Spoko

pt., 3 grudnia 2010, 18:10

Pręgowana przebiegła przez pokój, niosąc w zębach kawałek serdelka wykradziony przed chwilą z psiej miski. Bobikowi nie chciało się już nawet za nią gonić. Szczeniacze doświadczenie coraz częściej podpowiadało mu, że pozostawienie spraw ich własnemu biegowi najbardziej się opłaca. Z ujadaniem czy bez, prędzej czy później i tak wychodziło na to, na co miało wyjść. A nawet jeśli wyszło na co innego, to nikt o tym nie wiedział, bo gwiazdy zwykle bardzo niechętnie udzielały informacji o tym, co było w nich zapisane.
Śnieg za oknem wirował, zanim osiadł na ciągle zielonej kępie bambusa i wygiętym, odsuwającym się od większych drzew szkielecie wiśni. Bobik nie miał zamiaru szczekać na te skrawki białego, zimnego futra. Próbował tego kiedyś, kiedy był bardzo młodym i bardzo naiwnym psem, ale szybko nauczył się, że jego wysiłki nie spotykały się ani z nagrodą, ani z karą. Było tak, jakby ich wcale nie było. Śnieg nie reagował na żadne zaczepki czy najgroźniejsze nawet warczenie. A Bobik nie był w końcu człowiekiem, żeby popełniać wciąż te same błędy.
Kiedyś… ach, kiedyś nawet zaskrońce wydawały się istotami, z którymi można się dogadać. Bobik nieraz usiłował namówić je do rozmowy, uginając przednie łapy i machając znacząco ogonem. Ale zaskrońce, doskonale obojętne na psi punkt widzenia, zawsze potrafiły się jakoś wywinąć i zniknąć w chaszczach, zanim doszło do jakiejkolwiek istotnej wymiany zdań. Nie lepiej było z przedstawicielami własnego gatunku – buldogami, jamnkikami czy foksterierami. Nawet jeśli do rozmowy doszło, jej efekt nie wpływał w widoczny sposób ani na świat, ani na rozmówców. Wszyscy pozostawali przy swoim, nie bacząc na jakiekolwiek odmienne szczekania. Po prostu nie warto było się wysilać, bo można było co najwyżej oberwać.
Fakt, szczenięca natura na początku czasem brała górę i Bobikowi zdarzało się całkiem niepotrzebnie rozpuścić ozór albo stanąć w obronie miski, ale im starszym był szczeniakiem, tym lepiej udawało mu się opanowywać takie niewczesne zapędy. Wiedział już, a przynajmniej w tej chwili zdawało mu się, że wie, na ile lepsze od zaangażowanego szarpania sobie nerwów jest stoickie leżenie na fotelu i delektowanie się kością.
Śnieg padał dalej. Od kozy płynęło przyjemne, trzaskające ciepło. Z norki za kanapą wybiegła mysz i zobaczywszy Pręgowaną zatrzymała się na moment, po czym w akcie rozpaczy śmignęła i skryła się pod bobiczym ogonem.
– Spoko! – mruknął Bobik sam do siebie i najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał atawistyczny odruch kłapnięcia paszczą, który przecież i tak nie zmieniłby ani myszy, ani Pręgowanej, ani jego samego.