Kości
– Kości zostały rzucone – oświadczył Bobik, robiąc duży wysiłek, żeby się przy tym nie oblizać. Oświadczenie miało brzmieć poważnie, może nawet patetycznie i w żaden sposób nie nasuwać skojarzeń kulinarnych.
Spanielka pociągnęła łzawo nosem, co nie było niczym szczególnym, bo Spanielka pociągała nosem przy każdej okazji, a nawet całkiem bez okazji.
– Kiedy ostatni raz zostałam rzucona… – zaczęła, wsadzając przez nieuwagę ucho do miski z wodą.
Bobik wiedział, co teraz nastąpi. Szukanie fotografii tłustawego pittbulla z nadłamanym kłem, albo podtatusiałego mopsa, niższego od Spanielki o dwie głowy. Długie, bolesne wpatrywanie się w fotografię. Niekończąca się historia o wzajemnym obwąchiwaniu, przerywanym za każdym razem brutalnym szarpnięciem smyczą. Dłuższy postój przy momencie kulminacyjnym, w polach i nareszcie luzem, a na końcu operowa scena porzucenia, w której żałosna skarga przeplatać się będzie ze złorzeczeniem. Finał stanowiły nieodmiennie długotrwałe rozważania, co też takiego można widzieć w pudlicy o białych lokach i czarnym charakterze. Nie, Bobik stanowczo nie miał ochoty na wysłuchanie tego wszystkiego po raz enty, więc szybko przerwał Spanielce i wrócił do własnego tematu.
– Miałem na myśli to, że postanowiłem z czymś skończyć – wyjaśnił.
– Wszystko ma kiedyś koniec – jęknęła dramatycznie Spanielka.
– Parówka nawet dwa – zauważył trzeźwo Bobik, ale natychmiast przypomniał sobie, że miało nie być kulinarnie. – Słuchaj, jak będziesz mi stale przerywać, to nigdy nie skończę o tym, że postanowiłem skończyć.
Spanielka przepraszająco majtnęła mokrym uchem, strącając przy tym list, nad którym Bobik biedził się przez ładnych kilka godzin. Wilgotna kartka sfrunęła prosto do czekającego na wyniesienie wiaderka z popiołem.
– Stój! – wrzasnął Bobik, nie całkiem sensownie, ale i tak było za późno. List nie nadawał się już nawet do odcyfrowania, nie mówiąc o wysłaniu. A przecież było w nim wszystko, co niezbędne do skończenia. Powody, uzasadnienia, rzeczowe argumenty, wyrazy żalu…
Spanielka nawykowo smętnym wzrokiem spoglądała w dal, zupełnie nieświadoma tego, że wskutek jednego jej ruchu rzucenie kości zostało odwołane, a w każdym razie odłożone na niesprecyzowane kiedyś. Bobik westchnął i powiedział, nie mając pojęcia, czy odczuwa złość, czy ulgę:
– Wcale nie jest tak łatwo skończyć. Tyle jest niespodziewanych przeszkód.
Spanielka ocknęła się nagle i zaproponowała:
– Wiesz, to może zamiast tego zacznij? Różnica między końcem a początkiem wcale nie jest taka duża, jak się zwykło sądzić.
Bobik wiedział, że Spanielka ma rację. Różnica była praktycznie niezauważalna. Tak, jak wcześniej okropnie nie chciało mu się kończyć, tak teraz w ogóle nie chciało mu się zaczynać.
To wszystko, co powyżej, nie odnosi się w najmniejszym stopniu do zaczętego pod poprzednim wpisem posiedzenia, którego wcale jeszcze mi się nie chce kończyć. 🙂
Nie, nie, dopiero zaczynamy, Bobik.
Spanielke chyba kiedys spotkalem. Strasznie duzo gada. Glownie o sobie. A na uszach na zawsze klaki oblepione Pedigree Palem albo czyms rownie pospolitym.
Witaj, kroliku. Czy reflektujesz na Sowietskoje Szamoanskoje mise en bouteille au chateau Nowosibirsk?
Konczyc, jak ktos wspomnial amontillado? 😯 Raczej nie, bo zanadto przypomina mi to poczatki dnia, czyli poranki spedzane z jednym z moich profesorow, ktore zawsze zaczynaly sie od zaoferowania dosc zakurzonego, i nieco wyszczerbionego kieliszka sherry… 🙄
Kieliszek mógł sobie być wyszczerbiony, ale jaka była zawartość?
Bo zaczynanie dnia od wyszczerbionego sherry nie należy chyba do największych przyjemności. 😉
A amontillado mnie się kojarzy raczej horrorystycznie. Pewnie przez Edgara Allana. 🙄
A wiesz ile Wieniczka Jerofiejew dalby za takie amontillado nawet w wyszczerbionym kieliszku, a nawet i z dzioba?
Ach, w glowie sie tej mlodziezy poprzewracalo. Z zyru biesiatsa.
Zawartosc kieliszka (tego wyszczerbionego i zakurzonego, ale zawsze myslalam, ze alkohol to jakos zdezynfekuje) byla w porzadku, wiec i wtedy nie narzekalam, i teraz we wspomnieniach takze nie narzekam. Zreszta sherry, pite wlasciwie na czczo (w czasach gdy moglam naturalnie oddawac sie wrodzonej sowiosci, poranne konsultacje zwykle powowdowaly oszczednosci czasowe wlasnie na sniadaniu), mialo chyba bardziej piorunujace dzialanie, niz intelekt samego profesora (choc i ten byl dosc piorunujacy)… 😉
Ach, Wieniczka…
Już po pierwszym kieliszku, choćby i niewyszczerbionym, myśl o Wieniczce wpędza mnie w bezmierne duszieszczipatielstwo. Trojka, snieg puszistyj i konduktor, który zanim upadł chwiał się przez chwilę jak myśląca trzcina…
No, nie ma wyjścia. Zaraz zacznę chlipać. 😥
Koniec z reservą!
To teraz zobaczycie, do czego tak naprawdę jestem zdolny. 😎
Wez sie w garsc, Bobik, bo zaraz zamienisz sie w Spaniolke.
Ze spaniolowaniem przecież właśnie skończyłem. 😯 Przyznaję zresztą, że to była końcówka.
Teraz leci South Africa, pinotage. I niech się przy tym ci Hiszpanie schowają w mysią dziurę i nie śmieją bulgotać.
Oczywiście nie jest to to samo, co jerofiejewskie koktajle, ale ujdzie, a nawet bardzo. 🙂
Heleno, dzieki za poczestunek, mnie mozesz nalac kieliszek, ale sama go nie pij prosze. Igristoje z tego rocznika? Kto wie co sie z tych babelkow porobilo.
Pijalam igristoje w mlodosci i b. mi wtedy smakowala. Ale co to czlowiek, jeszcze na dodatek student, wiedzial wtedy o winie?
A co pilam to wam powiem: Gamza, Gellala, Bycza Krew, Klosterkeller Kadarka, Mistella (tfuj), wermut Istra (moze Iskra?); roznie biale sikacze U Hopfera; rozne biale sikacze w Krokodylu na Starowce (kiedys tam zarecytowalismy Kwiaty Polskie Tuwima dla wszystkich gosci, ktorzy zrzucili sie na nasz rachunek, a bylo nas tam ze 20 osob). To se ne wrati, ale wina pijam na szczescie lepsze.
Spaniolka brzmi ciekawiej od Spanielki. 😆 A czemu Ty Bobiku nie masz zakurzonych i wyszczerbionych? To jakies nienaturalne tak miec wszystkie czyste i niewyszczerbione… No, ale moze pod wplywem tych koktajli sie wyszczerbia, wiec jest nadzieja… 🙄
Bobiku, nie chce obrazac niczyich uczuc, ale hiszpanskie wina sa do niczego. Trzymaj sie tej South Afryki.
Zadne tam igristoje. Nastojaszczeje Szampanskoje. W 1986 r. dlugo przed podpisaniem porozumienia o ochronie nazw win regionalnych , to sie jeszcze nazywalo tak jak trzeba – szampanskoje.
Króliku, łzy wzruszenia mi wyciskasz. Poza tym, że nie Hopfer, a „Baryła” i nie „Krokodyl”, a …. (tu wstawić długą listę), wszystko się zgadza.
Wermut na pewno był Istra.
Dźwięk słowa Gellala do dziś przejmuje mnie dreszczem.
Ale czegoś mi w tym zestawie brakuje. Czyżbyś nie zaznała rozkosznej tortury pod nazwą Sofia?
Natomiast nazwa Spaniolka zostala zapozyczona od E., ktora tak zawsze mowi, bo tak mowiono w jej domu. I mowi tez sukięka, bo rodzina z Krakowa.
Absolutnie popieram opinię, że hiszpańskie są do niczego. Ale czasem dostaje się prezenty… 🙄
Zakurzonych nie mam, bo jak mają się zakurzyć, kiedy stale używane? 😆
He, he, sukięka. 😆 Jak mi pierwszy raz w życiu uświadomiono, że mówię „panięka stęka”, to osłupiałem. A potem szybciutko zacząłem mówić inaczej. No i teraz pod względem wymowy sam sobie się czasem wydaję psem znikąd.
Chyba że mi na stare szczeniacze lata wróciło. To się dość często zdarza, choć się nie zauważa. 😉
Wystarczy uzywac, nie zwracajac zbytnio uwagi na zmywanie – wtedy kurz naturalnie jednak sie zbierze. 😆 U tego profesora talent do tworczego zaniedbywania kieliszkow laczyl sie jeszcze z noszeniem notatek do wykladow w plastikowych torebkach z supermarketu, i paroma innymi przejawami glebokiego ekscentryzmu. To pewnie trzeba cwiczyc latami – cos jak z uprawianiem angielskich trawnikow… 🙄
E. mowi sukięka chyba na zlosc Starej, bo ta ja stale poprawia. 😈 Mnie osobioscie nie przeszkadza. Live and let live, I say 😈
Wczesniejsza wymowa wraca takze w chwilach duzego wzruszenia, lub upojenia (moze byc alkoholowe)… 🙄
Musze przyznac, ze choc w zasadzie jestem snobem wszystkiego co francuskie, to male sherry przed lub po obiedzie b. dobrze robi i to sherry zwykle moze byc hiszpanskie.
Bobiku, Sofia? Nie, nie przypominam sobie. Pamietam jeszcze brandy Zlote Costam, ale jak przez mgle, bo w owych latach brandy to dla mnie byl bimber.
Dopiero w zimne kanadyjskie dni zobaczylam, ze nic cie rozgrzeje jak goraca kapiel i calvados (lub brandy z braku calvadosu).
Varietas delectat! 😈
Oczywiscie, ale Mordechaju koty pija wode, mleko, no moze spodeczek Bailey’s na wyjatkowe okazje.
Poprawka – mleko pija kocieta. Duze koty mleka nie pija, bo nie trawia laktozy i dostaja sraczki. No chyba ze bardzo glodne, podworzowe. Ale te to nawet smierdzaca puszka nie wzgardza.
Natomiast amontillado z niewyszczerbionego antycznego kiliszka, jak najbardziej.
Ja podczas mojego okresu paryskiego odkryłem, że nic nie daje takiego kopa, jak kawa z calvadosem. Musi być wlany do kawy, obowiązkowo! Nie zamula, tylko pozwala z rozbudzoną nagle nadzieją zacząć dzień, który wydawał się skończony jeszcze przed początkiem. 🙂
Calvados tylko w ciescie!
Mordko, czy ta uwaga o varietas miała sugerować, że teraz powinniśmy skoczyć do varietè? 😉
Panięki, panięki, panięki z varietè, nie biorą miłości zbyt tragicznie… 😆
Dlaczego calvados tylko w cieście? 😯
Z całej duszy sprzeciwiam się dyskryminacji calvadosu!
Jak trzeba, to krzyżem legnę na jego intencję!
Sluchajcie, jest niebezpiecznie – Stara szuka jakiegos peta pod lozkiem. Musze jej zgasic swiatlo zanim cos znajdzie. A znajdzie, znajac Pania Dochodzaca i jej wstret do zamiatania pod meblami.
Dobranoc, zanim sie stanie tragedia.
Mordko – Starą do wyrka, przydusić poduszką, odczekać. Jak nie odzyska przytomności, to znaczy, że jest na dobrej drodze do skończenia.
Mam oczywiście na myśli skończenie z nałogiem. 🙄
Nieźle Bobiku, jak już śpiewasz „panięki”… 😀 A calvados absolutnie nie tylko do ciasta. Zreszta w przypadku Mordechaja już chyba raczej do bażantów w ciescie… 😉
A z ta poduszka to ktos juz chyba te scene napisal. 😆
Lepsza powtarzalność dobrych scen, niż unikatowość marnych. 😆
Aczkolwiek ta Południowa Afryka na tyle przyzwoita, że właściwie w ogóle nie ma powodu do robienia scen. 🙂
No, autor tej sceny na pewno by sie z Toba zgodzil. 😆 Zobaczymy czy ta Poludniowa Afryka wyprodukuje jakies morskie wybrzeze Czech (the coast of Bohemia) – jedna z moich ulubionych scen zreszta tam sie odgrywa… Byleby tylko nikt nie wychodzil goniony przez niedzwiedzia. 😉
Morze, nasze morze,
przeniesiemy cię do Czech!
I tak spróbujemy trzymać,
póki uda zliczyć się do trzech.
Póki uda,
się zliczyć
do trzech!
😆 😆 😆 Chyba do trzech jeszcze moge, ale juz z trudnoscia, tak mnie rozsmieszyles, Bobiku. 🙂
Poniewaz pije juz trzecie Pinot i slucham najpiekniejszych oper to powiem tylko, ze jesli chodzi o Czechy to bardzo mi sie podobalo w ubieglym roku w Olomuncu. Naprawde warto sie tam zatrzymac… nie tylko po tp zeby spiewac….
W Olomuncu na Kircheplatzu gdym na warcie sobie stal…
Morze, nasze morze,
wstąpi w ciebie nowy duch,
jeśli uda się, mój Boże,
po bohemsku zliczyć nam do dwóch.
Jesli uda
se zliczit
do dwóch!
Króliku, mnie się też wszyscy dziwowali. Ale w ogóle się nie przejąłem. Co, kurrr…czę, psa z chusteczką nie widzieli?
Oj, tak troche mi sie juz myli. 😆 😆 Mam alternatywna nazwe dla Twego Koszyka – Bobik&Co. Baltic to Bohemia. 🙂
Baltic tylko w ostateczności. Siekiera to była nie gorsza od Sofii. 😯
Kto za wcześnie wyemigrował, ten nie zaznał tego dreszczu… Wobec Sofii leżącej nad Baltikiem nawet beczkę amontillado należy umiejscowić w krainie łagodności. 🙄
No tak, ja takich czulych wspomnien nie mam – tylko wino w aseptycznych kartonach z Co-opu, jak mleko (tego samego, zreszta, w ktorego plastikowych torebkach podrozowaly wyklady o Bardzie). 🙄
Moje skojarzenia z winem w kartonach są jak najbardziej poetyckie. Paryż, polska emigracja z jednej strony, przypadkowe społeczeństwo kloszardów z drugiej… Dla wina w kartonach zawsze się znalazło jakieś zastosowanie… 🙂
Jakos Bobiku trzymalismy sie wina w szklanych barylkach, nie w kartonach.
Teraz sa u nas jakies wina w kartonach, ale nie wiem jakie. Bylo takie tanie wino Lambrusco. Kiedys na drzwiach suopermarketu we Wloszech byla kartka z napisem po polsku
„Dzisiaj lambrusek nie ma”.
To nawet nie jest bardzo smieszne, ale troche jest.
Podobno teraz coraz lepsze w tych kartonach, ale jakos jeszcze nie odwazylam sie sprobowac od czasow studenckich. 😉 Mnie te kartony kojarzyly sie z tym, ze dobrze sie to transportowalo na bagazniku roweru – nawet ewenetualna wywrotka na zlanych deszczem jesiennych lisciach blisko miejskiego kraweznika nie powodowala uszczerbku na opakowaniu, jak i na zawartosci… 🙂
„Dzisiaj lambrusek nie ma” jak najbardziej śmieszne. 🙂 To jest w końcu klasyczny przykład dowcipu sytuacyjnego, na dodatek połączonego z językowym. W podręcznikach mogłoby się znaleźć. 🙂
A tyz prowde mówiąc, ja też się nie odważyłem spróbować kartonowego od czasów paryskich.
Moze kiedys jednak sprobuje, i polacze to od razu z gotowaniem ryzu w torebce w czajniku elektrycznym i opiekaniem grzanki na patyku w kominku… 😉
Moniko,
to jest swietny pomysl, wino w kartonie do obiadu z ryzu w torebce. Obawiam sie, ze coraz mniej osob wiedziec bedzie na czym polega roznica. Kiedys musze taki kartonowo/torebkowy obiad zafundowac rodzinie jako test. Na razie sadze, ze my dzieki dziadkom i rodzicom jestesmy jak te francuskie pieski.
Popatrzcie, Mordechaj i Helena rzeczywiscie padli, miejmy nadzieje zanim znalezli peta pod lozkiem.
Czajnik elektryczny jest również świetnym podgrzewaczem. Podgrzewaną potrawę należy ustawić na. W kominku da się upiec nie tylko grzankę, ale i szaszłyczek. A bordowy płyn z kartonu pozwala wykreować nową odmianę boeuf bourgignon. Bowiem, jak twierdzą smakosze, boeuf bourgignon jest zawsze tak dobry, jak wino do niego użyte. 😆
Króliku, moje szczeniacze doświadczenie życiowe pozwala mi przypuszczać, że nadzieja na znalezienie zapomnianego peta jest zwykle całkowicie złudna. 🙄
Francuski piesek kiedyś mi się przysłużył. Przetłumaczyłem to dosłownie na niemiecki, w ferworze rozmowy nie biorąc pod uwagę, że to polski idiom. Wzbudziłem ogólne rozradowanie, a nawet przypisano mi językową kreatywność. 😀
Wiecie co, może ja jednak lepiej pójdę spać, zanim zeen każe mi szkrobać następny wpis. 😆
Dobranoc. 🙂
Tak, to jest bardzo gourmet – gotowanie na parze z czajnika elektrycznego. Boef bourginion w czajniku jeszcze nie probowalam, ale przyszlosc przede mna. Moze jeszcze powinnam do tego, zeby bylo zupelnie autentycznie, mrozic szampana w plynnym wodorze (wiaderko bylo z szarego styropianu)… 😆
No, już naprawdę się kładłem, ale mnie ruszyło 🙂
Mrozić szampana w płynnym wodorze?
Właśnie od tego zbaw, dobry Boże.
Gourmeckie próby takiego szpanu
gorsze już nawet od styropianu. 🙄
I naprawdę dobranoc. 😉
Spijcie dobrze,
ja mam bardzo latwy leniwy dzien jutro. Czego i wam zycze.
😳 To byl azot, choc nadal plynny.- Jednak nie powinnam byla probowac tyle tej sherry… 😉
Dzień dobry 🙂 Widzę, że dziś robię za rannego ptaszka. 😀
No to ćwierkam powitalnie i idę zjeść śniadanie.
Z płynnych pierwiastków będzie tylko herbata. 🙂
Nie tup, Piesku.
Nie masz czasem ogorka kiszonego?
Ależ oczywiście! Na boku, w kulinarnych, jest cały zestaw śniadaniowy – ogórek, kwaśne mleko, barszczyk i piwo. Do wyboru, albo jedno po drugim, w podanej kolejności. 🙂
Całą noc szkrobał, szkrobał, że za chwilę będzie musiał znowu szkrobać….
Mordechaju, jaka ta Sherry była, że ogóra chcesz?
Sherry byla liczna,
Na szczescie w lodowce znalazlem, procz ogorkow, bobikowe Kwasne mleko:
Nieszczęsne późne wnuki, których w obcej ziemi
życie srogie nie pieści mlekami kwaśnemi,
ani zsiadłą ich wersją, bo tu się nie zsiada,
chociażbyś jak ten obraz przemawiał do dziada!
Tak ciężkie tu poranki bez zacnej kwaśnizny,
że się człekowi nie chce nawet wdziać bielizny,
łypie jeno spod kołdry okiem zapuchniętym,
jogurtem owocowym ledwo napoczętym
pirzga z wielkim wysiłkiem w przeciwległą ścianę
i kotom łeb ukręca, bo tupią, skubane.
Ach, gdyby chociaż jedna łyżka kwaśnej bieli,
zaraz by wnuczek raźno wyskoczył z pościeli,
Turków pogonił, ogień świętej wojny wzniecił,
krzyżakom ich zdradliwe porozrywał sieci…
Ale nic z tego. W kraju, gdzie nic się nie kisi
nie chce wstać się wnukowi i wszystko mu wisi,
serce zsiadłej pociechy darmo upatruje,
a w szklance Alka-Seltzer smętnie posykuje.
Ponieważ uczciwy ze mnie pies, to zaznaczę, że istnieje również szkoła zalecająca zastępowanie ogóra świeżymi ostrygami. Jest to oczywiście wysoce niepatryjotyczne i przez to niegodne polecenia, ale – nie ukrywam – smaszszszne. 😉
A po ostrygach to Mordechaj jak ten kot z pęcherzem będzie latał… 🙂
A czy jest jakas szkola mowiaca, ze kwasne mleko mozna zastapic paczka papierosow?
Zaloze sie. ze jest to bardzo dobre lekartwo. 👿
Mordechaju, cywilizację śmierci chcesz tu wprowadzać? 😯 👿
Natychmiast przypomnij sobie, co na Twoim miejscu zrobiłby porządny, polski Kot.
Szklanka wody zamiast. 🙄
Z powołaniem on się minął
No i został z kwaśną miną…
Raz Stara dala mi ostryge do sprobowania. Bez wiekszego wrazenia, za duzo slonej wody. Co innego homar, fois gras, rillettes od rzeznika w Angers albo chocby good old phesant, choc ten ostatni troche mi sie juz przejadl i chetnie zastapilbym go na pewien czas dzika kaczka, ktora akurat jest w sezonie.
Proprawilem pisownie phesant na pheasant, ale dlaczegos poprawka gdzies uciekla. Dziwne.
Kwasne mleko moj pra-stryjaszek Marcelek (znany w rodzinie z przeciagajacej sie latami „marskosci watroby”) skutecznie zastepowal juz na przelomie XX wieku czystym alkoholem z pomaranczami – wlasciwie w porze wszystkich posilkow. Obawiam sie, ze w dzisiejszych czasach IPN oskarzylby go o brak patryjotysu kulinarnego (i pewnie pare innych rzeczy, gdyz Marcelek dzielil i inne zainteresowania ze swoim znanym francuskim imiennikiem) … 😉 Moj dziadek odzywal dopiero po calych pieczonych kurczakach, najlepiej podawanych o trzeciej w nocy, jako cos pomiedzy pozna kolacja a wczesnym sniadaniem. Ale mozna tez z calym spokojem stosowac smazone kielbaski z kwasnym zgrillowanym pomidorem, w ramach pelnego angielskiego sniadania – zwlaszcza po sherry. Wszystko zalezy od tego, co organizm najlepiej toleruje, jak mawial Marcelek. 🙄
Ćśśś… 😎
Urwałem się na chwilę gościom, żeby nadać depeszę do Mordechaja.
Drogi Przyjacielu, po Twoim zapewnieniu, że przechodzisz na dzikie kaczki, udałem się do Bażanta, żeby go o tym zawiadomić. Dogoniłem go aż w Stafford, ale opłacało się.
Pleasant Pheasant, a bird from Stafford,
was one day extremely sad,
cause it couldnt, by all efforts,
serve as a meal for a Cat.
Pleasant Pheasant thought a little,
walking in the Stafford fog,
and decided, with no pity,
to be a meal for a Dog. 😆
Tak że kolację mam na dziś zapewnioną i mogę wracać do gości. 😉
No i poszli sobie goście…
Niestety, z blogu chyba też. 😯
Och, Bobik, depesza dopiero co dotarla, bo spoczywalem i nie slyszalem listonosza. Jestes tak Utalentowanym Psem, ze mi czasami kociomowe odejmuje, i – nie uwierzysz! – bardzo Ci zazdroszcze. Ja z takim talentem to juz bylbym Poeta -Laureata na Dworze JKM i co roku dostawalbym od Monarchini skrzynke wina z jej piwnocy – jak nakazuje obyczaj.
Piekny poemat o bazancie.
No, nie wszyscy, Bobiku. Tylko musze sie jakos rozgrzac i osuszyc po spacerze do miejskiej biblioteki, ktory zaczal sie przy delikatnej jesiennej mzawce, a skonczyl sie w ulewnym deszczu. A jutro ma byc snieg. 🙄
Na rozgrzanie to wiadomo, herbata z rumem. Ale jej własności osuszające są jak dotąd mało poznane. 😀
Mordko, jak tę skrzynkę z piwnicy JKM mogą dostawać tylko miejscowi, to załóżmy spółę. Ja Ci będę podrzucał teksty, Ty będziesz JKM wciskał, że to Twoje, a skrzynką podzielimy się sprawiedliwie. 🙂
Rum z herbata juz zastosowalam, z zadowalajacym skutkiem. 😉 Na osuszanie najlepiej skakac po kanapach w salonie (sposob wyprobowany). 😀
Pomysl ze spolka z Mordechajem swietny (podobnie jak wiersz), tylko niech Mordechaj od razu zaznaczy (jak Wordsworth), ze zwolnieni jestescie z pisania wierszy na kazda oficjalna dworska okazje, zeby sie nie zniechecic do pisania jak Andrew Motion. 😉
Przy dworskich okazjach Koty zwykły się wycofywać w ciepłe i suche miejsca typu „na kaloryferze” i nawet JKM nie jest w stanie tego zmienić. Na szczęście jest ona osobą na tyle rozsądną, że – o ile wiem – nawet nie próbuje. 😉
Moniko, a skąd wiesz, że wycieranie się w kanapy najlepiej osusza (jak również odbłoca)? Myślałem, że to jest pilnie strzeżona psia tajemnica. 😎
Mysle, ze niezle tez osusza i odblopca jednak swiezo wyprasowany obrus przed przyjsciem gosci. Ma w sobie cos takiego…. irresistable.
No i perski dywan do rzygania lub biegunki – nic lepszego nie wynaleziono! Na drugim miejscu – swiezo wrzucona do mieszkania gazeta.
Obrus do osuszania? Naprawdę? 😯
Ja zawsze byłem przekonany, że obrusy, zwłaszcza zastawione półmiskami, są do łapania za róg i mocnego ciągnięcia.
Do końca życia się pies uczy. 🙄
Bobiku, duzo sie mozna nauczyc od szczeniakow ludzkich – stad wiem troche o osuszaniu na kanapach… 😉 (Na marginesie – najlepsze sa kanapy o jasnych obiciach.) Ciagniecie za obrus z naczyniami to tez ludzko-szczeniecy klasyk. 😆
Ale ludzkie szczenięta jednej metody osuszania się nie potrafią zastosować, a dostarcza ona niebywałej radości, zwłaszcza przy świeżo malowanych ścianach. Mówię o otrząsaniu. A jeszcze jak się ma dawno niestrzyżone futro… No, po prostu warto żyć dla tego momentu! 😆
No, sluchajcie. Z narazeniem zycia wykradlem dla was z Blogu Ojca Rydzyka piesb ulozona na 18 Urodziny Radia Maryja.
Mysle, ze nawet Bobik nigdy takich rymow jak „w Rzymie-wytrzymie” nie wymyslil!
Na osiemnastkę jedziemy do Torunia,
jedzie ciocia, mama, tata i babunia.
Na osiemnastkę jedziemy autokarem
i pół parafii z proboszczem i wikarym.
Na jubileusz do Torunia jedziemy, Radio Maryja ma osiemnaście lat.
Tu Panu Bogu podziękujemy,
Radia Maryja dziś słucha cały świat.
A ojciec Piotr, ten z uśmiechem na twarzy,
stawia na młodzież i radością wszystkich darzy.
Swoim głosem na antenie uspokaja,
telewidzów zaś uśmiechem swym rozbraja.
Ojciec Grzegorz Moj to przyjacielskie oczy,
do tego sympatyczny, młody i uroczy.
Niejedna dusza swe życie poprawia,
gdy ojciec Grzegorz na antenie przemawia.
Ojciec Piotr Dettlaff, ten od Telewizji Trwam,
w obliczu prawdy wciąż nadzieję daje nam.
Gromadzi dzieci na polskich podwórkach,
budując Kościół w różańcowych kółkach.
Ojca Zdzisława wszyscy dobrze znamy,
za jego dobre serce wszyscy go kochamy.
Ma zawsze mądrą i piękną katechezę,
to dzięki niemu coraz mocniej wierzę.
Ojciec Waldemar, wielka elokwencja,
to duża wiedza, polot i inteligencja.
To pełen życia wielki optymista,
miłośnik tatr, wędrownik i turysta.
A ojciec Dariusz działa w radiu i uczelni,
taka przyjemna to w odbiorze dobra dusza.
I dał się poznać w teatralnej reżyserii,
i pięknym śpiewem radiosłuchaczy wzrusza.
Ojciec Benedykt jest najmłodszy tutaj chyba,
papieskie imię ma więc ma patrona w Rzymie.
Lecz na antenie jak radiowy wyga,
wszystkich wysłucha, wytłumaczy i wytrzymie (sic!).
Ojciec Jacek Cydzik fajny gość z humorem,
znakomita to skarbnica historyczna.
I od tej wiedzy mógłby zostać profesorem,
w radiu poważny choć natura satyryczna.
A ojciec Jan, co wszystkim każe dzwonić,
w Rodzinie, w tej naszej telefonii.
Wspaniały śpiewak i z pochodzenia góral
– Radio Maryja ma swojego Króla!
Ojciec Tadeusz to wielki boży sługa,
wielka charyzma – taką tylko Pan Bóg daje!
Ten jubileusz to jego zasługa,
i Matki Boskiej, bo radio wciąż nadaje.
No cóż, Mordechaju, będziesz musiał otworzyć uszy na słowa prawdy, które brzmią: ten poemat wart jest poświęcenia życia niejednego nawet Kota. 🙄
Czytałem rodzinie na głos, z należytym uczuciem i chyba się w słupy soli pozmieniali, bo co któremu chcę podnieść szczękę, to ona z powrotem opada. 😯
Tak tez przypuszczalem. Nie znam Autora, ale czuje talent i polot Isabel. 😈
A very mirthful tragedy of fathers Piotr, Waldemar, Benedykt, Jan etc. 😯 To sie zdecydowanie nadaje na sztuke w sztuce. 😆
Ale jak ich powstrzymac zeby nie siekali powietrza krzyzami? 😈
Strasznie te krzyze plastikowe… Wiecej nie moge na razie powiedziec, bo – jak rodzina Bobika – jeszcze nie wyszlam z oslupienia. Chyba poprawie te herbate z rumem samym rumem, zeby jakos z tego oslupienia wyjsc. 🙄
Powietrza nie trza. Mogłoby nawet zaszkodzić.
Zaduch jest stanem naturalnym kruchty, a przy prawach natury, jak wiadomo, majstrować nie wolno!
Ta piesn wlascowoe niesie dla mnie przeslanie optymistyczne. Ze mianowicie oni lepszych poetow nie maja.Tylko dziadow koscielnych. I przypomniala mi sie zaraz wystawa sztuki, ktora powstawala w czasie wojny domowej w Hiszpanii. Otroz Franco mial wylacznie samych bohomazow! 😆
To jednak fascynujace polaczenie wytartych zwrotow z ankiet personalnych i swiadectw moralnosci ze strasznymi rymami – w sumie prawdziwa perelka. 😉 I tyle tych ojcow ma to radiowe osiemnastoletnie dziecko w „tej Rodzinie, w tej ich telefonii”… Ciekawe rzeczy musza sie tam dziac. 😆
Dziecko które ma jedną matkę (Boską) i całą duckę ojców? 😯
Nie wygląda mi to wcale na historię dla dzieci… 🙄
Nowa wersja „Three Men and A Baby”, tylko lepsza, bo wiecej ojcow. 😉
Witam pogodnie i słonecznie 🙂 przy czym informuję w kwestii słońca, że na tak zwanym zewnętrzu jewo niet, ono ze mnie, z mojego jestestwa, dla Was na każdy dzień, ale dzisiaj dodatkowo w charakterze prezentu od Mikołaja. Kto chce niech doda świetego, kto nie chce niech nie dodaje. O ideę tu biega. Czujcie sie odbarowani wszystkim tym czego każdemu najbardziej potrzeba 🙂 🙂 🙂
Nie mam czasu czytać, nie mam czasu pisać. Jest nadzieja, że dzisiaj zdołam to i owo dopiąć. A wtedy, jeżeli nie oślepnę do tej pory od komputera, doczytam, a przynajmniej cos skrobnę.
Bawcie się dobrze, Mikołajowo 🙂
Dzień dobry. 🙂 Nie powiem, żeby dzień zaokienny zachęcał dziś do wstawania, ale postaram się mu jakoś zrobić wbrew. 😉 Zacząć należy oczywiście od brzucha, porządne śniadanie, herbata, potem kolejny odcinek śniadania, potem kawa… I już wszystko sensowniej wygląda, chociaż luj dalej do okna się dobija i grozi, że jak wyjdę, to mi całe futro zmoczy.
Po śniadaniu kilka skłonów i przysiadów, żeby się endorfiny wydzieliły… No, słowo daję, coraz lepiej. Niedługo taką pogodą ducha będę promieniał, że sobie w domu Baleary będę mógł założyć. 🙂 To teraz prasówka…
Bum! Cały dotychczasowy poranny wysiłek na nic. Wystarczy wejść do działu politycznego, a zaraz ma się ochotę lujowi okna na oścież otworzyć i zaprosić go do środka. 🙁
Sam nie wiem – robić sobie dzisiaj tę prasówkę, czy nie robić?
O, Jotka podsunęła świetny pomysł! 🙂 Zamiast masochistycznie katować się wiadomościami z kraju i ze świata, można dziś przecież dawać prezenty!
No to pierwszy dla pomysłodawczyni. 😀
Prezent, co wpada w Twoje łapska,
zawiera bliski koniec ŻABSKA,
lenistwo (w sam raz, nie za wiele),
oraz sponsora wraz z portfelem. 😆
A ja w postaci prezentu mikolajowego poprosze o troche wiecej pracowitosci, protestanckiej etyki pracy i angielskiego samozaparcia, zamiast wschodnioeuropejskiego rozmemlania, ktore chetnie oddam w dobre rece/lapy.
Protestanckie wartości przywlokę później, bo strasznie dużo ważą i muszę jakiś transport zorganizować oraz kilku osiłków moralnych do pomocy w niesieniu. Ale na razie mam rozweselający prezent dla wszystkich. Nie tuczy, bo kradziony! 😆
http://www.youtube.com/watch?v=FtPb8g8Jl6I
buro,pada, wlasciwie siapi przy 5°
zmeczony czytaniem realnym (Gustavo Nielsen „Auschwitz”)
zabieram sie za zaleglosci Bobikowego Swiata 🙂
od do i juz 😀
Uff, ni ma letko z tymi wartościami! 🙄 Jak się tak tylko na nie patrzy, to się wydają do udźwignięcia, ale niech ktoś spróbuje w praktyce!
Jakoś sobie w końcu poradziłem, żeby Helena miała ten swój wymarzony prezent, ale na przyszłość prosiłbym o lżejsze zadania. 😉
Co tam w następnej paczce tak tyka?
Ach, protestancka jest to etyka!
Jak dla mnie bomba (tyka zawzięcie),
więc jak najszybciej dam ją w prezencie. 😎
Rysiu, nie powiedziałeś, co chciałbyś dostać. Dziś Mikołaj działa jak złota rybka – wyrażasz życzenie, dostajesz prezent. Żadnej fuszerki, że niby w sklepie nie mieli, albo renifery odmówiły przewożenia niebezpiecznego ładunku. 😀
uff!!!!(tez)dotarlem do konca 🙂
do listy win krolika dodam nasze „ulubione” wino czerwone
Cabernet (zazwyczaj jedyne w delikatesach)
na praktykach robotniczych i na wykopkach pijalo sie „owocwe”
z gwinta i tylko te resztki laku szczypaly w jezyk 8)
co do jedzenia i picia krtonowego to bynajmniej i owszem,ale
tylko zawartosc bez opakowania 🙄
Bobiku, bardzo ale to bardzo-wiecej CZASU 😀
Kurczę, a prosiłem o lżejsze zadania! 😉
No dobra, jak złota rybka, to złota rybka – jakoś ten czas zorganizuję, ale może mi to zabrać trochę czasu. 😀
Paczka dla Rysia waży trzy tony,
w niej w równych rządkach czas utracony.
Brać, nie przebierać! Sprawa jest czysta –
można w przyszłości go wykorzystać. 😀
Jakiez rozkoszne prezenty, Bobiku-Mikolaju! i etyka, i czas, i Web Site Story przecudna!
Bardzo dziekuje! Jak juz mam etyke, to chyba zaladuje wczorajsze i przedwczorajsze naczynia do zmywarki. To powinno mi znaczacpo poprawic humor. A jesli uda mi sie jeszcze wyladowac je po umyciu, to uznam, ze dzien nie jest stracony bezpowrotnie.
Bobiku 😀
Bobiku, zaraz Ci będzie lżej 🙂
W charakterze tragarzy posyłam promienie słoneczne, Ty jedynie dyryguj ruchem, sprawdzaj czy aby jaka, na psa urok, sorry, wredota, nie podrzuciła aby życzeń werdnych. Jakość życzeń sprawdzaj i machaj łapką akceptująco lub nie, wskazuj kierunek 🙂
Co by Ci się nie ckniło przy robocie, podrzucam kilka pęt godnej pasztetówki i antałeczek zacnego napitku. Tylko miarkuj się w spożyciu, żeby jakaś konfuzja zleceń i kierunków ekspedycji nie nastapiła. Ułóż się wygodnie na kanapie i do dzieła 🙂
Stwierdzam autorytatywnie, że pasztetówka, przynajmniej w moim przypadku, jest skuteczniejsza od etyki. Zaraz mi się jakoś bardziej chce. 😆
Przed etyką nie uciekniesz Piesku, a pasztetówka doskonale się w nią wpisuje, a konkretnie w teorie UTYLITARYZMU!!!
Co nie znaczy, że nalezy sobie zaraz głowę zawracać mnogością i jakością szkół etycznych. Miłej zabawy 🙂
Grunt żeby było smacznie i wygodnie, etyka w charakterze bonusu 🙂
Szkołę z etyką w prezencie ktoś chce?
Oj, czy to nie są czasem manowce,
na które wodzi nieczysta siła?
Liberalizmu podpucha zgniła?
Ja takiej szkoły wam nie przyniosę,
bo obszczekają mnie wielkim głosem
biskupi rąsia w rąsię z posłami.
Szkoły z etyką szukajcie sami. 🙄
Na sam dźwięk słowa 'pracowitość’ czuję się zmęczona.
Mnie przydałoby się trochę radości, humoru ułatwiającego życie.
Masz coś Bobiłaju w zanadrzu? 🙂
Ja tez nie przepadam za slowem pracowitosc, wiec licze na taka pracowitosc, ktora nic nie kosztuje wysilku. Samo z siebie sie sprzata, wynosi z domu, kupuje, rozwiesza. A myslami czlowiek jest gdzies gdzie swieci slonce i nikt nie choruje.
Serenite. Gdzie panuje serenite.
Najlepszym antidotum na złe słowo „praca”
nie jest bykiem leżenie, lecz humoru raca –
to prawda, więc z racami wielką pakę wlokę
z nadzieją, że z łaskawym spotka się tu okiem.
Paka trochę, przyznaję, w nieporządku tonie,
Pan Starszy tu spoczywa przy Monty Pythonie,
Kabaret Elitarny z Misiem prostym spięty,
a spod spodu wyłażą i zeena fragmenty. 😀
Lecz jest to w gruncie rzeczy nieporządek miły,
każdy może wyciągnąć, na co starczy siły
i ochoty. A jak się wypuści te race,
ja – choć to nie mój prezent – też na tym nie stracę. 😉
Gdzie słońce świeci i nikt nie choruje…
Uuu, tym prezentem to nie dysponuję. 🙁
No, dobra, dobra, niech Wam bedzie:
http://www.youtube.com/watch?v=O4NviwZ1lns
Dzięki za pakę, będę korzystać.
Hej, Heleno, jak się masz? 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Mój ojciec, którego nigdy nie widziałam, miał na imię Mikołaj.
Dzisiejszy dzień z nim mi się kojarzy.
A jak może się kojarzyć z kimś, kogo nie znam?
Wymyśliłam Go sobie, ojca idealnego.
To może nawet lepsze niż jakiś gbur, ciemiężca.
Jarzębina zbłądziła i w miejscu bezludnym
https://www.blog-bobika.eu/?p=275#comment-34606
próżno nawoływaniom oddaje się żmudnym,
więc przyniosę jej zaraz, jak pozwoli kiesa,
gwiazdę przewodnią w charakterze GPS-a. 😀
Mordko, a co Ty na TO? 😯
http://www.youtube.com/watch?v=YVTdPz9a1Y4
Witam, witam 😆
Bobik dzis jakis nadzwyczajnie szczodry, tu etyka, tam race humoru, i gwiazdy przewodnie.
Dzieki, Piesku.
oj Bobiku nie zawstydzaj mnie 🙂
swoja drogą to myślałam że jakaś świnina Wszystkich zmogła a tu proszę naklepane tyle komentarzy 🙂
Mt7, czasem rzeczywiście lepiej nie mieć żadnego ojca, niż jakiegoś potwora. Ale to jednak na pewno jest w życiu brak ogromny i całe szczęście, że umiałaś sobie z nim poradzić w tak sensowny sposób – poprzez wymyślenie Ojca Idealnego. 🙂
W jakimś stopniu każdy z nas sobie zresztą takiego wymyśla i potem nieraz wchodzi w konflikt z ojcem rzeczywistym, który nijak się do tego wizerunku nie chce dopasować. 😉
No, przecież ja dziś jestem p.o. Mikołaja, więc obowiązuje mnie profesjonalna szczodrość. 😀
A może dodatkowo dopadł mnie syndrom Kaczary i muszę do rymu? 😉
Dziendobry,
ja tez mysle o sniadaniu. Odwieczny dylemat: czy jajko na miekko czy kajzerka z pasztetowa. Chyba wygra jajko na miekko.
Za oknem mroz, ale taki ladny, sloneczny, nie za silny. Musz przyznac, ze ta mnogosc slonecznych dni w naszym tu klimacie bardzo mi odpowiada.
Mowicie, ze dzisiaj sa Mikolajki? Trocze juz o nich zapomnialam.
W domy wystawialaysmy z siostrami wypucowane buty do drzi. Rano sw. Mikolaj zostawial dla nas w nich ksiazki, czekoladki, pomarancze.
fajny filmik,.. Moja siostra miała kota i chomika. Żyli oni w wielkiej przyjażni. Kotek odwiedzał chomika w klatce a ten był wielce zadowolony. Jednak pewnego razu gdy poszła nakarmić zwierzynę ujrzała zadowolonego kota z wypchanym brzuszkiem leżącego w klatce chomika. O małym zwierzątku słuch zaginął..
reasumując Bobiku, pozory często mylą 🙂
króliku to chyba mieszkasz daleko . Ja też bym chciała jeść dopiero śniadanie a tymczasem muszę zabrać się za obiad . Narka 🙂
http://wyborcza.pl/1,95892,7323517,Nie_ma_znaczenia__ze_pacjenci_klamia.html
A ja podsuwam Wam bardzo ciekawy list do redakcji GW.
Musze powiedziec, ze tylko raz w zyciu (w ub.roku) rzeczywiscie spotkalam tu, w Anglii, taka „lekarke”, jak ta na list ktorej zareagowal Autor. Powiedziala do mnie: nie ucz mnie jak mam wykonywac swoj zawod!
No!!!!! Nie powtorze co jej odpowiedzialam, bo nie bylo to do konca cenzuralne. I napisalam skarge. Owszem pomoglo. Chodzilo zreszta nie o mnie- pacjentke, tylko o E, ktorej wredne i aroganckie babsko nie chcialo zbadac.
Na prezent dla Królika idea gotowa –
najlepsza chyba będzie kapuściana głowa,
lecz – w ramach rewerencji dla potęgi smaku –
już od razu w gotowej formie kapuśniaku. 😆
Bobik, ci Pepchen und Frida aus Plossnitz to jakies zupelne pogwalcenie praw Natury. Boje sie, zeby ta parka nie zazadala jakiegos zwiazku partnerskiego dla sebie! What next? Malzenstwo Kota z Odkurzaczem? Zle sie to skonczy.
Wyskoczylismy kilka domów dalej do sąsiadów na południową kawę. Sunia oczywiscie z nami. Sokrates tuż obok, ale do domu sąsiadów nie zdecydował się wejść, Sunia zajęła główne miejsce na kanapie. Po blisko dwóch godzinach wychodzimy od sąsiadów i co widzimy?
Po drugiej stronie chodnika, tuz przy samochodzie, czeka na nas Sokrates! czy to nie piękne! 🙂
W takich momentach mżawka i zachmurzenie dookolne nie ma do człowieka żadnego dostępu 🙂
Mordechaju, a czy o Tobie pamiętano dzisiaj w sposób szczególny, Mikołajkowo?
Mordko, ta parka to jeszcze nic. Rzuć okiem na TO! 😯
http://www.youtube.com/watch?v=Ix3G2ZFVsdY&feature=related
Są rzeczy na niebie i ziemi… 🙄
moze uda sie
file:///Users/rys/Library/Mail%20Downloads/DSCN0158_2.jpg
niestety 🙁
Dzieki za kapusniak. Tez za komentarz dla mt7 o nieznanym jej ojcu Mikolaju. Mt7, mam nadzieje, ze ten dzien uplynie ci przyjemnie.
Jarzebina gotuje, a jotka bryka do sasiadow. Ja wciaz w pizamie, a caly dom spi. Tylko moj mlodszy pies Basil bryka i a to chce wyjsc, a to znowu wejsc do domu.
Jestem taka pracowita w tygodniu, ze wekend chce nam sie tylko odpoczywac, a czasami to nawet i nie zdaze porzadnie odpoczac!
Bobik, ktos tu ma KOMPLETNIE zle w glowie. Do tego prowadzi promiskuityzm. Na miejscu tego Kota przynajmniej zglosilbym te dwie kreatury za wyrazne molestowanie seksualne. Zwlaszcza te pierwsza, ktora jest absolutnie bezwstydna. Ale Kot tez jej na to pozwala, zamiast pogonic.
O tempora…
mt7,
ojcowie zawsze nas czymś obdarowują, nie mówiąc o samym fakcie naszego istnienia. Nawet ci najgorsi czegoś nas uczą. Czasem ta nauka i ten „dar” trudny jest i gorzki. Staram się na to patrzec trochę poprzez pryzmat Buddyzmu, karmy. Przyjmując, że co nas nie zabije to nas wzmocni.
Niemniej jestem za mentalnym byciem z Ojcem Idealnym, wewnętrznym, wspierającym Przyjacielem. Miłego dnia 🙂
chyba potrzebuje program Picasa !!!!!
poszperam moze instalujac niczego nie zchrzanie ❗
Dorastanie to miedzy innymi zrozumienie, ze wlasny ojciec nigdy idealny nie jest, podobnie jak my nie jestesmy idealni (o czym nam na pewno dzieci przypomna, gdy zostajemy rodzicami), ale – oprocz zupelnie wyjatkowych przypadkow – dobrze, ze jest…
Bobiku, na Mikolaja, jesli spelniasz jeszcze zyczenia, poprosze o dobre miejsce do parkowania w Bostonie, bo spadl snieg, i wtedy tych miejsc nagle jest duzo mniej (w ogole w Bostonie trudniej znalezc miejsce do parkowania niz w Nowym Jorku). Miejsce do parkowania potrzebne do odbioru mikolajkowych prezentow pod postacia koncertu Handel and Haydn Society (Mesjasz, bilety upolowane juz pare miesiecy temu!), oraz obiadu u przyjaciol w ich nowym mieszkaniu z widokiem na jedna z piekniejszych ulic Bostonu – zielona i parkowa, a w samym srodku miasta (dzisiaj biala i parkowa). 🙂
Heleno, tacy lekarze, jak ta angielska lekarka, na ktora sie poskarzylas, jeszcze czasem sie tu zdarzaja, ale czesc problemu wynika z tego, ze tak bardzo przez ostatnie pare dekad podkreslano naukowy charakter medycyny, ze zapomniano, ze jest to takze sztuka – dialogu z pacjentem, umiejetnosci wysluchania go. Pojawilo sie teraz u nas sporo ksiazek na temat tego, jak cierpliwe wysluchanie opowiesci pacjenta prowadzi do szybszej i lepszej diagnozy niz zamawianie na slepo wszelkich mozliwych badan w wyniku zbyt krotkiej i jednostronnej rozmowy w gabinecie lekarskim, bo za drzwiami czeka kolejny pacjent (rozmowy, w ktorej lekarze przerywaja pacjentowi podobno po dwudziestu sekundach, i dlatego czesto nie dowiaduja sie tego, co do diagnozy potrzebne, a co szybciej ukierunkowaloby ich poszukiwania i zaowocowalo szybsza i dokladniejsza diagnoza).
Podobno z tą Picasą to bardzo łatwe. Sam nie próbowałem, bo nie mam motywacji – w razie czego tata wstawia mi to co trzeba na serwer, ale gdybym kiedyś chciał się uniezależnić od Ojca Wstawiającego… 😉
Z tą łatwe, ale z tamtą już gorzej 🙄
Łatwiej pokonać Kliczkę na ringu,
niż znaleźć miejsce dziś na parkingu
w Bostonie. Ale czegóż nie zrobię,
żeby dogodzić zacnej osobie?
Więc żeby problem miejsca był z głowy,
przynoszę w paczce parking gumowy,
który rozciągać można do woli.
Już od mandatu kieszeń nie boli,
i spoko da się na koncert zdążyć,
gdy autem w kółko nie trzeba krążyć. 😀
Dziekuje, Bobiku. 😆 To piekny, a zarazem praktyczny prezent. Juz wkladam parking gumowy do torebki, i zastosuje za pare godzin. 😀 Inaczej zostaja nastepujace mozliwosci: bardzo drogi parking kryty, dosc odlegly od Symphony Hall, albo dosc prawdopodobny mandat polaczony z odholowaniem pojazdu (to ostatnie szczegolnie bolesne zima), albo tzw. parkowanie po bostonsku, zwane takze double parking (stawia sie samochod na pasie jezdni najblizszym do juz zaparkowanych przy parkometrach samochodow i wlacza swiatla ostrzegawcze, ewentualnie zostawiajac kukle w miejscu dla kierowcy). O dziwo, dla osob nie nerwowych, i lubiacych ryzyko, ten ostatni sposob rzadziej konczy sie mandatem i holowaniem, niz zwykle zaparkowanie przy parkometrze na ulicy, gdzie drobnymi literkami na samym jej koncu, na niewielkiej tabliczce, jest napisane „Do not park in case of snow emergency”, albo jeszcze lepiej „Street cleaning on the first and third Wednesday each month”, albo cos w podobnym duchu. Ale double parking to lokalna tradycja, i jako taka podlega szczegolnej ochronie. 🙄
Moniko, tu w Anglii problem jest chyba dokladnie odwrotny – lekarze przestali pacjentow badac i wiekszosc diagnoz stawianych jest na gebe. Lekarze oduczyli sie pacjenta dotykac, wiec diagnozuja na czuja, na slepo i na slepo zapisuja tabletki (najlepiej cos przeciwbolowego). Srednia pobytu pacjenta w gabinecie lekarza rodzinnego to 3 i pol minuty.
Moj wlasny birmanski doktor jest pod jednym wzgledem absolutnie wyjatkowy – wysyla mnie na takie badanie, jakie wyczytam w internecie 😆 Dzieki temu zlapalam na czas raka. U kogo innego dostalabym zapewne paracetamol i odeslana do domu abym czekala na nastepna mammografie za dwa lata …
U tej pani doktor od E. kiedy przyszlam powiedziec jej, ze moja przyjaciolla lezy na podlodze w starsznych bolach i mowi, ze chce umrzec, to zaproponowala mi „psychological assesment”. Kiedy sie na to nie zgodzilam i zazadalam podstawowoego badania neurologicznego (na ktorym nie byla od ponad 30 lat) uslyszalam to co uslyszalam: nie ucz mnie jak wykonywac moj zawod. I dopieto jak troche potupalam i rzucilam pare slow na f, pani doktor zgodzila sie przyjsc i zbadac. A jak przyszla to tez nie zbadala, tylko wysluchala pacjentke i zapisala jej ostry srodek przeciwbolowy powodujacy halucynacje i podawany chorym w ostatnim stadium raka. Dopiero moja wielostronicowa skarga spowodowala, ze E. wyslano na MRI ,i wykryto ostra sciatice i zapisano odpowiednia kuracje. Gdybym nie byla taka awanturnica i gdybym nie tupala i nie krzyczala toby jej nikt do dzis nie zobaczyl i nie zbadal.
U nas w domu, niestety, tupanie jest pośrednie, co bardzo osłabia efekt. 🙁 Do mojej mamy dzwoni z Krakowa jej Mama, która opowiada, jak została u lekarza zbyta, moja mama tupie telefonicznie i pieni się obficie, następnie instruuje swoją Mamę, jak ma natupać w gabinecie i oczywiście nigdy nie wie, na ile ściśle polecenie zostało wykonane. Podejrzewa, że bardzo nieściśle, bo polski pacjent lekarza się boi i nie chce z nim zadzierać. 👿
Bobik, moge pojechac do Krakowa i tam potupac. Mnie to swietnie wychodzi, odkad zrozumialam, ze tupiac nalezy sobie wyobrazic, ze jestes Sofia Loren w filmie, ktory sie rozgrywa w Neapolu. Wtedy nie tracisz glowy, tylko tupiac wybierasz najbardziej zabojcze tupanie i najbarwniejsze epitety. I ten ktory jest tupany zaczyna sie bac, ze mu meble wyrzucisz przez okno albo cos takiego.
Slowem tupac, ale w srodku byc zimnym jak lod. 🙄
Heleno, to w sumie ten sam problem – zbywanie pacjenta, i nieposwiecanie mu dostatecznej uwagi – czasem przez niuewazne zamawianie wszystkich mozliwych i niemozliwych badan, a czasem przez odmowe wykonania tych, ktore powinny byc zrobione. U nas ubezpieczeni maja nadmiar powtarzanych tych samych badan przy kazdej wizycie (to sie nazywa defensive medicine i jest powaznym problemem), w Anglii jest odwrotnie (rozmowa diagnostyczna trwa w Anglii o pol minuty dluzej). Ale struktura gleboka tego co w Londynie, Bostonie czy Krakowie jest ta sama – to zbywanie pacjenta. Ja sama osobiscie nie tupie, tylko uprzejmie i stanowczo sie domagam, i jakos na tym dobrze wychodze. Tupanie wygladajace nazbyt emocjonalnie pomaga zreszta pacjenta dalej zbywac – jako nieuprzejmego, emocjonalnego, i jako takiego swietnego kandydata do dalszego traktowania paternalistycznego. Ale wiele oczywiscie zalezy od wrodzonej osobowosci, uwarunkowan kulturowych, checi zastosowania elementu zaskoczenia itp.
A teraz chwilowo znikam zastosowac prezent od Bobika. 😀
Istotnie, bardzo dużo zależy od osoby i sytuacji. Są lekarze tak „zdrewniali”, że tylko metodą na Zośkę Loren można ich z tego wyrwać. Ale ja najczęściej tupię metodą „na poinformowanego”, używając jak najwięcej terminów medycznych i jak najczęściej wtrącając coś po łacinie. To naciska u lekarzy jakiś tajemny guzik, zaczynają reagować jak psy Pawłowa, odpowiadając też po łacinie i tu ich mam! Jak schodzi na łacinę (całkiem pokojową, nie kuchenną), to już niemal każde badanie można wydębić. 😉
Tak na przykład to wygląda:
– Nie uważa pan, że powodem tych dolegliwości może być helicobacter pylori?
– No tak, helicobacter pylori nie możemy wykluczyć, ale…
– Wie pan co, panie doktorze bez gastroskopii i pobrania próbki i tak nie będziemy mieć pewności,
– Tak, tak, właśnie zacząłem wypisywać skierowanie na gastroskopię. Ale jeszcze na wszelki wypadek dołożymy USG wątroby…
Mówię Wam, na łacinę zawsze coś się wytupie. 😆
A tak, to ladne zastosowanie language games, Bobiku, zeby przestawic poczatkowy uklad pacjent nizej-lekarz wyzej w hierarchii na relacje rownosciowa – wszystko przy uzyciu odpowiedniej implicature… (I lekarz i pacjent znaja lacine, te same terminy, a moze nawet – nie daj Boze, pacjent wie cos wiecej.) Bardzo ladne, Bobiku – i zapobiegajace wlasnie temu zbywaniu, ktore lekarz bezkarnie moze zrobic przy poprzednim, hierarchicznym ukladzie… Caly list tamtej lekarki narzekajacej na pacjentow to wlasnie cwiczenie w ustawianiu ich nizej – nie tylko pod wzgledem fachowosci wiedzy medycznej (bo to naturalne, ze lekarz wie wiecej o medycynie, jak poeta wie wiecej o rymach), ale W OGOLE. I wtedy robi sie wlasnie swietna sytuacja do zbywania – dla pacjenta nie tylko nieprzyjemna, ale czesto takze po prostu niebezpieczna.
Moniko, tutejsi sa kompletnie nie przyzwyczajeni do tupania, tylko wlasnie bardzo uprzejmych kulturalnych prosb, przed ktorymi oslaniaja sie slowami: taki jest system.
Tupanie ich zaskakuje i peszy. I jest to wlasnie odpowiedni moment, aby „system” pokonac.
Parenascie lat temu moja kolezanka urodzila dziecko z nieoperowalnym, acz niestety dobrotliwym guzem mozgu, powodujacym nieustanne ataki epileptyczne, co 20 minut. Osiem miesiecy chodzila do lekarzy, ktorzy zbywali ja diagnoza, ze dziecko ma kolke i dlatego placze, a ona sama jest histeryczna i nieznosna matka. Dopero kiedy Ania weszla do gabinetu i zagrozila, ze zostawi dziecko a sama popelni samobojstwo na oczach lekarza, niemowle zostalo zbadane i guz wykryty.
Inna kolezanka ( z pracy) poszla z synkiem osmioletnim, do tego samego szpitala, uznawanego na jeden z najlepszychj w Europie pediatrykow (Ormond Street Hospital for Sick Children) z synem, ktory zaczal nagle nieustannie spadac z roweru i cierpiec na bole glowy. Po krotkiej rozmowie z chlopcem, lekarz oswiadczyl, ze on udaje i chce sie wykrecic od chodzenia do szkoly. Sytuacja sie powtorzyla – za czwarta wizyta Elka zagrozila w gabinecie, ze nie wyjdzie dopoki doktor nalezycie nie zbada Marcina. Nawet ochrone wzywano, ale matkla nie dala sie wyprowadzic. Na wyniki tomografii czekala 3 tygodnie. A niecaly miesiac pozniej Marcinek zmarl w starsznych mekach na guza mozgu.
W papierach szpitalnych obu chlopcow matki mogly sobie poczytac na swoj temat – ze sa histeryczkami, i ze sa niegrzeczne dla personelu medycznego!
Tak, Heleno – ja troche znam lekarzy angielskich, wiec te historie mnie nie dziwia. Zreszta cos podobnego mozna znalezc w ksiazce A.S.Byatt, „Still Life”, gdzie autorka opisuje kobiete na badaniu w szpitalu, ktora dostaje krwotoku czekajac na swoja kolejke, i doznaje poronienia, caly czas stojac uprzejmie w kolejce – bo tak jest po angielsku. I nikt jej nie pomaga – ani z personelu, ani sposrod pacjentow, i ona sama wlasciwie uwaza, ze nie powinna zwracac na siebie zbytnio uwagi… Bardzo to smutna scena, i swietnie napisana, ale niezwykle trudna w czytaniu.
A w papierach i w Ameryce tak pisywano o pacjentach, ale przestano, odkad pacjenci maja prawo ciaglego wgladu do calej dokumentacji lekarskiej.
Okropność. Ja zresztą już od jakiegoś czasu wszelkie opowieści o angielskiej służbie zdrowia przypłacam ostrym stuporem. Polskiej trochę łagodniejszym, bo jednak u nas każdy wie, że tu i ówdzie można przemówić do ręki, albo pójść do prywatnego i to są wyłomy, które natura rzeczy robi w systemie. A gorset systemu angielskiego jest bardzo sztywny.
Dobry wieczór 🙂
No to córasek miała wyjątkowe szczęście. Była zachwycona szpitalem, lekarzami (w większości Hindusi) i rehabilitacją. Gdyby nie parszywie złamana ręka, czułaby się jak w spa.
Hindusi pewnie jeszcze się nie w stu procentach zanglicyzowali, no i masz babo placek! Psują złe imię angielskiej służby zdrowia. 🙄
Haneczko, nie chcesz żadnego prezentu, czy co? Żadnego życzenia nie wyraziłaś. 😉
Temat służby zdrowia przewijał się i w naszych wczorajszych rozmowach. Okazuje się, że oczekiwania „normalnych” ludzi wobec lekarzy rozmijają się jakoś z oczekiwaniami wykształconych i na dodatek jeszcze mających rodzinną tradycję lekarzy. Hmm.. nie pierwsza taka rozmowa. Trochę nastawienia typu pacjent i tak nic nie rozumie.
My się spodziewamy, że oni się nami zajmą, wysłuchają, co więcej zajmą się naszymi dolegliwościami nawet jak ich wprost nie potrafimy zdefiniować. Zaproponują działania prewencyjne. Ależ skądże, człowieku, najpierw sam się zorientuj co ci dolega, naucz się to wypowiedzieć szybko, tak Bobiku, najlepiej jeszcze wrzuć tu i ówdzie termin naukowy. Wtedy lekarz czuje się w obowiązku zacząć działać. W przeciwnym przypadku tabletka.
Lekarz ponoć, nie powinien wkraczać np. w styl życia, nie powinien sugerować, że pacjent mógłby trochę się gimnastykować albo inaczej odżywiać (nie ma tego typu rozmów na „przeglądach” o ile pacjent ich sam nie sprowokuje). To, że tak lekarze w większości postępują wynika z naszych obserwacji. To co mnie we wczorajszej z naszą koleżanką uderzyło, to jej przekonanie, że taki jest właściwy sposób postępowania lekarzy. Tu nie chodzi o brak czasu, tu chodzi o przekonanie, że lekarze nie są od doradzania tylko od wyleczenia. Hmm…
Balsamlomzynski wygrał konkurs na kontrowersje.net – http://kontrowersje.net/tresc/wyniki_konkursu_kontrowersje_2009_%E2%80%93_tekst_roku , tu linki do tekstów nominowanych – http://kontrowersje.net/tresc/nominacje_w_konkursie_kontrowersje_2009_%E2%80%93_tekst_roku .
Pozdrawiam Państwa!
Rzeczywiście, porady dotyczące stylu życia to i w Niemczech rzadkość. Obserwuję to nieraz chodząc do lekarzy z moimi klientami, jako tłumacz, czy po prostu osoba zaufania. Jak ktoś sam wyjdzie z jakimś pytaniem, to owszem, dostanie odpowiedź, ale żeby pytać, trzeba najpierw wiedzieć o co. A handicap językowy dodatkowo sprawę utrudnia.
W efekcie bardzo często ja udzielam porad medycznych czy paramedycznych, co jest właściwie wzbronione i za co można nieźle beknąć, gdyby coś poszło nie tak. Oczywiście nie jestem taki durny, żeby radzić coś, co mogłoby zaszkodzić, ale czasem mnie to strasznie wnerwia, że muszę robić cudzą robotę.
A płacą mi wiele gorzej, niż lekarzom. 🙄
Przez ostanie 20 lat, moje kontakty ze służbą zdrowia w PL sa raczej intensywne ( a ostatnio b. intensywne) Szczerze mówiąc spotkałam sie ze wszystkimi chyba postawami, od absolutnie nierozmownych i zbywających do niezwykle zaangażowanych, tłumaczących wszystkie procedury i wręcz zachęcających do pytań. Trudno mi powiedzieć, czy przez ostatnie 2o lat jest lepiej czy gorzej, bo jednak moje obserwacje prowadzę na stosunkowo malej populacji ( max 30-40 osób). Stykając sie jednak z lekarzami na oddziałach szpitalnych ( jako rodzina pacjenta, nie sam pacjent) zauwazyłam , ż istnieje coś takiego jak kultura danego miejsca. przykład zwykle idzie z góry. Tzn jeśli ordynator jest fachowym, kulturalnym lekarzem, który z szacunkiem traktuje pacjentów, to i młodsi lekarze zachowują sie podobnie. Dotyczy to zarówno renomowanych krakowskich klinik, jak „zwykłych „miejskich szpitali. W jednym z takich zwykłych szpitalu, od wielu lat leczy sie mój Ojciec, jako pacjent kardiologiczny. Miejsce absolutnie niezwykłe, jesli chodzi o troskę i szacunek dla pacjenta. Również zwykła , domowa lekarka mojego taty, jest b. dobrym fachowcem i uroczą kobieta, mającą zawsze ( no, prawie zawsze) czas na wysłuchanie wszystkich historii swoich pacjentów. Z żadnymi skierowaniami na specjalistyczne badania nigdy nie było żadnych problemów.
I jeszcze jedna uwaga, z wielu powodów ( nie jest to wyłączna wina lekarzy) polscy pacjenci nie maja do własnych lekarzy ani zaufania ani szacunku. Już przy wstępnym kontakcie przeważa nieufność, nie ułatwia to kontaktu
Bobiku 😯 Prezenty dostaję tutaj, nieproszęcy, nieustająco 😉
Ale dziś (jeszcze przez 2 godziny!) można dostać specjalny, mikołajowy prezent od złotej rybki, tylko trzeba wyrazić życzenie. 😀
Zbiór dotychczasowych prezentów jest fascynujący – od etyki protestanckiej, poprzez czas i gwiazdę przewodnią, aż po gumowy parking. 🙂
Niech ona sobie żyje i pływa.
Znacie? To jeszcze raz. Gdy Najwyższy chce kogoś doświadczyć, to spełnia jego życzenia 🙄
I ja i moja rodzina tak wiele lekarzom zawdzieczamy. Moj lekarz rodzinny jest tak oblozony biurokracja i korespondencja z ubezpieczeniami, ze ma najmniej czasu na leczenie wlasnie.
Lekarz ma wobec pacjeta obowiazek. Na szczescie od 20 lat mam szczescie do lekarzy. Pomijam naumyslnie czasy swietlanego socjalizmu, bo tam kazdy czlowieka opieprzal: pani w miesnym, w rybnym, konduktor, kierowca autobusu, nauczyciel; kelner, ciagle ktos glosno i nieproszony pouczal w kolejce, na placu zabaw itp; lekarzom naprawde to sie nie zdarzalo szczegolnie czesto.
Lekarz moze odpowiadac za blad w sztuce w powodztwie cywilnym, stad mysle, ze ma to korekcyjny wplyw na tych nieudanie zsocjalizowanych, ktorzy sa naznaczeni grubianstwem czy chamstwem.
Zono, mam nadzieje, ze twoje czeste kontakty z medycyna zakoncza sie pomyslnie i szybko.
Króliku, ja też mam taka nadzieje, choć nie sądzę by to sie szybko stało.
Dodam tylko, ze w Polsce wciąż pokutuje chyba duch XIX wiecznej medycyny niemieckiej, gdzie lekarz, a juz szczególnie ordynator to byl Pan Bóg , nie tylko dla pacjenta, ale też dla młodszych lekarzy. Lekarz traktował pacjenta „z góry” , a pacjent bał się cokolwiek powiedzieć, co czesto obracowało sie przeciw niemu.
Jeszcze chyba wiele czasu musi upłynąc by obie strony ( lekarz – pacjent) nauczyły sie bardziej partnerskich relacji.
A mnie Bobiku, jasno święcąca i pokazująca bezpieczną drogę w dobra stronę gwiazda przewodnia bardzo by sie przydała!
http://farm3.static.flickr.com/2492/4164340206_aec383846f_o.jpg
udalo sie 😆
to koty mojej corki !!!!!!!!
🙂
do jutra !!!!!!!!!
dobranoc
http://farm3.static.flickr.com/2784/4163585053_7fe6ac83a2_o.jpg
😀
Żono, druga gwiazda na prawo i prosto, aż do rana.
Bardzo o Tobie myślę, bo wszyscy chodzimy między kroplami deszczu i nie wiadomo ile i na kogo spadnie.
Tak, leczenie to usluga, nie powolanie. Zreszta popatrzcie na domy opieki prowadzone przez zakony z powolania. Nie sadze, zeby ustawialy sie do nich jakies masy uciekajacych od swieckich osrodkow. Nie wiem skad sie bierze traktowanie bez szacunku pacjentow, chyba generalnie z tego, ze brak szacunku nie jest ogolnie dobrem wystarczajaco pozadanym i nalezacym sie wszystkim a nie tylko niektorym. Ja jestem bardzo podejrzliwa wobec osob traktujacych innych bez szacunku. Juz sam fakt, ze mozna takim byc mnie razi, nawet jesli to nie ja jestem ofiara ich zachowania.
Zono, zycze ci wewnetrznej sily i zyczliwego wsparcia z zewnatrz w twoich klopotach.
rysiu – alez te kocieta rozkoszne
Uff, zdążyłem jeszcze z paczką dla Żony Sąsiada. 😀
Jeszcze jedna przewodnia gwiazda dziś w prezencie
(takie czasy, że gwiazdy duże mają wzięcie).
Najnowszej generacji – niewielka rozmiarem,
ale sztuczek wykonać niezłych umie parę.
Tak wiedzie przez najgorsze życiowe zakręty,
że zawsze w końcu trafia na dobre momenty,
choćby po drodze groźnych raf były miliony –
To gwiazda dla Sąsiada oraz jego Żony.
Są również dodatkowe tej gwiazdy zalety:
gdy trzeba, bez protestów usmaży kotlety,
po wino skoczy, sprzątać nawet jest gotowa,
bo to przewodnia gwiazda wieloczynnościowa. 🙂
Kto jeszcze nie dostał, niech sobie szybko życzy, bo za chwilę zaprzęg reniferów zawróci w stronę Laponii i kram z prezentami zostanie chwilowo zamknięty. 😉
A ja sobie życzę takiego kota, jak na Rysia zdjęciu. Któregokolwiek. 🙂
Dzięki Bobiku, jesteś ( jak zawsze) wspaniały.
bardzo chętnie podzielę sie z Tobą wielofunkcyjną gwiazdą. Wszak szczeniaczkom tez sie takie od czasu do czasu bardzo przydają!
Wszystkim za wsparcie b. dziekuję!
Kotów ci u nas dostatek, ale i te przyjmę… O matko, co ja mówię 😯
Sąsiadko, ta gwiazda wielofunkcyjna potrafi się nawet zdublować, więc możemy mieć po jednej. 🙂
A ja sobie życzę posmyrać Bobiczka po brzuszku 😀
Jako niby-Mikołaj zwijam się jak fryga,
więc siebie teraz w paczkę spakuję w trymiga,
wstążką przewiążę, jakimś ozdobię atłasem
i Pani Kierowniczce dostarczę ciupasem! 😆
A ja wstążkę rozwiążę i atłas odwinę
I po brzuszku posmyram naszą czarną psinę 😀
Psina bardzo być lubi po brzuszku smyrana,
to dla niej taka radość, jak dla małpy banan,
więc nie będzie szczególnie starannie pakować,
by mogła z Kierowniczką szybciej się popsować. 😀
A moja ukochana gwiazda przewodnia jest ta z Sonetu 116:
…
Love is not love
Which alters when it alteration finds,
Or bends with the remover to remove:
O, no! it is an ever-fixed mark,
That looks on tempests and is never shaken;
It is the star to every wandering bark,
Whose worth’s unknown, although his height be taken.
….
A u Baranczaka:
…Milosc to nie milosc, jesli,
Zmienny swiat nasladujac, sama sie odmieni
Lub zgodzi sie nie istniec, gdy ktos ja przekresli.
O, nie: to znak wzniesiony wiecznie nad balwany,
Bez drzenia w twarz patrzacy sztormom i cyklonom –
Gwiazda zblakanych lodzi, nieoszacowanej
wartosci, chocby pulap jej zmierzyl astronom.
…
Mam wielka, wielka slabosc do Sonetow Willa.
Will też wydawał się mieć pewną słabość do sonetów. 🙂
Ja bym oczywiście przetłumaczył „every wandering bark” jako „wszelkie zbłąkane szczekanie”, ale pewnie zaraz by mi ktoś zarzucił barking up the wrong tree. 🙄
Tak, Bobik. Tez uwazam, ze sie Tlumaczowi w tym miejscu lapa powinela. 😈 Sam nieraz budze sie w nocy od zblakanego szczekania za oknem (jak to spiewano:…psy sie uspily, lecz ktos tam szczeka za oknem…)
A propos łap. Na blogu u Hoka zostałem (samozwańczo) capo di tutti łapi. 😎
Jeżeli w przyszłości ktoś dostanie ode mnie jakąś rybkę, niech się dobrze zastanowi przed jej usmażeniem. 😀
ciemno,mokro lecz cieplo 🙂
brykam powoli wiec w otchlan terenow zieleni(bura ta zielen)
brykam,fikam 😀
O, dzien dobry, Rysiu. U mnie ciemno, ale za to zimno i snieznie. Sliczne te kocieta Twojej corki. 🙂
Heleno, 116 cudowny, ale juz od samego, troche obcesowego, poczatku – „Let me not to the marriage of true minds/ Admit impediments.” Swoja droga sztormy i cyklony, tudziez jeszcze balwany, akurat mi tu nie pasuja, bo jest ich za duzo w porownaniu z prostota oryginalu. (Nie mowiac juz o nieuniknionej, niestety, utracie slowa tempest – bo tempest jest takze odniesieniem sie do ciaglej ucieczki przed niszczacym czasem w tych sonetach. Zreszta w „Burzy”, czyli „The Tempest”, jest tez ciagla obsesja sprawdzania czasu, bo szekspirowskie skojarzenia sa zadziwiajaco stale.) Jak sie z tego mozna domyslic, sonety W.S. sa i przeze mnie ulubione. 🙂
A gwiazdy i ksiezyc, i swiatla miasta, odbijaly sie dzisiaj przepieknie w rzece Charles (oddzielajacej Boston od Cambridge), zas gumowy parking przydal sie niezwykle. Dziekuje Bobiku. 😀
Wszystkiego dobrego na dobry początek dnia, na cały dzięn i na cały tydzień 🙂
Z czytaniem i wpisami krucho, jeszcze dwa dni rządów ŻABY 🙁
Dzień dobry 🙂 To ja biorę od razu to dobre na cały tydzień. Co się będę bawił w detal. 😆
Nawet abonament na przyszły rok mógłbym wykupić. Jest przedsprzedaż?
A tę Żabę może by tak całusem potraktować? A nuż się okaże, że to książę Karol nieco przesadził w swoich ekologicznych zapędach. 😀
Byłam u lekarza. Niestety nie obyło się bez tupania. Skutecznego! Dalsze skierowania do kolejnych specjalistów, zatem przytup będę miała nieźle wyćwiczony.
Przedsprzedaż dobrego na przyszły rok od 24 grudnia 🙂
Słuchajcie, my tu sobie siedzimy w tym koszyku i wszystkie ważne sprawy świata tego przepływają nam koło nosów. A przecież tylko od was zależy, kto dostanie nagrodę „Plotka Roku”.
http://www.plotek.pl/plotek/1,78649,7319812,Wielkie_rozdanie_nagrod___przyznajemy__Plotki_Roku__.html?bo=1
Czy Doda, która zaliczyła najwięcej okładek? Czy Ibisz, który miał najwięcej tajnych operacji plastycznych? Czy może Kuba Wojewódzki, który najlepiej robi sobie wrogów?
No i pytanie pytań – kto zaliczy Żenę Roku? 😯
Ja wiem, wyśmiewać się z tego wszystkiego to takie proste, że aż za proste. Więc ja nie w sprawie wyśmiania. Mnie raczej zdumiewa, kiedy zdarza mi się, zwykle przez przypadek, wejść na jakąś taką plotkarską stronę, że istnieje taki olbrzymi, „równoległy” świat, którego w ogóle nie znam. Masy ludzi się tymi celebrytami emocjonują, przeżywają ich śluby i rozwody, koczują w miejscach, gdzie można ich spotkać, a dla mnie to wszystko dzieje się jakby w innej galaktyce. I w sferze całkowicie fiction – trudno mi uwierzyć, że nawet sami zainteresowani wierzą w realność tego świata. I bardzo trudno mi zrozumieć, co się dzieje w głowach jego mieszkańców. Tak jaky chodziło o inny gatunek zwierzęcia, które mogę wprawdzie obserwować, ale jak to jest być nim, nigdy się nie dowiem.
Właściwie powinniśmy tu sprokurować jakiegoś uniwersalnego „Oberka lekarskiego”, ułatwiającego tupanie w gabinetach. 😆
Wchodzi pacjent, wchodzi
i od progu kłamie,
anginę pectoris
wsadzi sobie w ramię
i udaje, dziad namolny,
że do pracy jest niezdolny,
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Potrafi się nażreć
helicobactera,
byle go wsadzili
do helikoptera.
A to przecież transport drogi,
od czego ma pacjent nogi?
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Jak się nie da złapać
gronkowiec złocisty,
wykorzysta pacjent
najzwyklejsze glisty,
lub zabarwi krwią swe siki,
byle pogorszyć wyniki,
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Bakteriami coli
wystrzeli w lekarza,
atak gonokokiem
także mu się zdarza.
Biedny doktor nie potrafi
odmówić mu tomografii,
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Domaga się pacjent
wstawienia bypassa,
żeby jeszcze długo
mógł sobie pohasać.
Jasna rzecz, że symuluje –
lekarz pismo nosem czuje!
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Umarł pacjent, umarł,
a jeszcze coś gada.
Ciągle kombinuje,
jak się tu dać zbadać,
bo w pacjencie taka dusza,
choć medyka to nie wzrusza,
oj dana dana, dana,
dana, dana.
Oooooojjjj, Bobik, znow sie posikalem ze smiechu 😈 😈 😈 😈 😈 😈
No tak, chyba muszę trzymać w komórce dywizję pampersów… 🙄
A mnie dzisiaj wcale nie jest do śmiechu. Wszystko pod górkę 🙁
Jotko, śmiać się, jak jest do śmiechu, to banał. Prawdziwą sztuką jest śmianie się właśnie wtedy, jak nie do śmiechu i pod górkę. 😉
Fakt, nie zawsze się to udaje, ale ponoć ćwiczenie prowadzi do doskonałości. 🙂
Tylko ze względu na Twój młody wiek, nie powiem Ci Piesku gdzie ja mam, na ten moment, ćwiczenia wszelkiej maści, póki co zapisałam się na manicure, jak masz pod ręką Sipińską z „są takie dni w tygodniu, gdy nic mi sie nie układa”, to podrzuć proszę, niech się chociaż poużalam nad sobą w jako takich warunkach kulturalnych, ooo!!!
No, dobra, zgadzam się, są takie dni w tygodniu, nawet bez Sipińskiej.
To wobec tego błyskawicznie zakładam Kącik Użalacza, instaluję w nim zbiornik łez, tłumik do słów niecenzuralnych i siąkawkę automatyczną, stawiam na stole miseczkę z westchnieniami, pod stołem kosz na zużyte chusteczki ligninowe – i proszę, już można się użalać w kulturalnych warunkach. 😥
Aleś Ty niegramotny Bobiku! Czy naprawdę nie dostrzegasz w tym kąciku istotnego braku? Flaszeczki, na ten przykład?
Tupalam, tupalam, tupalam przez dwie godziny w sluchawke i na kazde tupniecie slyszalam uprzejma odpowiedz: Taki jest system.
Ja chce do skorumpowanej polskiej sluzby zdrowia!!!! Dajcie mi doktora G.!!!!!!!!!!!!!!!
O, widzę, że Kącik Użalacza będzie miał spore powodzenie. Jotko, to była niezwykle cenna inicjatywa!
Brak flaszeczki jest oczywiście bardzo poważnym niedopatrzeniem. Kajam się i w ramach rekompensaty za straty moralne przenoszę cały Kącik do delikatesów. Obsługa będzie nosiła kaszmirowe swetry, żeby w razie czego Mordechaj mógł zażądać bezzwłocznego ich udostępnienia.
Kompletnie bez sensu Heleno! Tupanie przez telefon, też mi coś! Ty się idź osobiście wstaw do ócz reprezentantów tego Systema i tak długo żądaj spotkania z owym Systemem face to face, aż oni Ci dla świetego spokoju załatwią to, czego sobie życzysz i za co było, nie było płacisz. A i na przyszłość będą woleli kontakt z Tobą ograniczać do minimum, ergo zostaniesz „obsłużona” kurcgalopkiem i w ukłonach. Ten patent był wielokrotnie sprawdzony.
Proszę o przeniesienie delikatesów do Kącika i o staranną selekcję obsługi: mężczyźni przystojni, kobiety niekoniecznie 🙂
Jak Kącik jest w delikatesach, to i delikatesy są w Kąciku. 🙂 Takie są zasady. Casting na obsługę został przeprowadzony zgodnie z życzeniem. I jeszcze o odpowiednią lekturę zadbałem
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1500999,1,dlaczego-mamy-o-sobie-brtak-niskie-mniemanie.read
Przychylam się do opinii, że wiele rzeczy znacznie skuteczniej załatwia się osobiście, ale równocześnie rozumiem, że jeżeli oznaczałoby to odczekanie na termin, przejechanie przez pół miasta i odsiedzenie w trzygodzinnej kolejce, to może cierpliwości zabraknąć. 🙄
przerwa !!!!!!!!!!
😀
jotko jak bedziesz w berlinie i bedziesz buszowac po swiatecznym
jarmarku na Gendarmenmarkt
http://www.berlin-stadtfuehrung.de/media/Gendarmenmarkt_1_Berlin_Partner_FTB_Werbefotografie.jpg
to KONIECZNIE zawitaj w
http://www.fassbender-rausch.de/
tam uleczysz dusze i cialo Twoje 😀
do Kacika Uzalacza-zale sie na mokra pogode,chce mrozu!!!!!!!
mrozu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
mrozu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 8)
moze cos zjem i bedzie mi lepiej 💡
🙂
Nawet nie wiem, czy w kazdym przypadku mozna tupac osobiscie, bo czasem okazuje sie, ze ludzie, ktorzy mowia nam przez telefon „taki jest system” sa o kilometry dalej, w zupelnie innym miescie (a w przypadku krajow anglojezycznych, zdarza sie, ze i w innym kraju). I za kazdym razem rozmawia sie z innym urzednikiem, zaczynajac cala sprawe ab ovo – o co chyba zreszta od poczatku chodzilo…
Artykul o niskim autoprtrecie Polakow zostawil jednak u mnie jakies uczucie niedosytu – moze dlatego, ze ciekawe byloby zobaczyc jakie pytania zadawano respondentom, bo w zaleznosci od tego, jak sa sformulowane, czesto dostaje sie bardzo rozne odpowiedzi. Na pewno duma narodowa nie przeklada sie zupelnie na dume obywatelska, zwlaszcza w kraju, gdzie prawa obywatelskie sa nowoscia, a przez dziesiatki lat obywatel byl tylko petentem. Zas ciagle narzekanie jest tez troche magicznym sposobem na niekuszenie losu. Choc zawsze mnie uderza, ze wyrazenie nieklamanej radosci, ze cos nam sie udalo, lub – nie daj Boze, udalo sie innej osobie – sprawia w polskiej kulturze ciagle spora trudnosc. Podobnie, zreszta, kulturowo utartym sposobem odpowiedzi na komplement jest jeszcze czesto krygujaca sie odpowiedz, ktora jakos zawarte w komplemencie stwierdzenie umniejsza, zamiast po prostu podziekowac za mile slowa. A juz samo spontaniczne wyrazenie komus innemu uznania tez sprawia trudnosc, czesto wywolujac uczucie skrepowania u obu stron takiej slownej interakcji, co pewnie nie ulatwia wyrazania od czasu do czasu zadowowolenia z wlasnych lub grupowych osiagniec. Tak o tym wczoraj pomyslalam, gdy po prawie trzygodzinnym koncercie pare osob spontanicznie powiedzialo pochwalilo moje dzieci za uwazne sluchanie, na co one spokojnie po prostu powiedzialy „dziekuje” i usmiechnely z wdziecznoscia za mile slowa. Chyba wszyscy skorzystali na takiej na tej krotkiej konwersacji, i poczuli sie jakos weselej i lepiej. Na pewno przy takich krotkich rozmowach z nieznajomymi zmniejsza sie tez ogolna nieufnosc do innych – nawet jesli nie sa czlonkami najblizszej rodziny, czy grupy.
Rysiu, postaram się tam zajrzeć i ukoić zszargane nerwy 🙂
Bobiku, pewnie masz racje, aj adzisiaj, a moze nie tylko dzisiaj, gadam głupoty 🙁
Mnie tez ten artykul wydal sie byc dosc plytki.
I Monika ma gleboka racje, ze za malo jest w Polakach dumy obywatelskiej. Za duzo zas przekonania, ze „oni” sa wszystkiemu winni, ze niczego sie nie da zmienic, ze nie warto o nic walczyc. Jeden jedyny raz w ciagu ostatnich 20 lat to sie zmienilo na chwile, w momencie szczegolnego zagrozenia, kiedy wielu POlakow, zwlaszcza mlodych ( z przewaga kobiet 6 do 4) uwierzylo, ze jednak mozna cos zmienic: wtedy kiedy poszli zaglosowac przeciwko PiSowi.
Na codzioen jednak ci, ktorzy chca zachowac sie obywatelsko, traktowani sa z wyzszoscia i czyms w rodzaju pogardy.
Ciekawe natomiast i dosc trafne byly te glosy cudzoziemcow mieszkajacych w Polsce.
Nie wykluczam, ze jutro pofatyguje sie osobiscie, zeby potupac bezposrednio – drugi koniec miasta, dwie godziny w jedna strone, liczne przesiadki.
Jesli sie tupanie nie uda, jest w zanadrzu jeszcze silniejsza bron : publiczna damska scena z placzem .
Trochę bronię dziennikarzy w kwestii niedosytu, bo artykuł to nie jest praca naukowa, w której wszystko można, a nawet trzeba opisać wyczerpująco. Autor artykułu ma ograniczenia objętościowe, targetowe i różne inne, więc często choćby chciał, wielu rzeczy, nawet i z jego punktu widzenia ważnych, nie może napisać.
Niechwalenie się i niepodkreślanie sukcesów jako sposób na niekuszenie losu to jak najbardziej mój przypadek! 😈 Ale co się dziwić – już tyle razy w życiu brałem numer „co się polepszy, to się popieprzy”, że ostrożny się zrobiłem. 😉
Jest oczywiście w tym wszystkim bardzo silny „moment kulturowy”. W krajach europejskich (w jednym mniej, w drugim więcej, ale w zestawieniu np. z Ameryką zawsze więcej) wyciąganie wszystkich swoich atutów na stół zapewnia zwykle opinię zarozumialca i pozera. Dopóki się jeszcze mówi o swoich pozytywnych odczuciach (lubię swoją pracę/ mam świetnego szefa/ jestem zadowolony ze swojego życia rodzinnego/ nie zamieniłbym swojego domu na żaden inny), to wszystko jest OK, ale kiedy jest to podane w formie osiągnięć (w firmie jestem najlepszy/szef mnie bardzo ceni i dał mi podwyżkę/umiem zadbać o dobre stosunki w rodzinie/ kupiłem ostatnio posiadłość za 3 miliony), budzi raczej niechęć i podejrzenie o nuworyszostwo. Również powściągliwa reakcja na komplementy może być podyktowana obawą, że w przypadku nadmiernego entuzjazmu zostanie się uznanym za kogoś, kto na pochwały jest strasznie łasy i wręcz się ich domaga.
Znany badacz różnic kulturowych, Geert Hofstede, opisywał swoje własne doświadczenia z szukaniem pracy w Holandii i w Stanach. To, co w jednym kraju okazywało się największą zaletą, w drugim bywało gwoździem do trumny (m.in. właśnie podkreślanie sukcesów i dumy z nich). Nasze polskie narzekactwo w nadmiernej dawce jest może uciążliwe, ale i nadmierni optymiści czy samochwalcy nie są przez innych dobrze przyjmowani, więc pewna doza użalania się świadczy po prostu o realizmie kulturowym i wyczuciu społecznym. 🙂
Powodzenia w tupaniu, Heleno. 🙂
Z tymi roznicami kulturowymi to zawsze jest tak, ze sie pisze o jakims wyidealizowanym srodku, na ktory czesto jeszcze dodatkowo projektuje (nawet przy najwiekszym wysilku, zeby tego nie robic) swoje wlasne nieswiadome kulturowe nawyki, wiec dlatego cala rozmowa o tym jest zawsze troche sliska. Na przyklad wyciaganie swoich atutow na stol w Ameryce zalezy od tego, gdzie sie mieszka (roznice geograficzne przekladaja sie na roznice kulturowe, czasem calkiem spore), i od sytuacji, w ktorej sie to robi. Believe it or not, i tu istnieje pojecie nuworyszostwa, co oznacza, ze widzi sie roznice pomiedzy przechwalaniem sie, a zdrowym poczuciem wlasnej wartosci. A juz jesli chodzi konkretnie o mowienie innym komplementow, to widze tu Amerykanow jako osoby wyjatkowo szczodre w tym zakresie. Zas „dziekuje” w odpowiedzi na komplement jest zwykle nie przejawem zarozumialstwa, a wdziecznosci, ze komus sie chcialo cos wartego pochwalenia w nas zauwazyc, i otwarcie i z sympatia nam o tym powiedziec. Spotykam sie z takimi postawami na kazdym kroku i musze powiedziec, ze na codzien poprawia mi to wyraznie jakosc zycia. 🙂 Co ciekawe, jak twierdza socjolodzy i psycholodzy spoleczni, komplementowanie czesciej zdarza sie w spoleczenstwach o wiekszej ruchliwosci geograficznej i spolecznej, a mniej w bardziej statystycznych, bo w koncu w malej wiosce, w ktorej wszyscy mieszkancy zyja od pokolen, i wszyscy wszystko o sobie wiedza wlasciwie nie ma ich wiekszej potrzeby.
A na troche spokrewniony temat: dzisiaj znalazlam w najnowszym wydaniu The Concord Journal ogloszenie o slubie (ktory juz sie odbyl jakis czas temu) jednej z corek naszych znajomych. Najbardziej mi sie podobal ten fragment: „The marriage was solemnized by the Rev. Dr. Steven M., father of the groom, and included elements of Jewish and Quaker wedding traditions”. Panna mloda jest wychowana w tradycji judaizmu reformowanego, a pan mlody jest kwakrem (i synem pastora), wiec lacza obie tradycje – bardzo to amerykanskie, i jednak nieco trudniejsze do wyobrazenia gdzie indziej… Wiadomo – roznice kulturowe. 🙂
Niby po ciemku mniej się nijakość rzuca w oczy, ale jednak nijako, ani porządnie nie pada, ani nie wieje, ani nic porządnie. Nijako, ot co, a rano pewnie tak samo nijako, tylko że ciemno może nie będzie, to się bardziej rzuci w oczy.
Oczywiście, Moniko, że uśredniamy. 🙂 Już kiedyś umawialiśmy się, że będziemy to robić ze spokojnym sumieniem, bo inaczej nie można by właściwie mówić o niczym poza jednostkowymi przypadkami. Od uogólnień prawie zawsze da się znaleźć odstępstwa. 😉
To bardzo ciekawe, że komplementowanie ma związek z dynamizmem lub statycznością społeczeństw. Muszę porobić trochę eksperymentów na własną łapę, żeby to sprawdzić. 😎
Foma, a cóż Ty na jakąś taką rzucającą się nijakość trafiłeś? Moja siedzi spokojnie jak mysz pod Mordechajem i ani nie drgnie.
Może byś wymienił na taki model jak mój? 😉
Pamietam moje bezgraniczne zdumienie i zmieszanie, kiedy moja pierwsza amerykanska przyjaciolka Marina, najpiekniejsza kobieta jaka kiedykolwiek widzialam w zyciu, wziela mnie na bok, aby mi powiedziec, ze kompletnie nie potrafie przyjmowac komplementow, Bo ktos z uznaniem wypowiedzial sie o moich dlugich wowczas rudych wlosach i ja natychmiast oznajmilam, ze nie myte od paru dni albo cos w tym rodzaju.
– To co mam powiedziec? – zapytalam w poplochu.
– Thank you – odpwiedziala Marina,
– Ale to jakies… nieskromne…
– Nie. Dziekujesz za to, ze ktos chcial ci sprawic przyjemnosc – wytlumaczyla moja przyjaciolka. Bylo to rewelacyjne odkrycie.
Gdzie jestes, Marina Stomatiou? 🙁
No wlasnie tak, Heleno. 😀
Zgoda co do koniecznosci usredniania, Bobiku. 🙂 Na szczescie mamy jednak wiekszy wybor mozliwych opisow rzeczywistosci niz tylko poprzez usrednianie w bardzo duzych grupach i opisem jednostkowych zachowan. Mozna sobie opis uogolniajacy komplikowac/niuansowac opisywaniem interesujacych podgrup (np. spolecznych, regionalnych, albo ekonomicznych wewnatrz danej grupy), nie mowiac juz o roznych kontekstach, w jakich te podgrupy mozna opisac. 😉 Zwlaszcza, ze wtedy czesto wychodzi bardzo ciekawie, i jakos blizej rzeczywistosci. 🙂 I jeszcze mozna sobie do tego dorzucic ilustracje zjawisk ogolnych poprzez jednostkowe przyklady, tak jak opis Heleny rozmowy z Marina sprzed lat… 🙂
A na kim planujesz eksperymentowac w sprawie komplementowania, Bobiku? To moze byc bardzo ciekawe. 🙄
Noo… jakby to powiedzieć… Zastanawiałem się, na ile dynamiczna może być społeczność suczek w niedużym niemieckim miasteczku, tuż przy holenderskiej granicy. 😳
Tak podejrzewalam, Bobiku. Poswiecisz sie dla dobra nauki. 😆
Trzymaj sie Heleno…
Znakomity przyklad z Marina. Moja warszawska siostra tez broni sie przed komplementami jak moze. Tez ma okropna maniere brania na siebie rachunku w restauracji.
Ale moja chinska kolezanka mowi, ze w swiecie Orientu taka postawa jest jeszcze bardziej drastyczna. Nalezy zaprzeczyc (jak po polsku) komplementowi i nastepnie w tysiackroc odwzajemnic komplement rozmowcy. Wyglada to mniej wiecej tak:
-Jaki piekny pan ma plaszcz.
-Ta stara szmata? Wstyd mi, ze odwazylem sie w tak licha szate sie odziac na spotkanie z Panem. Moge to tylko zawdzieczac Panskiej wspanialomyslnosci, przymiotom charakteru i umyslu, ze zechcial mnie Pan mnie uchronic od hanby i wstydu poprzez swoje slowa. Zapewne chcial mi pan zaoszczedzic przeprosin i tlumaczen za moj niegodny chalat.
Lub cos w tym stylu.
Genialne, kroliku! 😆 😆 😆 😆 😆 😆 😆 😆
Te roznice kulturowe, nieprawda? Obgadam jeszcze moja Mlodsza Siostre przez chwile. Otoz wyznaje ona zasade tupania, Heleno, ale czasem z powodu roznych falstartow zaczyna tupac przedwczesnie, juz w antycypacji, ze ma byc czy jest potraktowana zle czy lekcewazaco. Moze dlatego dla mnie tupanie to tylko absolutnie ostatnia deska ratunku, i musze miec na pismie i ze stemplami, ze zostalam zle potraktowana. Ostatno w Warszawie znowu wyrwalam moja siostre z ani chybi wielkiego publicznego zaambarasowania na ortopedycznym ostrym dyzuze w Szpitalu Przemienienia. Ale to juz jest zupelnie inna historia.
Mam nadzieje, ze ani tupanie ani lzy nie beda ci jutro konieczne.
A ja relaksuje wlasnie sie manhattanem, bo dzisiaj na b. waznym zebraniu powiedziano nam, ze jestezmy znowu nad kreska i beda podwyzki oraz premie. Premie zas funduja moje wojaze, a to oznacza: witaj Florencjo!
Czy Bobik juz przy granicy holenderskiej?
Well, ja tez znam kogos 😯 kto czasami 😯 zaczyna tupac w antycypacji. ze bedzie zle potraktowany,,,
Czasem nam wszystkim sie to zdaza, bo zycie to nie Oscar performance za kazdym razem, jeszcze raz, good luck tomorrow.
Kroliku – cudowne! 😆 I gratulacje z powodu podwyzki i premii. A co do tupania, to mam dokladnie takie samo podejscie, jak Ty.
A tu ukradzione ze Stevena Pinkera (ktory to ukradl Dave’owi Barry’emu) ze „The Stuff of Thought”:
Typical Japanese business meeting:
First businessman: Hello, sir.
Second businessman: Hello, sir.
First businessman: I am sorry.
Second businessman: I am extremely sorry.
First businessman: I cannot stand myself.
Second businessman: I am swamp scum.
First businessman: I am toenail dirt.
Second businessman: I should be put to death.
Typical American business meeting:
First businessman: Bob!
Second businessman: Ed!
First businessman: How they hangin’?
Second businessman: One lower than the other!
First businessman: Har!
Second businessman: Listen, about those R-243-J’s, the best we can do for you is $3.80 a unit.
First businessman: My ass, Bob.
Second businessman: Har!
No wlasnie, Dave Barry oddaje ducha Orientu! Pamietam jak w swoim przewodniku turystycznym napisal: ” Poland! Perfect country to visit should your plane break down there”. Albo: ” It is not true that the French are rude. They just happen to hate you”. Cytuje pewnie niedokladnie…
Dziekuje za gratulacje. To troche ulga: spodziewac sie premii i podwyzki a nie np dowsizing.
To tym bardziej sie ciesze – z tej ulgi… A co do Orientu, to moja przyjaciolka, Japonka, twierdzi, ze w tych samych sytuacjach, kiedy na Zachodzie mowi sie „dziekuje”, Japonczyk rzeczywiscie powie „przepraszam” (za niegogodnosc, jaka wywolal).
„Wstawaj szkoda dnia”, nie to nie ja, to radio 🙂
Nie widzę, jaki jest dzień bo za oknem jest ganz ciemno. Mam nadzieję, ze okaże się udany.
Heleno sukcesów w tupaniu, a scen z repertuaru „słodka idiotka” nie żałuj sobie, byle wreszcie zaczęli Cię leczyć jak należy.
Ja dzisiaj też proszę o trzymanie kciuków, dzisiaj ma nastąpić rozwiązanie Wielkiej Żaby , ale to wymaga jeszcze całodziennej pracy, Walnego Zebrania i wielu takich różnych zabiegów.
mozna tupac energicznie i glosno ,a i tak slychac tylko ciche
chrapanie
ja w swiat brykam
w ciemnosc i zimno………….
kroliku,czy Twoja siostra (ta od rachunkow) moglaby ………..
tak zabrac mnie do restauracji 🙂
gratuluje Florencji!!!!!!!! 😀
jestescie WSPANIALI (teraz poprosze o chinsko- japonska reakcje) 🙂
brykam 😀
biedna jotka juz tez na nogach……….. 😀
tupnij te Zabe!
jak przewidywałem, nijakoś bardziej rzuca się w oczy
Dzień dobry. 🙂 Widzę, że wczorajsza nijakość dziś została nijakosiem. To jest chyba wyjście z roli, bo nagła zmiana płci wcale taka nijaka nie jest. 😉
Jotko, możemy zastosować podział pracy. Ja walne tę ŻABE, a jak już będzie unieszkodliwiona, Ty ze spokojem ducha poprowadzisz Zebranie. 🙂
No i Rysia nie mogę zawieść, odpowiadam więc zgodnie z oczekiwaniami:
czcigodny Panie, wstyd to doprawdy dla nas niezmierny, że musiałeś poświęcić choćby sekundę swego bezcennego czasu tak nędznym robakom jak my. Niech wiecznotrwały łupież spadnie za to na głowy naszych pociotków i ich pociotków. Pchanie naszych niegodnych postaci przed strzelistą światłość twych ócz było postępkiem niegodnym, wołającym o pomstę do nieba, ziemi i pozostałych żywiołów, nie wyłączając etanolu. Jeżeli zbiorowe seppuku mogłoby naprawić ten niewybaczalny błąd, racz tylko dostarczyć należycie tępe, wzmagające ból agonii narzędzia i zaraz lecimy z koksem…
Poćwiczyłem, to lecę zrobić jakiś interes z Japończykami, zanim wyjdę z wprawy. 😆
A tu jeszcze jedna twarz amerykańskiej religijności 😉
http://www.polityka.pl/swiat/obyczaje/1500971,1,cukierkowa-religia-w-usa.read
Dzien dobry.
Mnie sie tam podoba religia w wersji light i kosciol, ktory nie odrzuca, nie straszy, nie upomina, tylko uczy radosci zycia i akceptowania innych. Mnie samej by sie teraz taki kosciol przydal. „Cukierkowa religia” versus „siarkowa, toksyczna religia” , wiec co sama bym wybrala z zamknietymi oczyma.
Jotko! Nigdy! Przenigdy! W najlepszych nawet celach! Nie bede sie zgrywac na slodka idiotke! Damska scena z placzem, o ktorej pisalam wczoraj, nie odbiera mi Duchowej i Intelektualnej Glebi! Patrz wyzej. 🙄
Religia nie musi być w wersji light, żeby nie straszyć (vide np. buddyzm). 😉 Ale ten hurraoptymizm cukierkowej religii ma drugą stronę medalu, tak samo zresztą jak positivethinkingowe terapie. Ci, którym się przy pomocy obowiązkowego optymizmu nie uda wzbogacić, czy wyrwać z depresji, tracą już do końca poczucie własnej wartości. Bo jeśli zgodnie ze słowami guru wszystkim się to udaje, a mnie nie, to jakimż nieprawdopodobnym muszę być nieudacznikiem/grzesznikiem! I nie można zwalić na zły los, zbieg okoliczności, naturalne w życiu gorsze okresy… Guzik, sam sobie jestem winien, bo nie dość ufałem i byłem optymistyczny. 😥
Mnie ten cały keep smiling w wydaniu ekstremalnym jakoś nie przekonuje. Raczej bym się podpisał pod Szymborską – istota ludzka smutna jest z natury, na taką czekam i cieszę się z góry.
Oczywiście nie dotyczy to istoty psiej, która z natury nie jest smutna, więc na wszystko, co powyżej, może sobie gwizdać. 😀
To chyba raczej inni gwiżdżą w stronę istoty psiej…
Bym gwizdnęła trochę słońca. 🙂
Z calym szacunkiem dla Pani Szymborskiej, ale religia ma wynosic czlowieka ponad Nature, ktora nie dosc, ze jest rozwiazla, ale tez nie daje zadnej nadziei. 😆
Dostawy słońca dziś nie było. Pewnie ją ktoś odgwizdał. 🙄
To prawda, że zwykle gwizdane jest w stronę istot psich, ale najwyższa już pora, żeby istoty psie zaczęły odpłacać gwizdanym za gwizdane. 🙂
No, kurczę, widzę, że z Heleny tych judeochrześcijańskich korzeni żadna siła nie wykarczuje! 🙄
Nie każda religia ma wynosić człowieka ponad naturę. Mam znowu buddyzmem poszczuć? 😆
Szczudła, korzenie, inne bzdury, a biednego zeena robocizna okrutna porwała, od świata odcięła i nie wiadomo, czy wypuści, nawet jak się okup z 40 dziewic i 90 wielbłądów zapłaci…
Tak, wspolczesna amerykanska prosperity gospel, raczej nie wystepujaca w na polnocnym-wschodzie, gdzie mieszkam, jest szczegolna wariacja na temat tradycyjnej protestanckiej etyki. Juz purytanie, wierzacy za Kalwinem w predestynacje, uwazali, ze choc nie mozna zgadnac, kto jest wsrod wybranych, to zapobiegliwosc materialna jakos wskazuje na zamoznych, jako tych, ktorzy maja wieksza szanse. Tyle, ze jak pisze autor artykulu, w non-denominational mega-churches doszlo do tego namawianie do zycia na kredyt, a odpadl zapach siarki i wizje „grzesznikow w rekach gniewnego Boga” (to zreszta tytul kazania Jonathana Edwardsa, dzialajacego w polowie XVIII-go wieku w Nowej Anglii, ze slynnym obrazem grzesznika wiszacego jak pajak na cieniutkiej nitce nad przepascia z ogniem piekielnym). Prosperity gospel, a takze prostackie positive thinking ma zreszta w Ameryce wielu krytykow (zaczynajac od najnowszej ksiazki Barbary Ehrenreich, a konczac na wiekszosci evangelicals, ktorzy tej teologii nie uznaja, i dorzucajac do tego specjalna komisje Senatu badajaca wykorzystywanie wiernych przez pastorow prosperity gospel do bogacenia sie przez nich samych na datkach czlonkow ich kongregacji). Niemniej jednak ogolna teza, ze jest cos podejrzanego w tym amerykanskim zmienianiu religii jakos mnie mniej przekonuje. Mysle, ze jest to po prostu konsekwencja wolnosci sumienia, wpisanej od bardzo dawna do konstytucji, polaczonej z wielo-kulturowoscia i wielo-religijnoscia. Nie ma przy tym zadnej gwarancji, ze wszyscy wybiora madrze, a nawet korzystnie dla siebie. Ale ogolna ciekawosc, i ruchliwosc w tej dziedziniie, przy nieodrzucaniu potrzeby jakiejs duchowosci jest dla mnie, mimo wszystko, czyms pozytywnym i ciekawym, a przy tym jakos w zgodzie z tym co trzezwo zauwazyl juz William James.
A co do buddyzmu, to Bobiku, masz racje 🙂 – rzeczywiscie nie straszy, nie obwinia (mowi tylko o unskilfull actions), nie wynosi religii ponad nature (tu sie zgadza z Jamesem), ale jednak chyba i nie do konca zgadza sie z Szymborska, bo uczy technik, jak radzic sobie ze smutkiem nieuniknionego w zyciu cierpienia.
To ja jeszcze o komplementach i tupaniu.
Odpowiadanie na komplement prostym „dziękuje bardzo” plus uśmiech nauczyła mnie moja ciotka wraz z innymi niezbędnymi jej zdaniem zasadami: nie trzymać łokci na stole, nie wyciągać reki na powitanie do osoby starszej,
sztućce raz użyte do jedzenie nie maja prawa dotknąć stołu, nie telefonować w niedziele przed wieczorem , chyba że do bliskiej rodziny lub w sprawach życia i śmierci ( literalnie)Bardzo mi te proste nauki ułatwiają życie.
Niestety w sprawie tupania, nauki cioci nie były już tak skuteczne, albo nie zostały przeze mnie dobrze przyswojone. czasem mnie ponosi. parę lat temu ponioslo mnie kiedy wezwano mnie do Urzędu Skarbowego, miałam trochę głupią minę kiedy wreszcie dopuszczona do głosu urzędniczka , uprzejmie wyjaśniła że wezwano mnie bo pomyliłam sie w zeznaniu na swoja NIEKORZYŚĆ i to kilka tysięcy złotych…..
Króliku, gratulacje! Premia i Florencja to b. miła para!
Och, kajam się, z dzisiejszego zabiegania ja Królikowi nie pogratulowałem, a naprawdę jest czego. 🙂
To już nie pierwsze gratulacje, które przegapiłem. 🙁
Mam nadzieję, że to rzeczywiście zabieganie, a nie jakiś zielonooki potwór z podświadomości przemawia. 😉
Z tą smutną istotą to jest oczywiście Szymborskiej poetycka przewrotność, tak samo jak jeszcze nie mamy czasów tak pogodnych, żeby na twarzach widniał zwykły smutek. Reakcja na nadmiary zadekretowanego odgórnie, czy „wykonywanego” profesjonalnie optymizmu. Świetnie to rozumiem, bo ja w obliczu zbyt wielu obowiązkowych uśmiechów też odruchowo zaczynam szukać normalnego, czyli smutnawego oblicza. 😉
Ale ja całkiem na serio broniłbym prawa do przeżywania smutku. Bo przecież w niektórych sytuacjach on właśnie jest naturalny. I zarówno religie, jak i rozsądne szkoły terapeutyczne wcale się smucić nie zabraniają, tylko uczą się z tym smutkiem obchodzić, kiedy staje się on już nie do zniesienia. Po to są np. różne rytuały żałobne, żeby człowiek miał się na czym wesprzeć (i czym zająć, co też może pomóc).
Przyznam się, że z buddyzmem zawsze miałem kłopot w tym właśnie miejscu, gdzie musiałbym uznać, że moje uczucia są tylko „ziemskimi złudzeniami” i w ramach rozwoju duchowego powinienem je coraz bardziej wyciszać, czy się od nich oddalać (wiem, że upraszczam, ale nie piszę teraz eseju o buddyzmie 😉 ) Wcale bym nie chciał zbyt daleko w tym pójść, tak samo zresztą jak nie chciałbym zostać stuprocentowym stoikiem.
No, co tu dużo gadać – może to jakieś nie polskie, nie nasze, ale ja właściwie lubię siebie, razem ze swoimi smutkami i depresjami. 😳
Płacenie za zeena okupu akurat dziewicami wydaje mi się czymś w rodzaju świętokradztwa. 😆 Ale jestem skłonny wyłożyć dwie setki wielbłądów i pół litra na dobicie targu.
Tylko kozy nie dam, bo kozę to mam. 😎
vitajcie! Jak to Bobiku masz kozę ? Żywą ?
Czy żywą, to zależy od punktu widzenia. Dla mnie żywą, bo ją traktuję jako zwierzę domowe. Ale są i tacy, którzy ją uważają za zwykły sprzęt do palenia w.
Nie muszę chyba dodawać, że to drugie stanowisko jest głęboko niesłuszne. 🙄
koza żywa jest śmieszna 🙂
rozpisałam się dzisiaj że hej ! pa 🙂
Melduję posłusznie, że Walne odwalone i z tą ŻABĄ spokój do następnego roku 🙂
Bobiku, smutek i jego przezywanie jest gleboko wpisane w praktyke buddyzmu – tylko w duzych skrotach wychodzi, ze nie. Wlasnie nawet trzeciofalowcy psychoterapeutyczni (ktorzy uwazaja, ze smutek nalezy jak najbardziej przezywac i akceptowac, bo jest czescia ludzkiego doswiadczenia, i ktorych tu juz pare razy wspominalam) na buddyzm m.in. sie powoluja przy uzasadnianiu swego podejscia. Istnieje wrecz pojecie w duchowosci buddyjskiej o nazwie „brama cierpienia”, przez ktora dlugo sie przechodzi – wiec w sumie nie musisz sie tak z buddyzmem na ten temat spierac, bo raczej sie zgadzacie… 🙂 Mozna o tym m.in. przeczytac w swietnej ksiazce amerykanskiego psychologa i buddysty, Jacka Kornfielda pt. „Buddhist Psychology”.
A ze Szymborska gleboko przewrotna, to wiadomo. 😉
Zono – mnie takze juz w jak najbardziej polskim rodzinnym domu nauczono na komplementy odpowiadac „dziekuje”. Ale przyznam, ze czulam sie raczej osamotniona, gdy tak na komplementy w Polsce odpowiadalam (poza rodzinno-towarzyskim kregiem). Teraz to sie troche zmienia, moze pod wplywem ogladania – o zgrozo – roznych amerykanskich tasiemcowcow i sitcomow (ale niestety nie towarzyszy temu reszta prostych wskazowek, ktorymi nas w naszych domach rodzinnych obdarzono, a ktore jak najbardziej przydaja sie do dzis, tak jak to opisalas).
Nie bardzo miałam czas na solidne czytanie w ostatnim czasie i nie doczytałam czego należy gratulować Królikowi, skoro jednak sa powody do gratulacji, to nie wazne czy je znam, czy nie znam, z serca gratuluję 🙂
A ja juz tyle lat pracuje nad swoja Mama, zeby na moje (lub czyjekolwiek) powiedzenie: O, ladnie ci w tej sukience!, nie odpowiadala: Jestem stara kobieta.
Dochodzilo nawet w tej kwestii do awantur… 😳 Najgorsze, ze ona wie, ale nie potrafi zapanowac i zawsze wychodzi, ze moze sukienka i jest ladna, ale ona jest stara kobieta 🙄
Jutro kolejna porcja tupania, bede musiala wyjsc z domu przed siodma i jechac w tloku bardzo daleko. . Co nieludzkie.
No, to mogę Jotce pogratulować zwycięstwa nad strasną ZABA i przy okazji zauważyć, że na muzycznym coś jeszcze pisano w sprawie „Strasnej Gminy”. 🙂
Moniko, ja się w ogóle trochę boję pisać o skomplikowanych kwestiach religijnych tak w skrócie, bo zawsze to wychodzi nieprecyzyjnie. Na pewno jest w buddyzmie wiele rzeczy, z którymi nie mam się co spierać, a nawet mi się bardzo podobają. Ale jak się próbuję w to bardziej i głębiej wgryzać, to napotykam w końcu na taki punkt, przy którym się cofam, bo mi się wydaje, że musiałbym zbyt wiele z siebie oddać, żeby osiągnąć pewien poziom oświecenia. Czyli nie nadaję się na porządnego buddystę, bo jestem zbyt przywiązany do swojego ego i na dodatek wcale się nie chcę odwiązać. 😉
Witam po przerwie technicznej. Komputer poszedł do serwisu i właśnie wrócił, ale nadal popsuty 🙁
przepraszam, tyle nowych komentarzy się pojawiło, że nie mam szans przez nie przebrnąć. Zupełnie nie wiem o co chodzi, ale skoro wszyscy gratulują Królikowi, to i ja się przyłączę.
Po namyśle stwierdzam, że byłaby ze mnie beznadziejna buddystka. Po jeszcze dłuższym namyśle stwierdzam, że gdy tak głębiej pokopię we własnej duszy, to docieram do jakiegoś rdzenia, które z homo religiosus nie ma nic wspólnego. Jest gdzieś we mnie głęboko jakieś silne zwątpienie we wszystko, czego umysł nie ogarnia.
vesper, zwątpienie nawet w to, co umysł ogarnia, to dopiero beznadzieja…
To mnie czasem też dotyka, ale wtedy jakieś szlachetne czerwone wytrawne, gorzka czekolada i zwątpienie przestaje uwierać.
Heleno, współczuję Ci tego tupania. A i trochę zazdroszczę, że potrafisz. U mnie na ogół bezradność kończy się płaczem a jak „stara kobieta” i jeszcze płacze to nie pomaga. No chociaż raz dałam taki popis, że lekarka się przestraszyła i wreszcie ruszyła z pozycji „a co ja pani na to poradzę”. Ale to już stara historia, to tylko tak, jeśli w tupaniu może pomóc, że inni też czasem tupią i jeszcze łzy leją 🙂
królikowi, jak najbardziej i zasłużenie.
I jeszcze chciałam o tym poszukiwaniu nowego w nowej religii – oczywiście spotkałam się z takim traktowaniem kościoła dopiero tu i jakoś do tej pory rozumiejąc, że inni mogą mieć taką potrzebę, ja stoję na stanowisku tradycyjnym. Korzeniami, urodzeniem i przyzwyczajeniem jestem zaczepiona w katolicyzmie. Inne religie okresami mnie interesują ale nigdy do punktu, żeby nawet pomyśleć o „się przeniesieniu”. Jest to jakoś niezgodne ze mną, jeśli tak można napisać. A nie jest niezgodne takie trwanie na uboczu. Myślę sobie, że jeśli będę miała wzmożoną potrzebę na pogłębione życie duchowe to w katolicyzmie znajdę czego będę szukać.
Uczciwie przyznaję, że nie czytałam starannie tylko jakieś zdanie z wypowiedzi Moniki mi utkwiło i stąd te wynurzenia a cała jestem zanurzona już w pierniczkowaniu bo to przecież dla dzieciarni trzeba napiec.
wątpmy zatem, ja przy białym, Ty przy czerwonym, a w chwilach największego zwątpienia mogę jeszcze, w ramach wsparcia białego, białe marlboro. taaa, białe marlboro w palcach to znak, żeby zapiąć pasy
taka gmina, Bobiku!
> Ni wyżyna, ni nizina,
> Ni krzywizna, ni równina –
> Taka gmina.
> Ani piasek, ani glina,
> Tylko lasek i olszyna –
> Taka gmina.
> Ani POM-u, ani młyna,
> Krzyż, chałupy i krowina –
> Taka gmina.
> Od komina do komina
> Wiater hula, deszcz zacina –
> Taka gmina.
> Taka gmina.
>
> Ni wyżyna, ni nizina,
> Ni krzywizna, ni równina –
> Taka gmina.
> Spotkasz chłopa – gęba sina,
> Oj, nie wraca ci on z kina –
> Taka gmina.
> Miast kobiety, śpiewu, wina –
> Wóda, czkawka, Gwiżdż Janina –
> Taka gmina.
> Nikt od ucha nie ucina,
> Tylko czasem chrząszcz brzmi w trzcinach
> Taka gmina.
> Ni wyżyna, ni nizina,
> Ni krzywizna, ni równina –
> Taka gmina.
>
> Płacze dzieciak, wyje psina,
> Gdzieś ktoś kogoś czymś zarzyna –
> Taka gmina.
> Jaki powód, czyja wina,
> Czy to skutek, czy przyczyna –
> Taka gmina?
> Tylko urżnąć się na chrzcinach
> l wziąć zwiać do Wołomina –
> Taka gmina.
> Taka gmina!
czy nie cudna pieśń 🙂
Mój mąż, po przeczytaniu tekstu, zapytał czy jestem pewna, że chcę żeby to było śpiewane na inauguracji UTW?
No pewnie, że chcę! To taki antymanifest! A co, mają być produkcyjniaki czy jakieś inne napuszone hymny?
Hymn UTW napisałam sama, ale Wam nie pokażę, bo znam złosliwość co poniektórych, że nie pokażę palcem, których mam na umyśle!
>
>
E, Bobiku, nie musisz sie tlumaczyc 🙂 – kazdemu tak naprawde lezy cos innego, w zaleznosci od wrodzonego temperamentu i wlasnyc zyciowych doswiadczen. Ale ja chcialam zaznaczyc tylko, ze oni jednak maja bardziej skomplikowane podejscie, niz to sie na pierwszy, czy drugi, czy nawet trzeci rzut oka wydaje. Zreszta buddysci w ogole nie prozelityzuja, i to raczej Zachod ich powoli odkrywa, bo to po prostu bardzo ciekawe – zobaczyc jak inni na te sprawy patrza. A poznawanie wcale nie musi oznaczac zapisywania sie na czlonka… 😀
Heleno – good luck jutro w porannym tloku. And good hunting!
A mnie sie udalo upolowac dlugo nie widziany kozi ser Honor Ady. Kozy concordzkie postanowily znowu wspolpracowac, z czego niezwykle sie ciesze, bo ich strajk sie juz troche przedluzal. 🙄
Jak to czego gratulujemy królikowi? Podwyżki! 😉
jotko, to już i tu zadam to pytanie, które zadałam przed chwilą u siebie. A nie możecie zaśpiewać czegoś innego? Spisać z nagrania to inna sprawa, a jak ma być na chór, to trzeba opracować na 4 głosy. Nie wiem, czy p. Andrzej Borzym to zrobił, nie wie tego też Beata, która jego opracowania Starszych Panów śpiewała w Chórze UAM. Tylko on sam to zapewne wie…
Foma. Nie wspominaj o marlborach. To boli. A zwlaszcza nie wspominaj o benson@hedgesach. 🙁 🙁 🙁
Klik w Pajacyka (dzisiaj z trzech maszyn). Doczytanie i spadanie, bo jeszcze jedno paskudztwo mnie czeka, buuu 🙁
Pani Kierowniczko,
Zaśpiewamy: Gaudeamus, Hymn UTW, Wesołe jest życie staruszka, Trzynastego – bo inauguracja jest trzynastego i jako antymanifest, jako, że rzecz sie będzie działa na wsi, Taka gmina – tak mi się marzy 🙂
Życie zweryfikuje 🙂
podobno glupich nie sieja sami sie rodza,a ja stary i glupi
jestem, do tego naiwny
przelecialem sie po blogach,wyczytalem cos u Pani Kierowniczki,
dalem sie zwabic „tam”,poczytalem wpisy z dwoch dni
Dorocie-Dorze-Pani Kierowniczce dziekuje
sam udaje sie na „zabie wakacje”(za kare za naiwnosc)
A, nie, Pani Kierowniczko, Królikowi gratulujemy nie po prostu podwyżki, tylko skutecznego spełniania marzeń. Czyli premii, która się ma przełożyć na Florencję. 🙂
No, to rozumiem tym bardziej, sama tam za równo dwa tygodnie jadę 🙂
Słuchajcie, jestem w szoku:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7344938,Pobili_ksiedza__bo_nie_chcial_tablicy_katynskiej.html
Vesper, ale Twoje zwątpienie chyba nie dotyczy możliwości naprawienia kuracjusza? 😯
Jak chodzi o ten rodzaj wiary, mogę Cię na ochotnika podtrzymywać i utwierdzać.
A Wanda może podrzucić kuracjuszowi kilka pierniczków. Nigdy nie można wykluczyć, że to właśnie brak pierniczków jest przyczyną wszelkich schorzeń tego nieszczęsnego cherlaka. 🙄
Tak, pierniczki! Że też wcześniej na to nie wpadłam! Zaraz mu napakuję do napędu DVD. Ale nie liczę, że to cos zmieni. W zasadzie to postanowiłam uszanować tę jego odmienność. Lubi się wylegiwać na balkonie, to niech się wyleguje. Mam do wyboru – albo wydać kupę pieniędzy na wymianę płyty głównej, albo zaakceptowac sesje na leżaku. Postanowiłam polubić to jego nowe upodobanie i tymczasem dyskretnie poszukać czegoś nowego.
Pani Kierowniczko, wiadomość rzeczywiście szokująca, ale jak się nad nią zastanowić, to jest to jeszcze jeden objaw tego umysłowego pomieszania z poplątaniem, o którym tu nieraz pisaliśmy. Sprawcom pobicia szalenie zależy na tym, żeby tablica zawisła w miejscu świętym, w domu bożym, ale równocześnie za nic mają i bożego sługę, i boży nakaz miłości bliźniego. No, czy nie jest to pomieszanie z poplątaniem?
A moglo tam byc cos wiecej, na tej plebanii, a nie tylko niezgodnosc popgladow co do miejsca umieszczenia tablicy katrynskiej? Bardzo dziwne, indeed.
A mogło oczywiście i być więcej, ale tego się zapewne nigdy nie dowiemy.
Mysle, ze ktos ze wsi moze puscic farbe.
Ale jedna tajemnica przynajmniej sie wyjasnila:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7345398,Fvdfzsrsazxzzxcvbnmadgfhjjkqwrtyuuuiop_na_Twitterze.html
Awantury takie wszczyna
Że się robi żona sina
Ta mużczina…
Co rok prorok i dziecina
chyba to nie aspiryna
To mużczina…
Tylko wsiąśc do zeppelina
I zakrzyknąć: nie przeginaj
Ty mużczina
Ty mużczina
W zakamarkach naftalina
A w kieszeni coś na klina
Ech mużczina…
Niepotrzebnie się napina
I tak zgina dziób pingwina
Ta mużczina…
Widzi flaszkę, cieknie ślina
Och, jak napiłby się wina
Ten mużczina
Ten mużczina…
No proszę, 200 wielbłądów i pół litra zrobiły swoje! Robocizna oddała zeena i to w świetnej formie. 😆
🙂
a tu pierniczki, zauważ, że te z dziurką świetnie nadają się do DVD drive, może będą nieco zawodzić, a że lukru jeszcze brak to i lepiej
http://picasaweb.google.com/WandaTX/DlaRekonwalescenta?authkey=Gv1sRgCJTSlLDQ9JeBqwE#slideshow/5412987919395017762
Jest zeenisko! 😀
Dokładnie takie same pierniczki (przynajmniej na wygląd 😉 ) jak te Wandy robi moja przyjaciółka. Mogą leżeć bardzo długo.
Dobranoc. Ide dzis spac z kurami. Czeka mnie jutro wczesnoporanne tupanie. *
„Dzis sama zostalam zatupana w metrze. Jakis sporych rozmiarow Hindus nadepnal mi na stope, ale tak sie sumitowal i tak wylewnie przepraszal, ze musialam byc dzielna i szlachetna. To nie jest fair!
Idealne, Wando! W sam raz do DVD drive. Podkarmię chudzinę, nie będzie lepiej działał, ale może będzie szczęśliwszy.
Wanda coś pierniczy…
zeen jest zawsze foremny 😆
Że lukru brak, to zawsze lepiej. Odpada mi robota ze zdrapywaniem. 🙂
Może kuracjusz woli z lukrem.
Dziekuje wam serdecznie za gratulacje. Florencji mowimy tak!Zaraz zaczne szperac za wiosennymi biletami lotniczymi.
Piernik zwiateczny upiekla mi kolezanka, juz kruszeje w zamknietej puszce. Potem go tylko obleje czekolada (ze smietanka) i przeloze dzemem morelowym. Piernikowi i pierniczkom tez mowie tak!
Jotko, utwor Taka Gmina (lub ulepszona wersja zeena Ten/Ta Muzczina) jest na pewno znakomity jako antyhymn. Moze jeszcze skonsultuj oprawe muzyczna z Kierownictwem, zeby sie upewnic. Dla mnie na otwarcie to: TROMBY, Gaudeamus, decorum i pompa. Na zakonczenie zas: po nas chocby i potop, praszczaj ljubimyj gorod, you’re flying on your own…
Proponuję, żeby jutro ranne ptaszki trzymały jawnie kciuki za skuteczne tuptanie Heleny, a reszta może to robić przez sen. 🙂
You’re flying on your own
no moze teraz
http://www.youtube.com/watch?v=Cv_aCS6T8a8
Ale pamiętaj, że Lotem bliżej 🙂
Haneczko,
zawsze w formie walca fi 0,35m…
😉
Od walca to jest Vesper. Ale jej się coś dziś nie chce tańczyć, zaległa na sofie i popija Malbeca. 😉
Wieczór się jeszcze nie skończył. Powiedziałabym raczej, że po kieliszku malbeca nabiera rumieńców.
Bobiku,
jutro pozdrowię od Ciebie Kraków 🙂
Flying on your own nie bylo do Heleny, za nia jak najbardziej, kciuki, dobre mysli, bioprady, co kto moze…
Będę trzymała zaciśnięte pięści 😀
zeen, martwi mnie Twoja samoocena 🙁
Czysta…
dobrej nocy, jutro w drogę…
🙂