Cud

śr., 19 października 2011, 21:00

Cud wydarzył się około piątej nad ranem, a w każdym razie wtedy został przez magistra Niedowiarskiego odkryty. Znużony jakimś przeciągającym się sennym koszmarem Niedowiarski jęknął, przewrócił się na lewy bok i na moment otworzył oczy. Tkwiący w kącie pokoju żuraw wydał mu się w pierwszej chwili postawionym w niewłaściwym miejscu parasolem, zamknął więc powieki i spróbował z powrotem wśliznąć się w sen, licząc na to, że tym razem trafi na jego przyjemniejszą wersję. Coś mu jednak nie grało i nie pozwalało tak bez niczego ponownie zachrapać. Jak na parasol miał ten wciśnięty w kąt obiekt zbyt długi szpic, na górze dziwne rozwichrzenie, a i spoglądające uważnie okrągłe oko nie należało do zwyczajowych atrybutów sprzętu przeciwdeszczowego. Przekręcił się z powrotem na prawy bok i zaryzykował popatrzenie jeszcze raz.
– Co się tak gapisz? – odezwało się ptaszydło z odcieniem kpiny w głosie.
– Cud! Rany boskie, cud! – wycharczał magister Niedowiarski i zaczął szukać w swym – trzeba przyznać, dość bezbożnym – arsenale gestów czegoś odpowiedniego na tak niecodzienną okazję.
– Zgadza się, cud – potwierdził żuraw z nieco udobruchanym wyrazem dzioba. – Zostałem, że tak powiem, wydelegowany do podważenia twojego racjonalizmu i przywrócenia cię na łono, co będzie świadczyć o wszechmocy Szefa, czy coś w tym rodzaju. Prawdę mówiąc, nie słuchałem zbyt dokładnie, bo zastanawiałem się nad kolejnym udoskonaleniem potrawki z żab. No, ale misja to misja, zwłaszcza kiedy za jej niewykonanie tną po wypłacie. Machnąłem skrzydłem na żaby i wziąłem się do roboty. Tylko bądź uprzejmy mi pomóc, bo nie chce mi się zbyt wiele czasu tracić na cud trzeciej kolejności przekonywania. Wbrew pozorom nie mam ptasiego móżdżku i zdaję sobie sprawę, że Matka Boska na szybie to ja nie jestem.
Niedowiarski bezradnie pokręcił guzikiem od piżamy. Jego doświadczenie w dziedzinie cudów było praktycznie zerowe. Nie bardzo wiedział jak się zachować, co mówić, jak tytułować tego – co w powoli dniejącym świetle coraz lepiej widział – na pozór zwyczajnie żurawiego, a w istocie jakże niezwykłego ptaka.
– Muszę się z tym jakoś pogodzić – zamamrotał sam do siebie. – I chyba coś zrobić. Nie wypada w ogóle nie zareagować na cud. Potomni by mi tego nie darowali, a o moich współczesnych to już w ogóle szkoda gadać.
– Bystry to ty nie jesteś – stwierdził żuraw, spuszczając podkurczoną nogę i tupiąc nią niecierpliwie w parkiet. – Nawet dla bezbożnika powinno być jasne, co się robi w takich razach. Do gazety zadzwoń. Telewizję zawiadom. Ludzi zwołaj. No, możesz przedtem trochę posprzątać. To rozwalone wyrko nie zrobi dobrego wrażenia.
– Tak, tak, bez wątpienia – zgodził się potulnie Niedowiarski i szybkim ruchem wygładził pościel. – Ale… nie za wcześnie na dzwonienie?
– No coś ty! – obruszył się żuraw. – Jak Szef zarządza cud, to już jego w tym głowa, żeby w redakcji ktoś był na dyżurze. Nawet numer ci mogę podać, o, proszę.
Ofuknięty magister drżącą ręką wystukał wskazane cyfry. Rzeczywiście, po drugiej stronie przewodu natychmiast ktoś się odezwał.
– Cud chciałem zgłosić – zachrypiał magister niepewnie. – Żurawia tu mam… Co za pytanie? Oczywiście, mówi ludzkim głosem. Przecież inaczej bym nie dzwonił. Akcent? Normalny, jak wszyscy. Tylko te pióra, dziób i w ogóle… Tak, proszę przyjechać, nawet zaraz. Będę czekał. Niedowiarski, Jasna 15. W oficynie na lewo.
Odłożył słuchawkę i pytająco spojrzał na wciąż stojącego w kącie ptaka.
– Super. Na ten numer zawsze się biorą – zachichotał żuraw z widocznym zadowoleniem.
– Jaki numer? – nie zrozumiał Niedowiarski.
– No, z tym ludzkim głosem. Nie ma dziennikarza, który by się tym nie podniecił. A to akurat zwykły trik. Technika, nie nadnaturalność. Tak naprawdę cud polega na tym, że ja jestem najzwyklejszym żurawiem studziennym, który już za kilka godzin będzie na ustach wszystkich w kraju. Ale to tylko tobie mówię, bo i tak nie możesz z tej wiedzy zrobić użytku. Jeżeli spróbujesz choć słówko o tym pisnąć mediom, wszystkiego się wyprę. Szefowi bardzo zależało na tym, żeby mieć te swoje pięć minut.