Fakty dokonane
Myszy wiedziały to już wcześniej. Z maniacką zapobiegliwością upychały w swoich podziemnych i podpodłogowych magazynach kilogramy ziarenek, utykały szczeliny zatrzymanymi w locie ptasimi piórkami i staczały nie zawsze bezkrwawe bitwy w obronie co lepszych zimowych kryjówek. Tak, myszy dobrze zdawały sobie sprawę, że koniec lata jest drobnym oszustem, który weźmie na lep miodowych słówek, naszepcze, naprzymila się, naobiecuje, a potem ni stąd ni zowąd rozpłynie się w chłodnej czerni coraz wcześniej zapadającego wieczoru, nie zostawiając nawet listu pożegnalnego. Ale Kozie brakowało tego odwiecznego instynktu, który kazał traktować koniec lata z należytą ostrożnością, nie dowierzać mu i liczyć się z jego kompletnym brakiem odpowiedzialności.
I oto stała wobec faktów dokonanych: kilku ostatnich, strząśniętych przez ulewę jabłek, nadjedzonych przez ospałe biedronki, róży, której głowa rozsypała się od jednego dmuchnięcia, mysiej bieganiny. Krzesła ogrodowe zrzucały letnie okrycia i wskakiwały jedno w drugie, jakby tak przytulonym do siebie łatwiej im było obserwować zabawę słupka rtęci, który urządził sobie zjeżdżalnię w środku zaokiennego termometru. Zapomniane na balkonach swych kolczastych siedzib jeżyny zasychały powoli, mimo lejących się na nie co dzień deszczowych wodospadów. Olejek do opalania uciekł w głąb szafy i zerwał wszelkie kontakty z otoczeniem. Coś się działo. Banalna, domowa przestrzeń zaczęła być nagle pełna znaków, których Koza nie umiała jeszcze rozszyfrować, ale w jakiś sposób była pewna, że są przeznaczone dla niej.
Patrzyła na znoszone do piwnicy słoiki, na triumfalny przemarsz suszącego się prania przez kuchnię i bezskutecznie próbowała nie poddawać się ogarniającej ją fali niepokoju. Nie, żeby się bała. To był jakiś inny niepokój. Trochę w nim było poczucia, że teraz wszystko będzie inaczej, trochę déjà vu, trochę niecierpliwego oczekiwania. Wiatr poświstywał przez zęby w ciemnym szybie nad jej głową, gałęzie znacząco stukały w szyby, przypominając o jakichś tajemnych, rogato-drzewnych konszachtach i starając się zwrócić na siebie jej uwagę, ale to wszystko nie było takie istotne. Liczyło się tylko to rozpięte między ścianami, rozwieszone na poręczach foteli oczekiwanie.
Snujące się po pokojach pokraczne postacie, opatulone niezliczonymi warstwami swetrów, spoglądały w jej stronę wzrokiem tęsknym i łakomym zarazem. Bukowe szczapy układały się w objęciach dębowych, tuż pod jej nogami. Nie chciała przywiązywać do tego wagi. Czekała na coś innego, większego, co zawładnie całym jej kozim jestestwem, porwie, zagarnie, rozpali do czerwoności.
Ktoś podszedł do niej, wyciągnął popielnik i oznajmił z zadowoleniem: „pusty!”. I nagle już wiedziała, bez cienia wątpliwości, tak jakby rządek hieroglifów ułożył się jej znienacka w hasło napisane zwykłym, oswojonym alfabetem. Szelest papieru zmieszał się z ponaglającym szeptem zapalniczki. Koza zadrżała, szczęknęła ryglem i przymknęła drzwiczki z rozkoszy. Tak! Nareszcie! To był ON ! Początek sezonu grzewczego!
ciepło (pod kołdrą, więc wracam…)
ps. Bobiku, od razu tam odmówiono…
Happy Divali! I podziekowania za zyczenia. 😀
Samosy wkrotce dorzuce do zestawu Jotki, to wyjdzie nam multikulturalnie. 🙂 Reszta jest przygotowana tak, ze tylko wrzucic i samo sie zrobi, a trzy rodzaje dhal juz sa calkiem gotowe, podobnie rasam. Mozna spokojnie sepic, Bobiku i wszyscy. 😀
Tylko musze zaprotestowac przeciwko nieslusznym oskarzeniom wobec Chinczykow. Otoz uszka do filizanek stanowczo wymyslili Europejczycy, podczas gdy Chinczycy wymyslili same czarki. Tradycyjne chinskie filizanki byly – i do dzis w duzej mierze sa – bezuszkowe. Podobnie japonskie.
A teraz znikam w kuchni, posilajac sie tym, co podala Jotka. 😀
Herbatka z konfiturą dla Królika raz!
Herbatka z wędzonką dla Bobika i zraz!
Jak są jeszcze jakieś zamówienia to szybko, zanim przekażę do kuchni! 😆
Nie zauważyłem, że w międzyczasie pojawiły się świąteczne dania.
No to rzucam się sępić, w ramach podziękowania cytując starą maksymę: kto chętnie danie, dwa razy danie. 😀
Chińczykom wspaniałomyślnie daruję, jak niewinni. 😉
Herbatka z Klosterfrau Melissengeist dla Marylki raz!
Herbatka z rumem dla KoJaKa raz!
To może jeszcze zamówię termofor dla fomy, żeby mu pod tą kołdrą nie wystygło? 😀
KoJaKu, rum biały czy brązowy? Cukier zwyky, trzcinowy, czy bez?
Kuchnia się jakoś dziwnie upiera, że chce znać takie szczegóły. 🙂
Zastanawiam się, czy w ramach serwowania świątecznych dań wrzucić nowy wpis, czy też uważacie, że na dziś mamy dośyć potraw i lepiej zostawić wpis na jutro, nie przerywając imprezy przenoszeniem się w nowe miejsce?
Jutro, Bobiku 🙂 Ciepłych światełek wszystkim 🙂
Monice i wszystkim obchodzacym – szczęśliwego i świetlistego Divali. Mamy tu piękny słońcem prześwietlony choć chłodny jesienny dzień posyłam więc wszystkim potrzebującym trochę tego słońca a świeczki zapalimy naszym wieczorem.
Natychmiast łapię w zęby trochę teksańskiego słońca od Wandy (nie wszystko, nie wszystko, dla innych też starczy) i rozmieszczam w kilku strategicznych punktach, żeby mi się okolica rozświetliła i ogrzała. Może nawet moje suszące się od przedwczoraj pranie skorzysta? 🙂
Zaczynam coraz bardziej lubic herbatke. Pije ja bez dodatkow. Nie wypada mowic dobrze o jedzeniu oferowanym przez linie lotnicze, ale BA naprawde potraktowalo nas wspaniala herbata na pokladzie.
Rosjanie chyba tez pija swoj czaj ze spodka lub szklanki, bez uszek.
Dzieki za sloneczko, Wando. Dodam, ze spedzilismy kilka wspanialych dni w poludniowej Francji. Mam nadzieje, ze twojej corce sie tam dobrze wiedzie, piekny kawalek swiata.
Bo uszka to najlepsze w barszczu. I w takim towarzystwie to mogą sobie być nawet w filiżance. 😀
Herbatę ja od zawsze uważałem za najgenialniejszy wynalazek w dziedzinie płynów. No i pasuje do wszystkiego, nawet bardziej niż tarty ser. 😉
Też bez dodatków, bo szkoda psuć dary boże. 🙂
Bobiku, jeżeli ta herbata będzie przyrządzana w kuchni, to ja … biorę co dają 😉
Bobiku, nie wszystkie blogowe rozmowy czytalam podczas wakacji, ale nie sposob nie zauwazyc, ze choc niektorzy pojawiaja sie rzadko z roznych powodow, to wcielo Helene i Mordechaja. Tymczasowo mam nadzieje?
Usmazone i bardzo chrupkie samosy w duzych ilosciach gotowe do herbaty, tak jak ja kazdy lubi. 🙂 Nadzienie wegetarianskie (tradycyjne) i miesne (to i Bobik zwlaszcza nie bedzie poszkodowany). A co do herbaty jako najgenialniejszego plynu – zgadzam sie z Bobikiem, zwlaszcza, ze przy tylu odmianach mieszankach, a nawet dodatkach (jak kto lubi) i sposobach podawania ten jeden maly krzaczek rzeczywiscie zawojowal swiat.
Wando, dziekuje – porcja slonca z Texasu doszla. A pare ostatnich dni nadawalo sie od rana do palenia lampek i swieczek! 😀
Ide dalej wytwarzac, tylko gdzies mi zapadly w czelusci lodowki listeczki curry, bez ktorych wiele potraw nie moze sie obyc, zwlaszcza jesli sa z poludnia Indii, ale nie tylko, bo teraz i w Indiach jest moda na potrawy z innych regionow.
Kroliku, Helena na Florydzie, a Mordechaj jako Kot jednak chodzi wlasnymi drogami… Bardzo juz ich brak.
Herbata jak najbardziej, ale jak dla mnie to w filiżance. proszę. Jedyne ustepstwo, jakie moge zrobić zrobic w kierunku szklanek, to szklana filiżanka. Z uszkiem.
Z dzieciństwa pamiętam, takie szklane filiżanki, bardzo cienkie u mojej cioci i podawanego w nich Early Gray’a. Plus szarlotka na kruchym spodzie z dodatkiem utartej róży. Nie mam pojęcia skąd ciocia w głębokiej komunie wytrzasnęła te filizanki, nigdy potem,takich nie widziałam. A herbata Twinings oczywiście z Pewexu!
Och Wando TX, jakby mi sie tu trochę słońca przydało, leje juz czwarty dzień….
KoJaKu, czy to przypadkiem nie jest ucieczka od wolności? Znaczy, od wolności wyboru? 😀
A co będzie, jak kuchnia dostarczy kubek pełen niesłodzonego rumu, do którego od niechcenia kapniętych będzie kilka wątłych kropelek herbaty? 😉
Filiżanka z uszkiem dla Sąsiadki rrraz!
Tylko nie wiem, skąd my w dzisiejszych czasach weźmiemy herbatę z Pewexu? 🙂
U mnie nie jest dostatecznie zimno i ciemno na herbate z rumem. Ale wyglada na to, ze zonie moglaby dobrze zrobic taka rozgrzewka, podana we wlasciwym naczyniu.
Zono, mam nadzieje, ze Pluto-Krakowskie dni sie rozjasnia wkrotce.
Helena na slonecznej Florydzie? Good for her.
W moim rodzinnym domu pilismy herbate w szklankach i kubkach. Filizanki tylko od wielkiego dzwonu. Herbata w naszych szerokich filizankach szybko stygla. Co ja bym dala za szarlotke na kruchym spodzie z roza do herbaty w dowolnym naczyniu w tym momencie…
Wydaje mi sie, ze slowo filizanka wygralo kiedys konkurs na najladniejsze slowo w jezyku polskim.
Zono, ja tez we frakcji uszkowej, przynajmniej do czarnych herbat, ktore parzy sie i pije w wyzszej temperaturze niz chinskie. Chinskie i japonskie moga byc bez uszek, ale tez jednak w filizankach, o ile to mozliwe. I dosylam slonce od nas, zeby paczka przez Atlantyk byla odpowiednio wzmocniona.
Listki curry jednak sie znalazly. Uff, bo juz myslalam, ze trzeba bedzie po nie wyskakiwac do sklepu.
Króliku ( jak będziesz w Polsce to zapraszam na szarlotkę z różą. Szarlotka i filiżanka – ładna zbitka do nauki polskiego!
Przez lata mój Tato sam przygotowywał róże, przecierając płatki w maszynce do miesa. Surealny widok. Teraz kupuję, u Gałganka na Karmelickiej ( wiesz Bobiku, prawda?)
vitajcie! Po zjedzeniu 4 śniadań 3 obiadów i 5 kolacji i uzupełnieniu lektury gazetowej / nie każdej :(/ piszę co następuje. W Polityce o zgrozo red. Ludwik S. szturcha mnie patykiem. Z Jego wypowiedzi wynika że mieszka w Nowy YOrku a znajomi to pracownicy lub bywalcy uniwersytetów lub elit 🙂 Szczerze zazdroszczę. 🙂
A pewnie, że wiem. Póki Ciocia żyła, chleb podczas pobytów w Krakowie był zawsze od Gałganka. Teraz przypominamy sobie o pieczywie zwykle koło północy, więc zostaje tylko Oczko. 😉
Nawet nie wiedziałem, że Gałganek ma różę na składzie i zawsze latałem po nią do Pszczelarza na Plac Szczepański. Trochę dalej, ale fakt, że przy tym zawsze jeszcze kilka słoików miodu dla taty przytargałem. 🙂
super kawał red. R. Grońskiego/ podobnie mówi mój mąż. Pewnie to znajomi 🙂
Ludwik S, mieszka we Francji, sama nie wiem czy to lepiej niż czy gorzej niż w Nowym Jorku…. A ze sam na Uniwersystecie pracuje to takie ma koleżanki i kolegów z pracy.
Ale jeszcze nie czytałam. Dlaczego Cie Jarzębino szturcha?
Jarzębino, myślisz że nowojorskie elity są takie godne pożądania? Jeżeli wierzyć Woody Allenowi, to to przecież neurotyk na neurotyku i neurotykiem pogania. 🙂
Nie wiem czy pamiętacie jak pisałam że kto wytłumaczy mi jak to się dzieje że w telewizorni coś widać będzie moim nauczycielem 🙂 I mam za swoje, w ostatniej Polityce red Bendyk tłumaczy i tłumaczy ale ja nic z tego nie rozumiem . Poczytam jutro może coś do mnie dotrze 🙁 .
Bobiku , a tobie sie przypadkiem Gałganek z Pochopienim nie myli? To prawie obok ale Gałganek to cukiernia, a Pochopień piekarnia!
Idę poszukać, z czym mogę zapiec kalafiora. Pieczarki odpadają, bo nie mam armat. 🙂
żono sąsiada 🙂 otóż, wyśmiewa się z seriali w których pokazywane są środowiska małomiasteczkowe. Prawdę mówiąc nie oglądam ich chociaż zdarza mi się czasem któryś odcinek zobaczyć . Więc wiem o czym one opowiadają . Nie wiedziałam ani gdzie mieszka Pan Red ani czym się zajmuje ale sorka / mój angielski początkujący / trafiłam w dziesiątkę. Otóż Panie Ludwiku tak właśnie wygląda życie w małych miejscowościach. Nie jest w tym nic złego że takie jest. Moje pytanie brzmi skoro jest nieładne to kto ma je zmienić ? 🙂
Jarzębino, jak Ludwik S nie lubi seriali o małych miasteczkach albo nie lubi małych miasteczek to jego problem! Ja tam lubię i seriale i miasteczka prowincjonalne. Czasem nawet mysle by wynieść się z Krakowa w jakieś bardziej kameralne miejsce.
tak ,,, powinnam pojechać do Ameryki bo tam ponoć jest dużo pachnących dolarów/ tak mówiła moja Babcia/ Tak na serio to dookoła mnie też jest dużo neurotyków i tym podobnych. 🙂 A filmu W. A. lubię bo widać w nich że człowiek ten wie to i owo o psychice ludzkiej 🙂
żono , masz rację zrób tak 🙂
Te Dolary to chyba były pachnące za dawnych czasów, np zapachem herbaty w Pewexu. Ale teraz ! Kryzys a dolar po trzy złote, chyba nie warto. Chyba , żeby zamieszakać w jakim amerykańskim prowincjonalnym miasteczku?
gość przyszedł pa 🙂
No faktycznie, skleroza szczeniacza! Pewnie że piekarnia to Pochopień. Od Gałganka było zawsze drożdżowe na niedzielę.
Ale oni tak prawie tuż obok siebie, to mogą się pomylić. 😉
Zono, b. dziekuje za zaproszenie na szarlotke z roza.
Bobiku, jako kalafiorowa purystka, zapiekam tylko pod beszmelem. Czy mozna jeszcze zapiec w czyms innym?
Bedac z wizyta w Kazimierzu nad Wisla jakies dwa tygodnie temu, myslalam jak musi byc fajnie mieszkac w malym miasteczku, ale obawiam sie, ze to ma sens jak sie mieszka, a takze pracuje lub uczy lokalnie. Wychowalam sie w Falenicy (20 km od centrum Warszawy) i od 14-go roku zycia do wyprowadzki z Falenicy jako 28-latka, to wlasciwie tylko spalam w Falenicy, a znaczna czesc czasu spedzlam na dojazdach. Pamiec o zmorze tych dojazdow powoduje, ze staram sie mieszkac zawsze w srodmiesciu.
Kontempluje obiad.
To ja mam właściwie odwrotnie. Wyrosłem w dużym mieście, od pewnego momentu w ścisłym jego centrum, a teraz mieszkam w małym miasteczku. I stwierdzam, że każda z tych opcji ma zalety i wady. Więc w gruncie rzeczy chodzi tylko o to, co komu bardziej pasuje.
Kalafiora zapiekam też najczęściej pod beszamelem, przyprawionym obficie cytryną, pieprzem, estragonem i gałką muszkatołową, ale z reguły coś jeszcze oprócz kalafiora pod ten beszamel wkładam. Dziś były to resztki z lodówki, czyli plasterki cieniutkiej parówki lekko podsmażone z cebulką i duża zielona papryka. Ale robię też wersję z pieczarkami, zapiekaną pod sosem grzybowym, która przekonałaby chyba najzawziętszych nawet purystów. 🙂
Ja z b. małego miasteczka, teraz wsiowa jestem. „Plebanii” nie znam. Tak kretyńskich dialogów w życiu nie słyszałam.
Zdecydowanie uzywam za malo przypraw. Dzieki za kalafiorowe sugestie, Bobiku. I zgadzam sie, ze punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia.
Po dlugiej kontemplacji obiad mi wyszedl tradycyjny: bitki ze schabu, ziemniaki i salata.
Kazano mi u Pani Kierowniczki opisać moje spotkanie z jentykiem. No to opisałem, a potem sobie pomyślałem, że może Wy też chcecie wiedzieć, jak to było… 🙂
Pod kawiarnianym, chwiejnym stolikiem
spotkał się kiedyś Bobik z jentykiem.
Jentyk był w cętki (pewnie po trawie)
A Bobik trzeźwy całkiem… No, prawie.
Jęli omawiać sieriozne sprawy
(jentyk wciąż w cętki, pewnie od trawy),
aż w świadomości nagłym wybuchu
kapnęli się, że są na podsłuchu.
To agent na nich zarzucił wędki
(jentyk po trawie, więc dalej w cętki),
żeby ze zwykłej, słownej erupcji
im sprokurować zarzut korupcji.
Bobik za łeb się złapał: o rany!
Jentyk? No dobrze, skorumpowany,
Lecz ja? No, żebym starości dożył –
oferty żadnej nikt mi nie złożył.
A przecież ze mną łatwo jak z dzieckiem,
tu niepotrzebne wisty zdradzieckie,
Starczą serdelki czy salcesony,
bym w ciągu sekund był przekupiony.
Byłby tak dalej rozprawiał z krzykiem,
lecz go zwinęli, razem z jentykiem.
Na szczęście w jednej celi zamknęli –
nie będą nudzić się przy niedzieli.
Pewnie wypuszczą wkrótce, we wtorek,
więc obaj sprawę biorą z humorem,
lecz Bobik (trudno, młody a głupi)
marzy, że wtedy ktoś go przekupi. 😉