Przepisowy wpis
– Ludziom to dobrze! – powiedział marudnym tonem Bobik – Im przepisy, ustawy i inne takie na coś pozwalają, albo czegoś zabraniają. A nam to tylko zabraniają. To niesprawiedliwe i upokarzające!
– Noo… To prawda, że nam wolno wiele mniej – przyznała Labradorka. – Ale żeby zaraz upokarzające?
– A widziałaś gdzieś napis Ludzi wprowadzać nie wolno? Nawet na klatce z lwami takiego nie ma. Co najwyżej bezosobowo, wstęp wzbroniony, albo zabrania się pod karą… Ale czego się zabrania?
– Deptać? – podsunęła Labradorka, przypomniawszy sobie napis na okolicznym skwerku.
– Nieprawda! Zabrania się karmić! Czyli niby zabrania się ludziom, ale tak naprawdę znowu godzi to w zwierzęta!
– Ale przecież tobie wolno wylegiwać się na kanapie – spróbowała złagodzić rozżalenie szczeniaka Labradorka.
– I co z tego? Tylu innym psom nie wolno. A dyskryminacja ze względu na mokre łapy? Wylegiwaniem rządzi widzimiś, a nie jakiś uczciwy paragraf, nie ulegający wahaniom nastrojów.
– Ale wiesz, – powiedziała ostrożnie Labradorka – dość trudno wprowadzić takie przepisy, z których wszyscy, co do jednego zwierza i człeka, byliby zadowoleni.
– Nic mnie to nie obchodzi! – mruknął Bobik i zwinął się w precelek, dając do zrozumienia, że na racjonalne argumenty jest dziś impregnowany. – Jak przepisy są złośliwe i niemiłe, to je trzeba przepisać na nowo. Włącznie z kulinarnymi. Tak, żeby były dobre dla psa.
Przepisy straszną są wredotą,
dobrego nie mam o nich zdania,
bo one żyją tylko po to,
by przyjemności mi zabraniać.
Tu nie wejdź, tam nie podnoś nogi,
od mięsa ćwierci precz z łapami,
na sofie snem nie zaśnij błogim –
to granda, mówiąc między nami!
To sytuacja dość kijowa,
czyli do de (uczciwszy uszy),
gdy ciągle trzeba kombinować,
jaki znów przepis się naruszy.
Spacery robią się torturą,
bo gdzie się stąpnie, wszędzie zakaz,
niebo nad głową zwisa buro
i chce się tylko siąść i płakać.
Więc bym wyjść z domu się odważył,
rzeczywistości mógł się nie bać,
to taki przepis mi się marzy,
że wszystko ma być tak, jak trzeba.
Lecz… Szczerze? Małą mam nadzieję,
że z taką wyjdzie ktoś ustawą,
bo psu wiatr zawsze w oczy wieje,
czy patrzy w lewo, czy też w prawo.
Ale nie wiecznie przepis żywy
i ta radosna myśl mnie krzepi,
bo z psiej, przyziemnej perspektywy
dobry jest tylko martwy przepis.
To skoro przepis jest niedobry,
A sytuacja tak kijowa –
Może, Bobiczku, wyjść z tej „Kobry”
I na przepisa zapolować? 🙄
Dobra wiadomosc dla Ulubionego Psa! Trzymam pod lozkiej mojej Starej caly stos Martwych Przepisow, zakurzonych, zapchlonych, lezacych odlogiem. <zna w nich brac i wybierac. Szef Kuchni poleca szczegilnie nastepujace przepisy:
1. Wycieranie mokrych lap na wycieiaczce i zwiazany z tym
2. zakaz tarzania sie w poscieli w stanie mokrym i zabloconym
3. cos w kwestii skakania po akwarium – martwy jak gwozdz w trumnie, bo akwarium juz dawno zostalo oddane, bo rzekomo „nie dalo sie pogodzic” czegos tam z Kims tam.
4. spanie na stole obiadowym
5. Sciaganie upieczonej kury (baraniej nogi, rozbefu) na podloge
6. Rzyganie na persy lub nie przeczytana gazete
7. Wyciaganie nitek z tapicerki
8. Zakaz biegunki na tapicerke lub haftowane poduszki
9 Znoszenie upolowanej zwierzyny do domu
10. Wychodzenie z domu po zapadnieciu zmroku
11. Wycie po dziesiatej wieczor,
12. Walenie Brata Pickwicka po nosie (well, Pickwicka nam juz zabraklo, Kocie swiec nad jego dusza!)
13. Drapanie Pani Dochodzacej
14. Szczanie za firanka
15. Wywracanie kuwety
16. Skakanie na choinke
17. Wylawianie z wody protezy Babci i nocne halasowanie nia na podlodze.
18. Latanie po mieszkaniu z biustonoszem Starej, zwlaszcza jak sa goscie.
Jak widzisz Bobiku mam tych martwych przypisow od groma i troihe, a niektore sa martwe juz tak dawno, ze juz ich nawet nie pamietam.
Przyjdz, wybierz…
Na polowanie jak polecę,
to z góry wiem, że nawet nie pis-
nę, gdy z bagiennych jakichś niecek
łowiecki mi wyskoczy przepis. 🙁
Mordko, przyjdę i wybiorę, ale dopiero po kolacji. Sam rozumiesz, siła wyższa… 😉
W nawiązaniu do „tam nie podnoś nogi”. Zdjęcie zrobiłam przy wejściu do parku w Bielefeld: http://musicavocale.wrzuta.pl/obraz/9qVhnFmrHfk/park_w_bielefeld_tam_nie_podnos_nogi
Wpadam tylko połaskotać Pajacyka. Muszę uporać się ze zgryzotą. Wszystkim, lepszego 🙂
Haneczko 🙁 Razem z moja Stara trzymamy za lapke 🙁
haneczko, też trzymam 🙁
Co do podnoszenia nogi, zdjęcie jest niestety na papierze i w posiadaniu mojej siostry, ale dałam się sfotografować w toalecie dla psów – małym odgrodzonym miejscu z napisem „WC Hunden”. Z podniesioną nóżką oczywiście 😉
przyznam, że nie przeczytałem, bo mi literki migają, ale czy jest przepis, że trzeba wpis przeczytać od początku do końca? nie ma, więc jestem poza prawem i tyle mnie widzieli, ha!
Ja jestem najwazniejszy, kurdemol, i Tusk mi nie podskoczy!
http://wyborcza.pl/1,75248,7529131,Prezydent_Kaczynski__ja_tez_bede_w_Katyniu.html
Biedna Haneczka. 🙁 Jeżeli te zgryzoty mają jakąś nogawkę, za którą można je szarpnąć, to ja bardzo chętnie. A jak nie mają, to przynajmniej cztery kciuki potrzymam, żeby jak najszybciej przeszły.
Pewnie, że Tusk Kaczorowi nie poskoczy, bo skakać w dół jest wiele trudniej niż w górę. 🙄
Ale ja się bardzo cieszę, że PP ma się zamiar starać o wizę, żeby jako najwyższy przedstawiciel RP brać udział w uroczystościach, bo to znowu będą jaja jak berety.
Myślę, że rosyjski rzecznik Pieskow (jakie piękne nazwisko!) ubawi się nie gorzej ode mnie. 😆
Musze powiedziec, ze w pewnym sensie PP moze przywrocic optymistyczna wiare w stabilnosc tego swiata, w przewidywalnosc wydarzen i wypowiedzi, w rozwianie egzystencjalnych lekow, co do kontynuacji sytuacji i osob. Mozna byc rownie pewnym, ze popelni jakas gafe, jak tego, ze jutro tez slonce wstanie (nawet jesli przez chmury)… 😉
Z przepisow dla ludzi, Bobiku, lubie ten z Wholefoods: „Nie wchodzic bez koszuli/bluzki, boso, lub na wrotkach”. 🙄
Haneczko – niech zgryzoty jak najszybciej odejda…
Jaja beda. Bo przeciez wizyta jest na szczeblu premierow. Wiec jak nie bedzie Miedwiediewa, to bedzie okropna obraza, ze prezydent Rosji sie nie stawil, podczas kiedy Kaczor sie pofatygowal . Oczywoscie mozna Kaczorowi odmowic wizy. Nooo, strach pomyslec….
Moze byc jeszcze trzecie rozwiazanie – Tusk nie wpusci go na samolot…
Jesli chodzi o przepisy ludzkie, to Stara mi opowiadala jak ktoregos dnia, wysiadajac z metra na stacji Temple zobaczyla nowa, ogromna metalowa tablice z napisem, zato nie podpisana: Nie karmic golebi. Sa jak latajace szczury!
Bardzo ja to oburzylo, wiec kiedy wieczorem wracala z pracy, miala juz przygotowany czerwony grubasmy flamaster, ktorym dopisala: Sam jestes szczurem, kimkolwiek jestes.
I podpisala: Golebie.
Uczynila to pod oslona nocy. 😈
“Nie wchodzic bez koszuli/bluzki, boso, lub na wrotkach”
Ojej, no to jak? 😯 Ciekawe, czy można na szczudłach lub na czworaka 🙄
Znowu muszę dziś żebrać o dostęp do laptoka. 👿 Niby on teoretycznie nie jest mój, ale już tak dawno sobie go przywłaszczyłem, że praktycznie jest. A czymże wobec praktycznego prawa własności jest tak błahy argument, że ktoś na laptoku musi pracować?
Niby mógłbym sobie pójść do tego kompa na górze. Ale po pierwsze tam jest chłodniej (brrrr), a po drugie trochę inna klawiatura, przy której wszystkie moje automatyzmy okazują się zawadą.
Zastanawiam się, czy nie zastosować metody prezydenckiej i nie powiedzieć po prostu jasno i wyraźnie, że to ja jestem najważniejszy! 👿
Ciekawe, dlaczego bez koszuli nie wolno, a bez gatek wolno? 😯
Bobiku, powołaj się na prawo zasiedzenia. Według mnie, już dawno tego laptoka zasiedziałeś. A z tym „nie wolno” to bardzo ciekawa sprawa, bo od razu otwiera pytanie, co wolno. Logika nakazywałaby sądzić, że wolno wszystko poza tym, czego nie wolno. Czyli na szczudłach i bez gatek chyba wolno.
Co do gatek, Bobiku, to licza chyba jeszcze na resztki purytanizmu na i na Evangelical Christians… 🙄 Na szczudlach sie nie da, ze wzgledu na stropy i drzwi, a raczkujace dzieci juz w Wholefoods widzialam… 😉
Wydaje mi sie, Mordko, ze Helena tez z tych, co dopisuja brakujace apostrofy pod oslona nocy… Albo niedlugo zacznie to robic. 😆
Ja tego laptoka nie tylko zasiedziałem, ale i zasypałem okruszynami, zapryskałem winem, klawisze mu tak starłem, że mało co widać, no i pamięć mu wypełniłem niemal do imentu. Trudno o większe poświęcenie w celu zawłaszczenia. To absolutnie powinno być uznane przez każdego dysponującego choćby odrobiną zdrowego rozsądku i mającego wrażliwe serce sędziego! 🙄
A propos wina, to idę sobie nalać. Pyszny chilijski cabernet. Ktoś chętny?
Od skreslania apostrofow jest E., ktora, choc na codzien nader spokojna, czasamo dostaje list z jakiegos urzedu i wpada w szal na okolicznosc „its” i „it’s”. Kiedys powiedziala nawet, ze nie zamierza glosowac na jakiegos durnia, bo w jego ulotce roilo sie od szkaradnych bledow ortograficznych, a byl ponoc nauczycielem.
Ale to jeszcze nic. W zeszlym tygodniu pokazywano duzy plakat polityka z UKIP, na ktoprym duzymi wolami bylo napisane „VOTE FOR BRITIAN!” Sporo bylo w dziennikach telewizyjnych rozweselenia….
Och, musze poleciec po wino, bo mi zaraz sklep zamkna!
Bardzo mily merlot chilijski, przeceniony o polowe z £9. Chyba trzeba bedzie jutro zrobic zapas.
Chilijczyki, nie dość, że kieszeni nie pustoszą, to naprawdę dobre.
To ja poproszę tego chilijskiego caberlota. 🙂
Jak odpowiednio dużo wypiję, to mogę głosować i na brytana, czemu nie. 😆
Rozlewam wszystkim!
Po dwóch łykach caberlota brytan wydaje się być nawet dobrym kandydatem.
Mordko, szkoda dobrego wina na rozlewanie. Lepiej nalej 😆
Vesper, no to brytan na prezydenta, a francuski piesek na premiera. Albo odwrotnie. 😀
Byle nie Kaczy Ryj.
Może być. Jeszcze dwa łyki i w ogóle będzie wszystko jedno, kto i na kogo.
Ojoj, powyższe dotyczyło alternatywy brytan/pekińczyk. Drobiu nie brałam pod uwagę, aż tak pijana nie bywam.
No niee, głos na drób to ja oddaję tylko w czasie posiłków. Wtedy czasem wybieram skrzydełko lub udko.
Juz jest komentarz w sprawie Najwazniejszego Ryja:
http://wyborcza.pl/1,75248,7530128,Prosze_o_wstrzemiezliwosc.html
Alleluja! Udalo mi sie zdobyc bilet na Peter Brooka (Theatre des Bouffes du Nord) !!!! W siodmym rzedzie! I graja po angielsku! Przyszly czwartek!
Sztuka sie nazywa 11 and 12 i tu jest maly opis:
Directed by Peter Brook, this new play, which comes to the Barbican as part of an international tour, explores an extraordinary conflict in West Africa under French occupation. It shows how a dispute over whether a certain prayer should be recited 11 or 12 times leads inexorably to hatred and massacres. The question of violence and the true place of tolerance make this epic story more than ever relevant today.
Czy ktos w obsadzie, kto sie nazywa Maxinilien Seweryn jest synem A. Seweryna? Chyba tak?
Obejrzalam teraz i wysluchalam wywiadu naszej Orly Guerin z trzynastoletnia Pakistanka, po ktorym mnie trzesie i nie wiem czy zasne. Opowiada m.in o swej 9-letniej – dziewiecioletniej!!!! – siostrze, obwiazanej materialami wybuchowymi i zawiezionej przez rodzicow!!! do dokonania samobojczego zamachu w Peszawarze, w ktorym w zeszlym roku zginelo 50 osob.
Uprzedzam, ze jest to starszna lektura, a ogladanie tej dziewczynki bylo jeszcze starszniejsze:
http://news.bbc.co.uk/1/hi/world/south_asia/8499578.stm
noc
mokro
zimno
i to jest wlasnie doskonaly poczatek piatku 🙂
gazeta,dwa € na cos od piekarza,humor (wysmienity z rana)
brykam,brykam 😀
Beata,tez z kalendarza (Schilderwahn 2010-Heye)
http://img202.imageshack.us/img202/8360/jpegsphp33se.jpg
🙂
popili się, pospali… a słońce nad miastem razi, znaczy się rażąca panorama miasta od rana, znaczy się, śpijcie spokojnie, fejsbuk padł 😉
swietnie,swietnie,brawo(do teraz)Szwecja
http://taz.de/1/politik/schwerpunkt-ueberwachung/artikel/1/trotzige-schweden/
to jest bardzo ciekawe(niestety po niemiecku)
http://taz.de/1/politik/schwerpunkt-ueberwachung/artikel/1/trotzige-schweden/
Dzień dobry 🙂 Czy mam to tak rozumieć, że od padnięcia fejsbuka w mieście się zrobiło przeraźliwie? 😉
Trzeba się jakoś bronić! Ściepnijmy to, co mamy dobrego – Ryś bułę od piekarza, barman kawę, ja kabanosa, którego dostałem od Vesper, inni co tam mają do zaoferowania – i spróbujmy się nie dać. 🙂
Przeraźliwe linki na wszelki wypadek zostawię sobie na potem, bo na razie nie czuję się na siłach, żeby walczyć z wszystkimi przeraźliwościami naraz.
Też na razie nie tykam Przeraźliwych Linków, bo jak się zestresuję przed śniadaniem, to mnie żołądek rozboli.
No właśnie, też znam ten ból. A światu jest, o ile się nie mylę, doskonale obojętne, czy te żołądki nas bolą trochę wcześniej, czy trochę później. 🙁
fejsbuk wrócił 🙂 ale chyba inna trasą podążał, bo go nie spotkalim po drodze…
Ale nic nie było w gazetach, żeby miał odkryć Źródła Herbaty pierwszy, przed barową Wyprawą.
Ufff!!! Nie muszę się martwić, że cały pogrzeb na nic. 😀
Byłaby własciwie no to rada. Wystarczyłoby dorwać coś do zjedzenia zanim sie jeszcze oczy otworzy. Pieskom to rozwiązanie mogłoby się nawet spodobać.
Tak, to jest wyjście, tylko trzeba mieć do tego Umyślnego, który w odpowiednim momencie podsunie. 🙂
Albo pozostać Samowystarczalnym i już wieczorem coś sobie przygotować. Tylko jak tego nie zjeść od razu 🙂
Przez oceany czarnej kawy
Bobik ku przebudzeniu płynie,
bo ma załatwić ważne sprawy,
jak na ten przykład śmieci wynieść,
lub na spóźniony kilka dzionków
przekaz pieniążków się pozżymać,
a jak to zrobić – mów, skowronku! –
gdy sen w stalowych kleszczach trzyma?
Ach, dajcie kawy hektolitry,
niech ze snu wyrwę się uścisku,
a potem to już będę chytry,
inteligencji pełen błysków,
trzeźwy, życzliwy, spolegliwy,
pieśni radosne będę nucił,
znaczy – po prostu będę żywy,
kiedy ta kawa mnie docuci. 😆
Rysiu 😆 Coś jest na rzeczy z tym zamykaniem Austrii o 21… Kiedyś w Wiedniu rozmawialiśmy ze znajomymi wieczorem, stojąc pod kamienicą. W pewnym momencie na pierwszym piętrze otwarło się okno i wysunęły ręce z wiadrem, z którego chlusnęła na nas zimna woda… To chyba oznaczało, żeby nie rozmawiać. Teraz rozumiem, że było już zamknięte 😉
Oj, to prawda najświętsza. Moi chcieli kiedyś w Austrii niedługo po 21.00 zapytać o drogę. No, po prostu nie było takiej możliwości. Ni żywego ducha, ni choćby martwego. Geschlossen! 😆
Uchchchch. Ledwo sie zwloklam. 😯
Mordce szczególnie, ale nie tylko 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=EjtVDG0drG0
Wielkie dzieki, haneczko. Zawsze ten duet lubilem i kazdy sie chyba zgodzi, ze jest to najlepsze co Rossini kiedykolwiek popelnil, bless’im!
Pamietam jak wykonywalismy ten duet z bl.p. Bratem Pickwa na dachu garazu. Wrazenie bylo tak piorunujace, ze ludzie z domow wyskaiwali , nie wypuszczajac z rak szlauchow, zas srokom wypadaly jaka z gniazda na dzrewie nad garazem.
Lubilismy dawac serie t.zw. Koncertow Marcowych i duet Rossiniego byl zawsze gwozdziem Programu. Niektorzy do dzis pytaja czy nie planuje solowego wykonania Duetu. Zobaczymy… 😈 😈 😈
haneczko 😆
Ten blondynek to na Bustera Keatona rośnie (no, już dawno wyrósł, bo to sprzed kilkunastu lat). Ten brunecik się mniej nadaje 😆 Ale śpiewają super. Ciekawe, jakie mają głosy po mutacji 🙁
Po mutacji to tez mozna ladnie zaspiewac. Mysmy np zawsze spiewali to bohaterskim barytonem. 😈
A propos. Wlasnie chcialem zapytac Pania Kierowniczke czy to prawda, ze wynaleziono pare lat temu taki instrument jak suka zoliborska? Czy moze pomylilo mi sie z gatunkiem kartofla?
Zadrżyj, gdy do drzwi stuka
twych żoliborska suka
i miast w milczeniu trwać,
pyta: to co, mam grać? 😯
Niezle, Bobik, niezle, ale „trwac” w kontekscie wiadomej suki, to mi sie rymuje zupelnie z czym innym.
Pomiłuj panie Boże,
że toto może grać,
że rzecz tę tak wyłożę:
o żesz ty k…. …ć
Zeen, tego wymiaru mi wlasnie brakowalo….
Jeżeli z Żoliborzem
coś samo się rymuje,
to (wybacz, dobry Boże!):
on słynie pewnym… 🙄
Coraz lepiej, Piesku. Jeszcze wyjdziesz na psa. 😈 😈 😈
Wychodzi kartofel
na niwę publiczną,
nikt go nie powstrzyma,
palnie mówkę śliczną.
Oj, żmać, żmać, dyna dyna,
jak się ładnie dzień zaczyna!
W cztery świata strony
zaraz zacznie pieprzyć,
że on najważniejszy,
jak również najlepszy.
Oj, żmać, żmać, usia siusia,
jak tak rzekł, to widać musiał!
Zapewni z trybuny:
ja najwyżej skoczę,
nikt się urokowi
nie oprze mych oczek.
Oj, żmać, żmać, rydy rady,
dajcie wizę, ruskie dziady!
Bez drgnienia powieką
opowie to wszystko,
niechże się ucieszy
całe kartoflisko.
Oj żmać, żmać i tramblanka,
znów na obiad kartoflanka! 🙄
Coś najlepszego Boże
zrobił z tym Żoliborzem…
oddać dzielnice taką
pod uprawę ziemniaka…
Poplakalem sie, Bobik 😈 😈 😈 😈 😈 😈
Zeen 😈 😈 😈 😈 😈 😈
Dobra forma dzisiaj!
a mogły być frytki…
Ziemniakom kraj zawdzięcza sławę,
potęgą jest i basta!
Nie żal więc oddać pod uprawę
ich nawet i pół miasta. 👿
W Gruzji herbata jest legendą,
lecz pal sześć tę herbatę,
nawet w Batumi wkrótce będą
już rosły psiankowate! 👿
A jeśli zechce sprawić baty
im propaganda wroga,
zaraz w obronie psiankowatych
wypuści się buldoga! 👿
ludzie 🙂 😀 😆
haneczka ❗ 😀 pyszne!!!
ach ci wiedenczycy,Beato,my myslimy ze oni gemütlich przy
Sacher-Torte,a tu taka woda z okna 😀
Rysiu, a czemu tylko ludzie? 😆
Na drugim biegunie torcików i walczyków był choćby taki Thomas Bernhard, który mówił, że na samą myśl o jeździe tramwajem z Wiedeńczykami, chce mu się wymiotować 😉 To ta woda z okna plasuje się gdzieś pośrodku.
Rodacy, z ziemniakiem czasem kłopot macie,
poradzę co zrobić:
ykhm…, najlepiej zacier…
Wiedenczycy to i tak wolnomysliciele, w porownaniu z szacownymi obywatelami Styrii i Karyntii. A jesli chodzi o austriacka prowincje, to jeszcze trzeba dorzucic przerwe w godzinach funkcjonowania na Mittagessen (godz. 12 -14)… 😉
Literatura ziemniaczana przepiekna. 😆 😆 😆
A tu wiecej znakow amerykanskich…
http://www.huffingtonpost.com/2010/02/04/the-funniest-readerboards_n_449128.html
Jestem gotow zaplacoc $15.95 za umycie i potraktowanie odkurzaczem mojej Starej. Moniko, przyjslij adres tej myjni. Pilne! Dawno na to czekalem. 👿
Tak czulam, Mordko, ze o Helene dbasz jak nikt. 😆 Ucieszy Cie, ze czesc ranka studiowalysmy Kocia Psychologie, od Mungojerrie do Mistofeleesa… 😉
A tu gemuetlichkeit po polsku. Nic nowego to nie jest – ot, pracuja dalej na niwie…
http://glosrydzyka.blox.pl/2010/02/W-Radiu-Maryja-Polska-rzadza-synowie-zydowskich.html
(Z tym, ze wolalabym, zeby „rzadza” w tekscie bylo zapisane przez konwencjonalne „rz”… Chyba, ze chodzilo o dwa znaczenia w jednym.)
Niby nic nowego, ale są w tym tekście dwa fragmenty tak znamienite, że nie mogę się oprzeć chęci zacytowania ich.
Po 45 roku Stalin przywiózł NKWD-zistów, którzy pochowali swoich synów, wykształcili za polskie pieniądze i nauczyli polskiej mowy…
Też bym tak chciał, kurczę, jak mnie pochowają zacząć się kształcić i uczyć mowy, a niechby i za polskie pieniądze! 🙄
A to wezwanie po prostu z nóg zwala. Nie obiecuję, że nie przywłaszczę go sobie i nie będę nim walił po łbach na prawo i lewo. 😆
Niech pokażą swoich przodków z męskiej strony!
😆 😆 😆
„Silne stronnictwo pruskie w Polsce” tez dobre, choc troche obok glownego tematu… 😆 Szkoda, ze nie dolaczyl do tych stypendiow, fundacji, wlascicieli niemieckich samochodow, zeby powiekszyc grupe podejrzanych (a wlascicieli japonskich nie oskarzyl o najazd na Mandzurie – oni i tak maja teraz dosyc klopotow). 😉
Właściciele samochodów japońskich nie pozdrawiają się już na ulicy. Wiecie dlaczego?
Bo widzieli się rano w warsztacie 😎
z innych genialnych haseł – jako końcowe wezwanie do Prezydenta RP A.Kwaśniewskiego o niepodpisywanie łagodzącej nowelizacji ustawy aborcyjnej biskupi strzelili czymś takim:
Panie Prezydencie, jak Pan spojrzy w oczy dzieciom nienarodzonym?.
Podobnoż AK nie umiał odpowiedzieć na to pytanie…
(uprzejmie proszę o postawienie do pionu „podobnoż” i reszty tej podejrzanej kompaniji)
Reason and rationality pursue us but we are faster…
(zaslyszane w radiu)
http://www.youtube.com/watch?v=JA6SmZjyRSU&feature=player_embedded#
http://www.youtube.com/watch?v=gSpbE-7AIKI&feature=player_embedded#
Wczoraj mi już ktoś z Krakowa pisał, że piosenka reklamowa Auchana jest w Polsce najnowszym przebojem.
No, niezłe, niezłe. 😆
Bobiczku, przeboje są różne w różnych kręgach: http://www.youtube.com/watch?v=xLWZ5FcflxU&feature=player_embedded
😉
To ja bym chyba wolał jakiś przebój z ostatniego kręgu piekieł 🙂
Czy to jest ta piosenka, z ktorej sie wysmiewaja w prasie? Cos mi mignelo w tytulach pare dnio temu.
Ja sama, przyznam sie, mam pewna slabosc do gatunku – piesni korporacyjnej, ulozonej i wykonanej przez amatorow-pracownikow, majacej na celu podniesienie morale wsrod pracownikow i pokazania siebie i firmy klientom od najlepszej strony, czesto z naiwnym tekstem i niezbyt poradna muzyka. . Kiedys w telewizji bank Halifax (wowczas wlasciwie kasa oszczednosci) dal to w charakterze reklamy telewizyjnej, a bralo w tym udzial chyba z tysiac pracownikow. Bylo to bardzo zabawne, ale nie w przesmiewczy sposob, tylko wlasnie na zasadzie zabawy, a jednoczesnie bardzo powaznie traktowanych „wartosci korporacyjmych” .
Ta pierwsza polska piosenka Auchen jest bardzo jakas smetna, ale nie chcialabym aby z tego powodu smialkowie,. ktorzy postanowili to nagrac byli upokorzani.
Niech sobie spiewaja ku radosci wlasnej i swych klientow. No i dyrekcji.
A tu znalazlam piosenke korporacyjna … Gazpromu, napisana i skomponowana przez samego Pana Dyrektora jakiejs platformy wiertniczej. Calkiem OK, moim zdaniem:
http://www.youtube.com/watch?v=xGbI87tyr_4
Koszmarki poczwarki… coś na odtrutkę:
http://www.youtube.com/watch?v=JQCouEcUZu8&feature=related
Jak tak… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=dGr1XMrlrdQ
😆 😆 😆
Ja tez mam pewna slabosc do piesni korporacyjnych – dosc podobna do tej odczuwanej przez Szwejka do hymnu austriackiego (jednak ta Austria dzis wraca…), zwlaszcza, gdy jedzie w wozku na wojne. 😉 I jego reumatyzm tez wtedy odczuwam… 🙄
Entuzjazm, który tchnie z każdego wersu marketowego hiciora, jako żywo przypomina mi moje własne doświadczenia korporacyjne, po których została mi nieusuwalna trauma i trwały uraz do słowa integracja. Już widzę ten spontaniczny, absolutnie nie inspirowany zbiorowy wysiłek, stojący za powstaniem przeboju.
No cóż – do pieśni korporacyjnych nikt mnie nie przekona, zwłaszcza że spontaniczność twórczych zrywów wydaje mi się w tym przypadku, tak jak to sugeruje Vesper, dość… no, nazwijmy to – inspirowana. 😉 A i prawdziwy cel tego wszystkiego, czyli taka manipulacja, żeby ludzie dali sobie jeszcze więcej flaków wypruć dla firmy, jakiś mi się taki średnio zbożny wydaje.
Alez taki zbiorowy wysilek zawsze musi byc inspirowany. Inaczej kazdy by wygladal na idiote – jakby spontanicznie wybuchal piesnia.
To nie zwsze jest zle. Zalezy chyba od korporacji. 😆 . Moja wlasna C nie kazala mi spiewac ale czasami wywozila nas w celach integracyjnych w jakis ladny teren, do ladnego hotelu, z ladnymi poslkami i dobrym winem i integrowalismy sie w malych grupkach na seansach nienawisci i pogardy do menadzmentu. Zawsze w poniedzialek ktos doniosl… Ale to juz byla specyfika polskiej redakcji, gdzie w ostatnivch latach donosicielstwo bylo wynagradzane i promowane…
Może na amerykańskim gruncie inaczej to wygląda, Bobiku. U nas mentalność korporacyjna to jednak przeszczep i bez supresji się nie przyjmuje. Jak to wygląda gdzie indziej, nie wiem. We Francji też wygląda to tragicznie.
Heleno, inspiracja była tu bardzo poważnym eufemizmem, bo bym wyszedł na idiotę, gdybym tak znienacka zaczął grubymi słowami rzucać. 😆
A na serio, to diabeł tkwi dla mnie w słowie manipulacja. Bo nie są oczywiście niczym złym wysiłki w celu integracji jakiejś grupy, jeżeli naprawdę o to chodzi, żeby ludzie się po prostu lepiej ze sobą czuli. Ale zwykle w C. wcale nie chodzi o to, a nawet – wbrew pozorom – nie tylko o podniesienie wydajności, ale o wadzę nad duszą i ciałem pracownika. Zajmiemy ci cały czas, zastąpimy ci rodzinę, przyjaciół i ten durny Klub Majsterkowiczów, do którego dotąd chodziłeś, powiemy ci co masz jeść (w kantynie, rzecz jasna), co i jak myśleć, a jak ci jeszcze z niewyjaśnionych przyczyn nie będzie dobrze do zrzygania, to dostarczymy piosenkę, którą będziesz sobie mógł zanucić.
I wesoło… trzy-cztery! La, la, la…
Mysle Bobiku, ze w prawdziwym zyciu jest inaczej, a przynajmniej nie zawsze tak jak opisujesz. Sa korporacje i korporacje. I nie ma specjalnie nic zlego w tym, ze korporacja pragnie aby jej sila robocza byla dumna z miejsca w ktorym pracuje i strala sie wykonywac swoja prace nie tylko dobrze, ale z entuzjazmem. Mialam szczescie pracowac wiele, wiele lat dla takiej korporacji , az przyszli buchalterzy zamiast dzienniokarzy, ktorym absolutnie nie zalezalo na tym jak personel korporacji sie czuje, olewali to z piatego pietra, a zalezalo im na karnosci i maksymalnej wydajnosci, zawsze kosztem jakosci wykonu. I na trzymaniu mordy w kubel. Schody sie zaczynaja naprawde nie wtedy, kiedy korporacja dba o morale pracownikow, ale kiedy dbac przestaje. Jestem gotowa byc „manipulowana” na okolicznosc dobrego samopoczucia i dumy zawodowej , niz byc pogardzana i uwazana za trybik w maszynie.
A ja sie zgadzam z Bobikiem (i Haskiem), 😉 i z Barbara Ehrenreich, ktora akurat sporo czasu temu zjawisku poswiecila w ostatnio przeze mnie przeczytanej ksiazce na temat szkodliwych skutkow ubocznych zbytniego optymizmu (widzac w piesniach korporacyjnych jeden z objawow nieublaganego entuzjazmow, ktory soba przygniata).
Mozna dobrze wykonywac prace, mozna to robic solidnie solidnie i z checia, ale prawo do zagospodarowania kazdego kawalka duszy i czasu przez pracodawce to juz przesada. Poza tym, te hymny nie byly kiedys potrzebne, i tez calkiem solidnie pracowano. Te piesni korporacyjne zrobily sie bardziej potrzebne, przynajmniej w Stanach, gdy wlasciwie z dnia na dzien mozna sie spodziewac, ze stanowisko pracy zniknie, niezaleznie od tego jak dobrze sie te prace wykonuje. I to chyba te swiadomosc trzeba przykrywac piesniami, ktorych uczestnicy nie robia przeciez tego nigdy zupelnie dobrowolnie. A przy tym sporo zarabiaja na tym rozni konsultanci od wzmacniania ducha korporacyjnego itp.
Ależ taka manipulacja, jaką miałem na myśli, jest prostą pochodną tego, że człowieka-pracownika uważa się za mechanizm, którym można dowolnie sterować. I wykorzystywać w tym celu jego psychologiczne mechanizmy, czyli potrzebę przynależności, poczucia wartości – własnej i wykonywanej pracy, kreatywności, samorealizacji, itp.
Ja sam dla dużej korporacji nie pracowałem, ale miałem do czynienia z macherami, którzy robili dla firm różne takie imprezy integracyjne, szkolenia, czy treningi. Często byli to ludzie inteligentni i twórczy, ale – z małymi wyjątkami – do spodu cyniczni. Zarówni pracowników, jak i swoich mocodawców mieli dokładnie gdzieś, chodziło im wyłącznie o doraźny skutek i zgarnięcie kasy (tych nielicznych wyjątków z góry przepraszam za uogólnienie).
Nie wątpię, że i w wielkich firmach mogą się znaleźć idealiści, którym chodzi rzeczywiście o tego przez duże C. Ale wcześniej czy później mechanizm ich zeżre, albo niepostrzeżenie wykorzysta.
Ten naprawdę spontaniczny, a nie zaplanowany i ściśle, według „naukowych” reguł realizowany entuzjazm, o którym pisze Helena, to jest zupełnie inna bajka. A obecnie stosowane metody „dbania o człowieka” są właśnie w służbie karności i wydajności, tylko tak, żeby nie było od razu widać.
A przy tym jeszcze to mechaniczne przenoszenie wzorców, zwykle amerykańskich na europejski grunt… Brrr!!!
Łajza prosiła, żeby przekazać ukłony Monice. 😆
Odusciski dla Lajzy z Bobikiem. 😆
Wzorce amerykanskie sa krzyzowka amerykanskiego kalwinizmu z plytka psychologia (powazni psycholodzy sie nie tylko tym nie zajmuja, ale publicznie przed tym wrecz przestrzegaja). I nie wszyscy Amerykanie (nie tylko Barbara Ehrenreich) ;-), wbrew pozorom, tak specjalnie to nie kupuja, choc z pewnoscia kupuje to management, ale to juz inna historia…
Napadly moja Stara! Jak jakas zgraja! Bede prychal i robil za firanka, ale nie u siebie! 👿
Na pewno nie wszyscy Amerykanie to kupują (ja wiem, że to jest duuuży kraj 😉 ), ale jest jednak coś takiego jak amerykańska specyfika, między innymi w kulturze korporacyjnej. To się po prostu na tamtym gruncie rozwinęło i do mentalności przeciętnego Amerykanina odwołuje. A przeciętny Europejczyk jest nieco inny, nawet jak się uwzględni wszelkie lokalne różnice.
Ale przy okazji tych lokalnych różnic ciekawe rzeczy można zaobserwować. Niemcy np. bardzo chętnie przejmują z amerykańskich wynalazków korporacyjnych wszelkie rzeczy mierzalne i porządkujące, typu Quality Management. A Polacy, jak widać, pieśni biesiadne. 😆
Mordko, bo po prostu Twoja Stara mówi o czymś całkiem innym. Korporacjom starego typu w ogóle się nie śniło, jak inaczej ich następcy pewnych pojęć będą używać. 😉
Pracowałam w takim molochu, amerykańskim właśnie, z amerykańskimi systemami zarządzania ludźmi. To nie tak, że Polacy kupuja pieśni biesiadne. Musiałabym mieć więcej czasu na opis, a teraz go nie mam. Może jeszcze kiedyś wrócimy do tematu, to chętnie opowiem o swoich obserwacjach od środka. Nie bez powodu nazwałam to przeszczepem, bo to naprawdę ciało obce na naszym gruncie. Gdybyśmy przyjęłi tylko piosenki i dobrze się z tym czuli, to byłoby ok, ale w korporacji nie można przyjąć czegoś, a czegoś odrzucić, bo to jest cały system i bierze się to jako całość.
Z piosenkami biesiadnymi to był wprawdzie żart, sprowokowany wrzutą z Auchana, ale jak chodzi o „całościowość” korporacyjnego sytemu, to sprawa dla mnie jest całkiem poważna. Bo ten system dąży do zagarnięcia, zawładnięcia, opanowania, a takie przy tym niewinne minki lubi stroić, że aż. 🙄
Mordko, bo my naprawde o czyms troche innym, jak Bobik napisal… 😉
A co do amerykanskiej specyfiki, to jednak jest tak, ze to CZESC amerykanskiej specyfiki. Wystarczy przeczytac chocby swietne opowiadania mojej sasiadki przez plot, Tracy Winn, bo ona wlasnie o tym pisze i o tym, jak inne czesci specyfiki amerykanskiej powoli zostawaly wyparte ze zbiorowej, masowej swiadomosci – choc istnialy jak najbardziej, i to wcale nie jako margines. Bardzo ladnie opisala historie malego miasta (Lowell, Mass), i przemiany mentalnosci na linii pracodawca-pracownik w fabrykach tam sie znajdujacych. A takich ksiazek jest wiecej, tylko akurat sasiadka pierwsza mi przyszla do glowy. 😉 Ale tego sie juz z wiekszej odleglosci prawdopodobnie nie widzi, co oczywiscie zrozumiale. 🙂
Tak, musimy stereotypizować, bo świat jest po prostu za duży i zbyt pełen szczegółów, żeby je wszystkie i w każdej chwili można było brać pod uwagę. 🙂 Ale to jest OK, dopóki zdajemy sobie sprawę, że operujemy uśrednieniem, a nie rzeczywistym obrazem. Dopiero kiedy zaczynamy brać tę średnią za pełnię, zaczynają się schody. 🙄
Cholera, znowu mam świetny pomysł na interes, którego nigdy nie zrobię. Ten blog można by za odpłatnością udostępniać eseistom szukającym tematu. Ba, nie tylko temat by tu znaleźli, ale często i gotowy konspekt, włącznie z dogłębnym researchem i co lepszymi fragmentami tekstu. 😆
No, naprawdę, ile mnie już forsy koło nosa przemknęło. 👿 Lepsza jest chyba tylko Helena z jej nigeryjskim łącznikiem. 😀
Niuanse, Bobiku… 😆
Bobiku, nie zapomnij o gotowej bibliografii i przypisach w niektorych przypadkach… 😀
No właśnie, tyle dóbr intelektualnych, a niestety, niewymiennych na pasztetówkę. 🙁
Chilijczyk ostentacyjnie pokazał dno. To jest chyba nader właściwy moment, żeby powiedzieć dobranoc. 🙂
Zaczelo sie od przepisow, skonczylo sie na przypisach (niestety bez pasztetowki). 😉 Dobranoc Bobiku. 🙂
tylko minus troche 🙂 , ale lodowato na chodnikach
brykam w sobote,wczesnie wstac,spokojne sniadanko z
rozmowa o niczym,kupno czegos co mozna gotowac,
gotowanie,spokojny obiad z rozmowa o niczym,spokojny
spacer z rozmowa o niczym,podwieczorek w ciszy,przeglad
lodowki w celu zjedzenia pysznej kolacji z rozmowa o niczym,
zadnych telefonow,faxow-sobota
brykam,fikam 😀
Bobiku,tutaj oddaje Tobie prawa do kazdej mojej genialnosci
na „Bobik Blog” ,teraz i na zawsze(bogac sie!-pasztetowka
droga jest) 🙂
Dzień dobry 🙂 Rysiu, naprowadziłeś mnie na jeszcze lepszy pomysł. Jak wszyscy Goście mi tak wielkodusznie prawa oddadzą, to po prostu sklepik z genialnością otworzę, specjalną, niską ladę dam sobie zrobić i będę za nią stał.
Jak mawia jeden mój Bardzo Mądry Przyjaciel – lepsze deko handlu, niż kilo roboty. 😆
Chciałabym dodać coś do wczorajszego wpisu Moniki o unikaniu stereotypów. Jest dość oczywiste, że stosunki pracodawca-pracownik w amerykańskim wydaniu mają bardzo różny charakter, ale korporacje nie przeszczepiają na europejski grunt takich, o których pisze Moniki sąsiadka zza płota, tylko te nieco karykaturalne, nastawione na manipulację i zawładnięcie.
Kiedyś mój przełożony, którego skąd inąd znałam prywatnie zanim przekonał mnie do pracy w tej korporacji i ściągnął do swojego zespołu, przyszedł do mnie z ciekawym poleceniem. Nie tylko zresztą do mnie, do całego zespołu. Mieliśmy mianowicie przepisywać ręcznie numery ewidencyjne klientów, składające się z ośmiu cyfr, na arkuszach A4, w specjalnych rubrykach, po czym on miałby je wprowadzać z powrotem do systemu informatycznego. Każdy z nas przepisałby dobrych kilkaset takich numerów, tracąc na to czas przeznaczony na robienie czegoś, za co dla odmiany byliśmy rozliczani. O błędach, które takie przepisywanie generuje już w ogłe nie wspominam. Był to klasyczny przykład czynności, która ma na celu wydłużyć czas pozostawania w biurze oraz wyćwiczyć rekruta w wykonywaniu bezsensownych poleceń. Na moje pytanie o celowość przełożony, zrobił się dość agresywny, jeden z członków zespołu zaapelował do mnie o zaniechanie kwestinowania poleceń w imię zespołowej współpracy a pozostali po prostu milczeli 8O. A potem było juz tylko ciekawiej, z dnia na dzień bardziej.
By dodać sobie ciut animuszu
oraz by siebie dowartościować
wszedł kretyn kupić kilo geniuszu
Bobik go zmierzył: nietęga głowa…
Jaki waść życzysz, z jakiej parafii?
bo waści wiedzieć trzeba dokładnie
że z tym geniuszem to można trafić
tak, że się znajdziesz szybciutko na dnie
Mamy na składzie: matematyczny,
medyczny, drogi bo finansowy
z najlepszą ceną mam artystyczny
dopasowany do Pańskiej głowy…
Patrząc na Pana, niejedno w życiu
swoim i cudzym pewnieś zmalował,
chciałbym mieć Pański geniusz na zbyciu,
jak się w tym stanie w świecie uchować…
Dzięki wizycie w sklepie Bobika
kretyn skorzystał choć nie kupował,
wyszedł radośnie, niemalże brykał!
z geniuszem własnym: jak lawirować…
I wkrótce doszedł tym swym meandrem
do szmalu, sławy oraz zaszczytów,
a Bobik w sklepie cierpi na chandrę:
coś na ten towar mój nie ma zbytu… 🙁
To po ile te tematy? 🙄
Barter, Hoko, barter. 😀 Świeże koty w dobrym gatunku zawsze przyjmę. 🙂
Co za czasy. Ten kult swiezosci wszedzie! 👿
… obruszył się ten, co od zawsze woli stare, łykowate bażanty i z lekka zajeżdżającą jagnięcinę. 😆
Jest podstawowa roznica miedzy dojrzalym kotem z dobrego rocznika a lykowatym bazantem. 👿
Pierwszy sluzy do podnoszenia kultury i pomnazania Dobra w swiecie , drugi – do zaspokojenia podstawowych instynktow.
http://wyborcza.pl/1,75478,7533541,Nie_odbierajcie_dziecka_matce_.html
😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯 😯
ja się tylko odhaczam i wracam do prasowania, sorry guys
W sprawie opisanej powyzej w GW, „wystosowala” list do Marka Michalaka, rzecznika praw dziecka – rpd@brpd.gov.pl
Tu jest tekst mojej interwencji:
Szanowny Panie Rzeczniku Praw Dziecka,
jestem wstrzasnieta materialem (stenogramem i nagraniem) zamieszczonym w Gazecie Wyborczej ma temat tego, jak sie odbywalo odbieranie dziecka matce we wsi Kobyla Gora w Wielkoposce.
Tu jest ten material:
http://wyborcza.pl/1,75478,7533541,Nie_odbierajcie_dziecka_matce_.html
Jesli bylo to rzeczywoscie tak jak zostalo opisane w dzienniku i jak to mozna zobaczyc na nagraniu, wzywam Pana do natychmiastowego zbadania tej sprawy i zapewnienia nas, ze prawa dziecka ( i matki) nie zostaly powaznie pogwalcone. A jesli zostaly pogwalcone, to podjecia rychlej interwencji i naprawienia krzywdy.
Oczekuje, ze poinformuje mnie Pan jakie dzialania podjelo Panskie Biuro w tej wysoce niepokojacej sprawie.
Lacze wyrazy szacunku,
Nazwisko
Adres
Telefon
Moze ktos jeszcze zechce napisac do niego.
Obraz i dźwięk niewiele o sprawie mówią, tylko tyle, że społeczność miejscowa stoi po stronie matki – a przyznam, że to daje do myślenia. Skuteczność egzekucji prawa w takich przypadkach naszej władzy wychodzi nieźle, z innymi przypadkami gorzej, ale nie winiłbym tu egzekutorów, jeśli stało się niesłusznie, to z winy sądu. Tam przede wszystkim należy szukać wyjaśnień, bo zamieszczona relacja nic o przesłankach kierujących sędziami nie mówi.
Już kilka razy GW podnosiła krzyk w sprawie, która okazywała się całkiem inną sprawą… zatem ostrożnie z podnoszeniem krzyku, wyjaśnienie – tak, protesty po zbadaniu sprawy.
Z materialu wynka, ze dziecko wolalo pozostac u matki i wierzgalo i plakalo przed wynsieieniem z domu na sile. Jesli tak jest, rzecznik powinien to sprawdzic, gdyz wybor dziecka jest tu dosc podstawowa sprawa, choc byc moze moga byc sytuacje, kiedy sad ma prawo uznac ze istnieja rownie dobre powody, aby wychowywal je inny rodzic.
NIEDOPUSZCZALNE kompletnie, niezaleznie od niczego, aby dziecko (wygladajace na szesc-osiem lat) bylo wynoszone z domu przez kilkuosobowa ekipe umundurowanych policjantow.
Dlatego prosze rzecznika aby to ZBADAL, nie przesadzajac sama czy doszlo do pogwalcenia praw. Tak jak to widzialam na filmie i przreczytalam ze stenogramu, istnieje spore prawdopodobienstwo, ze prawa dziecka zostaly naruszone.
I bardzo gleboko wierze, ze opinia publ;oczna ma prawo wiedziec, po obejrzeniu tych nagran i raczej dmuchac na zimne, niz wzruszyc ramionami czy rozwazac w swoim zbiorowym symieniu, ze moze sad mial jednak prawo tak postapic. Moze mial, moze nie mial. Stad instytucha rzecznika praw dziecka.
Z zacytowanego stenogramu bez większych wątpliwości można wywnioskować, że przynajmniej przez część ekipy odbierającej dziecko zostało potraktowane absolutnie przedmiotowo, zwłaszcza kuratorka wydawała się nie mieć żadnego ludzkiego (a i profesjonalnego) odruchu. To jest jedna strona medalu i na pewno powinna być zbadana i konsekwencje winny być wyciągnięte.
Ale jest i druga strona. Dlaczego matka dopuściła do tak traumatycznej dla dziecka sytuacji? Z tego, co w necie krąży, wynika, że sąd usiłował wyegzekwować przekazanie dziecka (zgodnie z prawomocnym wyrokiem) ojcu od 2 lat, a matka usiłowała do tego nie dopuścić. Była ponoć uprzedzona, że tym razem sąd nie pozwoli jej już dłużej bimbać sobie z prawa i wyrok wyegzekwuje, tego a tego dnia. Czy dla dobra dziecka nie mogła dzień wcześniej oddać go ojcu, bez względu na to, jak to było dla niej samej bolesne? Czy – jak już pociągnęła gumę do ostatniej chwili – nie mogła dziecku powiedzieć „panowie się tobą dobrze zaopiekują i zawiozą do tatusia, a ja się postaram, żebyśmy jak najszybciej się zobaczyli”? Czy nie mogła poprosić sąsiadów, żeby się rozeszli i nie powiększali traumy dziecka? Mogła, ale nie zrobiła, bo dość wyraźnie zależało jej właśnie na tym, żeby ze sprawy zrobiła się jak największa zadyma. Jak to było dla dobra dziecka, to ja jestem rimskij papa.
Z tego, co mówiło w tej sytuacji dziecko, nie wyciągałbym żadnych ostatecznych wniosków. W skłóconych rodzinach przypadki podwójnej lojalności są bardzo częste. Dzieci przy matce nie powiedzą „tatusia też kocham”, bo wiedzą, że matka uznałaby to za „zdradę”. Ale psychologowi w cztery oczy powiedzą, jeżeli poczują się bezpiecznie.
Więc ja bym się tu zastanawiał nie tylko nad tym, co dziecku zrobiły osoby urzędowe, ale i nad tym,co mu zrobiła własna rodzicielka.
Alez, oczywiscie, Piesku, moglo byc tak lub inaczej.
Ale to nalezy sprawdzic. Pamietaj tez w jakim to sie dzieje srodiwisku – wiejskim, gdzie swiadomosc prawa oraz praw moze byc (choc nie musi) bardzo niska, skoro niska byla nawet u ministra, prawnika! sprawiedlowosci („ten pan juz nikogo…) czy u innego prawnika – prezydenta Polski, ktory sie wsciekal, ze sad przyznal nalezaca do niej nieruchomosc obywatelce niemieckiej „wbrew polskiej racji stanu” – jak oznajmil. Albo przypomnij sobie jego wypowiedzi na temat orzeczen Sadu Konstytucyjnego.
Please, mowimy o wiejskiej babie!
No tak, ale i wiejska baba nie może stać ponad prawem, zwłaszcza z takiego powodu, że w razie czego sąsiadów z kłonicami napuści. Mnie się wydaje, że poparcie dla każdej takiej baby zwiększa już i tak niemałą lepperyzację prawa w kraju.
Niechby ta matka poleciała do gazety, telewizji i kogo tam jeszcze, niechby szaty rozdarła i krzyczała, że jej się krzywda dzieje, niechby kwestionowała wyrok sądu – to jej wszystko wolno. Ale nie wolno jej bez poniesienia konsekwencji przeszkadzać w egzekucji prawomocnego wyroku i to powinno być głośno powiedziane. No i żadną miarą nie powinna w to wciągać dziecka. Do tego nie trzeba być wielkim psychologiem, wystarczy trochę wrażliwości.
Co mówię całkiem niezależnie od faktu, że tę kuratorkę to bym…
Kiedy przeczytałam ten materiał, od razu rzuciło mi się w oczy to, o czym napisał Bobik. Dla dobra dziecka matka nie powinna była dopuścić do sytuacji, w której wyrok jest egzekwowany w tak drastyczny sposób. Przywołało mi to wspomnienie sprzed ponad dwóch lat, ale nadal żywe.
Zosia, kiedy miała 2 lata, miała wykonywaną tomografię i rezonans pod narkozą. Pamiętam jak mi pielęgniarka niemalże wyrwała z rąk Zosię przed podaniem dziecku narkozy, chociaż umówiłyśmy się, że Zosia uśnie u mnie na ręku. Specjalnie prosiłam o tę możliwość, bo przy pierwszej narkozie, choć pozwolono nam byc z dzieckiem do momentu podania narkozy, to wyproszono nas jeszcze w momencie, kiedy Zosi nie spała. Widziałam jak nas odprowadzała do drzwi z takim przerażeniem w oczach, że tym razem chciałam z nią być tak długo, aż uśnie. Myślałam, że tę babę zabiję. Ją i anestezjolożkę, która tak się spieszyła do domu, że szkoda jej było 30 sekund na to, żeby dziecko spokojnie zasnęło przytulone do mamy, a potem potraktowała mnie tak arogancko, że mój mąż aż pobladł z wściekłości i myślałam, że jej przestawi szczękę, choć to spokojny człowiek. Ale dla dobra dziecka trzeba było zachować stoicki spokój i udawać, że wszystko gra. Po badaniu też nie było okazji się z babami rozmówić, bo Zosia zaczęła się wybudzać i rzucać przy tym jak w padaczce. Znowu dziecko było priorytetem, a nie inne racje, choćby nie wiem jak słuszne.
Druga rzecz, że polskie sądy rodzinne raczej nieczęsto decydują się odbierać dzieci matkom. Ojcowie są chyba jeszcze dość często dyskryminowani, więc sam fakt że opiekę przyznano ojcu jest dość znamienny i choć nie przesądza oceny, to nakazuje dystans do sprawy.
A kuratorka rzeczywiście, poniżej komentarza …
Nie. Wyrok jest sprzed dwoch lat, okresu dostatecznie dlugiego aby mogla sie sytuacja matki zmienic – cokolwiek spowodowalo taki a nie inyy wyrok sadu. Skoro cale wiejskie srodowisko jest po jej stronie, to nalezalo to zbadac dlaczego – i jest to w tym wypadku wazniejsze niz prawomocny wyrok sadu sprzed dwoch lat. Poniewaz najwazniejsze w tym momencie sa prawa dziecka, a nie ojca, ktory sprawe wygral w sadzie.
Dwa lata w zyciu malego dziecka to ogromny szmat czasu. Mozna sie domyslac, ze ojciec mial male kontakty
z synem w tym okresie – jesli matka bala sie odebrania dziecka. To naptrawde zmienia cala sytuacje.
Mnie sie podoba zasada prawna, ktora obowoiazuje w tym kraju z nieistniejaca spisana konstytucja : ze nie dosc aby „sprawiedlowosci” stalo sie zadosc, trzeba jeszcze aby egzekwowanie prawa wygladalo na sprawiedliwe, aby poczucie tego co jest sprawiedliwe nie obrazalo poczycia sprawiedliwosci w spoleczesntwie. Tu nie wyglada w zadnym wypadku. Innymi slowy wymierzanie sprawiedliwosci musi sie liczyc z odczytywaniem tego co jest sprawiedliwe. Stad ostatnie wyroki, gleboko dyskutowane w tutejszym spoleczenstwie: uniewinnienie w zeszlym tygodniu matki, ktora podala swej corce trucizne, choc eutanazja jest zabroniona, czy zwolnienie w tym samym czasie z wiezienia ( w drugiej instancji) pewnego Hindusa, starszego pana, ktory powaznie podzgal nozem i uniepelnosprawnil na stale jednego z bandytow, ktory uciekal z jego domu, a przedtem znecal sie nad rodzina.
Prawo mowi o tym, ze ofiara bandyckiego napadu ma prawio uzyc „reasonable force”. Sad pierwszej instancji uznal, ze Hindus przekroczyl granice reasonable force, skoro bandyci uciekali z jego domu. Opinia publiczna ( a takze sam Pan Hindus) uwazala, ze czlowiek w zagrozeniu swych najblizszych nie rozwaza co jest reasonable a co unreasonable uzycue sily. Prawo z tego powodu zmienione nie bedzie, ale sad drugiej instancji uznal, ze pierwszy wyrok (13 lat) zakloca powszechne poczucie sprawiedliwosci.
Tutaj w wypadku, o ktorym rozmawiamy, ze wsi Kobyla Gorna, „sprawiedlowosc” w oczach srodowiska tej kobiety, zosala powaznie naruszona. I dlategi glosy aby raz jeszcze przyjrzec sie tej sprawue sa, moim zdaniem , absolutnie niezbedne. Bp wymiar sprawiedlowpsci musi byc dla ibywatela, a nie odwrotnie. Zwlaszcza bezbronnego obywatela jak maly chlopiec.
Wiesz, Heleno, tutaj chyba instytucjom, czyli ludziom w nich pracującym, często brakuje elementarnej wrażliwości. A sądownictwo, szczególnie na szczeblu sądów rejonowych, to już jest jakaś klęska. Sędziowie nagminnie nieprzygotowani do spraw, nie czytający akt, strony nie informowane o pismach procesowych, pozbawione możliwości odniesienia się do ich treści, sądy ignorujące wnioski stron (bo sądzia nie widział, że jest jakiś wniosek), wyroki wydawane pi razy oko. Dopiero w apelacjach ma to już bardziej ręce i nogi, ale pierwsza instancja to często po prostu zgroza.
A dodaj do tego, Vesper, procesy wlace sie latami…
wlokace sie…
To sa ogromnie skomplikowane sprawy – tu sie zgadzam z zeenem. A z Helena tez sie zgadzam (Mordko, badz uprzejmy to zauwazyc – zwlaszcza, ze jeszcze nie zawiesilam firanek, wiec to miejsce za firanka chwilowo u mnie nie istnieje 😉 ).
Skomplikowane sprawy, bo prawo do dzisiaj, wbrew wysilkom psychologow i zdrowemu rozsadkowi, czesto traktuje dziecko jako przedmiot do podzialu w przypadku rozwodu. Przedmiotowe traktowanie dzieci to nie tylko specjalnosc bezdusznych pracownikow sluzby zdrowia (jak np. opisala Vesper).
I to, co pisze Helena o reakcji innych mieszkancow wsi jest warte rozwazenia. Matka byc moze pwinna sie zachwac tak, jak sugeruja Vesper i Bobik – a moze nie. Za malo o tym wszystkim wiemy, i na pewno nie zaszkodzi wiedziec wiecej.
A co do reakcji matki, to tez ciekawe, bo nie jest to jednak ta sama sytuacja, co w przypadku bezdusznych anestezjologow, ktorych obecnosc w zyciu dziecka jest bardzo tymczasowa, acz traumatyczna . Znam przypadek z tutejszego mojego sasiedztwa, gdy matka byla postawiona w dosc trudnej sytuacji – zgodzic sie na zasadzone przez sad spotkania dzieci z ojcem, wiedzac, ze te spotkania sa trauma dla dzieci (byly maz nie panowal nad gniewem, i bijal dzieci, a przedtem i ja w ich obecnosci), bo tak tymczasowo zasadzil sad, zastanawiajac sie co zrobic dalej. Matka rozwazyla cala sprawe: czy stosowac nieposluszenstwo nawet wobec sadu (uzasadniajac je jednoczesnie na pismie i odwolujac sie od tymczasowej decyzji sadu w trybie pilnym, choc sadowi sie – jak zwykle – nie spieszylo). Matka wybrala nieposluszenstwo (narazajac sie w ten sposob sama), wychodzac z zalozenia, ze jej dzieci powinny nie stracic zaufania choc do jednej osoby (nie mialy jej wobec bijacego ojca, ani wobec przeroznych instytucji ingerujacych w ich zycie, ktorym bardzo duzo czasu zajelo formalne rozgryzienie sprawy – formularze, testy psychlogiczne, itp.). Calosc skonczyla sie dobrze, ale byl moment, gdy wlasciwie zachowywala sie podobnie, jak matka w polskiej wsi, choc na szczescie nie doszlo az do tak drastycznej sytuacji. Dlatego wlasnie dowiedziec sie wiecej o calej sprawie nie zaszkodzi, jak dopomina sie Helena.
Owszem, odnotowuje, Moniko i oglaszam temporary stay of ecxecution. 😈
Teraz wprowadzono w Polsce zmiany do Kodeksu Rodzinnego. Rozwodzący się małżonkowie są zobowiązani porozumieć się w sprawie opieki nad dziećmi. Sąd już nie przyznaje z urzędu dziecka jednej ze stron, czyli jak dotąd w większości przypadków matce. Prawda jest jednak z reguły taka, że małżonkowie sami traktują dzieci jako kartę przetragową 🙁
Dzieki, Bobiki, za uniwersalny klucz blogowy na wszystkie pomylki w adresie czy moim wlasnym imieniu. MOge teraz wystepowac jako Kot Mordecha i cokolwiek jeszce innego wypsnie mi sie spod lapy.
Że dowiedzieć się więcej warto, to chyba nikt nie ma wątpliwości. 😉 Ja tylko nie chcę się dać wpuścić w łatwiznę takiego myślenia – „zgroza! Dziecko matce odbierają!” „Bo matka to matka i dziecko ma być przy niej”, itd. A mam niejasne wrażenie, że poczucie sprawiedliwości mieszkańców wsi głównie naruszeniem takiego stereotypu zostało obrażone. Jeszcze gdyby matka była pijaczką, miała kochanka, albo była, tfu, feministką to może nie byliby skłonni wytępować w jej obronie. Ale tak? Normalna, a przede wszystkim swoja, to trzeba ją poprzeć.
Tego, że matki potrafią być toksyczne na przeróżne sposoby, nie tylko przez picie i bicie, mieszkańcy wioski nie biorą pod uwagę, a sąd powinien. Nie wiadomo, czy tu nie zaszedł ten przypadek. Nie wiadomo, czy ojciec nie nastawał na wyegzekwowanie wyroku widząc, że sytuacja jest coraz gorsza i matka nakręca dziecko przeciw niemu, tak, że niedługo już wszelkie więzi zostaną zerwane. No, niestety – znam osobiście dosyć takich kobiet (nawet pedagożek!), które z nienawiści do ex tracą wszelki rozum i są gotowe zniszczyć psychicznie dzieciaka, byle tylko byłemu dokopać.
Jeżeli matka uważała, że 2 lata w życiu dziecka to dużo i sytuacja się zmieniła, mogła też próbować udowodnić to w sądzie. Nie wiem, czy próbowała. A w każdym razie,kiedy widziała, że policjanci są zdecydowani tak czy owak dziecko zabrać, mogła je uspokoić (i sąsiadów też), a nie podkręcać.
Ja tu nie wydaję żadnego wyroku, tylko stwierdzam, że za dużo jest niewiadomych, żebym mógł się z czystym sumieniem opowiedzieć po tej lub owej stronie. Mogę tylko, na podstawie opisanych faktów, stwierdzić, że nie podobało mi się zarówno zachowanie „czynników”, jak i matki. A do określenia, kto ma rację, reakcja sąsiadów to dla mnie za mało. Bo wiem, jak zdumiewającymi – dla mnie – kryteriami potrafi się kierować wioskowa społeczność. I nie tylko wioskowa.
Jeżeli byłbym pewien, że tej kobiecie stała się niesprawiedliwość, to pewnie, że byłbym gotów dać głos w jej obronie. Ale na razie tej pewności nie mam skąd mieć.
Natomiast na pewno niesprawiedliwość stała się dziecku, ale nie tylko przez czynniki – rodzice też mieli swój udział.
A teraz idę robić mule, które mam zamiar pożreć z białym winem i z rozkoszą. 😆
Kto mial „racje” w sporze rodzinnym, tego sie, Piesku nie dowiemy. Chocbysmy caly internet zjezdzili.
Dla mnie wystarczy to co zobaczylam i nie wchodzac w spor miedzy rodzicami i ocene postepowania matki, widzialam krzywde dziecka. Widzialam scene rozdzierajaca serce. I JA na takie sceny reaguje – zatem zwrocilam sie do ombudsmana aby zbadal i poinformowal opinie publiczna.
I o czym tu jeszcze mowic?
zimno,prognoza na luty-bedzie caly czas zimno,zima 🙂
Zjedz jak najwiecej rozkoszy, Bobiku. 😆
A co do wioskowych uprzedzen, to z cala pewnoscia sa i ja ich nie idealizuje. Ale i w sadownictwie sa trendy, i modne w danym momencie podejscia do skomplikowanych ludzkich spraw, nie mowiac juz o tym, ze zdarzaja sie bledy i decyzje podejmowane w majestacie prawa czasem, mimo wszystko, okazuja sie niesluszne (z czego system zdaje sobie sprawe i dlatego istnieja sady wyzszej instancji). W Stanach przez dlugi czas byl trend, ze automatycznie, o ile matka nie byla w ewidentny sposob niekompetentna do opieki nad dzieckiem (alkoholizm, narkotyki, zamieszanie w przestepstwa, molestowanie lub bicie dziecka), to dziecko zostawalo z matka, a ojciec mial prawo odwiedzin i spedzania z nim wakacji i czesci swiat. Gdy zdano sobie sprawe, ze to niekorzystne dla kontaktu emocjonalnego dziecka z ojcem, zrobiono przestawke. Teraz z kolei automatycznie jest odwrotnie – pozycja wyjsciowa jest taka, ze dziecko ma byc z obojgiem rodzicow po rowno (po trzy i pol dnia w tygodniu, z dwoma sypialniami, zbiorami zabawek i ksiazek). I te pozycje wyjsciowe trzymaja sie czesto rownie mocno wobec naporu faktow konkretnej, skomplikowanej sytuacji, co mentalnosc wioskowa, zakladajaca, ze matka zawsze ma racje i nie moze byc toksyczna…
A tak naprawde, to jak pisze Helena (bless her) chodzi o dobro dziecka, i unikanie jego krzywdy, o czym w procesie sadowym, tak jak go tu obserwuje pamieta sie najmniej (jeszcze najwiecej psycholog sadowy, z mojego doswiadczenia, ale on spelnia role doradcza, a nie decyzyjna).
Helena ma rację. Najgorsze w tym wszystkim, że krzywda stała się dziecku. Instytucje nie powinny się do tej krzywdy dokładać.
akcje odbierania dziecka obejrzalem,artykul przeczytalem i mam
mieszane uczucia
dwa lata matka wzbrania sie oddac chlopca ojcu mimo decyzji sadu,dwa lata stracone,zamiast robic histeryczne akcje obrony dziecka przed odebraniem,mozna bylo w ciagu tych dwu lat zgromadzic odpowiednia ilosc dokumentow,opini, czy innych potrzebnych imponderabili w celu odzyskania praw do stalej opieki
zamiast przygotowac syna do „pokojowego” przekazania,przepychanki i stawianie pracownikow socjalnych,
policji pod przymusem moralnym,”robicie krzywde”
ile razy ma odstapic kurator od egzekucji ,ile lat ma sie jeszcze to ciagnac,ile ?krzywde dziecku zyjacemu w „oblezonej twierdzy” juz zrobiono,teraz nalezaloby bez halasow pomyslec o
jego przyszlosci
bez kamer,ukrytych mikrofonow,wyskakiwania przez okno,
plakatow,mobilizacji „mieszkancow” i ludzi dobrej woli
O stereotypach… Sam poczatek juz jest obiecujacy. 😉
Stereotypes exist for a reason: They help us form opinions about people without all the hassle of getting to know them. Why waste time talking to, say, a Frenchman, when everybody knows they are a bunch of baguette-gobbling, beret-wearing cowards? Russians? Furious, bear-fighting drunkards. Dutch? A nation of burn-out potheads. Canadians? Like Americans, but polite. There! We just saved you years of pointless interaction with foreigners.
…or did we?
http://www.cracked.com/article_18409_the-5-most-statistically-full-shit-national-stereotypes.html?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%3A+CrackedRSS+%28Cracked%3A+All+Posts%29&utm_content=Google+Reader
Mule już są tylko wspomnieniem, ale jeszcze od czasu do czasu łapy tęsknie oblizuję. 🙂
Zapomniałem wcześniej wrzucić tytuł z GW, który mnie nader serdecznie rozbawił, więc robię to teraz bez żadnych aproposów, mając nadzieję, że i Was rozbawię 😀
Wersja Sobiesiaka. Rosół źródłem przecieku?
A czy pametacie to miejsce – Arke Noego, w Locust Grove w stanie Georgia, gdzie w domku na kurzych nozkach zyja w zgodzie i milosci mis, tygrys i lew?
Otoz, jak sie okazuje nie tylko. Bo Arka Noego jest sierocincem nie tylko dla licznych zwierzat, ale i dla licznych porzuconych dzieci, ktore zyja… no, w raju.
A prowadzi to jedna rodzina! Na 250 akrach ziemi:
http://www.youtube.com/watch?v=11_SynR_k_U&feature=related
No, czasami świat jest piękny. Szczególnie po mulach z białym winem. 😉
A poza tym dziś są wesołe nieimieniny Pani Kierowniczki, która nie obchodzi( choć mam poważne podejrzenie, że obchodzi bokiem) w związku z czym zachęcam wszystkich do wesołego nietoastu.
Na tym przeczenia się kończą. Zdrówko Pani Kierowniczki! 😆
Jako tez nie obchodzaca imienin wznosze toast na za nieobchodzaca Pania K! I bardzo sie ze wznoszeniem bo wlasnie wylalam salse pomidorowa z mojej fajity na klawiature , wiec nie wiem na jak dlugo mi jej starczy (klawiatury!)
Znaczy, wylecialo slowo „spiesze sie”. Z pospiechu.
Gdyby znienacka klawiatury zabrakło, oprócz należnych w takiej sytuacji łez rzewnych, nieśmiało przypomnę o klawiaturze telefonu. 😉
A uroczyste nieobchodzenie imienin tak mi się podoba, że chyba kolejny toast wzniosę. Kto wie, może nawet sam się dołączę do grona uroczyście nieobchodzących? 😆
Zdrowie Pani Kierowniczki! Cheers! Auguri! Prosit! Sko-ol!
To na melodie: do-re-mi-fa-sol-la-si-do… do-si-la- sol-fa-mi-re-do.
Jek nie obchodzic to na calosc! Najlepszego!
O, właśnie! Najlepszego nieobchodzenia na całość! Królik świetnie to ujął! 😆
To ja nie wiem, czy mam teraz niedziękować? 😯
No to przynajmniej się z Wami nienapiję… 😆
Zdrowie toastowiczów! 😀
Ależ jasne, nienapijmy się nieargentyńskiego! 😆
Ale zdrowie będzie dalej Kierowniczki, a nie żadne niekierownicze Odrobina niekonsekwencji dodaje życiu pieprzu. 😀
Wiecej pieprzu!
Jak juz tak nie pic to druga szklaneczka Tommasi Ripasso dodaje rumiencow.
Pora tak późna, że mogę coś wyznać. Do niedawna trzymałem się jak pijany płotu prymatu win francuskich. Nie z przyzwyczajenia, głupoty, czy baraniego pędu. Naprawdę mi bardziej smakowały. Ale ostatnio przeszedłem (częściowo przynajmniej) do wrogiego obozu. 😳 Te nowe światy są, kurczę, czasem tak dobre, że trudno znaleźć usprawiedliwienie dla rodzinnej Europy.
No, trudno. Najwyżej wykreślą mnie z grona znawców, ale co użyję, to moje. 😆
A tam, Bobiku, znawcami za mocno sie nie przejmuj, bo oni, jak przychodzi co do czego, to sie okazuje, ze potrafia i bialego z czerwonym barwnikiem od prawdziwego czerwonego nie odroznic (rzeczywisty eksperyment). 😉 Pij to, co Ci najlepiej pod lape i dobry psi wech podchodzi. 🙂
Doro, juz po-nieimieninowo, bo na same nieimieniy niestety nie zdazylam, ale najmilszych po-nieimienin (u mnie takie wlasnie urczyste nieobchodzenie i tak zwykle rozciaga na kilka dni, co praktyczne, wygodne i przyjemne). 🙂
Dziękuję za nieżyczenia ponieimieninowe z godziny, której nie ma 😆
hm… Pani Kierowniczka tak bardzo nieobchodzi, że jakieś specjalne święto na tę okazję przydałoby się wprowadzić… 🙄
Przyjemne obudzenie – dzwonek do drzwi, otwieram, wygladajac jak Godzilla (tylko Byty Doslonale jak KM wygladaja po obudzeniu sie bosko), a na wycieraczce stoi Meczyzna tak Piekny, ze mozna sie przewrocic i trzyma w reku najwyrazniej moja gazete, ktora pod jego drzwiami zostawil ten 12-letni recydywista z kiosku Pani Lakhani, ktory roznosi gazety i czasamo podrzuca mi nieszczesna Morning Star zamiast Timesa. Przedstawil sie jako Matthew spd szostki, a ja stalam , z rozziawiona geba i o malo nie przestawilam sie imieniem mojego Kota.
A jak Matthew sobie poszedl, bo niechybnie musial pojsc, to wydlubalam z ciezkiej cegly owinietej w plastyk, kolorowy magazyn i wrocilam do lozka, z kubkiem kawy i crossantami.
Z kolorowego dodatku do Timesa dowiedzialam sie ku swej niewyslowionej uldze, ze Brad i Siena pogpodzili sie i wrocili do siebie – bo juz sie bardzo niepokoilam, a takze o tym, ze „nawet majac 50 lat mozna ladnie wygladac” – bedzie z tego wsciekly mail do redakcji – o, jakbym te krowe-redaltorke dorwala….
Otherwise wszystkp jest po staremu.
Dzień dobry. 🙂 Przecież jest specjalne święto, a nawet dwa, bo w czerwcu Pani Kierowniczka też nie obchodzi. 😀
A wczoraj nawet dzień wolny od pracy na tę okoliczność był. 🙂
No i jak widac wczorajsza salsa nie zaszkodzila klawiaturze – prawie tak dobra wiadomosc jak o powrocie do siebie Sieny i Brada.
Heleno, czy ta redaktorka nie ma jednak trochę racji z tą pięćdziesiątką? W końcu nawet i mając dożywocie można ładnie wyglądać. 😎
A Brandżelina teraz w Sienie? No popatrz pani… Do mnie tak szybko wiadomości nie dochodzą. 🙄
Moze tam cos dalej bylo o Brandzelinie, ale przyznaje sie, przeczytalam tylko pierwsze zdanie i odetchnawszy z ulga skupilam sie na zapamierywaniu nazwiska nowego amerykanskiego projektanta ( a moze prpojektantki) butow – Proenza Schouler. Podpis pod jedna zolta para na niebotycznym obcasie (£610) glosil: Hot to trot!
Podobno ostatnio butom się nie patrzy na wierzch, tylko pod spód. Bo z wierzchu już prawie każdy może sobie mieć jakiegoś Manola i celebrytka nie ma się czym wyróżnić. Więc teraz nosi się buty z czerwoną podeszwą, która oczywiście nie ma prawa być zabrudzona, w związku z czym limuzyna musi podjeżdżać do samego brzegu czerwonego dywanu. 😎
Ha! Znalazlam Proenze Szulera na wyprzedazy
http://www.prontostyle.com/proenza-schouler-womens-shoes-v1_0_0_10-cs/f-81b3_d0f6964e6_205350583e3/
Te czarne polbotki w pierwszym rzadku, drugie od lewej sa obnozone o 54%.
Ciekawa jestem jakby Matthew spod szostki zareagpwal?
Hmmm, nie wykluczone, że sam by takie chciał 🙄
Hot to trot do smietnika i spowrotem!
Niektóre z tych butów wyglądają raczej jak aparaty ortopedyczne. Dla celebrytów sprawnych inaczej? 😯
Bobik, najwyrazniej osiagnales juz ten wiek, co wprawdzie mozna wygladac ladnie, ale na buty sie patrzy od strony chodzenia!
A swoja droga, dam glowe, ze Monika – niby taka oczytana i intelogentna, a nie ma pojecia kto to jest w Ameryce Proenza Schouler i ile to kosztuje! A tez nie jestem pewna czy wie kto to jest Siena… 😆
Ja ten wiek, że na buty się patrzy od strony chodzenia, osiągnąłem w ekspresowym tempie, już w bardzo wczesnym szczenięctwie. 😉
Ale przy moim tempie poruszania się to było konieczne. Chyba żaden pies nie potrafiłby zasuwać z prędkością geparda na kilometrowych obcasach. 😀
Po przesunięciu przecinka o dwa miejsca w lewo, mogę te bez obcasów i błyskotek. A jak nie, to nie 😉
Przeciwko takim średnim obcasom to ja nawet nic nie mam. 😉 Ale uwaga o przecinku jak najbardziej słuszna. 🙂
No. sluchajcie. Nic z tego nie rozumiecie Takie buty jak te od P.Szulera , to one sa jak te wyciskacz od Starcka – soku nimi nie wycisniesz. One sa z innej dziedziny: nie tradycyjnie rozumianego „obuwia”, czegos co sie zaklada przed wyjsciem i zasuwa po pietruszke i pol kilo mielonego. Te buty sa z dziedziny social history i doznan estetycznych – dokladnie jak wyciskacz do cytryn.
Takie buty stawiasz na toaletce i doznajesz przezyc. Jeden mozna posatwic, a drugi od noechecenia przewrocic na bok. Et voila!
To się nazywa koszty ukryte. Nie mam toaletki 🙄
To obawiam sie , haneczko, ze nie dla psa kielbasa. Jak ktos nawet toaletki nie ma… Musisz siedziec i gryzc lokcie.
Ha, you’d be surprised, Helena (pamietaj, ze dostajemy regularnie NYT i New Yorkera, wlacznie ze Style Issue). 😉
Tez zgadzam sie z uwaga, co do przecinkow w cenach. A co do wysokosci obcasow, to akurat tak bardzo mi na dodatkowym podwyzszaniu sie nie zalezy… Te obcasy za to przypomnialy mi siedzenie przy stoliku w duzym sklepie Wholefoods na Long Island, i przygladanie sie a to przejezdzajacym mercedesom, jaguarom i porsche’om, a to ogladanie z zainteresowaniem chybotliwie podazajacych lokalnych pieknosci w dosc podobnych modelach… Tak, sa osoby, ktore w takich butach zasuwaja po pietruszke, Heleno. 😀
😯 To zaskoczenie niezbadanymi pokladami Twojego oczytania, Moniko! Wiedziec who or what is Proenza Schoulerm to wyzsza szkola jazdy! 😯
Heleno, wolę schabowego 😆
A z tym zasuwaniem po pietruszke w butach od PS w Hamptons, to chyba raczej jak z hodowaniem barankow w ogrodach wersalskich przez Marie Antonine, blees her soul.
😆 Heleno 😆
Ide sie dobudzic herbata, bo sama mysla o butach jednak nie da sie wyzyc… 😉 A i ktos byl tak mily, ze zrobil French toast (ekspiacja za nieobecnosc duchowa podczas popoludnia – Super Bowl Sunday!) 🙂
Tak, tak… Na imię ma Pietruszka, a na nazwisko Bransoletka Od Cartiera… 🙄
Lark Rise to Candelford – przez nastepna godzine. Bye, bye
To ja gdzieś za godzinę mogę donieść, kogo komisarz Wallander złapał. 🙂
Wiem, kogo złapał Colombo 😀
A ja wiem, kogo złapał Barnaby 😉 Dziś samego generała…
Wczoraj też łapał generała 😯
Bo pewnie powtórzyli odcinek 😉
Tego nie łapię http://www.polskatimes.pl/stronaglowna/218635,jacek-kurski-o-premierze-spokojnie-mo-zemy-go-nazywa-kim-ir,id,t.html
Godzina była jednak zbyt optymistyczna. Wallander ściga przez 540 stron, to musi trochę dłużej potrwać. 😉
Kim ir Sen byl wyjatkowo obrzydliwym satrapa Korei Polnocnej i szlag go wreszcie trafil chyba z 15 lat temu. Teraz w Phenjanie rzadzi jego syn.
No wiec chodzi chyba o to, ze Tusk jest wyjatkowo obrzydlowym satrapa i zjada najlepszycg synow swego narodu na sniadanie. Ale jeszcze paru synow zostalo do zjedzenia – w pierwszym rzddzie prponowalabym Ziemkiewicza.
Pisiaki furii dostają 😆
Ja nie łapię tak naprawdę jednej rzeczy: co ludziska widzą w Olechowskim? Że wysoki, siwy i ma wąsy? 😯
Dokładnie to samo mnie zawsze nurtowało, Pani Kierowniczko. Jak powstała Platforma, to byli go nawet gotowi uznać za „nowego człowieka” 😯
Mnie on się swego czasu naraził, jak zobaczyłam go w Operze Narodowej na bankiecie. Był wyraźnie wściekły, że go zmuszono, żeby przyszedł. Nawet nie pamiętam, jaki to był spektakl, ale jakby był takim dobrym politykiem, to by się trochę powściągnął. A tak, to pokazał, jaki ma stosunek do kultury 👿
Uuu, nawet i przy dobrej książce można znienacka odpłynąć w sen, jak się czyta na półleżąco… 😳
Z Olechowskim to ja się dziwię, że Wy się dziwicie. Takie czasy przyszli, że coraz częściej polityków wybiera się wyłącznie za prezencję, nie za co insze. 🙄
Iiii tam, do bani z taką wydmuszkową prezencją.
Dzień dobry, mrozi 🙂
co Wam powiem, to Wam powiem, ale Wam powiem. Żaba
A zaprosić jakiegoś Francuza…
Jestem wstrząśnięty…
Zaglądam rano, a tu brak codziennego komunikatu o stanie pogody… skandal!
foma – nagana.
Haneczka – nagroda za czujność.
😉
zeen, radio sobie włącz, może coś powiedzą
Takie czasy przyszli, że coraz częściej polityków wybiera się wyłącznie za prezencję, nie za co insze.
W takim razie w poprzednich wyborach prezydenckich wybór był raczej … hmm …. merytoryczny 😯 🙄 😆
Dzień dobry. Jak to dobrze, że dodałem zastrzeżenie „coraz częściej”, czyli nie zawsze, bo inaczej musiałbym Vesper przyznać rację. 😉 😆
Nie mrozi, ale nic tego nie wynika. I też jakoś żabowato się zrobiło. Kolejny minus dla czasów.
Francuzi poszukiwani!
Tak, tak, całe szczeście, bo jeszcze stworzyłbyś precedens 😉 😆
Zeen, proszę nie ganić fomy, wystarczy mu płaz.
Francuzi bardzo pilnie poszukiwani. Żuję swoją żabę i żuję, a ona ciągle niestrawna i niedobra 🙁
Jak się dobrze zastanowić, z takiego Francuza duże pożytki są – żabę przełknie, żur pochwali i na wszystko wytłumaczenie dobre znajdzie – c’est la vie! 😀
No, nareszcie nauka potwierdziła moje intuicyjne przeczucia, że jest źle, a będzie jeszcze gorzej 😎
http://www.polityka.pl/nauka/1502525,1,przyszlosc-nauki—naukowcy-raczej-pesymistyczni.read
Jakie wino podać do soli ?
A bo ja wiem, jakie są w najbliższym supermarkecie? 🙂
W każdym razie białe, wytrawne, może być trochę (nie za bardzo) kwaskowate, ale nie nazbyt wyraziste, bo sola smak ma bardzo delikatny i by ją przytłumiło. Raczej nie chardonnay. 😉
Chyba że to chodzi o witanie chlebem i solą, to wtedy do soli można podać cokolwiek. 😆
Do soli duszonej z cukinią, pomidorami i mozzarelą? Nie musze kupować w najbliższym supermarlecie, mogę się pofatygować do „Świata alkoholi”! I co ja mam tam nabyć drogą kupna?
Chablis?
Przypomniałem sobie,że kiedyś mi się do soli bardzo dobrze sprawdziło lekkie, wytrawne frascati, ale to jest oczywiście nazwa zbiorcza i frascati frascatiemu nierówne. 😉
„Widzialna materia stanowi tylko ok. 4 proc. masy Wszechświata. Z czego składa się reszta, na razie pozostaje wielką zagadką.”
Juz wyjasniam. Reszta sklada sie z niczego. Jakby sie z czegos skladala, to bysmy nie mogli latac wokol osi, bo by nam cos przeszkadzalo i nieustannie bysmy sie o to obojali. Easy.
Kot dr Mordechaj .
Chablis na mojego nosa ma trochę zbyt wiele własnego smaku i za duże „zadęcie” jak na delikatność soli. Ale to jest tak czy owak kwestia własnego ozora, który u każdego co innego na temat odpowiedniości wina mówi. 😉
Chyba niektóre białe niemieckie też by nie były złe.
Mordechaju, a co z materią niewidzialną? Na przykład z moimi okularami? Wczoraj jeszcze były materią widzialną, a dziś szukam i szukam i nie ma. Nawet na moim nosie ich nie ma.
W drugim odruchu pomyślałam to samo. Jakiś riesling by chyba się sprawdził.
Okulary są jedną z najzłośliwszych materii jakie znam. A najgorsza ich wredność polega na tym, że tak trudno je znaleźć bez okularów. 👿
Bo one to robią Specjalnie, na Złość 👿
Poradnictwo z zakresu nauk wszelkich dopiero po troche poznym sniadaniu.
Dzięki 🙄
To, że okulary mają zdolność przemiany z materii widzialnej w niewidzialną i z poworotem, to każdy okularnik wie. Gdyby jeszcze udało się zrozumieć jak one to robią, to byłby już całkiem znaczący krok do Teorii Wszystkiego.
Mozna okulary umiescic na lancuchu, twierdzila moja Babcia, zanim pare miesiecy temu nie wyciela sobie katarakty i teraz obchodzi sie bez okularow, nawet prowadzac samochod.
Czy to może mieć coś wspólnego z tymi dziwnymi cząstkami… jak im było…? Dioptriony? 😯
Co za ludzie robią strony internetowe?! 😯 👿
Usiłowałem się wklikać na ten świat alkoholi, żeby zobaczyć, czy nie ma tam jakiejś butelki, którą znam i mógłbym Jotce z czystym sumieniem polecić. Ale spisu butelek nigdzie nie ma, a pod „oferta” są tylko poetyckie opisy, żadnych konkretów. 😯 To samo na kilku innych, podobnych stronach. Niby jest opcja „włóż do koszyka”, ale nie działa. Profesjonalizm, że szczęka opada 👿
Trudno, Jotko. Nie zapodam konkretnej butelki. Dobry, nie za kwaśny niemiecki riesling, albo lekki Włoch będzie ostatecznym stopniem konkretyzacji. 🙁
Trzymanie na łańcuchu źle mi się kojarzy… Nawet jeżeli tym okularom w gruncie rzeczy się to należy. 🙄
Jotko,
do ryby – Sauvignon blanc, Pinot grigio, Chardonnay, Riesling
Im lżejsza ryba tym delikatniejsze wino. Do tuńczyka może być nawet lekkie czerwone. Szampan pasuje zawsze, a już najlepiej do łososia 😉 Dobre jest też prosecco. Zawsze wytrawne.
No właśnie, tylko które z białych wybrać, to zależy od ryby. W przypadku soli na pewno z tych najlżejszych. A tuńczyk w niektórych wariantach przyrządzeniowych świetnie się też komponuje z rosé. Co mówię jako osobnik za rosé tak ogólnie średnio przepadający. 😉
A ja raz pilam rose genialne, zakupione za namowa sprzedawcy za ok £8 portugalskie Rosado. Kilka lat trzymalam pusta butelke pod zlewem, zeby mi marka nie uciekla z glowy, ale nigdy juz takiegoi nie znalazlam, choc dalej najchetniej pije portugalskie rasada. Bardzo tanie sa niestety srednie, ale tak od 8-9 funtow szterlingow to juz naprawde dobre, w wiekszosci.
Troche sie martwie Monika i mam nadzieje, ze Middletown jest dosc daleko od Concorde’u. Juz noca zaczewlam sie niepokoic.
Moniko, odezwij sie i powiedz co sie dzieje.
Bardzo wszystkim dziękuję 😀
Cały obiad zadysponowany, ale gotowa byłam go odwołać z racji mojej „winnej” ignorancji
Jutro idę do „Świata alkoholi” i z Waszymi wskazówkami, zamierzam nabyć cos stosownego :lil:
😆
Mam nadzieję, że jednak odległość między Moniką a Middletown była wystarczająca i bezpośredniego zagrożenia nie było. Ale taka katastrofa w tak niedalekiej okolicy bardzo pójść na wątpia potrafi. Przypominam sobie, jak w lecie byliśmy z Heleną kilkanaście kilometrów od Viareggio, kiedy tam się ten okropny wypadek kolejowo-chemiczny zdarzył. Też nam wesoło nie było, chociaż do nas trująca chmura nie dotarła.
Był zresztą przy tym pewien moment dość komiczny. W pewnej chwili, wkrótce po tej katastrofie, ja podniosłem larum, że czuję jakiś chemiczny zapach, jakby palącego się plastiku. Oczywiście zaraz było podejrzenie, że to wyziewy z Viareggio. Okazało się aliści, że wyziewy były z niedogaszonych petów, wrzuconych do plastikowego kosza na śmieci. 😳
Jestem Ci wdzieczna Piesku, ze nie wyjasniales KTO te niedogaszone pety do plastykowego kosza wyrzycil i potem latal po okolicy w poszukowaniu czegos pdobnego do tego spalonego w pokoju hotelowym. Aby sie nie tlumaczyc.
http://wyborcza.pl/1,97863,7533299,Karnawal_wygrywa_z_postem.html
Polecam wywiad z socjolozka, ktora badala przemiany obyczajowe (zawsze najcekawsze) w POlsce w osatnich latach. Nie zdziwilam sie czytajac to co mowi, poniewaz jak sie Polske obserwuje z daleka, to widac to jednak bardzo wyraznie. Nietore przemoany sa uderzajace jak sie porowna z okresem jeszcze sprzed pieciu-szesciu lat.
Jotko, dopiero wieczorem mam chwilę spokoju, żeby pogrzebać w pamięci i etykietach, które czasem zdarza mi się zdejmować z win, które mi wyjątkowo smakowały. Cubalibre ma wielką rację z szampanem. Taki powiedzmy Piper-Heidsieck, lekko słonawy w porównaniu do Moeta, byłby perfekcyjny. Ale to zależy jakim dysponujesz budżetem na trunki do kolacji i ile osób zamierzasz gościć. Wydaje mi się, że rozsądniejsze cenowo i bardzo dobre w połączeniu z solą będą wspomniane już rieslingi. Ale białych burgundów też bym od razu nie skreślała. Chablis będzie pasowało do soli, pod warunkiem, że nie będzie to żadne starzone premier cru, czy grand cru, tylko Chablis klasy village (petit chablis już może nie koniecznie) . I to jest dobra wiadomość, bo to jest bardzo przyzwoita półka cenowa. To samo dotyczy Macon-Village, ale ono jest w Polsce trudniej dostępne, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Ostatnio mignęło mi chyba w Auchan, ale ponieważ nie szukałam białego, to nie zwróciłam na nie szczególnej uwagi. ALe w ogóle to polecam Auchan jako źródełko zaopatrzenia w wina, bo wybór mają spory, tylko jeśli wszędzie panują w tych marketach takie porządki jak w moim lokalnym, to trzeba mieć świętą cierpliwość do szukania. Groch z kapustą po prostu.
Heleno, Middletown jednak troche dalej od nas, choc po sasiedzku. Smutny ten wypadek, rzeczywiscie. U nas wszystko w porzadku, tylko Zosia goniac wczoraj po schodach wyjatkowo niebezpiecznego smoka lekko skrecila noge i byla przez to troche unieruchomiona. Przeczytalysmy wszystkie cztery tomy „Eloise” (bohaterka jest chyba kuzynka Mordki), a jak juz troche zachryplam, obejrzalysmy najnowsza ekranizacje „Emmy”, zeby oslodzic troche ten dzien bez biegania jak zwykle.
Ide doczytac wywiad z socjolozka.
Biedna Zosia! Takie skrecenie nogi potrafi byc bardzo bolesne i triche trwa.
Wyrazy wspolczucia! Get well soon, Zosia! And be brave!
Tak, socjolożkę widać gołym okiem. Mnóstwo się zmieniło, ale nadal deklaracje sobie, a życie sobie 😉
Przemiany przemianami, ale najbardziej z tego, o czym socjolożka mówiła, podobał mi się couchsurfing. Myślę,że to słowo wynalazł jakiś pies. 🙂
No, kot ewentualnie też wchodzi w grę. 😉
Pies, kot albo inny couch potato 😉
Heleno, na szczescie oklady bardzo pomagaja. Poza tym, „Eloise” jest bardzo dobrym srodkiem rozpraszajacym uwage.
Wywiad ciekawy, rzeczywiscie (przy okazji uzasadnia, czemu moj maz lubi z fascynacja od czasu do czasu obejrzec pare odcinkow polskego tasiemcowca, skoro nawet socjolozka sie na nie powoluje). 😉 Uderzylo mnie tylko zdanie, ze „coraz bliżej nam w postawie wobec relacji Kościół – my do Kościołów reformowanych”, bo jednak jest spora roznica i polega ona na tym, ze tam udalo sie wiecej wspolczesnych pogladow wiernych wlaczyc w oficjalne nauczanie tych kosciolow. Tymczasem rozziew miedzy oficjalnie gloszonymi pogladami i prywatnym zachowaniem w katolicyzmie jest coraz wiekszy, i choc socjolozka mowi, ze to nie hipokryzja, to jest to na pewno wazne zjawisko, wcale nas do protestantow nie przyblizajace. To zreszta nie odnosi sie tylko do Polski. Na przyklad malo kto wie, jaka byla bezposrednia konsekwencja skandalu molestowania dzieci w diecezji bostonskiej. W zwiazku z sytuacja prawna, jaka wylonila sie sie po ujawnieniu roli kardynala Law i jego wspolpracownikow w zamiataniu calej sprawy pod dywan, i przesuwaniu znanych im pedofili z parafii do parafii (tego sie w wewnetrznych koscielnych dokumentach dokopali dziennikarze The Boston Globe), diecezja musiala zaplacic ofiarom spore odszkodowania. Pieniadze na te odszkodowania zostaly zdobyte ze sprzedazy nieruchomosci nalezacych do kosciola, ale takze – z zamkniecia zywych, i dobrze dzialajacych parafii, i sprzedazy ich budynkow koscielnych i parafialnych. I nic nie pomogla argumentacja wiernych, ze przez lata skladali sie na remonty i nowe inwestycje, ani ze w ten sposob zniszczy sie lokalna tkanke spoleczna, ani ze dla niektorych starszych, niepelnosprawnych osob dojazd zrobi sie po prostu za uciazliwy. Przez pare lat niektore budynki byly okupowane przez wiernych, parafianie usilowali sie odwolywac do Watykanu – w prawie 100% bezskutecznie. Bardzo to byla szczegolna sytuacja, ktora wielu wlasnie liberalnym katolikom bostonskim uzmyslowila ich realne miejsce (a czesc osob, pod wplywem takich doswiadczen odeszlo do wlasnie do protestantow). Dlatego moze socjolozka powinna nowe polskie bardziej liberalne zachowania bardziej porownywac do tych w innych krajach (glownie) katolickich, bo raczej z nimi mamy wiecej wspolnego.
Polaków od dawien dawna charakteryzuje dwójmyślenie, wyrażające się w budowie wsi potiomkinowskich na użytek oficjalny i pstrokacizny na użytek prywatny. Nie zawsze jest to hipokryzja, z czym się zgodzę z socjolożką.
Wszelako niczego odkrywczego w wywiadzie nie znajduję, włącznie z nieskrywaną niechęcią GW do PiS jak i do kleru.
O wpływie seriali na życie – znaczącym wpływie – mogliśmy mówić w latach osiemdziesiątych, kiedy to zaliczyliśmy wysyp Isaur i Leonciów. Nic odkrywczego w tym nie ma i nie wydaje się, by to narzędzie było wiele warte. Natomiast wpływ odwrotny – życia na seriale – to już zupełnie ryzykowna teza. Seriale tworzy się w oparciu o zdolności scenarzystów, jak również w oparciu o ich wyobrażenie życia, przyznaję, że w pewnym stopniu o życiowe obserwacje, jednakże trafiają do nich co oryginalniejsze przypadki. Życie codzienne Polaków w serialach nie ma z rzeczywistością wiele wspólnego, zatem i to narzędzie odrzucam jako nieprzydatne. Jest jeszcze kilka innych kwiatków, którym bym płatki poobrywał, ale nie o znęcanie się chodzi, chodzi o zbyt nachalną – moim zdaniem – propagandę liberalizmu. I to bez wypełnienia tego słowa znaczeniem, wystarczy antynomia: katolicyzm wstecznictwo-liberalizm postęp, kiedy wiadomo, że niekoniecznie tak jest…
No… Monika ciekawe spostrzeżenia przynosi, możnaby pogadać, ale jutro daleko mnie poniesie i tak do soboty za kółkiem będę. Liczę, że wieczorkiem uda się zajrzeć, wszelako wyspać się trzeba i przygotować na serial „polskie drogi”…
Dobranoc zatem i piszcie, piszcie – ja to wszystko przeczytam 😉
A to rzeczywiscie, zeen – bardzo latwo przy takich tematach wpasc w mlodziakowatosc… 😉
coraz bliżej nam w postawie wobec relacji Kościół – my do Kościołów reformowanych
To chyba jest jakiś głęboko skrywany, katolicki kompleks, który nie ma żadnego osadzenia w samej doktrynie, czy nawet obyczajowości społeczeństw w europejskich krajach historycznie katolickich. To się chyba wzięło ze stereotypowego postrzegania imigranta w Stanach Zjednoczonych jeszcze w początkach ubiegłego stulecia i kontrastu pomiędzy już uformowaną, wykształconą i zamożną protestancka elitą a biedną, wielodzietną i niepiśmienną imigracją z Irlandii czy Europy Wschodniej. Ten stereotyp jakoś przeniknął do postrzegania samych siebie przez katolików i przekształcił sie w formę kompleksu niższości. Pożywką dla tego kompleksu jest postawa kościoła wobec antykoncepcji, aborcji, homoseksualizmu, seksu przedmałżeńskiego. Katolik chce być bardziej protestancki, bo mu się to kojarzy z postępowością, otwartością i liberalnym podejściem do obyczajowości.
Tymczasem droga do obyczajowego liberalizmu prowadzi nie przez kościoły reformowane, tylko przez laicyzację życia społecznego, która szybciej miała miejsce w krajach protestanckich. Dlaczego tak się stało, to już temat na esej, ale wystarczy spojrzeć na spojrzeć na podejście do kwestii obyczajowości w kościele katolickim i kościłach reformowanych z perspektywy historycznej. Truizmem jest stwierdzenie, że reformacja bynajmniej nie poluzowała swoim wiernym gorsetów. Swobodniejsze obyczaje i większa wolność dla sztuki panowały w krajach katolickich. Z kolei nauka znajdowała lepszy grunt dla rozwoju w krajach protestanckich (tutaj bym resztą upatrywała miejsca, gdzie zaczął się proces laicyzacji).
W Polsce proces laicyzacji postępuje i nic go nie zatrzyma, niezależnie od silnej instytucjonalnie pozycji Kościoła. O tym pani socjolog pisze – że istnieje rozdźwięk w podejściu do kwestii obyczajowych czy etycznych, a Polacy kierują się już w większym stopniu własnym osądem, niż nauczaniem Kościoła.
Że społeczeństwo się zmienia to akurat żadne wielkie halo, bo ono się zmienia nieustannie, choć czasem w kierunkach zaskakujących. 😉 I faktycznie nie zawsze jest takie całkiem jasne, co się okaże w przyszłości rozwojem, a co zwojem. Ale co do związku życia z serialami, to on jednak istnieje i nawet badać go warto. Bo z jednej strony przemiany obyczajowe wpływają na scenarzystów, nawet nie tylko w sensie ich osobistych poglądów, ale tego, co publika przełknie, a czego pokazać nie można, a z drugiej pewne zachowania pokazane w serialach zaczynają uchodzić za normalne, czy wręcz cool, nawet jeżeli wcześniej tak nie było. W tym sensie warto się serialom przyglądać – one czasem pokazują pewne trendy, pewne zachowania czy poglądy, które są w fazie akceptacji, choć jeszcze nie weszły do powszechnego użytku. Dla socjologów i innych badaczy owadzich nogów to na pewno ciekawe. 🙂
A jak chodzi o ten polski liberalizm,to mnie się on, prawdę mówiąc, aż taki uderzający nie wydaje. Pewnie, że Polska nie jest w całości taka, jaką by ją chcieli widzieć Rydzyk czy bracia K., ale z perspektywy niemieckiej, francuskiej, czy angielskiej za matecznik wolnomyślicielstwa chyba jeszcze długo uchodzić nie będzie.
Czyżby punkt widzenia znowu zależał od punktu siedzenia? 😉
Taak: „piszta, piszta, ja to wszystko przeczytam..” – ten rysunek (Mleczki? Krauzego?) wisial u mnie kiedys nad biurkiem w Nowym Dzienniku – wilk przechadzajacy sie miedzy lawkami, w ktorych siedza owieczki.
To nie chodzi o to, ze ona mowi cos odkrywczego, ale ze ona z pomoca swoich tam narzedzi socjologicznych zaobserwowala cos, co widac – moim zdaniem – lepiej z daleka niz z bliska – ze jednak liberalizacja pogladow i postaw w sposob nieunikniony w Polsce postepuje. I ze sie przesacza do kultury masowej i wice wersa.
Ciekawe – polska literatura dawna jest przesycona zarliwym wrecz, bardzo oswieceniowym antyklerykalizmem (Polsko, twa zguba w Rzymie!) – wiek XVIII, XIX, pierwsze dekady XX. POtem oczywiscie „nie wypadalo” , nawet jak komuna upadla. I do literatury jeszcze ten oswieceniowy duch nie bardzo powrocil, ale powraca w spoleczenstwie i w kulturze masowej. Ja te tendencje widze barzo wyraznie i sie z niej ciesze. I mysle, ze dzieje sie tak nie tylko dzieki kompromotjacym ucznkom w Kosciele, ale takze dzieki wlasnie kulturze masowej, dostepowi do ksiazek i prasy zagranicznej, bloszym zetknieciu z kultura innych krajow.
To co powoedziala Monika jest bardzo prawdziwe i sama od pary lat zdaje sibie sprawe jak inne jest miejsce w kosciele protestantow, a jak inne katolikow. Ludzie w Polsce tez musza to podlapywac chociazby z filmow i seriali zachodnich pokazywanych w telewizji. Tam sa znacznie atrakcyjniejsze dla jednostki wzorce niz to co widza dookola.
Nie masz absolutnie racji, zeenie, ze seroale tworza sie wylacznie w glowie scenarzysty i co sie w nim znajdzie zalezy wylacznie od jego talentow czy nawet zdolnosci spostrzegawczych. Przy powstawaniu seriali, jest cale grono ludzi, ktore nad tym dyskutuje i proponuje jakie watki nalezy wprowadzic i jakie problemy poruszyc i w ktoprym kierunku akcje poprowadzic. Pamietam jak lata temu do lecacego tu od dziesiecioleci serialu dziejacego sie w srodowisku robotniczym, realizatorzy postanowili wprowadzic watek lesbijski, pokazac pierwszy pocalunek i sporawdzic jak ludzie na to zareaguja. Bylo na poczatku bardzo wiele parskania i prychania ze strony wielu widzow, a nawet i komentatorow od mediow, ale realizatorzy postanowili to ciagnac dalej, roznawiac o tym na ekranie, przekonywac w dialogach, ze nie jest tio koniec cywilizacji jaka ja znamy. Dzis obecnosc pary homoseksualnej w jakimkolwiek brytyjskim seriali jest juz klisza, ktora nikogo ani nie gorszy, ani nie wywoluje zlej krwi. Oczywoscie, ze kultura masowa zmienia nas i wcale niekoniecznie na gorsze. Czesto na lepsze.
Vesper, laicyzację na pewno można wywieść z pozycji nauki, co zresztą też czasem szło w kierunku kultu już niemal religijnego. 😉 I na pewno ona w Polsce postępuje i postępować będzie, choćby dlatego, że ludzie podróżują i widzą, że tym zlaicyzowanym społeczeństwom żyje się wygodniej i sensowniej bez różnych religijnych obsesji (i nie wiem, czy nie najbardziej o obsesje seksualne tu chodzi). Ale równocześnie, ze względu na specyficzną rolę Kościoła dla Polaków, nie lekceważyłbym tak całkiem niebezpieczeństwa popadnięcia w hipokryzję i dwójmyślenie. Tu, w Niemczech, jakoś nawet bardziej mi się rzuca w oczy, że w polskich środowiskach emigracyjnych często ludzie na co dzień etyką katolicką przejmują się bardzo mało, ale jednak co niedziela do kościoła zapychają. Nie dlatego przecież, że sąsiedzi patrzą, czy ciotuni by było przykro, bo właśnie na emigracji przestaje to odgrywać rolę. Ludzie po prostu odczuwają to chodzenie do kościoła i branie udziału w obrzędach jako część swojej tożsamości i nie chcą z tego zrezygnować. A wtedy od czasu do czasu muszą też podkreślić swoją przynależność do katolickiej społeczności. I w efekcie widzę czasem takie obrazki, że ktoś, kto w rozmowie w cztery oczy, albo z Niemcami, twierdzi jedno, w większej grupie rodaków zaczyna opowiadać coś zupełnie innego, „katolicko prawomyślnego”. Bo nie chce być wykluczony.
Na pewno tak się też nieraz dzieje, zwłaszcza w środowiskach wiejskich i małomiasteczkowych, w kraju i na pewno to jest dla laicyzacji, albo po prostu odwagi samodzielneg omyślenia, poważny hamulec. I będzie, dopóki ludzie groźbę wykluczenia będą odczuwać jako realną i prawdopodobną.
Nie chcę przez to powiedzieć, że nic się nie zmienia i jesteśmy takim samym społeczeństwem jak przed stu, a nawet dwudziestu laty. 😉 Tylko nie jestem pewien, czy te zmiany będą dalej zachodziły po linii prostej, bez meandrów, w kierunku liberalizmu i w jakim tempie to wszystko będzie się odbywało.
Bobik, w zlaicyzowanym spoleczenstwie zyje sie nie tylko wygodniej i sensowniej, ale bardziej po ludzku. Kiedy mojej kolezance, obarczona trojka dzieci, w tym jednym gleboko niepelnosprawnym i uposledzionym, umarl nagle maz, to pomagali jej tylko i wylacznie sasiedzi – z zakupami, z odbieraniem dzieci ze szkoly, z przygotowaniem pogrzebu, z zalatwianiem licznych kwestii prawnych i spadkowych. No i ja przyjezdzajaca z drugiego konca miasta. Conspicuous natomiast byla calkowita nieobecnosc kogokolwiek z jej wlasnej parafii katolickiej, ulice dalej, ludzi ktorych spotyka tydzien w tydzien co niedziela od 37 lat. Ani slowa, ani gestu. Ania byla tym bardzo wstrzasnieta i zraniona, ale do kosciola tego dalej chodzi. Jest to ten sam kosciol, choc inny ksiadz, ktory za kare wyrzucil jej syna z lekcji religii za brak nowego zeszytu, nazajutrz po tym jak niepelnosprawny brat Marcinka mial przez 13 godzin wycinany nowotwor z mozgu, o czym ksiadz wiedzial, bo w dniu operacji odprawial za duze pieniadze msze w intencji czterolatka.
No tak, Ania do tego kościoła dalej chodzi. Jakoś mi się to bardzo zahacza o to, o czym wcześniej pisałem.
Ja bym na pewno na jej miejscu chodzić przestał. Wystarczyłaby mi jedna, jedyna przyczyna – skoro ktoś nie przestrzega zasad przez siebie głoszonych, to w żadnej mierze nie może być dla mnie nauczycielem, łącznikiem z Bogiem, powiernikiem i sędzią mojego postępowania (choćby poprzez instytucję spowiedzi). Ale czy to naprawdę takie częste, żeby ktoś w Polsce przestał chodzić do kościoła (albo zaczął chodzić do innego) przez swego proboszcza? Wiarę, owszem, stracić może 😉 ale chodzić nie przestanie. I czy to jest wobec tego ten znak samodzielnego myślenia?
No, po prostu w sumie ten socjołogiczny wniosek „liberalizujemy się coraz bardziej” trochę mi się zbyt prosty i niezniuansowany wydaje. 😉
Zapewne mozna to niuansowac. Ale to nie zawsze wychodzi w rozmowie dziennikarskiej, ktora sila rzeczy musi byc mniej zniusansowana niz praca socjologiczna, a nawet artykul prasowy.
Chodzi o tendencje, ktora, moim zdaniem rzeczywiscie, podaza w kierunku bardziej liberalnych postaw niz jeszcze pare lat temu. Pamietasz piec lat temu historie z zakazem Parady Rownosci w Warszawie? Mysle, ze dzis byloby znacznie trudniej Kaczorowi zachowac sie tak jak zchowal sie wtedy, wygadywac te androny, ktore wygadywal wtedy, a i demonstracja, ktpra sie wtedy odbyla przyciagnelaby znacznie wiecej ludzi, a byc moze i politykow. To nalezy docenic.
Zmniejszajace sie z roku na rok statystyki regularnego chodzenia przez ludzi do kosciola tez moglyby na to wskazywac, na stopniowa laicyzacje spoleczenstwa. Podobnie drastyczny spadek powolan kaplanskich i zakonnych.
Zeszloroczny Zjazd Kobiet bylby nie do pomyslenia jeszcze pare lat temu – znowu, chodzi mi o tak liczny udzial kobiet z tak szerokiego spektrum politycznego i spleczenego. A to, ze nawet Lech Kaczynski gotow bylby poprzec jakis parytet przy ukladaniu list wyborczych ? On to robi nie z elementarnego poczucia sprawiedliwosci, tylko dlatego, ze ze dzis mu sie mniej upiecze i on to wie.
Nie wszystko naraz i nie natychmiast, ale tendencje sa wyrazne i nie da sie tego odwrocic.
Ja tam wierze w postep. 😆
z dedykacją dla zeena: lód rulez
Tu też, ale świeci 🙂
lód oświecony, marzenie demokratów, klątwa tyranów
Dzień dobry. 🙂 Z powyższego wynika, że najlepsze informacje na temat oświecenia lódu mają nie socjolodzy, tylko meteorolodzy. 🙂
U nas dziś raczej w kierunku średniowiecza. 🙁
Lód dzisiaj tak oświecony, że aż oczy bolą.
Bobiku, Twoje obserwacje na temat polskiej imigracji w Niemczech są bardzo ciekawe, ale potwierdzają pewną regułę o szerszym, bo ewolucyjnym zasięgu. Grupa imigrantów, podobnie jak gatunek który znalazł się w wyizolowanym środowisku, ewoluuje wolniej lub wcale. Ta grupa potrzebuje jakiejś mentalnej kotwicy, czegoś, czego może się chwycić na obcym gruncie. Może potrzebuje się „policzyć”, poczuć pozorną chociażby wspólnotę. Niedzielna msza doskonale tę potrzebę zaspakaja. W kraju tego nie ma. Tutaj do kościoła chodzi się w innych celach, z których przyzwyczajenie i poczucie obowiązku są chyba najsilniejszymi motywatorami.
Vesper, też o tym myślałem, bo to w końcu znane zjawisko i taką potrzebą duchowego zakotwiczenia zwykle się tłumaczy powodzenie różnych fundamentalizmów wśród imigrantów. Ale ja coś jeszcze – może nieudolnie – chciałem powiedzieć. Że właśnie to przyzwyczajenie do niedzielnej mszy, poczucie obowiązku, zewnętrzne, na pokaz posłuszeństwo wobec Kościoła, praktyczne nieprzestrzeganie jego zaleceń połączone z niechęcią do jakiegokolwiek ideowego dyskursu, to też są elementy polskiej tożsamości. W kraju też znam wiele osób właściwie religijnie indyferentnych, które pokornie wykonują różne puste gesty – bo wypada, bo się boją ostracyzmu, w niektórych wypadkach kłopotów w pracy (tak, tak!), a w ogóle, bo jakoś zawsze się tak rabiało. Te osoby żyją w pewnego rodzaju schizofrenii i to jest właśnie coś, czego ja się obawiam. Że choć prywatnie coraz więcej ludzi będzie myślało, a nawet postępowało w duchu laickim, to nijak nie będzie się to przekładało na faktyczne osłabienie władzy KK. Bo na ostentacyjnej religijności jeszcze długo będzie można coś ugrać.
Żeby było jasne – mnie nie chodzi o to, że wszyscy mają się szast-prast zlaicyzować i wtedy wszystko będzie cudnie. Tylko tak mi się zdaje, że brak pogłębionego dyskursu religijnego (o co tak się Miłosz upominał) skutkuje właśnie takimi zjawiskami, jak wspomniana schizofrenia i innymi potworkami umysłowymi.
Jeszcze inaczej mówiąc – KK w Polsce od lat postawił na katolicyzm ludowy, licząc na utrzymanie dzięki temu władzy dusz i na razie nie było to całkiem nieskuteczne, ale ciekawi mnie oczywiście, jakie będą tego skutki na dłuższą metę. Bo wydaje mi się, że będzie to droga z różnymi zakrętami, a nie na przełaj ku słońcu laicyzacji. 😉
W mojej rodzinie jest para, od niedawna na emeryturze, religijnie indyferentni, wykształceni racjonaliści, a nie potrafili obronić się przed towarzyską presją zakończoną poświęceniem nowego samochodu 😯 W gronie wspólnych znajomych na jakimś przyjęciu natrafili na lokalnego prałata, który dowiedziawszy się, że mają nowe auto zapytał, czy poświęcone? Kiedy zaprzeczyli, oświadczył gromko, że nie uchodzi jeździć niepoświęconym i zaproponował odprawienie obrządku, a towarzystwo przyklasnęło i zapowiedziało gremialny udział w uroczystości czyli kolejnej imprezie towarzyskiej z pokropkiem w garażu 😯
Tu ciekawy wywiad, chwilami nawet zahaczający o naszą dyskusję.
http://www.polityka.pl/swiat/rozmowy/1502739,1,rozmowa-z-johnem-grayem.read
Podoba mi się ten Gray, bo widać, że po różnych młodzieńczych fascynacjach, burzach i naporach dochodzi w końcu do tak bliskiego mi świeczkoogarkizmu. 😉 No i w tym, że ludzie nie różnią się tak znowu strasznie od zwierząt, jak najbardziej się z nim zgadzam. 😀
Oj, tak. W Polsce w ogóle pogłębiony dyskurs na jakikolwiek temat jest bardzo utrudniony, bo argumenty zawsze orbitują wokół kościelnego spojrzenia na sprawy. Celowo nie używam pojęcia „katolickiego”, bo to nie zawsze jest tożsame. Kościół ma liczne, pozareligije interesy, a argumenty religijne są jedynie orężem w walce z oponentami. W każdym razie kazdy dyskurs o sprawach podstawowych sprowadza się do przerzucania się argumentami pro i kontra kościelnemu/katolickiemu punktowi widzenia, kto za, kto przeciw papieżowi, kto obrońcą życia, kto orędownikiem cywilizacji śmierci. I tak w koło Macieju. Tymczasem to przecież tylko jeden sposób spojrzenia na sprawę. Odpowiedzialność za taki kształt społecznej debaty ponoszą wszystkie strony, nie tylko Kościół, choć odpowiedzialność nie rozkłada się po równo. Kościół zazwyczaj narzuca język dyskusji i właściwie już na tym etapie ją wygrywa. Ale pozostałe strony nie muszą się na to godzić, ale jakoś tak wychodzi, że zawsze się godzą. Chyba nigdy tego nie zrozumiem.
Cubalibre, no bo dlaczego mają być tylko nowe świeckie tradycje, a nowe religijne to już nie? To by było niesprawiedliwe. 😉
Ciekawe, czemu jeszcze nikt nie wpadł na pomysł uroczystego pokropku papierów wartościowych?
Nabyłem ostatnio spory pakiet akcji. Wpadniecie na poświęcenie? 😆
Vesper, może dlatego tak się dzieje, że właśnie ze względu na brak tradycji takiego dyskursu ani strona świecka, ani, nazwijmy to, „pogłębiona religijnie”, nie wypracowały języka, który byłby ogólnie zrozumiały i akceptowalny?
To nie nowość, że ten, kto narzuca język dyskursu, narzuca równocześnie jego przebieg i granice. 🙄
Marnie to widzę. Przy tym poziomie edukacji, taki język nie zostanie szybko wypracowany. Być może to jest właśnie jedna z przyczyn tego dwumyślenia. Wierni świeccy nie znajdując wspólnej płaszczyzny porozumienia, po prostu odpływają w swoją stronę. Trochę jak w rodzinie, w której jest jakaś więź, ale nie ma dialogu. Nadal się utrzymuje kontakt, chodzi do babci na niedzielny obiad i dzwoni do cioci z życzeniami imieninowymi, ale żyje się po swojemu, z bliskimi rozmawiając tylko o pogodzie.
Bardzo dobre porównanie. I taką myśl też nasuwa, że często właśnie w rodzinie ludzie się najmniej znają, zarówno przez brak dialogu, jak i przekonanie, że ci pozostali oczekują ode mnie tego i tego, więc muszę się w ten i ten sposób pokazywać, bo inaczej jakaś ogólnorodzinna katastrofa nastąpi.
Nie da się zesztą ukryć, że ona często następuje, kiedy ktoś odważa się pokazać, jaki jest naprawdę. I jeżeli najpóźniej w tym momencie języka dialogu się nie wypracuje, to może to doprowadzić do zupełnego zerwania stosunków.
ewentualnie o tym, co się komuś zdarzyło. jakże wdzięcznym można być w takiej sytuacji za wszelkie nachodzące infekcje albo wypadki! ileż zdań można o zapaleniu gardła czy zarysowanym błotniku…
to wyżej to do vesper było…
Rytuały, nawet martwe, żyją najdłużej. O czym wiadomo wszem, wobec i od dawna 🙄
Nie lekceważmy też nurtu chirurgiczno-stomatologicznego.
dzieci i ich postępy/wybryki. też interesujący trop
Tematykę ogólnospołeczną i filozoficzną zwykle wprowadza nowy samochód sąsiadów. Albo meble. Bo z tego, że ich stać, a nas nie, płynie nieuchronny wniosek, że rząd jest do de, a świat idzie ku gorszemu. 🙄
Jednak pojawienie się wątku politycznego niechybnie zwiastuje katastrofę. Wuj Leon z ciocią Alą zaraz skoczą sobie do gardeł o to, kto na kogo głosował w 89 i impas gotowy.
To jest po prostu zrozumiałe dla wszystkich hasło do zaproponowania „może komuś kawy?”. Albo do rozejścia się i odczekania do następnej niedzieli. 😀
Zresztą, każdy temat jest potencjalnie niebezpieczny. Czasem na zasadzie śniegowej kuli, która robi się coraz większa i większa. A czasem bardziej jak w tej kreskówce o Kaczorze Donaldzie, w której Donald chciał zrobić gofry i zaczęło się banalnie, od mieszania ciasta, a skończyło się na zrujnowanym domu. Zależy od rodziny. W moim domu rodzinnym, w którym ostało sie już tylko rodzeństwo mamy, obowiązuje model Donalda, więc trzeba uważać i zawsze musi być ktoś, kto w odpowiednim momencie zarządzi zmianę tematu 🙂
Jak się tak zastanowiłem, to w rodzinie u mojej mamy też obowiązywał model Donalda, a u taty model (za przeproszeniem PK) dywanowy, czyli szybkie zamiatanie potencjalnie eksplozywnych tematów pod. Na przykład przy pomocy „komu kawy?”, albo, w ostateczności, ostentacyjnego zignorowania zakłócacza spokoju.
I powiedziabym, że komuś z rodziny donaldowej wiele trudniej dopasować się do rodziny dywanowej, niż na odwrót. Bo taki dywanowy u donaldowców najwyżej w krytycznych momentach wychodzi na siusiu. A donaldowiec u dywanowców wiecznie jest skazany na robienie za czarną owcę. 😉
Jestescie okropnymi pesymistami. A mnie cieszy kazda nawet mala zmiana na lepsze, bo pamietam jak bylo calkiem niedawno:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53663,7381779,Szkola_empatii_dla_kazdego.html
Jak juz przeczytacie (to krotkie), to cos Wam opowiem o tym Danielu Krajewskim, ktorego poznalam wiele lat temu, kiedy mial bodaj dwa latka.
zmiana na lepsze, że dywan większy i więcej się pod zmieści? 🙄
Nie siej defetyzmu, foma 🙂
Ktoś tu w końcu musi reprezentować pesymistów, żeby parytet był zachowany i równowaga biologiczna! 😎
Ale tak na serio, to nie widzę sprzeczności w cieszeniu się drobnymi zmianami na lepsze, przy równoczesnym krytycznym i analitycznym przyglądaniu się sytuacji. 😉
A rozpoczęcie oswajania z innością właśnie od niepełnosprawnych uważam za bardzo sensowne, bo tu inność zwykle jest gołym okiem widoczna, a jednocześnie trudno znaleźć jakiekolwiek, choćby pseudoracjonalne usprawiedliwienie dla dyskryminacji.
Dzień dobry. W ramach rozrywki nowa reklama:
http://spinacz.pl/frame/1265536810432/0
Zmiana na lepsze, bo wlasnie zakorzenia sie – w tym wypadku – jezyk, jakim np. mozemy rozmawiac o niepelnosptrawnosci. A pamietam nie tylko czasy, kiedy o dziecku niepelnosptrawnym umyslowo nie wolno bylo nawet wspomniec w towarzystwie, ale jak jeszcze 14 lat panu ministrowi ( w ministerstwie Pracy RP) d/s niepelnosprawnosci musialam wyjasniac, ze „chory psychicznie”, „chory umyslowo” czy „niepelnosprawny umyslowo” to nie sa bynajmniej synonimy, ktrych sie uzywa zamiennie. Uwazal, ze niepotrzebnie mu stale przerywam i kaze uzywac wlasciwej termonologii.
Bardzo śliczne to podziękowanie, Pani Kierowniczko. 😆
Język… Tu jest chyba taki bardzo istotny moment, dotyczący nieporozumień w kwestii poprawności politycznej. Dla mnie poprawność polityczna jest właśnie w głównej mierze językiem, jakim mówi się o Innym.
Jestem realistą i na początku zmian wcale się nie spodziewam i nie domagam, żeby każdy kochał każdego Żyda, Greka czy chrześcijanina i ostatnią chudobą z nim się podzielił. Wystarczy, że nie będzie o nim mówił z pogardą, lekceważeniem, czy niesmakiem. Czyli wystarczy, że będzie mówił językiem politycznie poprawnym. A że zmiana w języku pociąga za sobą daleko idące, choć nieraz powolne, zmiany w świadomości, o to jestem spokojny. 😉
A ja nie moglam otworzyc – Radio Maryja musialo wiedziec przed kim blokuje swoje przeboje.
To wroce jeszcze do Daniela, bohatera ksiazki Moniki Krajewskiej.
Kiedys w Warszawie nieostroznie zgodzilam sie pojsc na proszony obiad – zreszta wylacznie dlatego, ze wiedzialam, ze bedzie tam takze Staszek, maz Moniki, a spotkanie z nim zawsze jest dla mnie radoscia.
Mialam mieszane uczucia, bo wiedzuialam, ze Pani Domu nie pozwala palic, nawet na klatce schodowej, kaze zdejmowac buty w przedpokoju, prowadzi jakas oblakana kuchnie weganska, a co gorsza lubi wyglaszac sady na kazdy temat tonem wysoce bezapelacyjnym, nie dopuszczajacym zadnego dysydenctwa.
A kiedy dobrnelam tam z moja przyjaciolka Helenka, okazalo sie, ze procz nas i Staszka, jest takze pozostawiony pod jego opieka na czas ferii zimowych Daniel, wowczas 7-8-letni. Monika zas wyjechala ze starszym synem Gabrielem w gory.
Przy stole posadzono mnie obok Daniela, bardzio powazniutkiego.
Pierwsze danie nie zawiodlo moich najgorszych oczekiwan – byla to jakas dosc gesta zupa pomidorowa, o smaku nieopisanie paskudnym i nierozpooznawalnym. Usilowalam zgadnac z czego ona zostala zrobiona, az nie wytrzymalam i zapytalam Pania Domu. Okazalo sie, ze zawiera dwa secret ingredients: tofu rozgotowane w „soku wielowarzywnym”.
Obserwowalam Daniela i widzialam, ze przelyka to z najwiekszym trudem. Kiedy Pani Domu przerwala na chwile perorowanie i udala sie do kuchni z brudnymi talerzami, nachylilam sie do Daniela i wyszeptalam: Mnie to tez okropnie nie smakuje…
Daniel tez konsporacyjnym szeptem zapytal: A czy musimy TO jesc?
– Nie mamy wyboru, bo Pani Domu bedzie bardzo przykro – odszepnelam.
Daniel z westchnieniem o bardzo dorosla determinacja siegnal po noz i widelec, przygotowujac sie do drugiego dania.
Ktore okazalo sie byc rozkoszna niespodzianka: rozgotowane tofu zalane sosem pomidorowym!
Usmiechnelam sie do Daniela, a on do mnie. Jedlismy obserwujac sie nawzajem i wymieniajac tajemne znaki. Bardzo dzielnie – i ja i on.
I reszta biesiadnikow.
Jednym jasnym promyczkiem w czasie calego wieczoru byl powazniutki, fantastycznie uprzejmy i dorosly maly Daniel, o ktorym zawsze mysle z wdziecznopscia za ten wieczor.
My name is Tschepiatsch, Foma Tschepiatsch.
Licencja na czepianie numer 004.
Że dzieci z downem potrafią być przekochane, to na szczęście coraz powszechniej wiadomo. 🙂
Moja mama miała w klasie w podstawówce koleżankę z downem, co wtedy było jeszcze absolutnym ewenementem. Po prostu rodzice tej Krysi zaparli się, że nie poślą jej do szkoły specjalnej i jakoś to z derekcją czy z kuratorium załatwili. I muszę powiedzieć, że wbrew temu, co się mówi o okrucieństwie dzieci, Krysia była przez klasę traktowana bardzo dobrze i z ogromną wyrozumiałością. Trochę tak, jak młodsza siostrzyczka, której w domu da się czasem żartobliwego kuksańca, ale przed resztą świata będzie się jej bronić zębami i pazurami. Nawet, jak sobie teraz uświadamiam, dzieci wymyślały wiele lepsze sposoby na jej integrację, niż nauczyciele.
I Krysia tę szkołę skończyła bez repetowania, a potem poszła do normalnej pracy. 🙂
Foma, pokaż no z bliska tę licencję! Czy ona aby posiada wszystkie wymagane pieczątki? 😆
pieczątki są passe. teraz jest biometria.
spojrzyj mi głęboko w oczy, a dostrzeżesz wszelkie plenipotencje… 😉
Powinno być co najmniej osiem. Nasze ostateczne zezwolenie na budowę domu tyle miało 😎