Kant-opera

Kant:
Filozofa nikt nie słucha,
choćby ciął jak giez,
nie przejmuje się nim mucha,
ani nawet pies,
choćby pytał o bógwico,
wciąż tak samo gwiazdy świcą…
Czy morale we mnie stale,
czy też może nie –
dla publiki to zakalec,
któż to wiedzieć chce?

Pies:
Oj dana, dana,
śpiewka mi znana,
a grancik już pan ma, proszę pana?

Kant:
Z tej strony zawsze dostaję w skórę,
bom coś nieskłonny jest do rozbiórek,
a takie czasy i w tym ma bieda,
że trudno towar niegoły sprzedać,
lecz może mi przyznają grant,
kiedy rozbiorę jakiś kant.
<i>(zaczyna rozbierać kant stołu, który wskutek tego zostaje w samej bieliźnie)</i>

Chór:
Wreszcie rozebrał Kant coś, zatem
pora zaśpiewać mu kantatę
i niechaj nikt się nie upiera,
że ta kantata to opera.

Mucha:
To może przejdźmy do ad remu…
Cóż, ja to widzę po swojemu,
toteż nie włączam się do gry,
chrzanię i lecę sobie.
Bzzzzz!