Ze skarbczyka Bobika

pt., 26 lutego 2010, 03:12

Dawno, dawno temu… no, może nie AŻ tak dawno, ale jednak w czasach dość odległych, w szczenięctwie moim sielskim, anielskim (w odróżnieniu od szczenięctwa obecnego, które skłania się raczej w stronę diabelską, albo przynajmniej chochlikowatą), próbowałem wszystkiego, co mi tylko w zęby wpadło. Raz okazywało się to pasztetówką, a raz musztardą (brrr!!!), ale mój niepowstrzymany pęd do wiedzy pozwalał mi przechodzić na tą ambiwalencją doświadczeń do porządku i nieustannie próbować dalej.
Pewnego razu, podczas obrabiania regału z książkami, już po skonsumowaniu większości okładek, natknąłem się wśród fruwających luzem kartek na coś, co zapachniało mi niezwykle smakowicie, choć niekoniecznie jadalnie. Nie mogąc należycie ocenić i zinterpretować tego znaleziska, porwałem je w zęby i zaniosłem do Starszego Kumpla. Kumpel włożył okulary (choć był Starszy, a nie stary, ale w psiej szkole mówiono o nim „urodzony krótkowidz”) i pracowicie zapoznał się z cechami organoleptycznymi oraz intelektualną zawartością przyniesionego przeze mnie strzępka papieru. Następnie zrobił głupią minę, wzruszył niejednoznacznie ogonem i usiłował zmienić temat. Ale nie ze mną te numery! Przycisnąłem go do podłogi i zażądałem wyjaśnień. Kumpel kręcił, wyrywał się i i drapał w drzwi, ale wreszcie przyznał:
– Wiesz, prawdę mówiąc, ja ni cholery nie wiem, o co chodzi. To, co znalazłeś, to jest cytat i ludzie używają tego do pomyślenia tego, co być może pomyśleliby sami, gdyby już kto inny wcześniej tego nie pomyślał. Taki cytat składa się ze słów i z tego, co one znaczą. Ale do jedzenia ani jedno, ani drugie się nie nadaje.
Nie zmartwiłem się szczególnie, bo już wcześniej przypuszczałem, że kulinarnego pożytku z tego papierka nie będzie. Żądza wiedzy kazała mi jednak zadać Starszemu (choć, jak się okazało, nie wszystko wiedzącemu) Kumplowi kolejne pytanie:
– No dobrze, zrozumiałem, pożywić się tym nie pożywimy. Trudno, podobno nie samym żarciem pies żyje. Ale skoro ludzie tych cytatów używają, stawiają na półkach i oprawiają je w całkiem smaczną skórę, to musi coś ważnego w nich być. Wiesz co to takiego?
– Bobik, nie męcz! – jęknął Kumpel. – Ja ci mogę tylko powiedzieć, co tu jest napisane, ale nie wymagaj ode mnie, żebym wiedział, co to oznacza.
– No, dobra – zgodziłem się łaskawie. – Powiedz mi na razie, co jest napisane, a potem zobaczymy.
Starszy Kumpel wziął przywleczony przeze mnie skrawek kartki i przeczytał:
Niezmarnowane będzie życie moje, bom tworzył pieśni i miałem przyjaciół.
Rzeczywiście, ciężko było coś z tym począć dwójce szczeniaków (bo Kumpel, chociaż Starszy, też poza szczenięctwo jednak nie wyszedł). Zaczęliśmy kombinować na wszystkie strony, ale bez wyraźnego wizualnego, bądź zapachowego efektu.
– Gdyby to było „bom kochał suczki” – powiedział gdzieś po godzinie zgnębiony Kumpel – to bym jeszcze skapował. Chyba że po staropiesku suczki nazywały się pieśni?
Polecieliśmy spytać sierżanta Gugla, ale zaprzeczył. Powiedział, że po staropiesku na suczki mówiło się piesiulki, pieścice, psiężniczki, spsiałogłowy, psiewiasty, psurtyzany, psujki, psotki i piesczotki, ale o pieśniach żaden słownik nie wspomina. No i w ten sposób znowu byliśmy w punkcie wyjścia.
– Nie ma rady – powiedział Kumpel. – Chyba musisz zapytać twoich Starych. Oni już z niejednej miski chappi jedli, to może i tę zagadkę potrafią rozgryźć.
Pytanie Starych wprawdzie nie bardzo mi się uśmiechało, bo właśnie od pewnego czasu usiłowałem im udowodnić, że wszystko wiem lepiej od nich, ale rozsądek mówił mi, że Kumpel może mieć rację. Zakopałem tajemniczą kartkę pod bzem, obok innych psich skarbów, żeby ktoś mi jej nie porwał i postanowiłem wieczorem pogadać ze Starymi.
Zajęliśmy się z Kumplem bieganiem po ogrodzie, przeciąganiem szmaty, wzajemnym podgryzaniem uszu i innymi szczeniackimi przyjemnościami. Wieczorem byłem tak zmęczony, że natychmiast po wylizaniu miski padłem na posłanie i spałem twardo aż do rana. Następnego dnia przypomniałem sobie o kartce akurat wtedy, kiedy Starych nie było w domu i solennie obiecałem sobie, że tym razem na pewno zapytam ich wieczorem. Ale zająłem się obgryzaniem kości, straszeniem wróbli i szczekaniem na kota sąsiadów, a kiedy przyszedł wieczór…
Co będę ukrywał – płynęły kolejne dni i miesiące mojego szczenięctwa, a ja nie tylko co wieczór zapominałem o kartce, ale w pewnym momencie już na dobre zapomniałem. Skończyłem psią szkołę, zacząłem stróżować i bronić domu przed złodziejami, wiosną buzowały we mnie hormony. Radziłem sobie z nieuchronnymi w psim życiu rozczarowaniami i gromadziłem niebiańsko pachnące polędwicą chwile radości. Byłem ciągle zajęty, chociaż nieraz trudno byłoby mi powiedzieć czym. A już odkąd założyłem blog, na takie rzeczy, jak niezrozumiałe cytaty, w ogóle nie miałem głowy i czasu. Aż do dziś.
Bo dziś, kiedy zacząłem się zastanawiać nad kolejnym wpisem, przypomniało mi się, że on będzie setny, czyli – było nie było – jubileuszowy i wypadałoby na taką okazję przygotować jakieś specjalne danie. Pobiegłem do mojego skarbczyka pod bzem, żeby zobaczyć, czy nie zakopałem tam przypadkiem jakiejś wyjątkowo dużej kości i podczas poszukiwań natknąłem się na dawno już zapomnianą kartkę. To może być to! – pomyślałem w nagłym przebłysku psiej intuicji. Moi Goście to głównie ludzie, a ludzie są tak dziwni, że często nawet wolą cytaty od kości.
Zaraz miałem lecieć do Starych, żeby nareszcie wytłumaczyli mi, co oznacza to napisane, kiedy znienacka, bez żadnego szczególnego powodu, uświadomiłem sobie, że już nie muszę ich pytać. Tajemniczy cytat zrozumiał mi się jakby sam z siebie, bez mojego czynnego udziału. Wystarczyło trochę pożyć.
Teraz już wiedziałem, że nie bez powodów zakopałem to zdanie wśród moich skarbów. Ono było doprawdy jak ogromna, tłusta, jeszcze ociekająca rosołem, szpikowa kość. Z drobną, psią poprawką: niezmarnowane było życie moje, bom kochał pieśni i miałem przyjaciół.