Ekscentrycy, ekscentrycy
Każdy ma swoich znajomych. Ja na przykład mam w ogrodzie różę-dziwaczkę. Przez całe lato nie zgadza się pokazać twarzy, chociaż liśćmi, owszem, wymachuje, a i ukłuć potrafi jak każda normalna przedstawicielka jej gatunku. Zakwita dopiero w drugiej połowie września, jednym olbrzymim, łososiowoczerwonawym, flamingopodobnym kwiatem, prezentuje go wyjątkowo długo, jakby puszczała oko do słabnącej już o tej porze konkurencji, po czym rozsypuje płatki z godnością i żegna się do następnej jesieni.
Mogłaby zwalić wszystko na trudności obiektywne i nie kwitnąć w ogóle. Bo trzeba przyznać, że lekko to ona w życiu nie miała. W pośpiechu, podczas przeprowadzki roślin ze starego do nowego ogrodu, została posadzona gdzie popadnie i zapomniana. Jej miejsce okazało się cieniste, mało żyzne i w niezbyt życzliwym sąsiedztwie. Wszelkie jej prośby o przydzielenie lepszej lokalizacji były konsekwentnie ignorowane. A na domiar złego czarny bez, który rzekomo miał być tylko częścią żywopłotu, usamodzielnił się, wybiegł przed szereg i zaczął sobie uzurpować prawa nawet do tej resztki światła, jaką jeszcze miała do dyspozycji.
Inna roślina załamałaby się może, odmówiła jakiejkolwiek współpracy, albo nawet sięgnęła do tak drastycznych środków jak całkowite uschnięcie. A ona – nie. Wybrała sobie taki sposób na życie i trzyma się go, mimo że liguster obgaduje ją za plecami, a floksy całkiem jawnie okazują jej swoje poczucie wyższości.
Ja lubię dziwaków i staram się ich popierać. Dlatego nie pozwalam jabłkom, śliwkom, cudownie rozmnożonym pajęczynom, czy sąsiadom chowającym grilla do szopy zawiadamiać mnie, że lato, o dziwo, i tym razem nie będzie trwało wiecznie. Prawdziwa zapowiedź jesieni jest wtedy, kiedy ta ekscentryczka decyduje się zakwitnąć. Natrząsając się ze zdroworozsądkowej pewności ogrodowej drobnicy, że jesień koniecznie musi być porą przekwitania.
Piękna! jak obietnica wiosny!
Specjalnie dałem zdjęcie, żeby było widać, że niczego nie wymyśliłem. Ta róża-dziwaczka naprawdę istnieje i zachowuje się dokładnie tak, jak to opisałem. 🙂
Piekna, a ze ekscentryczka nie do zdarcia – to tym lepiej! Takich lubie, bo maja charakter. 🙂 A przy okazji – wytrzymuja wiecej niz najokazalsze deby…
Nie moglam sie oprzec, ale na moje usprawiedliwienie dodam, ze sam wiersz ma juz 204 lata i w wielu miejscach juz bywal…
http://www.youtube.com/watch?v=bT1tSo-pOe0
A tu jest tekst, zaskakujacy w trzeciej zwrotce, kiedy okazuje sie, ze te kwiaty, ktore przed ostatnia roza pochowaly sie i odeszly nalezaly do „love’s shining circle”, symbolizowaly nasze przyjaznie. A i Bobik z miejsca w pierwszym zdaniu mowi o „znajiomych”.
'Tis the last rose of summer, left blooming all alone
All her lovely companions are faded and gone.
No flower of her kindred, no rose bud is nigh
To reflect back her blushes and give sigh for sigh.
I’ll not leave thee, thou lone one! to pine on the stem
Since the lovely are sleeping, go sleep thou with them
'Thus kindly I scatter thy leaves o’er the bed
Where thy mates of the garden lie scentless and dead.
So soon may I follow, when friendships decay
And from love’s shining circle the gems drop away
When true hearts lie wither’d and fond ones are flown
Oh! who would inhabit this bleak world alone!
Love’s shining circle… Thomas Moore, autor wiersza, sam mial piekne przyjaznie, z Shelleyem i Byronem.
Wedle internertu autorka Last Rose of Summer jest Nina Simone , 😆 😆 😆 a byc moze nawet Charlotte Church, bless’er… 😯
Coraz lepiej – krag podejrzanych sie rozrzesza. 😆 😆 😆
I jeszcze, jak juz isc skojarzeniami, to ten wiersz/piosenke nuci inspektor policji, ktory w koncu rozwikluje tajemnice w pierwszej angielskiej powiesci detektywistycznej, „The Moonstone” Wilkie Collinsa… Bardzo lubie te powiesc, takze za watek hinduski, i za cudowna postac nawiedzonej misjonarki, ktora wpycha swoje broszurki przez otwory na listy, zostawia na progu domu, i w ogole gdzie sie da. No i Wilkie Collins przyjaznil sie z Dickensem z kolei…
Co to jest
Ekscentryczność
Podyskutuj o „Ekscentryczność” na Forum
Ekscentryczność (inaczej mimośród) – oznaczana symbolem e, to wielkość fizyczna charakteryzująca eliptyczny kształt orbity ciała obiegającego drugie ciało pod wpływem siły grawitacji. Ekscentryczność jest wyrażona wzorem:
e=\sqrt {1-\frac{b^{2}}{a^{2}}}
gdzie: b – mała półoś orbity, a – wielka półoś orbity.
dla orbity kołowej: e = 0
dla orbity eliptycznej: 0 < e 1
I co, na miły bóg, ma z tym wspólnego ta piękna różą 🙁
Czy Ty aby Bobiku nie jesteś jakimś, za przeproszeniem, mimośrodem w ten wtorkowy poranek ???
Jeszcze raz, bo mi kawałek tego wygooglanego unieno i wiedza była niepełna 🙂
„Co to jest
Ekscentryczność
Podyskutuj o „Ekscentryczność” na Forum
Ekscentryczność (inaczej mimośród) – oznaczana symbolem e, to wielkość fizyczna charakteryzująca eliptyczny kształt orbity ciała obiegającego drugie ciało pod wpływem siły grawitacji. Ekscentryczność jest wyrażona wzorem:
e=\sqrt {1-\frac{b^{2}}{a^{2}}}
gdzie: b – mała półoś orbity, a – wielka półoś orbity.
dla orbity kołowej: e = 0
dla orbity eliptycznej: 0 < e 1 ”
No, teraz już mamy jasność w kwestii ekscentryczności 🙂 Metodologia naukowa górą a biedna róża w drutach 🙁
znowu ucieno 🙁
dla orbity kołowej: e = 0
dla orbity eliptycznej: 0 < e 1
strasznie odporny na wiedzę jest ten Twój blog Bobiku 🙁 ale prawdziwy naukowiec nigdy się nie poddaje w swoim dążeniu do poznania i krzewienia … 🙂 toteż resztę wpisuję ” na piechotę”
dla orbity parabolicznej: e = 1
dla orbity hiperbolicznej: e> 1
no i pięknie nam się wymimośrodziło 🙂
Oh, Moniko! Ksiezycowy kamien uwielbialam w dziecinstwie! Zupelnie juz nie pamietam jak sie rozwiazala tajemnica znikniecia noca przynoszacej nieszczescia broszki (?) z kamieniem, ale pamietam doskonale postac narratora, starego sluzacego, ktory kiedy mial jakies problemy do rozwiazania, szukal odpwoedzi w Robinsonie Cruzoe, otwierajac na dowolnej stronicy. Sama zaczelam wtedy tak robic (mialam 9-10 lat), wierzac, ze i mnie Robinson pomaga. I pamietam jeszcze postac tej brzydkiej kobierty zatrudnionej w tym domu, ktpra chodzila ogladac przyplywy morza – chyba w koncu popelnia samobojstwo, skaczac do wody.
Wiele lat pozniej, juz w szkole sredniej czytalam Wilkie Collinsa Kobiete w bieli, z ktprej niewiele pamietram, poza tym, ze pojawiala sie na cmentarzu..
I ze wstepu pamietam, ze autor sie przyjaznil z Conan-Doylem i namowil go do pisania Sherlockow..
Kiedys w ksiegarni londynskiej chcialam kupic Ksiezycowy kamien, ale druk byl tak drobny i gesty w tej grubasniej ksiazce, ze sie nie zdecydowalam, bo wiedzialam, ze nie podolam z czytaniem.
Dzień dobry 🙂 Zobowiązuję się dzisiaj cały dzień być ściśle centryczny, jeżeli zwolni mnie to z uczenia się tej definicji, którą Jotka podała. 😯
No i nie taka straszna ta jesień, jak ją malują. Właściwie zupełnie taka sama, jak wczorajsze lato. 😉
A co to znaczy, że róża w drutach? 😯 To nie są żadne druty, tylko drobne gałązki, a to owinięte wokół jednej z nich to jest uschnięty powój.
Druty, też coś! Może jeszcze kolczaste?
Ha! Witajcie w klubie miłosników „Kamienia księżycowego”!
Heleno, owa Rosanna Spearman, biedna, garbata, nieszczęśliwie zakochana służąca nie utopiła się, tylko pogrążyła się w Drżących Piaskach! Pamiętam, że straszne wrażenie to na mnie wywarło, bo próbowałam to sobie wyobrazić…
A sprawa kamienia miała bardzo oryginalne rozwiązanie. Główny amant został bez swojej wiedzy wprawiony w stan lunatyczny przez kogoś, kto chciał udowodnić, jak działa laudanum. Poszedł do szufladki, wyjął kamień i koniecznie w środku nocy chciał go jeszcze lepiej zabezpieczyć, ale nie rozumował jasno, więc spotkawszy na korytarzu niejakiego Godfreya, dał mu go i poprosił o zawiezienie go do banku. Godfrey oczywiście, skoro mu taka gratka wpadła w łapki, zatrzymał go sobie, a potem zastawił. Hindusi cierpliwie czekali, aż odbierze go z zastawu, i skończyło się tak, jak się skończyć musiało: Godfreya znaleziono w hotelu nieżywego, a kamień wrócił do Indii 😀
A postać nawiedzonej misjonarki, o której pisze Monika, a którą w końcu ktoś przepędził wrzeszcząc: Niech……….Jane Ann Stamper! (bohaterkę owych broszurek), niedawno przypominałam Bobikowi przez skojarzenie z pewną osobą 😉
Bobiczku! Pierwsze zdjęcie na blogu, a jakież piękne! 😀
Oczywiscie! Kamien zostal schowany w czasie somnambulicznego snu! Czy ta garbata Rosanna nie byla swiadkiem jak sie skradal do pokoju z kamieniem?
Tak te grzaskie piaski w czasie odplywu morza byly jakos genialnie opisane! Czy w nich tez cos nie bylo schowane? Przez teze Rosanne? Jakas skrzneczka?
Pamietam pojawiajacych sie w okolicach domu Hindusow. Bardzo to bylo zlowieszcze dopoki nie okazalo sie, ze oni tylko chcieli odzyskac skarb narodowy!
Musze znalezc te ksiazke porzadnie wydrukowana i przeczytac jeszcze raz po latach!
Doro, malo kto ja znal w Polsce z naszych rowiesnikow! Moja byla po rosyjsku (Lunnyj kamien) w pieknie wydanej serii Bibliotieka Prikluczenij – cala niemal angielska klasyka powiesciowa – Guliwer i Robinson, Holmes, Collins, Stevenson duzo amerykanskiego Dzikiego Zachodu, King Salomon Mines, Jules Verne. Nie moge odzalowac, ze Rodzice nie pozolili mi tego wyiwezc w 68 r. – za duzo bylo ksiazek i tylko walczyli ze soba o swoje 🙁
Okropną mam dziś bieganinę. 🙁 Będę od czasu do czasu wpadać na jedno szczeknięcie, ale na więcej to dopiero wieczorem.
Tak, Rosanna była świadkiem. Główny amant, Franklin, w którym ona się kochała, idąc po diament koszulą nocną otarł się o świeżo malowane drzwi i została plama. Przy porannym sprzątaniu Rosanna znalazła tę koszulę, domyśliła się, skąd ta plama, i schowała ją. Chciała mu ją później oddać (i wyznać miłość), ale jako służąca nie miała śmiałości. On nie zwracał na nią uwagi, potem wyjechał, więc ona zrozpaczona napisała do niego długi list, włożyła do metalowej puszki wraz z koszulą, przymocowała do nich długi łańcuch i schowała w piaskach. Przyjaciółce zostawiła opis, jak do niej trafić.
Heleno, ta powieść wychodziła po polsku parę razy. Czasem można ją spotkać w antykwariatach, więc jeślibym przypadkiem na nią trafiła, to Ci nabędę 😉
Oooo, dzieki. DZIEKI.
Oczywiscie, koszula nocna! Ona szyla nowa w swoim pokoju, aby zamienic na te poplamiona farba!
Swoja droga jak na pierwsza powiesc z tego gatunku, to byla to z miejsca wielka literatura! Z jakim oddechem, z jakim rozmachem! I jakie zapadajace w pamiec i wielowymiarowe personnea dramatis! No i ten narrator liryczny!
Bobiku, niech Cię bóg broni przed uczeniem się jakichś kretyńskich definicji 🙂 Ja przez większość życia byłam jedyną humanistką w rodzinie, dużej rodzinie, w której są całe tabuny fizyków, matematyków, inżynierów, ekonomistów i prawników. W tym towarzystwie nierzadko „robię” za egzaltowane dziwadło mimo, że oni też sa niezłymi mimośródami 🙂 . No to dla odmiany „poszłam” w „ścisłe” 🙂
Wpadłem na moment, żeby w pośpiechu, parząc sobie pysk, wychłeptać herbatę i zaraz lecę dalej.
Przy okazji zawiadamiam, że mimośrodem zostałem zupełnie mimochodem i do jutra powinno mi przejść. Aczkolwiek we czwartek zapewne znowu się zacznie i potrwa do następnego wtorku. 🙂
Jak się szczeniak goni
trąbi stado słoni 😯
O, to widze, ze tu spore grono milosnikow „Kamienia ksiezycowego”. 🙂 Zdziwilam sie troche, ze nie przetlumaczono slowa „quicksand” jako „kurzawki”, ale Drzace Piaski brzmia na pewno bardziej romantycznie. 😉
Ja choc nie szczeniak, tez dzisiaj musze troche biegac, wiec na razie tylko w przelocie… A jeszcze o zwierzetach – niektore slonie bardzo lubia trabic „The Last Rose of Summer”. Czesto slysze, jak to trabia w ramach rozgrzewki. 😀
Kurzawki to cos miedzy kurzajka a brodawka. Tak mysle.
Pewnie dlatego nie przeszly… Bagnem nie mozna bylo zastapic, bo wtedy opisy w powiesci by nie odpowiadaly nazwie. Mimosrod dla tlumaczy…
nie czytalem 😯
slowo kurzawka lubie tak jak i prawdziwe kurzawki przed burza
🙂
To przeczytaj, Rysiu, od tego sie oderwac nie mozna.
Bobik stara sie,nawet rozowa roza podpiera sie, a w berlinie
mimo to jesien jeszcze nie zawitala,moze jutro?
juz sprawdzilem,Heleno,jest tez po niemiecku wiec do …. 😀
jotko,czy moglabys prosze ten skomplikowany matematyczny galimatjas dla rysia w jednym slowie,prosze 🙂
Rysiu Drogi, ja tego za grosz nie rozumiem, ale jak ekscentryczność to ekscentryczność, co sobie będę żałować, a mimośród miśię podoba 🙂
PS. Nie rozumiem dlaczego kręcisz nosem na Edgara 🙁
Jaki Edgar? 😯 Skąd się wziął? 😯
Wystarczy się na kilka godzin wyindywidualizować i już się nie jest na bieżąco. 🙁
Ale za to, jeżdżąc dziś dużo autobusami, poczytywałem „Tożsamość” Baumana i poczułem się trochę dointelektualizowany.
Autobusy chyba nie są aż tak głupie jak S-Bahn. 😆
Jak to jaki Edgar? Przemysław Edgar Gosiewski, posiadacz brązowych oczu 🙂
No tak, podróżując mozna czytać tozsamość według Baumana. Tozsamość jako brak tożsamości. Wzory jak w kalejdoskopie. Mechanizmem konstytuującycm deficyt bodźców, których w srodkach komunukacji chyba nie brakuje. A to spacerowicz, a to turysta, włóczęga czy też inny gracz (wcale nie instrumentalny). To rzeczywiście wyrafinowana forma ekscentryczności 🙁
PS. Edgara stworzyły kaczki na obraz i podobieństwo 🙁
Istotą nowoczesnej tożsamości według Baumana jest to, że jest ona procesem, nie stanem. Czyli trzeba ją konstruować ciągle od nowa.
No cóż – bilet miałem, czas miałem, miejsce siedzące miałem, to konstruowałem. 😆
A kaczki to nie muszą być z definicji koszmarne. Dziś na spacer wyprowadzali mnie do tzw. psiego zoo, gdzie za siatką masa przeróżnego drobiu się przechadza (najśmieszniejsze są takie kolorowe kury w portkach) i dali mi pooglądać kaczy przychówek. No, żeby każdy polityk taki ładny był, sympatyczny i nieszkodliwy, to w jakimż innym świecie byśmy żyli… 🙄
Żaba 🙁
Jutro doczytam. Trzymam, podwójnie 🙂
I to jest własnie ekscentryczność łamana przez ekstrawagancję 🙁 a czy nie mozna tego zrobić raz a dobrze, żeby na całe życie starczyło? Trzeba tak w kółko latać po świecie z małym, podręcznym konstruktorem pod pachą? 🙁
Kaczka po pekinsku tez moze byc, albo w pomaranczach… Ale moze rzeczywiscie konstruowanie tozsamosci kaczek to jakies podejrzane? 🙄
A ja szybko konstruuje „heavy hors d’ouvres”, bo u nas teraz taka moda na niezobowiazujace przyjecia (tym razem zbiorkowe, sasiedzkie, dzisiaj wieczorem). Zosia probuje pomoc, wiec moze rzeczywiscie wyjda zgodnie z opisem, co pewnie niezmiernie ja uraduje (sol juz ukrylam bardzo wysoko, zatsanawiam sie co jeszcze). 😉
Pod Wawelem miał Bobik pracownię,
tam tożsamość przykrawał szykownie,
lecz eksmisja mu w poprzek stanęła,
więc na miejscu nie zwieńczył już dzieła.
Musiał ruszyć gdzie ślepia poniosą,
gdy los z miejsca wykosił go kosą,
wziął holajzę, laubzegę i młotek,
bowiem zwieńczyć miał jednak ochotę.
Z ziemi polskiej do cudzej aż zaszedł
(zniszczyłby, gdyby miał je, kamasze),
patrzy, a tu tożsamość – o, biada! –
na atomy się nagle rozpada.
Na warsztacie ją Bobik ustawił,
młotkiem walnął, holajzą poprawił,
ale zamiast zgrabnego kawałka,
takie strzępy mu wyszły, że załkał.
Igłę z nitką więc chwycił w rozpaczy
(jak tak nie da się, to trza inaczej),
sfastrygował, jeść poszedł bigosik,
a tu znowu rozłazi się cosik.
Koniec bajki, wbrew wszelkim zasadom
też się rozlazł i wypadł dość blado:
miód i wino narrator już pije,
a ten Bobik wciąż szyje i szyje…
No i co prawda wyszlo niezakonczone, ale za to ciekawsze… 🙂 Ciekawe zreszta z ta tozsamoscia – jedne kultury (jak zachodnia) zakladaja cos dosyc stalego, inne od razu mowia, zeby sie za wiele gotowcow nie spodziewac (przynajmniej w teorii, bo z praktyka to juz bywa roznie, w zwiazku z pewna niezaprzeczalna praktyczna atrakcyjnoscia „ready-to-wear”).
Znaczy się tożsamość już u zarania taka trochę procentowa… 🙄
W praktyce to ludzie na konieczność ciągłych korekt tożsamości reagują nieraz lękiem i kiedy poziom tego lęku jest tak wysoki, że przerywa tamy, to starają się – lekceważąc wszelkie teorie – chwycić jakiejkolwiek brzytwy, czegoś, co da oparcie. Różne fundamentalizmy są typowym przykładem takiej brzytwy, ale i kurczowe trzymanie się wcale w istocie nie poprawiających jakości życia tradycji, obyczajów, rytuałów. Choćby PRL-owskich dożynek. Albo czadorów. Albo corridy. Ale jak się tonie, to kto by się tam zastanawiał, brzytwa, nie brzytwa… 🙄
A procenty na tożsamość potrafią bardzo dobrze robić. Oczywiście jeżeli wyłączymy z kręgu rozważań the day after. 😉
Bo tożsamość moi mili
To coś czego nie przszpilisz
Furt fastryga puszczać będzie
Na tej, czy na innej grzędzie
Gdzie nie siędziesz…
Z tożsamością wieczny problem
Jej nie zamkniesz żadnym skoblem
Człek z nią toczy wieczne boje
Czy jest Żydem czy jest gojem
Już masz dwoje…
Niby jest a nie wiadomo
Kędy bliżej jej do domu
Łazi toto po wykrotach
Wiecznym dla nas jest kłopotem
Czyżby…. kotem? 😯
Czasem kotem, czasem myszą,
co pod miotłą gdzieś przycupnie,
czasem zaś przytkaną dyszą,
z której nagle jak nie łupnie,
jak nie bryźnie, nie zasmrodzi,
nie obryzga wszystkich gości…
Czy to komu strasznie szkodzi
żyć bez takiej tożsamości? 🙄
Bo tożsamość moi mili
diabli wzięli, przerobili
po diabelsku, anioł w cielsku źle skrojonym
chce przelecieć w tamtą stronę
ale po kieszeniach skrzydła…
Kończę, wsza tożsamość już mi zbrzydła.
Toż może zbrzydnąć samość, chłopie,
zwłaszcza jak sam do lustra żłopiesz…
Zapomniałem: Haneczko, w związku z trzymaniem rozmyślam nad przyznaniem Ci specjalnego Medalu Za Pilność. 🙂
A może jakiś Order Podtrzymki? 😉
Moniko, jak się udała biesiada 🙂 kaczka po pekińsku będzie w Pekinie, a jakże, w sobotę wieczorem. W niedzielę przed południem pomacham do Was z Wielkiego Muru Chińskiego a bankiet pierożkowy będzie w przyszły czwartek w Xian, po odwiedzeniu Muzeum Armii Terakotowej 🙂
Z całą pewnością w najbliższym czasie wciele się we wszystkie Baumanowskie wzorce osobowości postmodernistycznej.
Dzisiejsza moja tożsamość, to tożsamość pakowaczki 🙁
nie cierpię, nie potrafię … rozłazi się to w szwach jak, za przeproszeniem, wczorajsze Bobikowe majstrowanie przy tożsamości … 🙁 cała nadzieja w ślubnym, który jest mistrzem świata w pakowaniu 🙂 niemniej ja powinnam przynajmniej wiedzieć i podjąć decyzję, co chcę zabrać … i tu zaczynają się schody 🙁
A co tu pakować? Odpowiednią ilość bielizny spodniej, coś na wierzch, kosmetyki i apteczkę 😎 Buty wygodne. Kamerę. Kartę kredytową. Szczotkę do zębów. Plecaczek podręczny. Myśli Mao.
Dzien dobry!
Dobrze jest zaczac dzien od przeczytania, ze Patryjotys choc tylko lokalny czuwa i nie zezwoli zamacac ludziom w glowach trujacymi obrazkami ludzkiej mizerii. W miescie Walbrzych rozprawiono sie z dwoma gowniarzami, ktorzy fotografowali nie te obiekty co potrzeba, w dodatku ozdobione brzydkimi slowami, ktore moga zle wplynac na kulture zycia codziennego, z ktorej slynie to miasto.
Kiedys w Walbrzychu stacjonowaly radzieckie wosjka. Moze nalezaloby pomyslec o ponownym ich sprowadzewniu, aby kierowniczka lokalnej biblioteki i mezowie miasta nie musieli sami bronic Walbrzycha przed maloletnimi rewizjonistami, za ktorymi nie wiadomo kto stoi:
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article447275/Walbrzych_zle_wypadl_zamkneli_wystawe.html
Cubalibre 🙂
jesteś moim Dobrym Duchem od podróży, dziękuję 🙂
jeden problem: nie mam Myśli Mao 🙁 czy w charakterze zamiennika może być Mało Myśli, bo w tym jestem akurat dobra 🙂
Dzień dobry. 🙂 Dobrze, że Jotka podaje marszrutę, żebyśmy mogli duchowo towarzyszyć. Ale jestem nieco zawiedziony, że w planach brak spotkania z płetwonurkiem z miasta Pekin. Czyżby to przez te Myśli Mało? 😉
A u nas z niemiecką precyzją – jesień to jesień. Leje. 🙁
Ja tych władz Wałbrzycha w ogóle nie rozumiem. Skoro na zdjęciach pokazywana jest młodzież, która z nudów pali papierosy, zamiast chlać, ćpać i uprawiać nożownictwo stosowane, to chyba jest to dobry przykład dla blokowisk całego kraju, a może i świata, tudzież znakomita promocja dla miasta.
Że lokalny patryjotys na sztuce się znać nie musi, to kapuję, ale że wpisany weń jest również obowiązek działania przeciw żywotnym interesom? 😯
Hej, Bobiczku! U was leje? 😯 Bo u nas słoneczko, i to chyba przez cały tydzień, choć ma być coraz chłodniej. Mam za to nadzieję, że w okolicach Bonn od 2 do 4 października nie będzie padać 😉
Nawet o tym nie pomyslalam, Bobiku, ale argumentacja bardzo przekonuujaca. Moze warto wystosowac list do mezow miasta i im to wskazac? Palenie papierosow i pisanie brzydkich slow na murach wydaje sie byc calkiem niewinnym zajeciem w obliczu dzialalnosci lysych dzentelmenow, z ktorymi sie zetknelam w nie tak odleglym Zabrzu, na zwiedzanie ktorego zaweizli mnie w swoim czasie koledzy z Tarnowa. Niezapomniane wrazenia, takze z godzinnej rozmowy z lokalnym komendantem policji, ktory gotow mnie byl aresztowac za wtykanie nosa w nie swoje sprawy oraz brak czegos, co sie nazywa w Polsce „legitymacja dziennikarska”, o ktorym to dokumencie moj owczesny pracodawca nigdy nie slyszal. W koncu zadowolil sie karta biblioteczna do fonoteki, choc nie miala „numeru” (numeru czego? – probowalam sie dowiedziec…)
No, znowu muszę lecieć i dopiero po południu to wrócę. 🙁
Ale tym październikowym Bonn to się jeszcze zainteresuję. 😉
A tymczasem Alicja Tysiąc wygrała z „Gościem Niedzielnym”:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7069295,Alicja_Tysiac_wygrala_z__Gosciem_Niedzielnym__i_archidiecezja.html
Płetwonurek z chińskiego Szantungu
Pił przed pracą trzy litry ulungu
I choć nie czytał Mao
To wie, skąd mu się brao
Miłe ciepło na dnie akwalungu 😎
W Wałbrzychu NIGDY nie stacjonowały wojska radzieckie!!!
Wałbrzych to miasto mojej młodości. Tam zdałam maturę. Przeżywałam pierwszą miłość. Zawierałam przyjaźnie. Podejmowałam decyzje, które obowiązują do dzisiaj. Były chwile wspaniałe i niezbyt dobre. Jak to w młodości „durnej i chmurnej”. Wałbrzych to moja mała ojczyzna. Część mnie.
Wałbrzych to niezwykle ciekawe miasto. Tam spotkałam pierwszego w moim życiu Żyda. Mądrego, miłego, straszego pana. Był introligatorem. Tam przyjaźniłam się z rodzinami górników powracających do Polski z Francji i Belgii. Przyjaźniłam się z ludźmi z „za Buga”, tymi, którzy nie wiedzieli do czego służy muszla klozetowa i z tymi z Lwowskich i Wileńskich uniwersytetów. To było takie małe labolatorium „wspólnej Europy”. Tam też przeżywałam nieustanny strach: kiedy przyjdą i nas wyrzucą. Urodzona kilka lat po wojnie, w czasie przedtelewizyjnym, miałam koszmarne sny o tematyce wojennej.
Wreszcie Wałbrzych to przepiękne krajobrazy. Cudowna przyroda.
Dziś Wałbrzych jest ciężko chory. Kiedy piszę te słowa mam ściśnięte gardło i łzy w oczach.
Mój stosunek do Wałbrzycha jest bardzo osobisty. Nie aż tak osobisty, jak ludzi, którzy tam ciągle mieskają i czują się tą sytuacją bardzo upokorzeni. To w wielu przypadkach są moi przyjaciele.
Zadałam sobie pytanie, jak ja bym się czuła ogladając taką wystawę?
Poza dyskusją jest fakt, że nie wolno uciekać przed prawdą. Pytanie: co jest prawdą i jak należy się nią posługiwać (dla niektórych szczytem prawdy są esbeckie teczki i za priorytet uważają ich upublicznienie).
Młodzi ludzie w tytule wystawy umieścili słowo: OBIEKTYWnie. Owszem jest to dowcipna gra słowna, ale jeżeli te zdjęcia przedstawiają tylko szpetotę Wałbrzycha, to nie są obiektywne. Osobiście poczułabym się nimi bardzo dotknięta. Czuła bym ten sam ból i gniew, jaki czułabym wtedy gdyby pokazywano wybiórczo szpetotę człowieka, którego kocham.
Czego oczekiwałabym od władz miasta, które cokolwiek finansują, finansują to z moich podatków. Oczekiwałabym negocjacji z młodymi artystami w sprawie tytułu wystawy. Oczekiwałabym może równoczesnego wystawienia innych prac, które pokazują piękno, które w Wałbrzychu ciagle jest. Wystawy, która dawałaby nadzieję. A jest to wyjątkowo deficytowy towar w Wałbrzychu.
Sztuka stanowi formę komunikacji międzyludzkiej. Ktoś, coś, komuś, w jakimś celu komunikuje. Sztuka jest formą ekspresji własnej. I wreszcie sztuka posiada aspekt edukacyjny: dostarcza obrazu świata, nadaje kształt emocjom.
Źle się dzieje kiedy sztuka jest cenzurowana. Czy to jednak musi oznaczać finansowanie, w tym wypadku z pieniędzy ludzi już dostatecznie upokorzonych, ekspresję tego co to upokorzenie wzmaga?
Nie było mnie przy tym kiedy twórcy zawierali umowę z władzami miasta. Nie wiem na jakie warunki się umówili. Autor artykułu nic o tym nie pisze.
Czy tego typu wystawa powinna wisieć w bibliotece, z której korzystają dzieci? Odpowiedzi należy szukać w teorii podstawowych modeli wychowania przez sztukę.
Te zdjęcia należało zrobić. One dokumentują pewien stan rzeczywistości oraz percepcję tej rzeczywistości przez młodych zdolnych ludzi.
Odrębną kwestię stanowi sprawa ich ekspozycji.
Czy Wałbrzyszanie mają prawo do swoich emocji? Czy władze miasta powinny się z nimi liczyć? Czy chcielibyśmy każdą prawdę upubliczniać? I wreszcie czy mamy do tego prawo zawsze i na każdych warunkach?
Ja mam wiele wątpliwości.
Cubalibre, zmiłuj się, czy ja mam też zabrać z sobą strój płetwonurka ? 🙁 Czy to ma być ten zamiennik Myśli Mao ? 🙁
jotko,
tertium non datur 😎
Helenie wsio ryba: Wałbrzych, Legnica, Zabrze 😉 To jak Krasnojarsk, Irkuck i Nowosybirsk – wszystko w sąsiedztwie 😉
Jotko, przykro mi oczywiscie, jesli moje uwagio mogly Cie zabolec. Nie wchodzac w kwestie czemu „powinna sluzyc sztuka” i czy powinna „dawac nadzieje”, chce sie skoncentrowac na czyms co tu zostalo bardzo podkresl;one – na co powinny isc nasze podatki. Czy tylko na rezczy, ktpore akceptujemy i na ktore sie godzimy. I tu wkraczamy na bardzo grzezki grunt. Bo dla jednych beda to szkaradne zdjecia rodzinnego miasta, dla innych opieka nad nakromanami-nosicielami HIVu, a dla innych jeszcze policyjna ochrona manify w Dniu KObiet. Rzecz w tym, ze placac podatki nie otrzymujemy zadnego (na szczescie!) zapewnienia, ze pojda one wylacznie na cele mile naszemu sercu.
POkazanie miasta „bez nadziei” , bez jego piekna , bez woalki sentymentalnej (w najlepszym tego slowa znaczeniu) mgielki, moze byc mieszkancom Walbrzycha potrzebne dla odswoezenia oczu i czlowieczenstwa, jakby powiedzial Norwid. Brzydkie slowa na murarch? Dzieci odwiedzajace biblioteke powinny je zobaczyc tymi oczami, jakimi zobaczyli je dwaj przyjezdni chlopcy – przeciez musialy je widziec w codziennym krajobrazie miasta i byc moze (duza sznasa!) traktowaly je juz jako cos normalnego, codziennego, bez czego nie da sie zyc w prowinconalnym miescie, a nie jako oznake rozkladu, beznadziei, upadku. Wlasnie dzieciom pokazywalabym takie zdjecia i z nimi bym rozmawiala o tym co zobaczyli przyjezdni.
Nie, nie dawalabym obok zadnej wystawy „ogolnej pieknosci Walbrzycha”, z obawy, ze ktos moze pomyslec, ze sa to poniekad widoki symetryczne, ze piekno okolioc czy architektury niweluje ludzka mizerie, biede, rozklad. Taka rownolegla wystawa pomoglaby wyciszyc sumienie, naturalne w dzieciaich poczucie sprawiedliwopsci i buntu przeciwko brzydocie. Pozwalalaoby wejsc i wyjsc z tych dwu rownoleglych wystaw, w ucioszeniu sumienia.
Zaraz tu wroce, musze pedzic do E.
Cubalibre
non Hercules contra plures 🙁
Heleno,
nie w tym rzecz czy mnie zabolało. Jesteśmy dużymi dziewczynkami i wiemy, że życie czasem boli i to bardzo boli.
I wszystkie argumenty, które tu teraz przytaczasz są słuszne. Chciało by się rzec: „oczywista oczywistość”.
Rzecz w tym, że KAŻDY, ma prawo do własnego oglądu. A waga argumentów racjonalnych nie musi „kasować” argumentów o charakterze emocjonalnym. To ostatecznie emocje decydują o naszych życiowych powodzeniach i niepowodzeniach.
Napisałam, że mam WĄTPLIWOŚCI. Dla mnie sprawa nie jest tak jednoznaczna i oczywista.
Czy nie odczuwasz czasem lęku przed ludźmi, którzy nie mają żadnych wątpliwości? Bo ja tak.
Alez pokazanie tej malo atrakcyjnej strony prowincjonalnego krajobrazu nie wzbudza we mnie poczucia, ze autorzy zdjec „nie maja zadnych watpliwosci”. Chcieli pokazac to co uslyszeli i zobaczyli. A reakcja p.o. dyrektorki biblioteki kojarzy mi sie nieodparcie z tymi wszystkimi glosami oburzenia, ktore pojawialy sie czy to w wypadku pamietnej wystawy w Zachecie, czy reakcjami na Sasiadow. I nie mam faktycznie zadnych watpliwosci, ze reakcja bibliotekarki byla niedojrzala, histeryczna i czysto cenzorska, ksiedzopirozynska. Ktos kto obcuje na codzien z ksiazkami nie moze uzywac argumentu o „brzydkich slowach”, przed ktorymi nalezy chronic dzieci. Ona sie zachowala jak dama klasowa na pensji dla panienek, a nie jak dorosly czlowiek. Nie sposob przeciez i nie ma potrzeby chronic dzieci przed ogladaniem brzydkich slow, wystarczy jak im sie wytlumaczy kontekst i powody, w jakich z tymi slowami beda sie stykac i zapewne sie stykaja, tak jak i ja stykalam sie od piatego roku zycia, kiedy zaczelam sama wychodzic na podworko.
Jotko, dobrej podrozy.
Mam nadzieje, ze Walbrzych sie przeksztalci, dzieki ludziom, ktorzy w nim mieszkaja i ktorym jest to miasto bliskie. Jak np. amerykanski Pittsburg. 20 lat temu byl rozkladajacy (przemysl stalowy wyniosl sie do Azji) sie jak Walbrzych, ale dzisiaj kwitnie. I chyba nikt juz nie zaluje, ze nia ma tam przemyslu stalowego.
Niezaleznie od wartosci artystycznej, mnie tez nie cieszylaby wystawa o moim domu w moim domu pt „Jak to u was brzydko i pachnie trupiarnia”.
Ja tez sie bede pakowac w podroz dzis wieczorem, ale poniewaz jezdzilam na wyprawy z canoe, pakowanie minimalne mam opanowane z precyzja wojskowa. Niemniej jednak trudne decyzje czego jednak nie brac sa stresujace.
Po to by miasto jak Pittsburg sie przeksztalcilo, potrzebne bylo z pewnoscia dostrzezenie jego rozkladu.
Ale chodzi mi w zwiazku z tym jeszcze cos po glowie. Dyrektorka biblioteki przegapila cudowna okazje, aby te „prowokacyjna” wystawe wykporzystac – aby zorganizowac np, spotkanie z mlodymi uzytkownikami biblioteki (ktorzy jej wyraznie leza na sercu, chyba, ze jest to czysto deklaratywna troska, czego nie wykluczam) i porozmwiac o „naszym miescie” – o biedzie, o bezrobociu, o braku nadziei, o tym co to robi z ludzmi, ale takze i o pieknie, o tym dlaczego nasze miasto kochamy i jakim chcielibysmy je widziec. Mozna bylo poroznawiac o ksiazkakch, ktore opisuja zycie w takim podobnym miescie gdzies na swiecie, bo takich miast jest sporo. Mozna bylo zorganizowac konkurs na rysunek wlasnej ulicy. Mozna bylo tyle rzeczy zrobic!
A ona poszla na latwizne: Verboten! Ja decyduje co wam wolno ogladac, a czego nie wolno. Slowerm, najgorsze co mogla zrobic i najglupsze.
Przejezdzalam przez Walbrzych jadac z Warszawy do Olomunca jesienia ubieglego roku. Jest pieknie polozony i prowadza do niego dobre drogi, wiec czesc batalii o lepsze jutro ma Walbrzych juz wygrana.
Zeby tylko nie bylo z tym Walbrzychem jak z moja Warszawa, ktora wydaje mi sie ladnym miastem, ale jak jestem we wszystkich innych stolicach to wydaja mi sie one duzo ladniejsze od Warszawy: Berlin, Praga, Budapeszt, Sztokholm, Ljubljana, Wieden, Rzym, Amsterdam, Bern, Londyn, Ottawa, St. George (Bermuda) to tylko kilka przykladow. Ze nie wspomne o pieknym Olomuncu, choc nie jest stolica.
Króliku,
udanych wakacji 🙂 jak ja Ci zazdroszcze umiejętności zabierania tylko niezbędnych rzeczy, ja jestem pod tym względem niepoprawna, albo w niewielkim stopniu poprawna, zawsze zabieram zbyt dużo 🙁 jak to dobrze, że w samolotach są limity bagażu 🙂
kiedy wracasz?
Heleno,
zwróć uwagę na jedną kwestię. Otóż wydajesz bardzo jednoznaczne, nieprzychylne sądy na temat żywego, czującego człowieka, na podstawie … no właśnie, na jakiej podstawie? Czy to co zostało napisane w krótkim artykule faktycznie stanowi wystarczającą podstawę do postponowania człowieka? Przecież to jest czyjś ogląd, pogląd, rozumienie. Jak to się ma do tak zwanej rzeczywostości? Nie wiem.
Mam jednak, jak tu już wspominałam, długoletnie doświadczenie pracy w charakterze biegłego sądowego.
Wygladało to w ten sposób, że najpierw dostawaliśmy akta sadowe. Tam było mnóstwo dokumentów, opinii. Z tych akt wyłaniał się pewien obraz sprawy. Potem przychodziła rodzina i z rozmowy z nią wyłaniał się jeszcze inny obraz sprawy. Potem rozmowy oddzielnie z poszczególnymi osobami – tyle obrazów, ile osób. Badania dawały jeszcze inny obraz.
Mając tyle róznych obrazów siadaliśmy z tym całym materiałem i zaczynała się praca w zespole. Trzy, w wyjątkowych przypadkach dwie osoby. Niedopuszczalne było to, żeby opinie wydała tylko jedna osoba. Zespoły tworzono na zasadzie doboru odmiennych temperamentów, pogladów, etc..
Mała Róża z okolic Szamotuł, o której tak głosno było ostatnio, mogła wrócić do domu bo to właśnie moje koleżanki wydały stosowną opinię. Przedtem opinię wydały inne osoby. Tu opinia i tu opinia. W tej samej sprawie. W kontakcie z zaiteresowanymi. A jednak całkowicie różne.
W zeszlym chyba roku przejezdzalam przez zadbane kaszubskie miasteczko o niezbyt pieknej nazwie Skorcz (przez o kreskowane). Renatka wstapila do jakjiegos ciucholandu, a ja sie nudzilam przy ladzie obserwujac biednie ubrane kobiety przebierajace w starych i raczej brzydkich, znoszonych rzeczach, uwaznie odczytujace metki z cena. Jedna z nich wyciagnela z koszaz przecvenionymi szmatami , gdzie wszystko bylo po zlotowce, kolorpowa apaszke. Ja te opaszke tez przedtem ogladalam. -To chyba z nylonu? – powiedziala do siebie kobieta. – Nie – powiedzialam zgodnie z prawda. – Ona jest z prawdziwego jedwabiu w dobrym gatunku. Byla chyba kiedys dosc droga. Niech pani zwroci uwage, ze brzegi ma zawiniete w rulonik i recznie, nie maszynowo obrobione. To tym poznaje sie jakosc apaszki. I miesistosc tego materialu wskazuje na dobry, drogi jedwab. Niech pani zobaczy jak ladnie sie leje przez palce.
TRzeba bylo widziec z jaka radoscia i szybkoscia ta kobieta wyciulala zlotowke i zaplacila za chuste. Widzialam tez, ze sprzedawczyni starannie obejrzala ten recznie obrobiony rulonik i widac bylo po oczach, ze zalowala, ze sama jej nie kupila.
Czasami, kiedy ogladam, swoja kolekcje jedwabnych chustek, ktorychj juz nie nosze, mysle, jak chetnie podarowalabym ja tej kobiecie ze Skorczu.
Jestesmy skazani, jotko, na wydawanie opinii na podstawie tego co przeczytamy. \tutak chodzi o jednoznaczny akt. Wsytawa zostala zdjeta, zakazana, bo pani dyrektorce nie podobala sie jej wymowa i uzyty zostal tez argument o brzydkioch slowach, uwiecznionych na fotografiach miasta. Zgode na wystawe wydal kurator miejscowej galerii. Decyzja durektprki bibliotecznej zostala podjeta w zwiazku z tym, ze jak napisala GW zdjecia ukazuje miasto jako siedlisko nedzy, patologii i czego tam jeszcze.
Byc moze sa jakies „okolicznosci lagodzace” dycyzje zdjecia wystawy, ale ja ich nioe dostrzwegam. I prawde powiedziawszyt nigdy nie spotkalam sie z takim uzasadnieniem zamkniecia wystawy. Ze pokazuje beznadzieje i ludzka mizerie.
Z 10 lat temu mialam w reku ( wksiegarni, nie kupilam i zaluje) album zdjec zrobiony przez jakiegos fotografa z Ukrainy. Byly to najbardziej przygnebiajace zdjecia jakie ogladala, w zyciu – wlasnie ukazujace swiat bezdomnych, narkomanow, pijakow, osob najbardzioej patologiocznego marginesu – wszystkie pochodzily z jakiejs wystawy w Kijowie, slicznym miescie, pelnym zieleni, kasztanow, kwaitow. Tak je pamietam.
Bie przerstalam myslec o tym labumie. Scioska mi sie serce. kiedy sobie przypominam. Dobrze, ze wystawy tamtej nikt nie zamknal.
Oceniam pania dyrektorke nie jako „czlowieka”, ktory moze miec te czy inne poglady, ale jako urzednika, ktory ma wladze zdjac wystawe.
A ja chciałabym obejrzeć taką wystawę o moim rodzinnym mieście, po którym boleśnie i niszcząco przespacerowała się transformacja. Japończycy kręcili tam zdjęcia do filmu o Hiroszimie. Trudno, niech boli, ból nie zawsze jest zły.
Bobiku, nie strasz, żadnych medali 😯 Ja nawet broszek i korali nie umiem nosić 😯 Apaszek też nie 🙁 , ale dziękuję Helenie za wytyczne 🙂
Any time, haneczko. Zawsze skora do uslug i wykladow o zyciu 😆
Ból jest nieodłączną częścią życia. Czasem bywa „dobry” a raczej pożyteczny.
Czy chciałabym zobaczyć taką wystawę? Tak, dlaczego nie? Czy rozumię ludzi, którzy się przed tym bronią? Tak rozumię i co więcej szanuję ich prawo do podejmowania decyzji w kwestii tego czy godzą się na to aby im ten ból serwowano.
Co do pani bibliotekarki/urzędniczki/człowieka, to nie widzę powodu dla, którego miałabym przyjmować wszystko to co podają przekaziory jako prawdę objawioną. Mam za mało danych żeby sobie wyrabiać jakąkolwiek opinię.
Wobec sprzeciwów żywiołowych,
i postaw cóś antybroszkowych,
Haneczce będzie się medale
przyznawać na zasadzie: wcale.
Podpisano:
Bobik
🙂
Podsłuchane na budowie:
– majster! łopata mi sie złamała
– to się oprzyj o betoniarke
🙂
Teraz do tematu dyskusji. Na mój rozum trzeba tu pewne sprawy odróżniać.
Do oceniania bibliotekarki jako człowieka na podstawie notki prasowej nie ma podstaw, ale nie ma też takiej potrzeby. Ocenia się tu jej decyzję, którą podjęła jako urzędniczka, a taka ocena jest w demokracji nie tylko prawem, ale i koniecznością. Bo inaczej byłaby to władza biurokracji, nie żadna władza ludu. Czyli – jako człowiek bibliotekarka może być najzacniejszą pod słońcem osobą, z czego wcale nie wynika, że nie może podejmować błędnych czy głupich decyzji i że tych decyzji nie wolno krytykować ze względu na zacność osoby.
Rozumiem, że Jotka ujmuje się za człowiekiem, obawiając się zapewne zgnojenia jakiejś osoby z powodu paru zdań w gazecie. Ale kiedy Helena pisze „nie mam faktycznie zadnych watpliwosci, ze reakcja bibliotekarki byla niedojrzala, histeryczna i czysto cenzorska”, to nie ocenia całokształtu bibliotekarki, tylko jej decyzję w tym konkretnym przypadku i prezentuje swoje odczucia w związku z tą decyzją. To mi się wydaje uprawnione, tak samo jak uprawnione wydawałoby mi się napisanie „nie mam wątpliwości, że decyzja bibliotekarki była podyktowana szlachetnymi i godnymi naśladowania intencjami”. A która opinia komu się zdaje bardziej przekonująca, to już inna sprawa – po to jest dyskusja, w której zresztą niekoniecznie wszyscy z wszystkimi się muszą zgodzić. 🙂
Tyle nakłapałem, żeby powiedzieć rzecz w sumie krótką – decyzje urzędników, zwłaszcza te dotyczące życia publicznego, według mnie mamy prawo oceniać. A że nie wszyscy je ocenią tak samo, to i dobrze. Po to mamy wolność słowa, żeby wszyscy nie musieli tak samo. 😉
Jeszcze inna rzecz – chyba niepotrzebnie skupiamy się tu na osobie Pani Bibliotekarki. Bo przecież znacznie ciekawsze jest pytanie, czy odrzucanie ptaków, co kalają gniazda i zakazywanie im wstępu na salony jest rzeczywiście przejawem patriotyzmu lokalnego (albo jakiegokolwiek innego), czy też pewnej zaściankowości myślenia i wyobrażania sobie patriotyzmu wyłącznie w kategoriach akademii ku czci, co już raczej podpada pod patryjotys. Szlaban na wystawę zdarzył się nie pierwszy raz w Wałbrzychu i ja sobie za każdym razem zadaję pytanie, czy rzeczywiście w tych wystawach było coś „obiektywnie” skandalicznego, czy też pojęcie skandalu ma w Polsce specyficzny wymiar. I czy zakaz, zwłaszcza jak chodzi o sztukę, jest aby skuteczną formą dyskusji z „nieodpowiednimi” postawami, bez względu na intencje zakazujących.
Decyzja zostala podjeta w trybie adminisytracyjnym przez urzednika miejskiego – dyretorke biblioteki. Nie dlatego, ze istnieje jakies prawo zakazujace niepochlebnego przedstawiania Walbrzycha, tylko dlatego, ze urzednikowi sie wystawa nie podpbala. Dlatego taka decyzja podlega jak najsurowszej ocenie.
Nikt nikogo nie przymusza do ogladania wystawy. Natomiast wystapil fakt zakazu ogladania wystawy (jej zdjecie).
Przekaziory sobie wybieramy takie do jakich mamy zaufanie. W przeciwnym razie nie mogliobysmy uczesniczyuc w wyborach ani nie wiedzielibysmy co sie dzieje w kraju i na swiecie.
Jotko, a z całkiem innej beczki – czy osiągnęłaś formę pozwalającą wsiąść do samolotu bez wizji opuszczania go na noszach? Bo prawdę mówiąc to mnie w tej chwili bardziej martwi od Wałbrzycha, a nawet od kłopotów z pakowaniem (które och, jak dobrze pojmuję). 🙂
Bobik, nie krec. 🙄
No i byłbym o czymś istotnym 😉 zapomniał. 1 października w Chinach będzie się uroczyście świętować 60 rocznicę założenia ChRL. Wielki Skok, pardon, Długi Lot do Chin należy w związku z tym wykorzystać na nauczenie się stosownych pieśni i okrzyków, bo może się okazać, że kto nie jest za, ten jest przeciw. 😉
Jotko, mam nadzieje, ze pakowanie Ci mimo wszystko dobrze idzie, podobnie jak Krolikowi, wycwiczonemu w tej dziedzinie przez wycieczki canoe. I zycze milych przezyc i w Krainie Smokow i w la belle France. 🙂
Spotkanie sasiedzkie bylo bardzo sympatyczne – interesujace takie poznawanie spolecznosci sasiedzkich istniejacych tuz obok, pare ulic dalej od poprzedniego miejsca (gdzie tez przyjaznilismy sie z sasiadami). Najlepszym dowodem, ze jest to zgrana i nawzajem wspierajaca sie grupa ludzi jest to, ze na takie spotkania przychodza tez ci, ktorzy tu kiedys mieszkali, ale sie przeniesli. A rozmowy byly o wszystkim – czego sie dzieci uczy (lub raczej nie uczy) w szkolach, dlaczego juz drugi rok z nikomu nieznanych powodow most na Monument Street jest w proszku, sukces literacki naszej najblizszej sasiadki, ogrodnictwo z uwzglednieniem humanitarnych metod pozbywania sie slimakow z ogrodu – wszystko naraz, troche jak na spotkaniach duzych rodzin. „Ciezkie hors d’ouvre’y” udalo sie uchronic przed nazbyt literalnymi zapedami Zosi i szczesliwie nie bylo w nich gwozdzi.
O Walbrzychu mysle podobnie jak Bobik – o czlowieku mozemy wiele rzeczy myslec, ale urzednik lokalny czy panstwowy podlega ocenom – to chyba naturalne w demokracji. O kalaniu wlasnego gniazda zas to jeszcze inny problem. Kazdy ma prawo takze do tego, i przyciszanie w imie nieurazania uczuc innych moze prowadzic do cenzury. Ale jest i druga strona – nieustanna krytyka, nawet w najlepszych intencjach zwykle odnosi skutki odwrotne od zamierzonych. I tu sie przydaje inteligencja emocjonalna… Ale to juz inna dziedzina, nie dotyczaca decyzji urzedniczych, a rozmowy i sposobow przekonywania do wlasnych racji.
A co ja kręcę? 😯 Chyba nie minę się szczególnie z prawdą życiową, jeśli wyrażę przypuszczenie, że – niewysokiego w końcu szczebla – urzędniczka zdjęła wystawę wzorując się niejako na innych zdjęciach i ulegając dość rozpowszechnionemu przekonaniu, że kalanie gniazda, pokazywanie niepięknych stron rzeczywistości, czy publiczne przyznanie, że brzydkie słowa istnieją, jest jakieś be. To jest w atmosferze, to należy do tzw. konstytutywnych cech naszej parafiańszczyzny i dlatego nie chodzi tu o jedną wystawę, tylko właśnie o tę atmosferę, w której nie ma innych możliwości niż wsi spokojna, wsi wesoła, albo zakaz.
Moniko, czy w sprawie humanitarnego usuwania ślimaków zapadły jakieś wiążące uchwały? Jestem żywotnie zainteresowany ❗
A te ciężkie zakąski to co właściwie było? Zwłaszcza jak bez gwoździ?
No wlasnie.
Nie ten ptak gniazdo kala, co je kala,
Lecz ten, co o tym mowic nie pozwala…
czy jakos tak bylo u Norwida.
Trochę się pogubiłem w rozjazdach. To kiedy Królik do tej Francji?
Nie wiem jak w Massachussetts, ale tu za humanitarne uwaza sie zakopywanie w ziemi az do brzegow plastikowych pojemnikow wypelnionych piwem i zapraszanie slimakow aby sie uchlali na umor.
Ja tam uzywam niehumanitarnych niebieskich pastylek, ktore mozna wziac za viagre, ale nie sa, jesli dobrze rozumiem.
Wynoszę na ugory. Te skorupiaste, paskudnych gołych szczęśliwie nie ma.
Uchwaly zapadly, jak najbardziej, Bobiku. Ustalono, ze tylko piwo usunie slimaki humanitarnie, acz skutecznie, przez upojenie alkoholowe prowadzace w koncu do zatrucia i zejscia. Deliberowano nieco nad tym, czy slimaki maja jakas ulubiona marke piwa, ale nie widzac zadnych wskazan z ich poprzednich zachowan, zdecydowano, ze najtansze – w naszym przypadku Bud Light, bedzie jak najbardziej wystarczajace.
Ktos wspomnial o posypywaniu slimakow sola, bo wtedy tez schodza przez odwodnienie, ale uznano to za nieco mniej humanitarne, acz takze ekologiczne.
Ciezkie zakaski bez gwozdzi mialy spory rozrzut: my zrobilismy malenkie placuszki z ciasta francuskiego z roznymi serami na wierzchu, orzeszkami piniowymi, papryka, oliwkam, tapenade itp. Poza tym byly kanapki bruschetta, warzywa w kawalkach do maczania w roznych sosach, porzadna pieczen wolowa pokrojona na waskie paseczki, jajka z sosem musztardowym, mini-quiche… W sumie dobre do pogryzania i rozmawiania w wiekszych grupach ludzkich, zwlaszcza, ze nie zabraklo i plynow. 🙂
„Zapraszanie do uchlania się na umór jako przejaw tendencji humanitarnych w angielskiej i amerykańskiej myśli ogrodniczej XXI wieku.”
Czy to jest dobry tytuł na rozprawę doktorską, czy raczej habilitacyjną? Bo do czegoś bym go chętnie wykorzystał. 😆
Slimacze puby stosowane sa w angielskiej sztuce upraw ozdobnych i praktycznych od pokolen, a nawet od stuleci.
Tak jak w Polsce, pamietam, stosowano napar papierosowy na mszyce. Tez wesola smierc. 😆
E, to ja sobie wyobraziłem ciężkie zakąski jakoś bardziej… bo ja wiem? Efektownie?
Plasterki lufy armatniej garnirowane płatkami ołowiu. Ciężkie metale w liściach sałaty, z lekkim sosem aluminiowym. Dla wielbicieli egzotycznych dań zapiekane gąsienice czołgu. Te numery. 🙂
Moniko, w moich zamierzchlych czasach na takich przyjeciach.j sasiedzkich ( i nie tylko) krolowal t.zw. onion dip czyli twarozek philadelphia wymieszany z sucha zupa cebulowa Knorra. Musze zaznaczyc, ze nigdy sie nie znizylam do przygotowania tegoz onion-dipa, choc nie mpge powiedziec, ze nie jadalam jak inni podawali.
Wxzoraj ogladalam w Telewizji Jamiego Olivera jak podrozowal po Nopwym Orleanie, probowal robic gambo (skrytykowane przez miejscowych) oraz upolowal i przygpotowal krokodyla („somethin’ between a chicken and a sea bass”).
Heleno, ileż to roboty? Skreślamy XXI wiek, dajemy „jako przejaw humanitarnych tradycji” i rozprawę piszemy. 😀
Na obrone – sasiadow, nie pracy – padly przynajmniej ze trzy razy aluzje do Henry’ego Davida, co juz wszystko nieco uhumanitarnia. 🙂
Bobiku – Twoja wersja ciezkich zakasek jest wyraznie identyczna z wersja zosina. 😀
Heleno – onion dip byl! Ale robiony od podstaw, z organicznego jogurtu z majonezem (autorka tego dziela mi opisala swoja reinterpretacje), z cebulka szalotka z okolicznej farmy organicznej (cebulka uprawiana takze humanitarnie). 😀
Nastepnym razem umowilam sie, ze zrobie samosy. Bardzo je lubie robic, ale sa odrobine pracochlonne, wiec tym razem sie zwolnilam. Sasiedzi wyznali, ze je lubia, ale nie wiedza jak robic.
Moja przyjaciolka pochodzaca z Minnesoty twierdzi, ze na podobne okazje w Minnesocie ktos koniecznie musi przyniesc tuna casserole w zupie pieczarkowej z puszki oraz salatke, ktora tam jest interpretowana jako galaretka pomaranczowa z tarta marchewka w niej zastygla. 😉
Mysle, ze taki onion dip od podstaw z organicznymi szalotkami to jakis oszukanczy, fanaberyjny, waspowski i nie umywa sie do tego z suchej zupy Knorra.
Probowalas kiedy „prawdziwy” creme caramel? Taki co trzeba najpierw robic custard, potem cukier zasmazac, poten wsadzac do pieca w kapiel wodna etc? Nie umywa sie do takiego chemicznego w plastikowych opakowankakch z supermarketu! Rozkoszny!
POdejrzewam, ze z pracoch;onnymi somozami z domowego wypieku jest podobnie. Uwielbialam somozy z greckiego (a tak!) sklepu z nadzieniem z nierozpoznawalnych produktow. To byly somozy! Niestetu sklep sie zlikwidowal. 🙁
Moniko, te dania z Minnesoty to pewnie pozostalosc lat 50 i 60-ych. Bo 70- to juz Kraft dinner z ketchupem, zbawienie pracujacych mam. Dopiero dzisiaj jest jeszcze pizza, kurczaki w brazowej sporupie i inne macdonaldsy!
Króliku, potrzebne mi trochę dokładniejsze wyjaśnienie, czym był Kraft Dinner tudzież informacja, kiedy się wybierasz do Francji, żebym sobie mógł poukładać w głowie. 🙂
Czy ktoś przypomina sobie klasyczne polskie dania partyjne (od „party”)? Bo mnie na samą myśl zaraz zaskoczył groszek (puszkowy rzecz jasna) w majonezie, chociaż to chyba wcale nie taka klasyka.
Na pewno było coś z pieczarkami. Zawsze musiało być coś z pieczarkami. 🙄
Groszek w mortadeli, lekko obsmazonej na patelni aby brzeg sie zawinal na ksztalt miseczki.
Jajka faszerwoane.
Tak zwane kanapki z awanturka (sardynka utarta z serem) .
Okres srodkowego Gomuly.
Och, awanturka to i później straszyła. 😯
Chociaż w wersji z bryndzą to wcale nie było takie złe. 🙂
jotka-chiny wielkie
krolik-francja smaczna
i tylko ja biedny siedze (lub stoje ) w S-Bahnie
🙁 🙁 🙁 🙁 🙁
No to po kolei 🙂 Z uwzględnieniem rangi spraw:
Bobiku, wielkie dzięki za przypomnienie mi o tak waznej i doniosłej rocznicy. A tak się ostatnio, marudząc i gderając na cały świat i okolice, zastanawiałam, po kiego … zachciało mi się tych Chin. I oto jasność. Wszystko się poukładało. Zaraz zapakuję czerwony krawat, może jeszcze jakąś szturmówkę da się zorganizować. 1 października jesteśmy w Taiyuan i zwiedzamy, między innymi, Pagodę Świętych Relikwi 🙂 wszystko się zgadza.
Co do wynoszenia mnie na noszach, to na ten tenczas wszystko wskazuje na to, że nie będzie takiej potrzeby. Nawet z powodu znieczulenia ogólnego, bo raczej nie mogę sobie na nie pozwolić. Znieczulać będzie się koleżanka bo bardzo się boi latania.
Właśnie zrobiłam sobie fryzure i manicure a to, jak powszechnie wiadomo, ważny element dobrego poczucia kobiety.
Wstępne pakowanie uskuteczniłam i za chwilę zabierzemy się za pakowanie ostateczne.
Jak się spakujemy na amen, to jeszcze do Was zamacham 🙂
Wszelkie inne sprawy spadają z wokandy 🙂
Kanapki. Rzeczywiście była to podstawa żywienia partyjnego. Czasem były to wręcz kanapy, bo jak ktoś się chciał postawić, to na jednej kanapie sadzał i wędlinę, i żółty ser, i pomidora, i jeszcze zielone do ozdoby.
Śledzie w różnych wersjach.
Tak zwane risotto. Tylko tak zwane. Koniecznie z groszkiem.
Pieczarki faszerowane.
Majonez do wszystkiego.
samopoczucia, rzecz jasna 🙂
No, to mi ulżyło, że Jotka w olimpijskiej formie i szturmówkę w wymanicurowanych dłoniach udźwignie. 🙂
Rysiu, nie martw się. Podróże S-Bahnem też kształcą. 🙂
wiecie lub nie ale janek kos co tak oko na marusie mial
skonczyl dzisiaj 70 lat,a dopiero co ogladalem J-23 z wypiekami
czas jest wzgledny ❗
Grasowala w tamtych czasach jako trend- setter pewna paniu Gumowska, a true life expert.
Z jej rad pamietam nastepujace:
1. Jak sie wola dozorce aby naprawil cos w domu, to nalezy mu dac kielicha ( o uczciwej zaplacie dla rzemieslinika w salonie sie nie mowilo).
2. Na odchudzanie sie nalezy pic napar z ogponkow z czeresni (albo wisni?) 😯
3. Aby sie pozbyc z maki luib innych sypkich produktow robactwa 😯 , nalezy najierw wsadzioc worek z sypkim produktem do zamrazalnika na kilka godzin, a nastepnie odsiac.
4. Ogorki sa ciezkostrawne.
5. Sardynki maja duzo cholesterolu.
6. Szminka musi byc w tym samym kolorze co lakier do paznokci na rekach i nogach.
Nie wierzę, Rysiu. Janek Kos i kapitan Kloss pozostaną wiecznie młodzi. Jak nie przyjąłem do wiadomości nawet tego, że Kloß znaczy klucha, to tym bardziej nie przyjmę 70-letniego Janka.
Co najwyżej panu Gajosowi mogę życzyć wszystkiego najlepszego. 🙂
Nie wykluczam, że jakaś książka Ireny Gumowskiej stoi mi jeszcze gdzieś na półce. I chyba wcale nie z tak bardzo zamierzchłych czasów.
Prawdziwa magistra vitae przetrwa wszystkie meandry historii. 🙂
dzieki mojej mamie (poznanianka!!!) brata i moje „balowanie w
naszym „pokoju” bylo zawsze obstawione marynatami,octami i tym podobnymi swinstwami jak,dynie,gruszki,grzybki,sliwki co
tylko dalo zamknac sie w sloiczku
jajka w sosie chrzanowym lub musztardowym w szkolnej
jadlodalni do dzisiaj strasza mnie po nocach i dniach
😀
Bobiku,to prawdziwa prawda naprawde 🙄
Biedny Rys z tym S-Bahnem (czyzby S to tutaj skrot od stupid?). 🙁
Heleno, nic nie przebije chemicznej trifle do zakupienia w angielskich supermarketach… I koniecznie Bird’s Custard bardzo bardzo zolty. Klasyk.
Kiedys czytalam (zeby sie zupelnie pograzyc, przyznaje, ze w New York Review of Books), jaka potrawa wygrala pare lat temu konkurs popularnosci na potrawe zainspirowana przez zwyklych ludzi. Byl to halibut krotko gotowany w Diet Mountain Dew. W tym samym artykule autor opisywal jak Mrs. Simpson, mimo mieszkania we Francji, polegala na ogromnych ilosciach puszek z zupa pieczarkowa specjalnie dla niej sprowadzanych z Ameryki. Wolala to stanowczo od swiezych grzybow z pobliskiego targu.
Aaa, marynat czar! Sławetne śliwki w occie!
Zostałem tym specjałem poczęstowany po długiej przerwie, jakieś 5 lat temu i wgięło mnie przy pierwszym podejściu. 😯
Ale grzybki przyjmę do dziś z pocałowaniem ręki. 🙂
Jotko, mam nadzieje, ze jestes zaszczeiona na hepatitis B i masz jakies tabletki na dezynfekcje wody.
Co z lodoweczka na insuline?
Z nikim bron boze sie nie caluj w Chinach – swinska grypa!
Wspomnij cos przy okazji o wolnosci dla Tybetu – no, niekoniecznie urzednikowi na lotnisku.
Rob duzo zdjec.
Trzymaj sie z dala od obiektow wojskowych.
Chwal demokracje.
Staraj sie dorwac do internetu i dac nam znak zycia!
Szczesliwej podrozy! 😆 😆 😆
A skąd 70 😯 To absolutnie i zupełnie niemożliwe 😯
Jotka, dobrego fruwania 😀
Moniko, najbardziej nostalgicznym produktem Anglika na obcej ziemi jest taka maz brazowa ktora sie nazywa marmite. Ludzie to ze soba zabieraja do Wloch, poludniowej Francji, Andaluzji i Kapsztadu. Nigdy tego nie jadlam, ale sprobowalam na koniuszku noza. Bardzo slone i wstretne. Cos jak maziasta kostka maggi. Tym sie ponoc smaruje chleb.
Wyobraz sobie moje zdumienie, kiedy pani kierowniczka w Urzedzie Ochrony Zabytkow, do ktorej musialam isc jak likwidowalam mieszkanie w Warszwaie po smierci Ojca E.. zapytala mnie czy nie przywiozlam z Anglii tegoz marmite’u!
Niestety nie mialam, wiec musiala sie zadowolic butelka francuskiego koniaku. Ale i tak nie pomoglo mi to w wywoezieniu portretu dziadla E. Musialam szmuglowac przez granice. 😳
Heleno, ja to nie tylko wiem, ja to mam w spizarni… Moj maz, chowany w tradycji hindusko-angielskiej to czasem je na sniadaniowej grzance. Nie moge tego zrozumiec, no ale malzenstwo to ciagle zmaganie sie z Tajemnica. 🙄
Wspomniany Bird’s Custard to jest moj secret ingredient do masy sernikowej. Jedna czubata lyzka na jeden sernik srednich rozmiarow. Tajemnice zdradzila mi w chwili slabosci Lena W. , ta od zepsutego bojlera, bo byla mi winna DUZA uprzejmosc (wzielam na siebie wine za jej potkniecie na antenie – ze wszystkimi konsekwencjami).
Marmite w spizarni? Well, it figures…
No, jako super secret ingredient to wlasciwie moze byc wszystko. Ja ten marmite tez czasem cichcem dodaje w malych ilosciach (mocno slony!) do roznych sosow. Jak juz tak mamy zeznawac… Tlumacze sie, ze ma umami (czyli piaty smak). Wole to niz MSG, na ktory mocno sie uczulam (mozna mnie za to uzywac jako jego wykrywacza).
Marmite w tubce (zwany Katalaxem) dostawali czasami nasi chlopcy jak ktory mial zaparcie. I bardzo to lubili – az sie trzesli na widok tubki – jak i podobny produkt zwany Hairball Remedy na regurgitacje klebkow siersci w zoladku.
Ja nie w tubce, i na czubek lyzeczki – ale tez nikt z rodziny lub gosci nie cierpi na hairballs zoladku. 😆
Coś dziś dużo naukowych wyrażeń, których prosty pies pojąć nie może. Co to jest Bird’s Custard? 😯
Aspiruje to do sosu waniliowego w proszku, ale tak naprawde to budyn waniliowy… Zdaje sie, ze i Ty nie przepadasz, Bobiku? Tyle ze puszka dosyc klasyczna…
http://en.wikipedia.org/wiki/Bird's_Custard
Cos link nie wyszedl, to sprobuje jeszcze raz:
http://en.wikipedia.org/wiki/Bird's_Custard
Moze tak mialo byc, a moze wyczuwa, ze za nim nie przepadam? 🙄
Moze mnie wyjdzie?
http://en.wikipedia.org/wiki/Bird's_Custard
Tu jest mokry sos w puszce, ale jest tez i w proszku. Tego wlasnie uzywam do masy sernikowej.
W stolowce pracowniczej mojej korporacji, miejscu, ktore pamieta dobrze jak w kacie przed laty siedzial George Orwell i w godzinach pracy , miedzy nagraniami i praca redakcyjna pisal sobie Rok 1984 (podobne raczej o mojej korporacji, niz o Zwiazku Radzieckim), otoz w tej stolowce podawano Bird’s Custard w duzym wiadrze pod lampa , z ktorego kazdy sobie czerpoal duza chochla, polewajac jadowicie zolta, goraca, zgrudkowana i zle wymieszana masa pieczone jablka lub czesciej jakies kawaly cieplego biszkopta. To byl staly deser. Bez Bird’s Custard nie pisalibysmy tych cudnych programow, ktorych slucha caly swiat.
http://en.wikipedia.org/wiki/Bird's_Custard
do trzech razy sztuka – moze teraz ja.
A to dziwne, bo jak sie to wpisuje w linie to dziala dobrze, czekajcie, nie lubie takich zagadek 🙂
Nie musi być zaraz z Wikipedii. Budyń można pobrać z różnych źródeł 😉
http://www.premierfoods.co.uk/our-brands/grocery/birds/
🙂 oczywiscie 🙂
Cos sie ten Bird’s Custard po orwellowsku opiera – nawet Wandzie. 🙄
Podawano go i w angielskich stolowkach studenckich, w podobnych kombinacjach co w stolowce BBC, Heleno – stad moje obecnie jego unikanie… I jeszcze bardzo, bardzo twarda przepieczona wolowine, i pare innych substancji o niepewnym statusie ontologicznym. Pewnie wychodzac z zalozenia, ze trzeba nam dac interesujace wspomnienia z mlodosci (a czesc z nas przygotowac do pracy w Twojej instytucji).
Oh Bobiku, wyrzuc to za chwile, to tylko taka niezmordowana chec zeby co powinno dzialac, dzialalo 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/Bird%27s_custard
Moją zmorą ze szkolnych i studenckich stołówek był obrzydliwie przesłodzony kompot z suszonych owoców. Budynie wprawdzie też, ale raczej teoretycznie, bo nie tykałem. A kompot czasem musiałem, bo pić się chciało, a nie było nic innego. 🙄
Brawo, Wando – w klasycznej puszce! 😀
Wando, znam to. We mnie też się budzi żyłka sportowa, jak jakiś link nie działa. 🙂
Kompot to ja probuje nie wiedzacym wytlumaczyc, i dlugo to czasu zajmuje. Jeszcze herbata slodzona, parzona w kotle, bo ja od dziecka nie slodzilam – o smaku zmilcze, ale jak juz mial byc plyn, to chociaz wlasnie nieslodki.
Naprawde, narobiliscie mi apetytu na Bird’s Custard! Ale sos musi byc lumpy, pozbijany w grudy – inaczej malo autentyczny!
Powinnam miec puszke gdzies w kredensie – sprzed pieciu lat, kiedy ostatni raz robilam sernik.
Moznaby go wsadzic na pare godzion do zamrazalnika i potem przesiac….
Herbata z kotła – ohydztwo. Ale słodzona zupa mleczna to dopiero bueeee… 🙄
Spakowani 🙂
Dzięki za wszystkie dobre rady i życzenia. Bawcie się dobrze na blogu i nie tylko na blogu. Ahoj! 🙂
No to , Jotko, oby żadnego dnia nie zabrakło Wam miseczki ryżu. 🙂
I powrotu w zachwycie połączonym z olśnieniem. 😆
Tru tu tu!!!
Koniec pracy na 3 tyg. Jescze lece do dentysty. Jutro manicure, pedicure i lot do Nicei. Apotem bedziemy w Vence 4 dni (jak mowilam umarl tam Gombrowicz, ale nie dlatego tam jedziemy) i 3 dni w Imperii po wloskiej stronie.
Potem do mojej Warszawy; ostatnio NYT podal za TripAdvisor, ze moje miasto dostalo najwiecej glosow za brzydote archtektoniczna i ze Starowka ma feel Disneylandu. Prosze tylko nie piszcie mi ze to przez bomby etc… Ja to wiem, ale to nie czyni jej piekniejsza.
Bobiku, Kraft Dinner opisze po dentyscie.
Kroliku, w Nicei jest taka uliczka, dosc waska gdzie w kazdym malym sklepie sprzedaja cudne typowo prowansalskie materialy i obrusy (indienne) oraz rozkoszna ceramike. Nie przegap! Mozna sie targowac, nawet na migi!
Zazdroszcze Ci! Baw sie dobrze. Przywiez sobie cos ladnego. Pamietaj, ze jest wlasnie miesac z „r” w srodku!
Ach, to Królik też jutro! No to słodkiej Francji (tu, ze względu na wielowiekową tradycję, odstępuję od niechęci do słodyczy), wesołych Włoch i Warszawy za nostalgiczno-wspomnieniową mgiełką, przez którą żadnej brzydoty nie będzie widać. 🙂
Odpocznij solidnie, ale nie nudno, Króliku. 🙂
Oglądaliśmy „Parę osób, mały czas”. Bardzo dobra Janda. Pan mąż jest głuchy na Białoszewskiego (oprócz Pamiętnika). Lubię nasze różne zakresy odbioru 🙂
Budyń waniliowy w proszku dodaję do sernika wiedeńskiego.
Króliku, zaszalej 😀 powodzenia 😀
Obu Podrozniczkom jak najspokojniejszej podrozy tam i z powrotem, a na miejscu – przygod, ale tylko pozytywnych. 😀
A Warszawa, Kroliku, jest tez moim miastem – w zwiazku z czym po prostu nie patrze na nie oczyma turystki, i wszystko jest wtedy w porzadku. Cos jak z marmite dla tych, co lubia… Takie miasta tez warto miec.
My tu tere- fere o wojazach i puddingach, i nie zauwazylismy, ze ogloszono wlasnie Dzien Hanby.
http://terlikowski.salon24.pl/126728,dzien-hanby
Ledwo jeden nazista zostal wywalony z telewizji, a juz ich cala armia znalazla sie w sadownictwie domagajac sie prawa do rozszarpywania dzieci na strzepy i zagrazajac swobodnej publicznej wypowiedzi takich oratorow jak redaktor Terlik z Betonu. Aj waj.
Dziekuje wam za wasze dobre zyczenia.
heleno sprawdze te uliczke. Wydaje mi sie, ze kiedys pisalas o tych kolarach obrusow w tym sklepiku. Zapamietalam to sobie po stronie must see.
Moniko, tez tak patrze na Warszawe, ale jako ekscentryk czy dziwak po prostu, ja zawsze w sercu mialam Stara Prage: Park Praski i plaze nad Wisla z widokiem na Starowke (z Pragi nie widac, ze jest nowa), ZOO, Katedre Sw. Floriana, Cerkiew, Park Skaryszewski, Saska Kepe, Dworzec Wilenski (dzis Carrefour), Czterech Spiacych (co za dziwny pomnik), Bitwa pod Olszynka Grochowska, Trakt Napoleonski, rogatki, trase kolejowa Srodmiecie-Srodborow, Mazowiecki Park Krajobrazowy i proczja, proczja, proczaja…
Opuszczam naumyslnie Bazar Rozyckiego, bo za duzo tam bylo alkoholikow.
Bardzo sie ciesze Fabryka Trzciny i wogole to nowa coolness Starej Pragi.
Kraft Dinner Bobiku, to jest pudelko zawierajace makaron kolanka i saszetke sproszkowanego zoltego sera. Powstaje z tego, po dodaniu mleka i proszku do goracego makaronu, taka zolta lsniaca masa, na ktora leje sie ketchup dla wzbogacenia smaku.
No oczywioscie! Slynne makarony w serze Krafta! Jak moglam o tym zapomniec! Pyszne bylo! Ketchup do tego w sam raz!
Bon Voyage, Lapin!
A wracajac do Terlika – bardzo mnie wzrusza jak staje w obronie Prawdy. Powinien sie nazywac Prawdomowny Tomasz i tak go w myslach nazywam, odkad przeczytalam w Rzepie jego odwazny i bezkompromisowy wywiad z Marie Stopes, slynna angielska feministka, dzialaczka na rzecz swiadomego macierzynstwa i planowania rodziny. Nawet zadzwonilam wtedy do redaktora dyzurnego, pytajac dlaczego gazeta tak dlugo tego wywiadu Terlikowskiego nie oglaszala, zwazywszy na fakt, ze jego rozmowczyni – i wiem o tym ponad wszelka watpliwosc – zmarla w 1958 roku! Mozna o tym przeczytac w kazdej Encyklopedii.
Trzeba bylo slyszec autentyczna, nieklamana radosc duzyrnego redaktora Rzepy, kiedy sie o tym ode mnie dowiedzial. Dziekowal mi wylewnie, nie przestajac chichotac. Tego juz zupelnie nie rozumiem.
Tak, Kroliku – to juz moze nie jestes taka ekscentryczka, jak juz jest nas dwie. W wiele z tych miejsc jezdzilam rowerem… Dla mnie to jeszcze male uliczki Dolnego Mokotowa i pare innych miejsc. Pomachaj w takim razie Warszawie i ode mnie. 🙂
Terlikowski wydaje mi sie postacia rownie wymyslona, podobnie jak Marie Stopes, udzielajaca wywiadow zza grobu. Po prostu ktos go wyslal z central casting…
Nie znam Terlika i jak widze nie mam czego zalowac.
Moniko, Cytadela tez kiedys byla takim uroczym miejscem, dzisiaj wyglada jak Timbuktu, opuszczona i nikogo juz nie obchodzi. W niedzielne popoludnie nie bylo tam nikogo na spacerze. Nigdzie nie mozna sie nic napic, pewnie przepisy nie pozwalaja.
Haneczko, ja jak twoj maz bylam bardzo pod wrazeniem Powstania Bialoszewskiego.
Postaram sie partycypowac w blogowych harcach w podrozy na ile sie da. Nie biore mojego laptopa, ale zawsze sa jakies hotelowe (tu sa to i tam sa mysle), biblioteki, no i Internet Cafe tez…
Ja to nawet lubie, jak nikogo nie ma w takich troche opuszczonych miejscach jak Cytadela (nigdy nie bylo tam tlumow, co bardzo mi wlasnie odpowiadalo). Gorzej jak jest ktos, kogo nie bardzo ma sie ochote spotkac, a nawet bardzo sie nie ma ochoty…
God speed, Kroliku i odzywaj sie. 🙂
Leeecęęę 🙂
Dzień dobry siedzącym, jadącym (Rysiu 🙂 ) i lecącym 😀
a co z leżącymi? 🙄
Jak mogłam 😳 Leżącym bardzo łagodne dzień dobry 🙂
Dzień dobry 🙂 Jeszcze półleżące, ale spoko, z pomocą odpowiednich tytułów prasowych szybko dojdę do pionu moralnego. 😆
Pionowi moralnemu mówię stanowcze nie 👿
A, to może w odpowiedzi na Dzień Hańby zrobimy sobie Dzień Poziomu Moralnego? Kto za? 😀
Jesli o mnie chodzi, to ja mam caly Rok Poziomu Moralnego od nie wiem jak dawna, bodaj od kociectwa.
No to jesteś, Mordko, jak najwłaściwszą osobą do wzięcia udziału w akcji „na pion moralny odpowiemy poziomem moralnym!”. 🙂
Jak sie rozejrzec wokol, to same pionki moralne. A poziomu nie uswiadczysz, chyba, ze na lekarstwo.
jak pionki, to poziomki moralne, nawet taki film był…
Od poziomków do stokrotek już niedaleko 🙁
Bardzo jestem ciekawa, jak wesprze http://wiadomosci.onet.pl/2048770,11,gest_sld_wobec_alicji_tysiac_-_ona_sie_boi,item.html Na razie to Teresa wychodzi ze skóry, zobaczymy z czego wyjdą oni.
Byem swego czasu przeciwny podawaniu na blogach prywatnego konta pani Tysiąc z prośbą o wsparcie, bo uważałem (i dalej uważam), że skoro istnieje odpowiednie, personalne konto w Federacji d/s Planowania Rodziny, to ewentualne wpłaty powinny iść tą drogą. Ale to nie ma nic wspólnego z faktem, że napaści na nią uważam za obrzydliwe i oddycham z ulgą, kiedy okazuje się, że może liczyć na ochronę przynajmniej ze strony sądu.
A na wsparcie ze strony SLD liczyłbym tak sobie. Za chwilę inny wiatr polityczny powieje i okaże się, że lewicy nagle z Kościołem jakoś dziwnie po drodze… 🙄
Teresa jest wiele pewniejsza, nawet jeżeli nie ma takich możliwości jak SLD.
Mam, niestety, podobne odczucia jesli chodzi o SLD co nasz Gospodarz. Polska Lewica moglaby wiele dobrego dla kraju i przewde wszystkim jego obywateli uczynic, ale jest nie tylko tchorzliwa. Jest cyniczna i tak zlakniona milosci tlumow, ze az to jest zenujace. Tym sie nadto nie rozni od Kartofliska.No, moze o jedno oczko.
Ale to jedno oczko też jakieś perskie… 🙄
dziwi mnie,ze w obliczu tej nagonki na p.Tysiac znalazlo sie
niewielu z „nazwiskiem” do pomocy
tu chodzi o podstawowe prawa obywateli do obrony godnosci i honoru,a nie o popieranie prawa do aborcji
tchorze
ciagle……….cieplo!!!
cudownie drepcze sie przez moje tereny zielone,przeklenstwa ktore miotam w strone S-Bahnu ulatuja i z lekka glowa w
domu moge przetrzebic lodowki zapasy
jedzenie to przyjemnosc ❗ 😆
I to jeszcze jaka, Rysiu! 😆
Żakowski pisze w artykule o Kongresie Kultury, że na poziomie samorządowym zmienia się sposób podejścia do kultury – zaczyna się widzieć zyski, finansowe i inne, jak również sens inwestowania w kuturę żywą, alternatywną, nie na cokole, tylko na dole
http://www.polityka.pl/pani-hrabina-czeka/Lead33,935,302475,18/
No to ja się pytam, kiedy w mój blog ktoś inwestować zacznie. Tylko nie jakieś marne grosze. Jak już, Panie Milioner, to proszę sypnąć porządnie! 😎
Dobry artykul.
Tymczasem o kulturze alternatywnej w Polsxce staje sie glosno tylko przy okazji kolejnego skandalu i na skandalu sie konczy. Konsumenci rtej kultury nie potrafia, nie wiedza jak obronic ja przed buractwem. Przypomnijnmy sobie ile tego w ostatnich latach bylo: ciaganie (trwajace ok. 10 lat) po sadach Nieznalskiej, zakaz Parady Rownosci, zamkniecie La Madame, wywalenie Andy Rottenberg z Zachety, opisywana w tym tygodniu sprawa wystawy w bibliotece walbrzyskiej, nieustajace napasci prasowe na Kozyre (az do czasu, kiedy zaczela o niej z entuzjazmem pisac zachodnia prasa, ze jest jednym z najciekawszych zjawisk w Europie), glosne domaganie sie „wyciagniecia konsekwencji” wobec artystow, ktorzy poslali swe prace na wystawe okoloreligijna w Brukseli.
To nie chodzi o tio, ze jest w Polsce sporo buractwa i ze jest ono glosne i agresywne, ale o to, ze odbiorcy kultury nie potrafia jej tworcow obronic przed atakami Inkwizycji.
Tak mi sie wydaje.
Ach, Bobiku, jak spotkam jakiegos Milionera, to powiem mu, zeby w Ciebie od razu inwestowal. 😀 A artykul rzeczywiscie bardzo dobry.
Tymczasem ja mialam dzien tak przeganiany, ze dopiero teraz pije pierwsza porzadna filizanke herbaty, co u mnie jest wyrazna anomalia. Na razie, po nie do konca nasyconej herbata glowie chodzi mi zwrot, ktorego do niedawna nie znalam, a ktory chyba dobrze ozdwierciedla stosunek do kultury opisany przez Zakowskiego. „Ide sie odchamic” – bardzo mnie to zastanowilo, gdy pierwszy raz to uslyszalam, a propos wizyty w muzeum czy na koncercie…
Jeden z amerykanskich Terlikowskich (kongresman ze stanu Iowa) twierdzi, ze malzenstwa homoseksualne to pomysl czysto socjalistyczny.
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/23/steve-king-same-sex-marri_n_297569.html
Jak w jednej z moich ulubionych bajek z dziecinstwa – zawsze mozna znalezc kogos podobnego, albo jeszcze gorszego…
Kongresman ma oczywiście świętą rację. Znamy dobrze te stada zdziczałych socjalistów z angielskich public schools, nie mówiąc już o takich wylęgarniach socjalizmu jak jednopłciowe zgromadzenia typu armie czy klasztory. 🙄
Ja się odchamiam u Pani Kierowniczki 🙂
Bardzo dobry (jak zwykle) artykuł Janickiego i Władyki o kościele w papierowej. Mamy to, na co pokornie pozwalamy.
Bobiku, zdziczali socjalisci to takze u nas w Mass. Nawet nasz kochany Barney Frank otwarcie sie ze swoim zdziczeniem jednoplciowym afiszuje, co tylko potwierdza teorie, ze moze cos podejrzanego mamy w wodzie. 😆
No, ale nie da się ukryć, że również afiszujący się burmistrz Berlina, Klaus Wowereit, to soscjalista stuprocentowy, z SPD 😯
No ten to sie rzeczywiscie nie ukrywa, bo nasz to udaje, ze Demokrata. 😀
Wracając do kultury – mnie się widzi, że jeżeli odbiorcy kultury alternatywnej nie potrafią obronić jej przez inkwizycją i buractwem, to waśnie dlatego, że buractwo jest agresywne, rozpanoszone i silne, a inkwizycja ma niezwykle mocną pozycję. Antyburactwo siedzi sobie gdzieś w tych swoich enklawach i włosy z głów jajowatych wyrywa, ale dlaczego buraka miałoby to wzruszać? On czuje poparcie masy, przekaziorów, polityków, no to wali na odlew. Bo kto mu skoczy?
Monika – albo cos faktycznie w wodzie, albo dlatego, ze nie myli rak po powrocie z podworka. Ja wiem odkad siebie pamietam, ze wszystkie choroby biora sie z niemytych rak – od gruzlicy do galopujacej schizofrenii. Gdzies miedzy tymi dwiema musi sie miescic choroba homoseksualizmu.
Z wyjatkiem jednej choroby – krzywicy, ktora powstaje jak sie nie pije codziennie tranu.
No tak, Bobiku – te enklawy to troche dlatego, ze nikt nie jest w stanie cale zycie sie uzerac, albo przeperaszac, ze je nozem i widelcem. Ale niestety bez dopominania sie o kulture – alternatywna w szczegolnosci, bo jest niezrozumiala i nie ma imprimatur – moze sie skonczyc na tym, ze te enklawy beda coraz mniejsze. A politycy to teraz swojacy, i nawet jak maja jakies jajoglowe ciagotki, to skrzetnie je ukrywaja. A czesto niestety nie maja zadnych takich ciagotek.
A tu cos, troche obok tematu – bardzo dobra analiza dotyczaca niedawnej kontrowersji wywolanej bezposrednio przez bylego prezydenta Cartera, ktory otwarcie powiedzial to, co wiele osob mysli po cichu – ze bardzo jadowita krytyka i niegrzeczne zachowania wobec Obamy maja czasem takze podloze rasowe. Drew Westen ladnie opisuje rozne mechanizmy neurofizjologiczne, ktore sie wlaczaja w mozgu przy takich dyskusjach. Mozna to zreszta spokojnie rozrzeszyc i na inne uprzedzenia i skojarzenia, ktore wyskakuja bezwiednie w mozgu nawet tych, ktorzy bardzo nie chca ich miec.
http://www.huffingtonpost.com/drew-westen/how-race-turns-up-the-vol_b_295874.html
Heleno – oczywiscie… 😆
Bobiku, poważnie. Tu chyba pokutuje nieszczęsne „co ludzie powiedzą”, na dole i u góry pokutuje. Buractwo jest wygodną gardą, za którą można się schować. Dwójmyślenie ma się dobrze.
Roma locuta http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7074161,Kard__Dziwisz_w_sprawie_Alicji_Tysiac.html
„Co ludzie powiedzą” to jest chyba wszędzie. Tylko że w niektórych miejscach można się spodziewać, że powiedzą „o, ciekawe”, albo „no cóż, to nie moja sprawa, idę wypić moją popołudniową szklaneczkę sherry”, a w innych kosy na sztorc postawią i wrzasną „bij, kto w Boga wierzy!” A jak ktoś wie, że tak ludzie zareagują, to na wszelki wypadek mówi to, co takich reakcji nie wywoła. Albo nie mówi nic.
Specyfiką niektórych krajów (nie tylko Polski) jest upiorna wtrącanina i misjonarska chęć przerobienia każdego na swoje kopyto. Nie obowiązuje zasada „żyj i daj żyć innym”, tylko „zrób wszystko, żeby wszyscy żyli tak jak ty”.
I nie chodzi mi o próby przekonania kogoś do swoich racji, bo w tym akurat niczego złego nie widzę, tylko o krzyki, nagonkę, sięganie do narodowych świętości, a często i wdeptanie w błoto, kiedy ktoś ośmiela się mieć inne zdanie
Cywilizacja smierci.. Coz za ohydne i pelne pogardy wyrazenie. Jak latwo splywa z ust tego, kto rzekomo glosi cywilizacje milosci. Jak latwo jest rzucic kamieniem w kaleka kobiete w imie „obrony zycia”.
Jak mnie przeraza taki Kosciol i tacy obroncy zycia, ktorzy najchetniej rozpalaliliby stosy dla „grzesznikow”.
Politycy musza byc po stronie ludu, a jesli lud ma upodobania inwkizycyjno-kosynierskie wobec wszystkiego co inne, no to trzeba sie przypodobac, w ten sposob umacniajac juz istniejace sklonnosci. Na drogiego autora buszyzmow ludzie glosowali, „Bo mozna z nim bylo isc na piwo” (i na studiach mial slabe trojki) – dzieki temu mozna mu bylo wybaczyc nawet pochodzenie z niezwykle uprzywilejowanej rodziny. Obama musial odpierac zarzuty o jajoglowosc (swietne wyniki na studiach, zdobyte mimo skromnych poczatkow), a jego przeciwnik, z uprzywilejowanej ekonomicznie i politycznie rodziny o nic takiego nie byl oskarzany – wiadomo, zolnierz, swoj czlowiek (skonczyl studia z bardzo niska lokata, i raczej sie tym chwalil, podobnie jak Bush). I ci, ktorzy teraz Obame atakuja (cywilizacja smierci takze – na szczescie tu nie sa wiekszoscia) dalej sa zirytowani, posrod wielu innych rzeczy, takze tym, ze jako czlowiek wyksztalcony, widzi i druga strone medalu w wielu sprawach.
Helena najwyraźniej nie rozumie, że surowość Inkwizycji brała się z miłości do grzesznika. Przecież im więcej grzechów udawało się wyplenić za żywota, tym większe były szanse na zbawienie po śmierci.
I to się przyjęło. 🙄
Jaroslaw Kaczynski powiedzial dzis, ze „musimy sie bronic” i wyrazil nadzieje, ze „za 10-15-20 lat byc moze wroca w Europie czasy… no mysmy wprawdzie w Polsce nigdy homoseksualistow nie przesladowali….”
Ten klip jest zaraz na drugim miejscu po klipie zamieszczonym w tym linku haneczkowym. W tym, na dole, zaraz po klipie z Alicja Tysiac:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7074161,Kard__Dziwisz_w_sprawie_Alicji_Tysiac.html
No tak, „musimy sie bronic”… I post-kolonializm tez nie jest polskim problemem. O tym pisze zreszta Westen w atykule z Huffposta – tam akurat rasizm nie jest problemem.
A z ta miloscia do grzesznika, Bobiku, to nie tylko Inkwizycja, choc ich osiagniecia sa rzeczywiscie ogromne, ale takze milujacy grzesznikow Purytanie na przyklad. Albo rodzice tlukacy dziecko dla jego dobra, albo nauczyciel upokarzajacy ucznia po to, zeby sie bardziej przykladal do nauki. Lakoff twierdzi, ze takie modele z dziecinstwa ksztaltuja na tyle mozg, ze potem sie to przenosi na zycie publiczne.
Uprasza się o dokładne cytowanie Prezesa, żeby nie przepadały niepowtarzalne perły krasomówstwa i logiki. Jak można nie rozczulić się przy stwierdzeniu, że kiedyś znowu wrócą czasy, których w Polsce nigdy nie było? Nie zachwycić bardzo znanym deputowanym do Parlamentu Europejskiego Konikiem-Bendikiem?
Przekręcaczy i niedopowiadaczy słów Prezesa będziemy karać! Żeby nie było, że nie uprzedzałem! 🙄
Karanie jest takie przyjemne… Nie, o tym to on nie mowil, ale pewnie chcialby, gdyby mogl. 😉 Zreszta, czy ktos moze tak naprawde strescic w pelni to bogactwo mysli? O molestowanych przedszkolakach nie wspomniales, Bobiku. 😀
Jeszcze nie wiem, czy dobry, ale dzień 🙄
Nawet niedobry dzień należy powitać z szacunkiem
Dzień dobry 🙂
U mnie sama ta dzieńdobrowata formuła jest wyrazem powitania dnia z szacunkiem, a potem mogę się już zastanowić, jak jest naprawdę. 😉
Dziś pod względem pogody całkiem OK, tak jakby wypasione Rysia postanowiły pokazać, że jeszcze mają coś do gadania, a co do reszty…
Noo, z szaconkiem, Bobik, z szaconkiem! 😐
Tu jeszcze dodatek do wczorajszej rozmowy o kulturze alternatywnej bądź nie i do „co ludzie pomyślą”.
http://www.polityka.pl/wszyscy-jestesmy-uwiklani/Lead30,935,302590,18/
Buractwo z popświadomością jakoś mi do siebie pasują. Nie jest to cakiem to samo, ale chyba w jednym stoją domu. 🙄
Dzien dobry. Wczoraj padlam nieoczekiwanie powalona calodzienna walka z ubezpieczycielem mojego meiszkania, ktory teraz probuje wycofac sie z zawartej ze mna pare tygodni temu ugody.
W sprawie Konika-Bendika myslalam wczoraj, ze sie przeslyszalam, nie uwierzylam wlasnym uszom i sadzilam, ze moja niechec do Prezesa koloryzuje moja audiopercepcje. Ale dzis posluchalam jeszcze raz – i tak! Konik-Bendik , jak kon! A podobno „bardzo znany”!
Dzis ucieszyla mnie wiadomosc, ze PiS uruchomil w internecie guzik, ktpry pozwala zostac sympatykiem partii. Guzik nazywa sie: Join to PiS.
I aby nie byc goloslowna podepre sie cytatem z doniesienia:
„PiS chce być partią kojarzoną z internetem. Jej członkowie już korzystają z Twittera, ale zapowiadają, że prawdziwa rewolucja nadejdzie wraz z aplikacją „Join to PiS”. Po kliknięciu ikonki z takim hasłem będzie można zostać „licencjonowanym sympatykiem partii” Jarosława Kaczyńskiego”.
Nie wiem jak bedzie z ta rewolucja. Tymczasem mamy do czynienia z rewolucja w angielskiej gramatyce. A moze zabraklo jednej literki i chodzi o haslo Joint to PiS, co mozna byloby zrozumiec jako Barania noga do Pisu albo Skret (marijuanowy) do PiSu. Obie wersje hasla zyskuja zaraz na atrakcyjnosci.
A może zabrako jednej literki z drugiej strony? Bo gdyby hasła „join to PiSS” wisiały nad wejściami do toalet, to przy odrobinie dobrej woli gramatykę jakoś by się dało wykręcić. Dołącz, żeby się…
Z Konikiem-Bendikiem zabawne jest też to, że zachodnie mieszczaństwo straszył on w 68 roku, no, może jeszcze w początku 70-tych. A potem i mieszczaństwo się zmieniło, i Konik-Bendik przeszedł dość zasadniczą ewolucję (jak zresztą cały ten ruch), więc wyciąganie go teraz w charakterze wampira to już tylko smieszno, nie straszno.
Pan Prezes zapewne nie zniżył się do przeczytania czegokolwiek, co Konik-Bendik napisał, osobiście i w ogóle nie ma pojęcia, o co w tym wszystkim biega, ale zasłyszał coś z dziesiątej ręki, to co sobie nie miał porobić za erudytę. 😉
A gdyby tak dyskretnie podrzucić Prezesowi informację, że Konik-Bendik jest nieślubnym dzieckiem Kasztanki i Edwina Bendyka z „Polityki”? 😯
Join to PISS brzmi nowoczesnie, demokratycznie i tak jakos, jesli moge powiedziec, kalifornijsko, bo kalifornijczycy bardzo sie lubia dzielic doswiadczeniem. Tak przynajmniej mowiono o nich w Nowym Jorku („Ilu kalifornijczykow potrzeba do wkrecenia zarowki?
– Dziesieciu. Jednego do wkrecania i dziewieciu to share it with him…”)
Jezeli chodzi o wymowe po angielsku, to wlasciwie nawet nie trzeba zmieniac pisowni… Ale gramatyka nadal pozostaje zagadka, przy kazdej wymowie. I czemu to w ogole jest po angielsku – szukaja sympatykow za granica?
Zas jesli chodzi o pop-kulture i celebrytow, to mnie zainteresowal artykul o celebrycie internetowym:
http://www.polityka.pl/notki-z-kominka/Lead33,935,302706,18/
Dzisiaj na Kulturze „Lecą żurawie” z Samojłową i Batałowem. Starsze ode mnie, a ciągle młode.
Wczoraj „Zgadnij kto przyjdzie na obiad”. Niepoprawny politycznie język, szokuje dzisiaj tak, jak kiedyś szokowała fabuła.
Tak, tez niedawno ogladalam z podobnym wrazeniem. A pare dni temu byla 25 rocznica serialu o rodzinie Cosbych, z ogolnym zastanawianiem sie, jak to wplynelo na nasze postrzeganie chocby jezyka wlasnie.
Dzis urodziny Williama Faulknera, o ktorym dzisiaj ladnie mowil Garrison Keillor, zwlaszcza o jego pracy w ksiegarni, jeszcze zanim zaczal pisac:
When he was 24, he went north when a friend got him a job at the Doubleday bookstore in New York. His uncle, a judge in Oxford, said, „He ain’t ever going to amount to a damn — not a damn.” At first, Faulkner was a good salesman, but pretty soon he started telling his customers not to read the „trash” they wanted to buy.
Odradzanie klientom, zeby nie kupowali byle czego na pewno nie bylo najmadrzejsze z punktu widzenia ustawienia zyciowego, ale za to intelektualnie uczciwe – co zwykle nie przynosi za duzych korzysci finansowych…
Myślę, że w tym wpisie nie może zabraknąć dzikich róż:
http://www.youtube.com/watch?v=8srgfw7GDkM
Najbardziej się cieszę, że w tym wpisie nie zabraknie zeena. 😆
Tak się od rana zastanawiam, na ile mam popświadomość. Bo oczywiście chciałoby się o sobie myśleć, że nie, skądże, mnie życie gwiazd guzik obchodzi, markowe produkty mam gdzieś, reklam nie oglądam albo reaguję na nie drwiąco, a jednak… Wiadomo, że wszelkich wpływów się nie uniknie, a wielu wcale się nie chce unikać. Jak oglądam „Desperate Housewives” i pewien durny (ale śmieszny) serial komediowy, jak słucham nie tylko poważki i czytam nie tylko Joyce’a na przemian z Faulknerem, to na ile ja tą popświadomością jestem zarażony? 😯
Bobiku,tak,tak,tak!!!
z nami moc wypasionych!!!
wlasciwie trzeba uchylic kapelusza i wypasionym podziekowac
za miesiace przepieknej pogody 8)
Moniko,kazdy kient kupuje NAJBARDZIEJ WAZNA I JEDYNA
ksiazke,nigdy,nigdy,nigdy nie moze byc inaczej 😉
😀
my mymy w niedziele wybory do parlamentu
my,ale wazne sa one czy ktos chce czy nie dla kazdego mieszkanca EU
takiej nudy w propagowaniu programow nie widzialem od czasow
sredniego Gierka,nic,nic,nic tylko nuda
wyglada na to ze ostatnim politykiem z charyzma jest byly
mieszkaniec DDR p.Gysi,a reszta (w tym p.Merkel ) to sprawni
urzednicy,czekaja nas kolejne cztery lata bez wizji przyszlosci
nuda
Szczęśliwy Ryś, narzeka na sprawnych urzędników…
Sprawni do szczebla powiatowego to szczęście niepojęte. Od wojewódzkiego jednak by się chociaż odrobina charyzmy i wizjonerstwa przydała. 😉
Rysiu, wypasionym hołd złożymy, ale nie za wcześnie, żeby się nie zbiesiły i nie spoczęły na laurach. 🙂
A programy przedwyborcze rzeczywiście do zrzygania. 🙁
Ja tam zawsze chetnie cos przeczytam z wyzszych sfer jak mi wpadnie w lapy. I kanapy obejrze na zdjeciaich i kominki.
Stara tyle razy mi obiecala komninek, a skonczylo sie na elektrycznej poduszce – oczywiscie odmowilem uzywania, bo eletryka to zle feng shui i wybralem sobie zamiast tego szuflade w komodzie z tymi kaszmirami chwalonymi . 😈
Podswiadomosci i wplywow sie nie uniknie, nawet jak sie tego probuje. Wazne chyba tylko zeby sobie z nich zdawac sprawe, bo czesto poglady podswiadome ida w drugim kierunku od tych, ktore swiadomie chcielibysmy miec (czego tropieniem z takim zainteresowaniem zajmuje sie wspolczesna psychologia).
A wplywy wypasionych Rysia znowu siegaja przez Atlantyk. I na farmie mnostwo jablek, ktore teraz trzeba bedzie na rozne sposoby zagospodarowac, bo w tym roku mamy wyjatkowy urodzaj. 🙂
O Jotce myślę. Niech się uda, niech się uda, niech…
A, ja też właśnie myślałem o obu naszych podróżniczkach, gdzie też są i co porabiają. Jotka może właśnie maseczkę przeciwgrypową na twarz nakłada. Królik to raczej kosmetyczną. 🙂
A może obie wkładają akwalungi? 😯
No, jezeli Jotka rzeczywiscie miala grype podobna do mojej, to moze sie juz niebezpieczenstwem zlapania swinskiej grypy nie martwic, i przejsc spokojnie na maseczki kosmetyczne. 🙂
W odwodzie jest grypa końska i owadzia. O gadziej wolę nie myśleć 🙄 Żadnej sobie ani nikomu nie życzę. Jotka ma odpaść, a Królik nie zapaść. I bardzo proszę się zastosować, bo kciuki mi drętwieją 🙁
Haneczko, możesz sobie zrobić parę minut przerwy i pogimnastykować kciuki. O tej porze chyba już nikt na grypę nie zapada. 😎
Zwłaszcza w Chinach – tam chyba jest nad ranem. 🙂
Hasneczko, podrap troche kanape, jak nikt nie widzi. To swietne cwiczenie na kciuki. 😈
Oglądałem właśnie „Monsoon Wedding”. W filmie Indie wydają się nieprawdopodobnie kolorowe, przede wszystkim w wysmakowanych czerwieniach, żółciach i oranżach. Moniko, czy na żywo też tak jest, czy to była tylko scenografia?
To troche zalezy od miejsca i pory roku – sa bardzo suche i zakurzone miejsca, gdzie wszystko jest troche mniej kolorowe przez ten kurz. Ale w ogole tak, to nie tylko scenografia – to ulubione kolory, ktore tez troche inaczej wygladaja w mocnym sloncu… Zawsze mi sie kojarza z kolorami przypraw i owocow. I z kolorami sari…
Chetnie obejrzalabym raz jeszcze Monsoon Wedding. To byl swietny film. Widzialam go jak wszwedl na ekrany pare lat temu.
Nie moglam sobie od wczoraj przypomniec z czym mi sie kojarzyl ostatni wpis Bobika o rozy. A dzis po obudzeniu sie, przypomnialam:
http://www.youtube.com/watch?v=IyqtfgeI_DE
Smutne to nagranie, bo pod konioec zycia i widac jak bardzo chory jest Bulat.
Zrobilam o Nim po smierci sliczny program z udzialem Jacka Kuronia, ktory niezwykle pieknie opowiadal czym i kim byl Okudzawa dla jego formacji. I o tym jak podstepnie wdarl sie na jego recital w Warszawie, choc byl bez biletu. Kiedy zadzwonilam do JK (sam juz byl bardzo chory i opowiadal z lozka), on sie tak ucieszyl, ze moze o tym opowiedziec. I sam zaspiewal pare linijek, troszke na moja prosbe: Wozmiomsja za ruki, druzja…
Wstawac, Spiochy! Bo mi sie nudzi bez Was. A dzis mam wolne od wyklocania sie o swoje pieprzone odszkodowanie!
Dzień dobry. 🙂 Nie chcę napisać, że wypasione dalej działają, żeby nie zapeszyć, ale kto się zechce domyśleć, to się domyśli. 😉 Kawa dziś jeszcze na tarasie.
Heleno, nie znałem tej ballady, ale rzeczywiście może się skojarzyć. Chociaż moja róża-dziwaczka nie ma tego przeczuwanego już smutku odchodzenia – dajtie dopisat’ roman – ona go wyniośle ignoruje. 😉
Kim był Okudżawa dla formacji Kuronia… Ja bym nawet rozszerzył pytanie: czym była rosyjska literatura i muzyka (zwłaszcza ten nurt balladowy) dla polskiej inteligencji powojennej, jeszcze chyba do lat 80-tych. Bo przecież nie wypadało nie znać choćby ze słyszenia 😉 nie tylko Okudżawy, ale i np. Wieniczki Jerofiejewa czy Wysockiego.
Ja mam taką teorię, że Rosjanie spełniali pewną skrywaną potrzebę, nazwałbym to, „bezpośredniości”. Polska kultura w tym czasie była pełna dystansu, (auto)ironiczna, stale dekonstruująca język i samą siebie (zwłaszcz poezja), takie rzeczy jak patos, rzewność-śpiewność, tradycyjne formy, to był raczej obciach. (Nie mówię tu oczywiście o kulturze oficjalno-partyjnej) A Rosjanie się nie bali tej całej duszoszczipatielnosti, której Polakom, mimo jej pozornego odrzucenia, jakoś chyba brakowało. Lukę po prostu wypełniali. 🙂
„Monsoon Wedding” rzeczywiście świetny. Pełen byłem podziwu, że z tych wszystkich kiczowatych, bollywoodzkich elementów, śpiewania, tańczenia, rozbuchanych namiętności, itd., dało się zrobić coś, co wcale nie jest kiczowate.
Tak, oczywiscie – ta „formacja” Kuronia byla szeroko rozumiana. I oczywoscie mowilismy o innych bardach przepisywanych z tasmy na tasme (trzeba bylo pozyczyc od kogos drugi magnetofon) – Wysockim, Galiczu, gulagpowych anonimach nawet, ktrychy sama mialam wielka kolecje w latach szescdziesiatych.
Pewnie masz racje, z ta potrzeba bezposredniego, pelnym tekstem nieraz, wykrzeczenia bolu. Nie bal sie tego robic potem Kaczmarski. Nikt juz z nich nie zyje.
Istoriczeskij roman nalezy do moich ulubionych ballad (obok Piesni gruzinskiej, tej ze zlotym pstragiem w strumieniu). Ulyszalam ja pierwszy raz na koncercie bodaj w lecie 1979 r, kiedy odwiedzalam w Kalifornii moja przyjaciolke Wiktorie i ona z pomoca jakiegos wielopietrowego „blatu” zdobyla dodatkowy bilet dla mnie na recital BO w Los Angeles. No i natychmiast mialam nagranie. Wtedy to, kilka dni pozniej, nadeszla wiadomosc o smoerci Wysockiego, , a ja rozpaczalam nie tylko dlatego, ze zmarl, ale i dlatego, ze nie bylo mnie w redakcji i nie moglam opowiedziec czytelnikom gazety o moim z nim spotkaniu w kawiarni Telimena pozna noca w lipcu !968 r. i jak sie ono zakonczylo.
Nie, to byl nie 1979 rok, ale 1980, lipiec, kiedy zmarl Wysocki. Sprawdzilam w Wikipedii. Tak, tuz przed Sierpniem.
Wypasione Rysia działają także tutaj 🙂
Ale nawet wypasione nie poradzą na to http://wyborcza.pl/1,75968,7081420,Jezyk_oblezonej_twierdzy.html . Ostro się za nią wzięli, za dzieci niestety też, nie są przecież anonimowi i nie żyją w izolacji. Rozmawialiśmy z nią wczoraj, żeby chociaż w taki sposób podeprzeć. Strasznie jesteśmy wkurzeni. Tam wkłada się tyle wysiłku w to, żeby żyć w miarę normalnie, nawet bez zaszczuwania jest bardzo trudno.
Heleno, czy możesz opowiedzieć teraz?
Moge, ale nieco pozniej. Musze sie zastanowic co opowiedziec, co pominac 🙄
Jak się wczyta w cytat „ten haniebny wyrok praktycznie zdelegalizował wyznawanie religii katolickiej” to dość wyraźnie wychodzi, o co chodzi. Nie o Alicję Tysiąc, nie o moralność, nie o zarodki, tylko o to, że wyrok sądu naruszył przekonanie Kościoła o byciu w Polsce ponad prawem. Stworzył precedens i to dość głośny.
Kościół nie miał dotąd władzy absolutnej w sensie prawnym, ale bardzo silne poczucie wszechwładności w praktyce. I widać teraz, jak bardzo boli hierarchów drobny nawet wyłom w tym poczuciu.
Heleno, chyba nie chcesz fałszować prawdy historycznej? 😯
Proszę opowiadać ze wszystkimi drastycznymi i wstydliwymi szczegółami!
Wziąwszy pod uwagę wrzucony wczoraj przez Monikę link o Kominku, powinno to natychmiast wywindować na szczyty blogową statystykę. 😆
Bobiku, no coś Ty 🙄 Nie karm się snami 🙄 Wysocki to nie Mroczek.
Ale gdyby tak Helena w co drugim zdaniu wstawiała słowo seks…? 🙄
Dobrze opowiem, skoro b;agacie….
No wiec to byl lipiec 1968 r, ja juz bylam na wylocie, Rodzice rozpoczeli strania o wyjazd z Polski. Pracowalam wtedy w Teatrze Zydowskim, ktory znajdowal sie jeszcze na Krolewskiej 13, przed wpriowadzeniem do nowej, zbudowanej z amerykanskich pieniedzy siedziby (gdzie mialam obiecane mieszkanie). Wielu innych moich kolegow z teatru albo sie zarzekalo, ze nigdy nie pozwoli wyrzucic sie z Polski (Julek Pilpel, o ktorym ladnie pozniej pisala Osiecka) albo rozwazali co dalej – wyjechac? Pozostac?
A ja juz wiedzialam, tylko nie bylam pewna, czy wyjade w sierpniu, w czasie letnich urlopow, czy jeszcze we wrzesniu zdolam przekazac moja role w musicalu nastepczyni, pokazac mise en sceny, uklady taneczne, nauczyc piosenek etc.
Nie moglismy sie napozegnac.Wszystkie nasze rozmowy, spotkania byly naznaczone ta ostatecznoscia rozstania. Mialam w teatrze najblizsza przyjaciolke, Bele Chackielewicz, ona byla chyba spokrewniona z Chagalem (nosili to samo nazwisko, rodzina pochodzila z Witebska), byla prywatna uczennica Ady Sari, miala przepiekny glos. Wlasnie jej glos,, a jeszzce bardziej interpretacja, uslyszany pierwszy raz na kocenrcie kiedy obie mialysmy po 16 lat, spowodowal, ze poszlam za kulisy, aby ja poznac. Kilka lat pozniej (byla z Lodzi) przyszla pracowac dp mojego teatru. Bylysmy nierozlaczne. Wtedy, w lipcu 1968 r. nalezala do tych, ktorzy nigdy i za nic nie zamierzali wyjezdzac i faktycznie spedzila jeszcze w Polsce dwa lata, zanim wyjechala do Szwecji.
W sierpniu, w czasie urlopow w teatrze, miala wyjechac do Wilna, do rodziny i nie wiedzialysmy czy jeszcze kiedukolwiek w zyciu spotkamy po jej powrocie.
Ja sama mieszkalam wtedy na stancji. Gospodyni z corka wyjechaly na lato na wies, mialam mieszkanie dla siebie do konca lipca.
Bela, Biełka, jak ja nazywalam, faktycznie przeprowadzila sie wtedy ze swojej stancji do mojej, gadalysmy calymi nocami, duzo plakalysmy i sluchalysmy moich nagran. No i spiewalysmy. Czasami ona zaczynala spiewac cos w myslach, i ja to jakos odczytywalam i zaczynalam spiewac na glos dokladnie w tym samym miejscu.
To byla bardzo naprawde bliska przyjaciolka i dzis moge sie zastanawiac i czasami sie zastanawiam ile w tym zwiazku bylo ukrytej erotyki, choc wtedy nie mialam tej samoswiadomosci co dzis, ani nawet chyba „aparatu pojeciowego” – mialam 21 lat (to jest ten kawalek prawdy historycznej, o ktora niepokoil sie Bobik 🙄 )
Po spektaklach i rozcharakteryzowaniu sie nie chcialo nam sie czesto wracac do tej mojej ponurej stancji i pedzilysmy z Krolewskiej do ogrodka pobliskiej Telimeny, otwartej do pierwszej w nocy – we dwojke lub w towarzystwie paru innych kolegow – Julka, Sergiusza, Bernarda (jedynego, ktory nie wyjechal i dzis znanego projektanta mody pod jakims japonskim nazwiskiem, byl na pol Japonczykiem).
Tego wieczoru mielismy troche klopotow z przedostaniem sie do Telimeny, poniewaz Nowy Swiat byl caly zagrodzony, pelno bylo MO i jakichs wozow transnmisyjnych – okazalo sie, ze nakrecano jakies sceny do jakiegos filmu.
Ale w koncu znalezlismy sie mala grupka w Telimenie przy stoliku we frontowym ogrodku. I naszym zwyczajem zaczelismy speiwac caly ten zakazany repertuar – obozowy, Galicza, Wysockiego (te nieoficjalne rzeczy znane z samizdatowych nagran, a nie nielicznych plyt, ktore sie ukazywaly od czasu do czasu). Bylo nam jakos wszystko jedno, atmosfera byla w Polsce taka, ze sie mialo wrazenie, ze nic nam juz i tak nie zaszkodzi.
Gdzies po polnocy do sasiedniego stolika przyszla jakas grupa ludzi. Bylismu swiadomi ich obecnosci, ich mowienia szeptem, mielismy wiec audytorium, wiec z jeszcze wiekszym zapalem spiewalismy zakazany repertuar.
I wtedy jeden z nich do nas przemowil. Po rosyjsku. Pokazal na szczuplego pana prz swoim stoliku i powiedzuial: To jest autor tej piosenki, ktora spiewacie, Wolodia.
Nie mam slow aby przekazac nasze zdumienie i radosc, i poczucia kompletnej nierealnosci tego spotkania. Okazalo sie, ze byli to wszystko aktorzy z Teatru na Tagance i to oni wlasnie uczestniczyli w zdjeciaich do filmu.
Nasze stoliki zostaly natychmiast polaczone, a poniewaz kelner juz sie krecil z rachunkami, zaproponowalam natychmiast aby przeniesc sie do mnie, gdzie mam pusta chate i resztki jarzebiaka.
Aktorzy nawet chetnie sie zgodzili. Postanowilismy wziac dwie taksowki, pierwsza mialam odjechac ja z Bela i kolegami (aby otworzyc mieszkanie), a druga oni mieli dobic. Julka Pilpla wyslalismy na poszukiwanie napojow chlodzacych oraz zagrychy (w domu bylo wymiecione).
I odjechalismy.
Oni nigdy nie dojechali.
A ja wyjechalam z Polski 2 wrzesnia. Pierwszego zdazylam jeszcze zagrac i przekazac swoja role nastepczyni, Ewie Benesz, ktora przyszla do nas z Teatru Grotowskiego. Jest znanym awangardowym rezyserem we Wloszech. Julka Pilpla spotkalam jeszcze raz w Nowym Jorku, raz w Warszawie. Mieszka w Szwecji, wydaje plyty z wlasnym zespolem, komponuje muzyje do spekltakli.
Jak Ty to robisz Heleno, że jest się z Tobą na stancji, w knajpce, w taksówce…
Dbałość o szczegół plus iskra boża… 😉
Ten reżyser-aktor-projektant mody to musi Bernard Ford Hanaoka. Wydaje się, że nie ma własnej strony internetowej (!?), ale tu znalazłem coś ze zdjęciem
http://www.moda.com.pl/kursy/moda/aktualnosci/14022/Witamy_w_Europejskiej_Akademii_Mody/
Dzieki Bobik! Tak, to jest ukochany Ardzik, Bernard Ford, A teraz po ojcu – Hanaoka. A jego mama Victoria Ford byla najpraedziwsza Angielka i pracowala w British Council.
Bernard zawsze mi doradzal jak sie mam ubrac i jakie mam kupowac kosmetyki (drogie! na ktore nie bylo mnie stac).
Spotkalam go raz po wyjezdzie – po smierci Lucji Prus, z ktora jak sie okazalo tez przyjaznil. . Spotkal mnie na lotnisku i spedzilismy dwie godziny opowiadajac sobie co sie dzialo w naszym zyciu od czasu pozegnania.
„Dbałość o szczegół plus iskra boża”. W następnym życiu spróbuję stanąć bliżej ogniska 😉
O, Heleno – bardzo pieknie to opisalas. Rzeczywiscie, ostatnie roze lata… A te szczegoly sa takie jasne i ostre, nawet po tylu latach, bo w sytuacjach przez naglym rozerwaniem zycia na dwie czesci postrzeganie jest inne, zaostrzone i czujne w szczegolny sposob. To wlasnie przebija, oprocz cudownosci i jednoczesnie zupelnego realizmu spotkania autora piosenek, ktore wtedy spiewalas. Po takim doswiadczeniu jest sie zreszta juz na zawsze inna wersja siebie niz przedtem.
Eee, Dziewczynki 😳
A tu jeszcze znalazlam Ewe Benesz, ktora namowilam, aby przyszla na moje zastepstwo do teatru. Chodzilysmy razem do szkoly, ona byla dwa lata starsza.
http://www.tadeuszkornas.republika.pl/recen01.html
Ciekawe te dalsze ciagi, Heleno.
Haneczko, a przeciez nawet ci, ktorzy maja inne zdanie na temat aborcji, mogliby napisac na przyklad tak:
http://wyborcza.pl/1,86116,7080093,Kosciol_a_Alicja_Tysiac__Jeszcze_nikt_nikogo_nie_nawrocil.html
Tylko znowu najwyrazniej najwieksza przyjemnosc sprawia karanie, pietnowanie, prawienie zlosliwosci, zatruwanie zycia.
I jeszcze co do wyrazania emocji, o ktorej pisal Bobik, to tak mi sie pomyslalo, ze wlasciwie to do dzisiaj trudno w polskiej kulturze znalezc srodek miedzy bardzo emocjonalna ekspresja a dystansem, autoironia i dekonstrukcja. Co czesto calkiem utrudnia zycie wszystkim w to zanurzonym.
Zlosliwoscia moze i nikt nikogo nie nawrocil, ale z pomoca ognia i siarki wyprodukowano cale zastepy.u dobrych, przykladnych katolikow. Np. moja swieta patronka w Konstantynopolu wiedziala, ze zlosliwoscia daleko nie zajedzie w Bozym Dziele.
O, to prawda, że o złoty środek trudno, bo te dwie formuły ekspresji zostały niejako przypisane do pewnych grup, zdecydowanie różniących się światopoglądem, stylem życia, wyborami politycznymi, itd. Powiedzmy w uproszczeniu, że formuła ironiczna i zdystansowana jest znakiem firmowym jajogłowych (albo tych, którzy chcą za nich uchodzić) i „liberałów”, a formuła emocjonalna i bezpośrednia stała się językiem skrzydła populistyczno-konserwatywnego. A ponieważ te grupy u nas albo się ze sobą w ogóle nie komunikują, albo komunikują niemal wyłącznie w sposób wrogi, to i na złoty środek nie ma targetu. 😉
Tak, masz racje, Bobiku – and the twain shall never meet, choc ten srodek jest wyjatkowo potrzebny. (To akurat bylo o Indiach i Anglii. Zreszta jak sie okazalo – nieco bardziej pesymistyczne, niz to pokazalo zycie.)
Na rozsądek i empatię też nie 🙁
Na przykład tutaj http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3364360 .Czy nie sensowniej byłoby pomóc Litwinom w wybudowaniu „ich” pomnika?
Chwilowo znikam, wiec przeczytam po powrocie. Dzieci ze wszystkiego wyrosly, i czekaja nas niestety zakupy – co przy dosc mocno rozwinietych osobowosciach zajmuje nieco czasu. 😉
Jeszcze tylko to – zafrapowalo mnie, jak noblista w dziedzinie ekonomii analizuje popularne sitcomy (z punktu widzenia tego, czy bohaterow tam przedstawianych rzeczywiscie stac na mieszkania i ich zawartosc, na ktorych tle tocza sie ich telewizyjne losy).
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/26/krugman-the-american-drea_n_300702.html
Bardzo ciekawy artykul.
A jednego z tych sejnenskich powstancow wspomnianych w artykule poznalam na rok przed Jego smiercia w Nowym Jorku – Tadeusza Kattelbacha, tego, ktory na zlecenie Pilsudskiego prowadzil po powstaniu negocjacje w sprawie pojedenania, bezskutecznie. Potem byl w polskim rzadzie na uchodzstwie To byl wspanialy pan, bardzo przez ludzi szanowany i lubiany. Did not suffer fools gladly though. Na Jego pogrzebie byly tlumy, takze Amerykanow.
W Nowym Jorku wciaz mieszka jego corka Janka, aktorka, z ktora sie widywalam. Urocza, ladna kobieta, zawsze spieszaca z pomoca roznym kulawym kaczkom, zawsze gotowa podzielic sie ostatnia kromka chleba z potrzebujacym. Troche ja wykorzystywano, oczywiscie, bo nigdy i nikomu nie odmawiala pomocy.
No, naprawde chlopaki! Get life! Czy ktos chce ogladac sitcoma w jakims okropnym wnetrzu? Z paskudna tapeta, poobtlukowanyumi kubkami, kapiacym kranem, i naderwanym plakatem z Metroplotan Museum przylepionym do sciany? No pytam ja kogo? Czy sitcom to jakas ponura i nudna jak flaki z olejem cinema verite?
Wyobraziłem sobie właśnie „Sex and the city” z ciuchami ze szmatexu. 😯
Pewnie, że ludzie chcą bajek i sitcomy odpowiadają na to zapotrzebowanie. Choć nie uważam, że realizm zawsze musi być nudny, to zgadzam się z Heleną, że niektóre gatunki po prostu z założenia nie mają być realistyczne. Przyjmujemy pewne reguły gry, pewną konwencję i bawimy się w jej ramach, a jak ktoś przychodzi i chce się bawić według całkiem innych reguł, to na ogół wszystkim psuje szpas. 😉
E, jak sie poczyta troche Krugmana, to wiadomo, ze to nie bylo na powaznie… 😉 A ze przy okazji tlumaczenia problemow ekonomicznych posluguje sie odniesieniami do kultury masowej – to nie jest tak zle. Zreszta uwielbialam kiedys ogladac sitcomy w towarzystwie mojej ciotki, osoby obdarzonej cudownym poczuciem humoru, ktora zawsze dolaczala swoj running commentary w podobnym duchu, do tego w ktorym mowili Krugman i Spitzer. Teraz, po latach, lepiej pamietam te wartosc dodana niz sam sitcom, ktory zupelnie sie zatarl w pamieci… Choc oczywiscie to wszystko nie zaprzecza potrzebie odroznienia konwencji realistycznej od bajkowej, jak napisal Bobik. 😉
Artykul o Sejnach bardzo ciekawy.
Ciekawe, czy wnętrze przesiąknięte zapachem krupniku nadałoby się do sitcomu? 😆
Bobiku, czuje ze ten krupnik nadawalby sie do mojego wnetrza. 😆 A tu tymczasem musze szukac butow dla dzieci… Chyba padne dzisiaj od tych zakupow. Wlasnie wymyslilam teorie, ze najlepiej robic zakupy, jak sie niczego nie potrzebuje – wtedy wszystko jest. 😉
Bobik, tylko pod warunkiem, ze do ogrodu z kuchni przebita jest Dziura wysilkiem Pana Gospodarza.
Pan Gospodarz dziś robił był właśnie izolację dachu w kuchni, żeby cały zapach w Niemcy nie poszedł. 😀
Zakupy to rzeczywiście zmora, zwłaszcza te sobotnie. Ale dziś mi się je nawet udało zrobić z odrobiną fanu, bo wyczaiłem supermarket, w którym w sobotnie popołudnie są takie przeceny na jarzyny i owoce, że oko bieleje. Pakowałem do wózka i przy niemal każdym artykule wybuchałem radosnym śmiechem, bo wszystkie ceny wahały się od 30 centów do 1 eura za kilogram. Nawet za jakieś niebywałe egzoty. 🙂
A ja najbardziej lubie podgladac na filmach rozne anachronizmy. Najczestsze sa w filmach o Rosji.
Np jak Dr Zywago wsadza pacjentom termometry, takie cieniutkie, do buzi.
Albo w w programie o Nadiezdzioe Mandelsztam, pani Mandelsztamowa siedzi otulona pieknym orenburskim szalem, w niewlasciwym kolorze, ale to nic. Po chwili szal zdejmuje i odslania sie charakterystyczna metka bardzo drogiego sklepu wysylkowego z kaszmirami Brora.
Albo w ekranizacji Eugeniusza Oniegina imieniny Tani sa w lecie, choc sa w zimie. Oczywoscie najwiekszym anachronizmem, odnotowantm nie tylko przeze mnie, to ze na balu tancza walca (byl wowczas zakazany!) i to w dodatku pochodzacego z radzieckiego filmu Donscy kozacy.
Albo na ukrainskiej wsi Ukraincy poprzewbierani w wysokie czapki papachy tancza gruzinska lezginke! To troche tak jakby Tadzykom kazac tanczyc poloneza.
Uwaga! Pan Gospodarz spojrzał gospodarskim wzrokiem na ścianę w okolicach kuchenki gazowej i powiedział gospodarskim tonem „no, teraz flizy trzeba będzie kłaść!”. 🙂
A te flizy na ścianę są cudne – dość antyczne, uratowane dawno temu przed rozwałką w trakcie remontu (nie u nas), przywleczone przez Pana Gospodarza i położone na ścianę w naszym starym domu, następnie pracowicie wymontowane i złożone w piwnicy, w oczekiwaniu na stosowny moment, no i teraz tuż przed kolejnym rozwinięciem skrzydeł… Nie będę się mógł doczekać, kiedy już naprawdę będą znowu w kuchni. 🙂
Gratulacje Bobiku 😀 Co to za niebywałe egzoty?
Heleno, dlaczego w niewłaściwym kolorze?
Figi kaktusowe. 😯 Zresztą po spróbowaniu mało smaczne.
Awokado, mango, ananas… no, dobra, to bywałe egzoty. 😀
Bobiku, nie umiem przekonać się do awokado 🙁 Mdłe 🙁
Haneczko, mój pierwszy kontakt z awokado też był rozczarowujący (pamiętam do dziś, w Paryżu, przy okazji oddawania znajomym znajomych listu z Polski, który raczej nie mógł pójść normalną drogą) . A potem polubiłem, nawet bardzo, ale właściwie zawsze jadam jako składnik czegoś, nie samodzielnie. Bo to chyba zresztą jest awokada cały sens, że ono dzięki delikatności smaku świetnie się komponuje z różnymi innymi rzeczami.
Najbardziej lubię guacamolę, którą zresztą robię po swojemu, nie ściśle według oryginalnego przepisu. Ale i awokado z krewetkami i majonezem nie jest godne pogardy. No i różnego rodzaju sałatki z udziałem tegoż. Taka najprostsza – z pomidorów, awokado i cebuli, z winegretem. Zawsze chętnie, każdą ilość. 🙂
Co to sa flizy?
Szale orenburskie byly do niedawna albo kremowe, albo takie szarawe – naturalny kolor welny. Mogly tez byc czarne, wdowie.. Ale raczej nie rozowe, blekitne czy zielone. Byly ( i dalej sa) bardzo drogie wiec raczej w neutralnym kolorze , „pasujacym do wszystkiego” – taki szarawo-bezowy, najpopularniejszy. Szal musial byc bardzo cieniutki i „zmiescic sie w skorupce orzecha” a takze caly przejsc przez obraczke.
No, przecież każde dziecko wie, że flizy to kafelki. Ale dorosły, zwłaszcza jeżeli jest sprzed pokolenia frugo, a jeszcze na dodatek z Kongresówki, nie musi wiedzieć. 😉
Jeżeli myślicie, że zapomniałem o lansowaniu mendozy, to się mylicie. Będę lansował uparcie, szczególnie w zestawieniu z porównywalnymi cenowo winami Starego Świata.
Mendozą zdrowie Wasze w gardło nasze! 😆
To ten krzywy ryjek juz nie jest pity?
Owszem, jest, ale nie wyłącznie. 😉 Bo czemuż miałbym się wyrzekać tak cudnej frazy: mendoza na krzywy ryjek. 😆
No przecież nie na krzywy 😯 fliz 😯
Mendoza, reńskie, lager, whatever – ważne że jest pod ręką i pozwala powiedzieć: powodzenia, powodzenia dla wszystkich komu potrzebne… szczególnie dla… 😉
T.
Tinky Winky jest pedalem!
http://wyborcza.pl/5,85858,7080230,19___25_wrzesnia__Wybor_fotoedytora_Grzegorza_Gospodarka.html?i=5
Dzień dobry 🙂 W związku z wytężoną działalnością wypasionych idę wystawić ogon do słońca, czego i Wam życzę. Zbawianie świata niech sobie poczeka. 😀
Poszlem poogladac sobie w Ruderze te cudne floozies, co o nich Bobik wczoraj pisal. Ale w Ruderze skrzynka zaryglowana i nie moglem nawet wizytowki zostawoc. Wiec tylko troche siusnalem na framudze.
Zastanawia mnie troche, ze te floozies sa – jak pisze Bobik – „antyczne”. Jestem Kotem starej daty, ale uwazam, ze floozie, zwlaszcza polozona, to powinna byc tak w okolicach 22 roku zycia, a nie takie co sobie musza nieustannie przed lustrem wlosek po wlosku z brody wyrywac jak moja Stara, bo jej futrem porasta.
No trudno, swiat sie zmienia. Musze isc z postepem.
No, tak Mordechaju, tradycyjnie floozies nie mialy byc antykami, ale swiat sie zmienia.
U nas deszcz, ale nie zanadto mi to szkodzi, bo wczoraj pol dnia przezylam tak, jak nalezy, czyli w Maine. Od razu przy wjezdzie do stanu ma sie tego swiadomosc, w konfrontacji z ogromnym powitalnym napisem: Maine – Life the Way It Should Be (na marginesie: Massachusets po prostu wita, ale niedlugo potem jest zawsze maly napis w kwiatki, „Keep Mass Clean”, czyli slady dziedzictwa purytanow w wersji light). I rzeczywiscie, i spacer po plazy, i obiad ze swiezych ryb, i nawet zakupy takie byly. I piekna Nowa Anglia z pierwszymi czerwonymi liscmi pojawiajacymi sie posrod jeszcze licznych zielonych.
A tu Andrew Sullivan ladnie pisze o Nones, czyli szybko wzrastajacej grupie Amerykanow bez zadnej afiliacji religijnej, co niekoniecznie oznacza ateistow. Nic sie tak temu dobrze nie przysluzylo, jak osiem lat administracji Busha z jego sympatiami do amerykanskich Rydzykow.
http://andrewsullivan.theatlantic.com/the_daily_dish/2009/09/the-coming-age-of-the-nones.html
Milego odpoczywania od zbawiania swiata, Bobiku. 🙂
Takie pół dnia bez kompa czasem bardzo jest przyjemne, ale z niczym nie należy przesadzać. 😉
W tym artykule o Nones jedna rzecz mną absolutnie wstrząsnęła. 61 percent of Nones find evolution convincing, compared with 38 percent of all Americans. ❗ Myślałem, że niewiara w ewolucję ogranicza się do jakiejś węższej czy szerszej grupy kreacjonistów, ale to jest, kurczę, ponad pół narodu. 😯
Ciekawa jestem jak te dane wygladalyby w Polsce. Podejrzewam, ze w ostatnich latach mogly wzrosnac zarowno liczba nones, jak i takich co watpia w teorie ewolucji.
Ja tez wrocilam ze spaceru z gazeta, a przechodzac kolo najblizszego mojego domu kosciola, Sr. Mary’s uslyszalam bardzo ladne spiewy (byla to piesn Jesus Christ The Apple Tree, ktora slyszalam pierwszy raz lata temu w Ameryce i zawsze mi sie bardzo podobala ). W gablocie z ogloszeniami przeczytalam, ze sie odbywa wlasnie Harvest Thanksgiving Service, co mnie nawet troche zdiziwilo, ze jest jakies nabozenstwo dozynkowe w duzym miescie, gdzie uprawia sie glownie kwiatki i i ewentualnie bazylie w doniczce , ale usiadlam na laweczce przed kosciolem i zaczelam sluchac. Piesni byly naprawde piekne i bardzo dziekczynne, zadnej z nich nie znalam, bo i skad, procz tej bardzo mistycznej w ktoroj Chrystus nazwany jest Jablonia. Inne byly mniej mistyczne, bardziej radosnie dziekczynne – za slonce, za deszcz, za snieg, za cykle ciepla i zimna, ktore pozwlaja ziemi kwitnac i wydawac owoce.
Wiec gazety wcale nawet nie otworzylam, tylko siedzialam zasluchana i oczarowana spiewem kongregacji 😆 😆 😆
A tu wyszukalam Jesus Christ The Apple Tree:
http://www.youtube.com/watch?v=xgGvL09QSSQ
Kot Mordechaj odszedl od komputera juz dawno, ale zapomnial zabrac swoja wizytowke.
Mordko, sprawzdiem skrzynkę w Ruderze i wszystko działa normalnie. Nie wiem, czemu Cię nie chciało wpuścić. 😯
He, he, u Pani Kirowniczki dziś jest o koncercie Filharmoników Berlińskich i o tym, jak to sir Simon Rattle podlizywał się Polakom, nazywając ich „najmuzykalniejszym narodem na świecie”. No, przepraszam, ale mi zajady popękały. 😆 Wystarczy wejść do pierwszego z brzegu kościoła w Polsce, żeby się o tej muzykalności przekonać. A jak się jeszcze porówna z kilkoma innymi, naprawdę muzykalnymi narodami, to…
Ech, nie będę dalej, bo pękanie zajadów jest bolesne. 🙄
Moze His Lordship pomylil Polakow z Wlochami? Albo Ukraincami? Albo z mieskzancami Kontynentu Afrykanskiego?
A moze robil jaja z Polakow?
Tak. Chyba robil jaja, ukryte w kwiatach.
MSZ powienien zaprotestowac, bo juz dawni nie protestowal..
Heleno, piekna ta piesn, i do tego moj ulubiony chor. U nas czesto ludzie otwarcie mowia, ze chodza do kosciola tylko ze wzgledu na muzyke (zwykle sa to protestanci). A i zdarza sie uslyszec piesni dziekczynne, kiedy chodzi sie plywac w Walden Pond – jest tam jedna para w wieku bardzo pozno-srednim, ktora po plywaniu spiewa hymns, i bardzo lubie te dni, gdy niedlugo przed zachodem slonca uda nam sie ich zlapac.
Sir Simon ma angielskie poczucie humoru.
A co do procentu osob uznajacych teorie ewolucji, Bobiku, to rzeczywiscie wlos sie troche jezy na glowie – z tym, ze jest jednak spory rozrzut geograficzny w pogladach na ewolucje. Ogolnie rzecz biorac, im dalej na poludnie i od obu wybrzezy, tym bardziej rosnie liczba nie uznajacych ewolucji. Nawet wydawnictwa podrecznikow szkolnych odzwierciedlaja ten stan rzeczy, drukujac rozne wersje dla roznych regionow.
Dobry wieczór. Ja myślę, że to nie angielskie poczucie humoru Sir Simona, tylko po prostu fakt, że z Polaków zna jedynie Szymanowskiego, Chopina i Lutosławskiego. No i jeszcze koncertmistrza swojej orkiestry, pana Stabrawę (i jeszcze paru innych muzyków w orkiestrze). To ja się nie dziwię, że tak myśli o Polakach 😉
No tak – do stwierdzenia o angielskim poczuciu humoru powinnam byla doczepic gwiazdke, ze to byl wlasnie jego przyklad. 😀
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Sir Simon nie tylko nie odwiedzi w Polsce żadnego kościoła, ale i nie zostanie zaproszony na żadne polskie wesele. A ja, dla tak dobrej opinii o naszym narodzie poświęcę już te swoje zajady. 🙂
E, już chyba wyjechał… 🙂
Bobiku, tylko zeby z tego poswiecania Twoich zajad nie zrobilo Ci sie jak Obamie. 😉 Ktos porownal jego usmiech w licznych fotografiach z ronymi miedzynarodowymi oficjelami – i okazalo sie, ze zastygl w jednym usmiechu przy wszystkich. Tu jest krotkie wideo.
http://www.huffingtonpost.com/2009/09/25/barack-obamas-smile-never_n_300144.html
Nie mogę sprawdzić, bo mi się dziś coś porobiło takiego z kompem, że mi się żadne video nie otwiera. 😯 Ale mogę sobie wyobrazić, że Obama jest perfekcjonistą i również uśmiech ćwiczył, ćwiczył, aż wyćwiczył. 🙂
Bobiku, usmiech jest taki sam, tylko przywodcy swiatowi, ich miny i ich malzonkowie, oraz poza Obamy sie zmieniaja. Proroczo to ujrzales i bez video. 🙂 Moze internet sie spowolnil przez wybory w Niemczech? U nas tez zawsze wtedy jest spore obciazenie i wszystko dziala bardzo wolno.
Dzień dobry 🙂 Słońce 😀
Wczoraj kontynuacja klęski urodzaju- dzień brzoskwiniowy. Potem wyjazdowa wizyta, trudna, trzeba było uważać na każde słowo i gryźć się w język 🙄
Na koniec ciąg dalszy serialu „Niedaleko pada Dublin od Londynu, czyli irlandzki b.” 🙁
To irlandzkie b. sa jak angielskie?
Cos w tym jednak jest pocieszajacego, wywolujace jakies takie poczucie fair play.Cierpienie mniej samotne, dojmujace. Moze warto pomyslec o zalozeniu grupy samopomocy Anonimowych Zrujnowanych Wlascicieli B, Ofiar Przemocy Porozumien z Kyoto?
I opracowac jakies Dwnascie Krokow do Piekla.
Zaraz pomysle, jak powinny brzemiec.
Propozje Dwunastu Krokow:
1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec naszego sperztu ogrzewczego, że przestaliśmy kierować własnym życiem.
2.Uwierzyliśmy, że Pozyczka w Banku większa niz ta, ktora potrafimy splacic, może przywrócić nam ciepla wode.
3. Postanowiliśmy powierzyć nasz konto i nasze życie opiece Declana, szeroko pojetego.
4 Zrobiliśmy gruntowne i odważne obliczenie zasobow finansowych, spieniezylismy akcje trzymane na Czarna Godzine.
5.Wyznaliśmy na Blogu, sobie i calemy swiatu jak bardzo jestesmy zdruzgotani.
6. Wyznaczylismy wysoka nagrode za naprawienie B i rozpisalismy w tej sprawie Konkurs.
7. Zwróciliśmy się o w pokorze do hydraulikow Jej Krolewskiej Mosci – z Pimlico Plumbers, aby obejrzeli jeszcze raz nasz B, nie liczac sie z kosztami tego przedsiewziecia
8. Zrobiliśmy listę dotchczasowych hydraulikow, zastanawiajac sie jak ich doprowadzic do ruiny finansowej i zalujac, ze nie znamy nikogo z sycylijskiej Mafii.
9. Zadośćuczyniliśmy finansowo wszystkim, którzy przewineli sie przez nasz dom, z wyjątkiem tych przypadków, gdy obiecali i nie przyszli.
10. Pogodzilismy sie z mysla, ze byly to pieniadze wyrzucone w bloto i ze trzeba bedzie drastycznie zmniejszyc liczbe odwiedzin w sklepach z butami.
11. Zmowilismy modlitwę w intenmcji Bojlera i medytację do coraz doskonalszej więzi z tym sprzetem, jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia
12.Nauczeni ciezkim doswiadczeniem, w rezultacie tych Kroków staraliśmy się nieść posłanie innym ofiarom bojlerow i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.
Dzień dobry. 🙂 U nas niestety jesienne lato pokazało „tu się zgina” i pomaszerowało lewa, prawa w siną dal. 🙁 A o brzoskwiniach już dawno ani widu, a ni słychu. Ale nie ma tego złego – jak pogoda coś nie taka, to się przy kompie więcej siedzi. 😉
Założenie grupy sampopomocy bojlerowej bardzo wskazane. Ja co prawda jeszcze się nie zapiszę jako pełnoprawny członek (i obym nie musiał), ale mogę współczująco towarzyszyć. A poza tym jeden nie całkiem dobity przyda się, żeby skakać po piwo. 🙂
O, widzę że 12 Kroków już macie. 🙂 To tylko dodam do punktu 8, że w braku znajomości z mafią sycylijską można wykorzystać przyjaźń z Czeczenami.
Moi Czeczeni mi kiedyś zaproponowali pomoc, kiedy mój brat i jego kumple zostali pobici przez grupę tzw. ruskich Niemców. Ponieważ biła grupa, i to w ciemności, chłopcy nie byli w stanie powiedzieć, kto konkretnie od kogo dostał w zęby. A członkowie grupy konsekwentnie mówili „to nie ja. Ja tam wprawdzie byłem, ale nie biłem, bili inni”. A którzy inni? Ja tam nie wiem. No i wymiar sprawiedliwości sprawiedliwie uznał, że skoro nie wiadomo, kto dokładnie bił, to nikogo skazać nie można.
Czeczeni na wieść o tym wyroku popukali się w głowę, no bo kto normalny z taką sprawą do sądu idzie i zapytali, czy mają to załatwić po swojemu, czyli skutecznie. Ja wtedy jeszcze nie znałem Kota Mordechaja i nie korzystałem z jego światłych życiowych nauk, więc głupio i praworządnie przestraszyłem się i poprosiłem, żeby dali spokój. Ale dziś, gdyby mi Pimlico Plumbers wyszarpali z kieszeni wieloletni przydział butów i zostawili sam na sam z zepsutym b., to chyba by mi praworządność przeszła z kretesem i bym jednak poprosił o załatwienie po swojemu. 🙄
W Kroku Osmym mozna wstawic taka mafie, ktora jest w najblizszym zasiegu reki i marzen. Zwlaszcza, ze i tak spelnia ona jedynie role rekwizytu z marzen, a ktos doswiadczony bojlerem nie jest zazwyczaj w stanie wykonac prawdziwego ruchu, bo ma palce zgrabiale od zimna i smierdzi z wielodniowego braku kontaktu z ciepla woda i mydlem.
Córasek mało wyrywna do mafii 🙁 , popełniliśmy błędy wychowawcze 🙁 Ale zwołała zebranie dotkniętych b. Na ręce właściciela lokalu zostanie przekazane solidarne ultimatum „Zero b. – zero kasy za ciepłą wodę”.
Idę zapytać winogrona, czy już chcą do gąsiora. Mam kłopot z pigwą. Pierwszy raz ma owoce, nie wiem jak poznać, czy już dojrzały. Czekać aż spadną?