O leżeniu

czw., 3 czerwca 2010, 17:25

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego tak jest, ale kiedy pies leniwie wygrzewa się w południowym, a i popołudniowym słońcu, nie zwracając uwagi nawet na hiperaktywne muchy, do głowy przychodzą mu głównie wierszyki, nie proza. Toteż dziś prozą nie będzie prawie nic, bo warunki klimatyczne okazały się dla niej niesprzyjające. Za to dla wierszyka, owszem.

Gdy leżę sobie w piękną pogodę
na brzuchu, jak psu przystało,
dość dobrze widzę to, co pod spodem,
ale niestety – nie całość.

Gdy zaś na plecach bym się położył,
rankiem, czy może o zmierzchu,
znów bym nie cały widział świat boży,
a tylko to, co na wierzchu.

I gdybym nawet, losu zrządzeniem,
dokoła głowy miał ślepia,
jeszcze nie wszystkie światła i cienie
ich by musiały się czepiać.

Więc często ślepcem zdaję się sobie,
co definiować chce słonia,
niepewnym krokiem po Ziemi drobię,
bez przekonania, żem poniał.

Ale się przyznać wcale nie wstydzę:
na pieńku mam z kompleksami
i wcale nie chcę być wszystkowidzem,
który je rozum łyżkami.

Bo wtedy myśleć by wypadało
mi, zamiast leżeć w naturze,
a ja tak lubię, gdy myśli mało,
leżenie zaś bardzo duże.