Zanim strzeli

śr., 30 grudnia 2009, 22:28

Czekamy, czekamy… Szampan w okresie lodowcowym (tzw. glacjał), kawior w Permie, bażanty na kredę… Jeszcze tylko podsumować trzeba. Kurczę, fatalny bilans. Wredny był ten rok – naurągał, naśmiecił, nabroił. Ale nic to, przecież od jutra wszystko się zmieni, wszystko będzie jaśniejsze i prostsze. Otworzą się bramy niebios, przybędzie na koncie, ubędzie w biodrach, a na Bugu we Włodawie zakwitnie tysiąc kwiatów.
Czekamy, czekamy… Już wkrótce zaczniemy odliczać. Strzelą korki, strzelą hamulce. Okaże się, że triumf nadziei nad doświadczeniem to nie tylko małżeństwo. Rzucimy się na szyje znajomym i nieznajomym, zaczniemy im wylewnie życzyć wszystkiego najnowszego w dobrym roku…
Znacie? Znamy. I właśnie dlatego, że znam i wiem, co będzie dalej, postanowiłem tym razem nie przesadzić. Moje życzenia ograniczą się do tego, żeby w nowym, 2010 roku wszystkich ominęło takie przebudzenie, jak jednego z moich kumpli.

Budzę się w roku dwutysięcznym z dychą,
patrząc, gdzie rajski zerwać mogę owoc
i widzę, słyszę, czuję… niech to licho!
Wszystko tak samo, bez zmian, jednakowo.

Tak samo głupi jestem jak przedwczoraj,
ta sama pchła mi krwawicę wysysa,
obok Sodomy ta sama Gomora
i – prawdę mówiąc – dziś też mi to zwisa.

Tak, cały grudzień czekałem zawzięcie,
że od pierwszego kobiety, kokosy,
że się na ostrym wyrobię zakręcie
i na łysinie wyrosną mi włosy,

że w telewizji coś rzekną do rzeczy,
że papież wreszcie pomyśli: tak trzeba
i się pozwoli od dziś zabezpieczyć
przed rozmnożeniem – nie ryb i nie chleba,

że prezydenta pokochać się uda,
bo przeanieli się w sposób gwałtowny
i że mi sama posprząta się buda.
Tak, w zbieg tych zdarzeń wierzyłem cudownych.

I już po pierwszym. I wszystko zamknięte,
goryczy żaden dziś klin nie osłodzi.
Że co? Że zmiany? Nothing, nada, niente.
Jak zwykle w Nowy Rok. Więc o co chodzi?