przysnia skruszeni, lekkostrawni dyrektorzy bankow, ktorych mozna spokojnie pozerac o kazdej porze dnia i nocy, bez szkody na zdrowiu. Ale ja i tak bym wybrala croissanty od Mordechaja, nawet na kolacje, ze wzgledu na wieksza apetycznosc potrawy. 🙂
Jak zwykle, blog zasnal, a ja dopiero po pracy, domowych duperelkach, quality time z Dobrymi Piesami, z masa drobiazgow w zwiazku z przygotowywaniem spraw przed podroza…
Za 10 dni bede juz w mojej ukochanej Francji. Pewnie w poprzednim zyciu bylam czlonkiem Wielkiej Emigracji, z Mickiewiczem, Slkowackim, Szopenem, ze nie wspomne o Norwidzie i Krasinskim (moze ten Krasinski nie byl we Francji – czy on wogole jeszcze zasluguje na tytul Wieszcza?). A moze krecilam sie wsrod Impresjonistow, bo poludnie Francji ciagnie mnie najbardziej?
Najtrudniej odjechac od pracowych obowiazkow i mysl, ze mam tylko jeszcze 7 dni roboczych przed soba i jeden weekend na podgonienie spraw do przodu, powoduje sciskanie w dolku.
Domu i Dobrych Piesow przypilnuje Syn, ktoremu tez ostatnio przybylo obowiazkow.
Ale na dzisiaj juz relax.
Dobranoc.
Kroliku, moze nie wszyscy spia, ale usypiaja innych, co czasem w koncu na jedno wychodzi. Ale milo pomyslec o tej czekajacej na Ciebie Francji. I o Francji w ogole… A z obowiazkami mam nadzieje, ze jednak wszystko sie na czas ulozy.
Dobranoc.
Ktoś nie śpi, żeby spać mógł ktoś, że tak banalnie rozpocznę dzień…
Komisariat nie zasypia nigdy 🙄
Eee tam, zgodnie z ostatnimi ustaleniami Komisariat czynny w dni robocze od 8 do 16
Aaa, to dlatego Komisariat schodzi na Bobika 😉
Raczej: Bobik pełni honory… 😉
Wybrnął http://wiadomosci.onet.pl/2043112,11,item.html
ZABCIA na calego, wiec sie tylko przywitam i pedze w Bardzo Waznych Interesach. Krolikowi – milej belle France.
Dzień dobry 🙂 Ja to jestem dość niestały w uczuciach 😳 Też miałem feblika do Francji, ale ostatnio Włochy pokazały mi się od tak przyjemnej strony… A nowa flama, jak wiadomo, zawsze jest bardziej ekscytująca od starej flamy. 😉
Ale jeżeli Królik i ze starą wychodzi na swoje, to tylko najlepszego życzyć 🙂
Poza tym przypomniałem sobie, że żaby były jedną z plag egipskich, więc wszystkim zażabciowanym radziłbym pogadać z Mojżeszem 🙄