Warknięcie w sprawie

sob., 22 listopada 2008, 12:40

Ten wpis nie był zaplanowany, ale wzgląd na wygodę Gości, skarżących się na niedogodności blogowania przy zbyt dużej ilości komentarzy, skłonił mnie do przeniesienia dyskusji w nowe, mam nadzieję, że przynajmniej na początku wygodniejsze, miejsce.
Widzę, że od polityki jednak uciec się nie da. No to kilka słów do posłanki K. i standardów dziennikarskich. Nie wiem, czy na panią poseł zrobiono regularną nagonkę, bo nie czytałem zbyt wielu komentarzy i próbowałem wyrobić sobie zdanie o sprawie głównie na podstawie wiadomego wywiadu i własnego zdrowego rozsądku. I nie sądzę, żebym to, co widziałem na własne oczy, powinien oceniać jako mniej skandaliczne tylko dlatego, że rozpętało nieprzyjemną dla zainteresowanej wrzawę medialną.
Wyraziłem już kiedyś ubolewanie, że niski poziom warsztatowy i etyczny dziennikarzy potrafi czasem całkowicie przesłonić meritum opisywanej czy omawianej przez nich sprawy. Obawiam się, że i w przypadku posłanki K. może się stać coś podobnego – gorączkowa szamotanina dziennikarzy, żeby złapać jeszcze lepsze ujęcie, jeszcze bardziej pogrążyć przepytywaną, może wywołać wrażenie, że pani poseł była tu tylko nieszczęsną ofiarą mediów. Ale przecież, gdyby nawet dziennikarzy zupełnie wyciąć z kadru, a zostawić samą panią K., to widać wyraźnie, że najskuteczniej ona załatwiła samą siebie. Trudno – wiedziała, w co się pakuje idąc w politykę i prąc do kolejnych stanowisk. Zwiększona odpowiedzialność, wymagania ze strony wyborców, wystawienie życia na widok publiczny: to jest normalna cena, na którą decyduje się każdy polityk i nie może mieć pretensji, kiedy w końcu przyjdzie do płacenia.
Sam fakt przychodzenia do roboty na cyku jest naganny. Jeżeli miejscem pracy jest Sejm, to naganność, na mój psi rozum, wzrasta, nie maleje, a tłumaczenia, że chleje wielu posłów, nie tylko pani K., doprowadzają mnie do szewskiej pasji. To co, uznać chlanie w Sejmie z normalkę? Czy raczej po którymś tam ujawnionym przypadku powiedzieć głośno „dosyć! To jest skandal, a przyłapany poseł (bez względu na płeć) powinien ponieść takie odstraszające konsekwencje, żeby i inni zaczęli wreszcie traktować swoją funkcję i nas poważnie.”
Nie jestem konserwatystą ani strażnikiem moralności, więc średnio interesuje mnie, co posłanki i posłowie robią w czasie wolnym. Jeżeli sporadycznie zdarza im się zapalić trawkę i kochać cały świat, lub urżnąć i tańczyć na golasa na stole w murach swojego lub zaprzyjaźnionego domostwa, to własny pies ich drapał tudzież wolnoć Tomku. Ale jak takie występy zdarzają im się publicznie czy notorycznie, to zaczynam tym być jak najbardziej zainteresowany. Bo notoryczne popijanie może prowadzić do choroby alkoholowej, która zmienia całą osobowość człowieka i powoduje stopniową jego degradację. Bo notoryczne bycie na haju nie gwarantuje mnie, wyborcy, wysokiej jakości podejmowanych przez posłów decyzji. A traktowanie tych przypadłości jako pozostających bez wpływu na wykonywaną pracę, na zasadzie „a wolno mi i nawet kryć się z tym nie muszę!” świadczy albo o nieprawdopodobnym lekceważeniu nas, wyborców, albo o kompletnym zaniku najzwyklejszego instynktu samozachowawczego. Słabe to są kwalifikacje do sprawowania wysokich urzędów.
Pani posłanka K. parła na czele konserwatywnej rewolucji moralnej i od wymachiwania jej sztandarem wręcz prawicę miała obrzękłą. Podczas słynnego wywiadu nie wyglądała na nieszczęsną i zgnębioną, nawet na zakłopotaną. Jej twarz wyrażała bezmiar pogardy dla maluczkich, którzy ośmielili się jej podskoczyć i przypomnieć o tym, że poselski immunitet chroni przed odpowiedzialnością prawną, ale już nie przed potępieniem ze strony opinii publicznej. In vino veritas? Miałem nieodparte wrażenie, że posłanka nareszcie szczerze pokazała, co naprawdę sądzi o nas wszystkich.
Jakość polskiej polityki jest poniżej kreski, bo jakość samych polityków tamże jest ulokowana. Nie będzie służyć poprawie tej jakości zamiatanie skandalicznych wyskoków pod dywan w imię walki o jakość dziennikarstwa. Jako pies prywatny mogę najserdeczniej, najprzyjaźniej porozmawiać z każdym alkoholikiem i powiedzieć mu, jak może dać sobie pomóc. Jako pies blogujący mogę – i będę – się wybrzydzać na upadek dobrych obyczajów w dziennikarstwie. A jako pies-obywatel mam prawo i zamiar obszczekiwać tych moich, pożal się Boże, reprezentantów, którzy nie potrafią stwarzać nawet pozorów, że potrafią wymagać czegoś również od siebie, nie tylko od społeczeństwa i opozycji. Niniejszym warczę bardzo groźnie na wszystkich posłów i polityków, którzy sposobem wykonywania swojego zawodu przynoszą wstyd cieszącym się tak dobrą opinią polskim hydraulikom! Wrrrr!!!