Gry i zabawy
– Lubię Jamniki – oświadczył Bobik radośnie. – Z nimi się tak fajnie rozmawia. Pingpongowo.
– Pingpongowo? – zdziwiła się Labradorka. – Co przez to rozumiesz?
– No, to leci tak, że Jamnik mi szybkiego bonmota, a ja mu jeszcze szybszą aluzję. On zaraz odbija cytatem, to ja rymowanką. Ping-pong, ping-pong! A jak się jeszcze zejdzie kilku innych pingpongistów i wszyscy równolegle albo na krzyż odbijają, to zabawa jest, że boki zrywać!
– To dość ciekawy punkt widzenia – przyznała Labradorka. A jak się wobec tego rozmawia na przykład z Border Collies?
– Futbolowo. Kilka długich podań, jakieś usypiające czujność kręcenie się po środku pola, a potem nagły atak i – bum! Siedzi! I trzeba kontrę obmyślać. Ale na szczęście nie taką szybką, jak w pingpongu. Można sobie dać trochę czasu na zastanowienie.
– No dobra, a z Dobermanami?
– O, z nimi to pokerowo. Najważniejsze to zachować spokój i umieć blefować. A na przykład z Pitbullami – rozgadał się Bobik – rozmawia się zapasowo. Pitbull, jak zapaśnik, tylko usiłuje złapać, nie wypuścić i rzucić na deski. To właściwie nie są przyjemne rozmowy. Cały czas trzeba sapać i kombinować, jak się tu wywinąć. To już z dwojga złego wolę gadać ze Spanielami. To jest wprawdzie jak jakaś dość głupia gra, taka stoi różyczka w czerwonym wieńcu, ale przynajmniej się pies przy tym nie zmęczy.
Labradorka znudziła się już nieco tą wyliczanką i zaczęła spoglądać tęsknie w stronę kanapy, ale przypomniała sobie, że jeszcze o coś chciała zapytać.
– To znaczy… Ty uważasz, że każda rozmowa jest jakąś grą?
Bobik zastanowił się i obwieścił z miną zastępcy Einsteina:
– No, nie każda, ale mniej więcej co druga. Grą albo zabawą. Bo albo ktoś komuś chce udowodnić swoją wyższość, albo obie strony chcą mieć z tego jakąś przyjemność.
– A Foksterrier? Jak z nim rozmawiasz, to w co grasz?
Bobik zamilkł i zaczął tylną łapą drapać się za uchem. To było trudne pytanie i szukanie odpowiedzi na nie wcale nie sprawiało mu przyjemności. I jak na złość wpatrywanie się w sufit tym razem w ogóle nie chciało być pomocne. W końcu westchnął bezradnie i przyznał:
– Z Foksterrierem to chyba nikt nie wie, w co jest grane.
Labradorka nie miała zamiaru zaprzeczać. Bobik poczuł się trochę głupio, bo przypadek Foksterriera zdawał się przeczyć tak sprytnie wymyślonej teorii. Ale zaraz poweselał, mrugnął do Labradorki i stwierdził:
– Wiesz co? Z Foksterrierem rzeczywiście nie da się ani grać, ani bawić. Ale musisz przyznać, że rozmawianie o nim, chociaż nie zawsze przyjemne, potrafi jednak czasem być szalenie zabawne.
Z seterem można pogadać o trendach, z bokserem – uważać na lewy sierpowy, z bobtailem, komondorem i puli – zabawić w ciuciubabkę, ze spanielem pogadać o Cockerze, z ogarem pójść do lasu, afgana wystawić do wiatru, z pudlem… Z żadnym psem nie będzie nudno 😎
No, prosze. A ja wciaz odbijam pileczke pod poprzednim wpisem. 🙄
Ale Cie tam doczytalam, Heleno, razem z Bobikiem. 🙂 Diane Keaton tez bardzo lubie. A z tym oredziem, to mnie sie wydaje, ze w ponad tydzien po Szoku w Massachusetts dalej wsrod demokratow szuka sie linii, ktora jakos by zagospodarowala strach i gniew wyborcow, ktorzy wlasciwie przez wszystkie partie czuja sie nieco opuszczeni w obliczu rosnacego bezrobocia (a siatka socjalna zostala w duzej mierze zdemontowana dawno temu). Wiec tutejsze reakcje to wina ogolnie panujacego nastroju. I jeszcze zima wszyscy sa bardziej depresyjni.
A teraz znikam odbijac pileczke kulinarna. 😉
Ach, z pudlem… Jedną z moich ulubionych zabaw jest szarpanie na strzępy pudeł, w których Starzy przynoszą zakupy. 🙂
Jest to równocześnie działalność bardzo pożyteczna, bo starannie zebrane strzępy są znakomite na rozpałkę.
Przy psie to i Koza się pożywi. 😀
cieplo,tylko 0°,wczorajszy snieg plynie
juz piatek dla lubiacych dwa wolne dni
brykam,odwaznie bez pierzyny 🙂 😀
rzeczywiscie Foksiu jak chce bywa zabawny do lez
ale tylko jak chce
do zabawy Foksiu 🙂
A co z ratlerkami?
bo foksterrier to szczwany lis…
Dzień dobry. 🙂 Druga zmiana przyszła. 😀
Do rozmów z ratlerkami muszę, niestety, używać stoperów. One mają bardzo wysokie C, które nawet bębenek potrafi roznieść w drebiezgi. 😉
Jak ktoś ma na zbyciu bułę z szynką, to reflektuję. 🙂
Nie radzę bawić się w chowanego z chihuahuą. Bardzo jednostronna zabawa 🙄
Buły z szynką nie mam. Chrupki chlebek Wasa mam. Żytni. Może być?
Miałam, ale zjadłam.
mam bułę z pieczenią, ale całej nie oddam!
Dobra, to ten chlebek wasa teroz bedzie nasa, fomie zostawię bułę, a nawet z, tylko pieczeń porwę pod nieuwagę i kwestia śniadania będzie załatwiona. 🙂
Sprawdzę tylko, czy się jakiś chihuahua między kromki nie wkręcił. 😉
Chihuahua między kromkami to nie taki zły pomysł. Chrupałby.
Może sobie chrupać, byle nie tupał. 🙂
Chihuahua is not a dog, is a lunch
W rzeczy samej 😀
😯 😆
No i Bobik na sniadanie coś uciułał…
Bobik Wieczny Ciułacz… 🙄
Jakże smętny los ciułaczy
w śniadaniowej porze,
gdy uprawiać trza w rozpaczy
orkę na ugorze.
Kiedy przed oczyma duszy
befsztyk i te rzeczy,
a tu pospolitość kruszy
marzeń spiż i skrzeczy.
Tak by chciało się wyżebrać
chateaubrianda kawał,
fłagras wrzucić popod żebra,
ryzykując zawał,
do turneda się przystawić,
choć jeszcze w szlafmycy,
nos ucieszyć, ząb zabawić
potrawką z grasicy…
Ach, gdzież sny me? Wokół jawa
podła i nieczuła,
marny wic – duchowa strawa
i z kiełbasą buła. 😥
Tragiczny rozziew miedzy tym, co jest a tym, co byc mogloby, Bobiku. 😆
Tutaj takze – tyle, ze tragiczne pomylki zostaja na stale (z bledem w slowie „tragedia”), podczas gdy Twoja sytuacja moze jednak ulec zmianie… 😉
http://www.huffingtonpost.com/2010/01/28/misspelled-tattoos-perman_n_439993.html?slidenumber=YAC8X0Vlreo%3D&&&&&&&&&&&&&
Zreszta kielbasa z sucha bula nie jest znow tak zla – to po lekturze nowej ksiazki Barbary Ehrenreich na temat niebezpieczenstw pozytywnego myslenia. Po ponad dwustu stronach odginania sie z hurra-optymizmu w rzeska i niczym niezamacona ponurosc, jakos dziwnie optymistycznie sie poczulam. Moze zanurzanie sie w negatywizm i czarne mysli przeksztalci sie wkrotce w nowa metode terapeutyczna, wedlug zasady „fight fire with fire”? 😉
Osobiscie zawsze marzylem, zeby miec wytatulowane pod ogonem „Sweet pee”.
Chyba poprosze Stara by zafundowala mi taki tatularz na nastepne urodziny. 😈
O, rzeczywiście, jaka piękna takastrofa, przepraszam, tradgedia! 😆
Hurrapozytywne myślenie nigdy mnie nie przekonywało, czemu już tu kilka razy dawałem wyraz. Istota ludzka smutna jest z natury… itd. Owszem, w pewnych sytuacjach pomyśleć pozytywnie nie jest źle, ale wiele z „pozytywistycznych” terapii przegina i usiłuje zbanować z życia wszelkie myśli czy uczucia, które nie są hurra. Wpędzając przy tym nieszczęśnika, który takiej terapii się poddał, w jeszcze gorsze poczucie winy i nieudacznictwa, kiedy myśli już niby pozytywnie, a dalej mu wszystko nie wychodzi i w drewnianym kościele cegła na łeb leci.
A poza tym – kto nigdy w życiu nie zaznał delektowania się swoim rozdzierającym smutkiem, dzięki któremu jest się Innym Od Wszystkich, ten chyba nigdy nie był nastolatkiem/-ką. 😎
Mordko, nigdy nie jest za pozno. To tylko sprawa skutecznosci Twoich srodkow perswazji… 😉
Ja sie tez z Toba, Bobiku, i Ehrenreich, w duzej mierze zgadzam, nie tylko co do niebezpieczenstw pozytywnych terapii, ktore potrafia glebiej wpedzac nieszczesnikow w depresje, ale i co do sprawy, ktorej ona sporo miejsca poswieca – wplywu hurraoptymizmu na decyzje ekonomiczne, od indywidualnego wpadania w dlugi, ktorych nie sposob potem splacic do zabawy w kasyno w bankach (slynne credit default swaps mialy usunac tradycyjne ryzyko, i omal nie zatopily nas wszystkich). Z tym, ze jednak zycie to jednak mieszanka (czesto w roznych proporcjach, w zaleznosci od czasu, miejsca i osoby), a po wyjsciu z werteryzmu i Innosci od Wszystkich niezle jest praktykowac zdrowy realizm, bo z kolei tarzanie sie w zupelnej beznadziei, o ile sie nie jest nastolatkiem lub w stanie depresji klinicznej, jest jednak dosc monotonne, i niebezpieczne wzmacnia postawe „Why bother?”.
(A poza tym Ehrenreich swietnie opisuje optymizm u evangelical Christians: swiat jest z gruntu zepsuty, ale my mamy gwarantowany sposob na to, zeby to przezwyciezyc – co jest interesujaca gra przeciwnosci. Duzo z tego mozna zreszta odniesc do Pesymisto-Optymistow Torunskich.)
Jakby ktos chcial skorzystac z mojej terapii hurra-pesymistycznej, to jeszcze do konca miesiaca ma 15% znizki.
Prowadze takze wysylkowa sprzedaz moich ksiazek:
„Kto mi, kurcze, wyzlopal do polowy wody z miski?”
oraz:
„Najlepsze potrawy na bol duszy”
Wiecie co, no załamałam sie po prostu. Co za cholerny kraj! Zrobiłyśmy z Zosią przed domem bałwana. Dużego, pięknego bałwana, większego od Zosi o dwie głowy, z nosem z marchewki, oczkami i guzikami z orzechów. Postawiłyśmy w takim miejscu, żeby Zosia widziała go przez okno. Zdążyłyśmy przyjść do domu, zjeść obiad i bałwana nie ma. Ukradli. No żesz, @#$%^&*&^%$#!!! Żeby bałwana ukraść??? !!! Fajną lekcję o otaczającym ją świecie dzisiaj Zosia dostała 🙁
Mordko, jesteś pewien, że tej drugiej książki nie napisałeś do spółki ze mną? 🙄
Bałwana ukradli? 😯
Rzadko mi się zdarza zaniemówić, ale chyba właśnie zaszedł ten przypadek. 😯
Mnie też zatkało. Wyjrzałyśmy przez okno, bo Zosia chciała pomachać bałwanowi i szok. Śladu po nim nie ma 😯
Wszystko Ci sie Bobik pomieszalo. Razem tosmy napisali dzielo „Wodka i papierosy w procesie wychdozenia z najglebszych dolow psychicznych – badania terenowe”
Mnie tez ta kradziez balwana zdumiala. Do czego moze byc komus potrzebny balwan?
Może to jakieś żądne bałwana dziecka zrobiły? Też niefajnie, ale jednak łatwiej usprawiedliwić. Może sobie pomyślały: ktoś go ulepił, poszedł i już o niego nie dba, to go weźmiemy do siebie. Nie wiedząc, że Zosia chciała mu jeszcze pomachać.
Do PR na przykład. Może ktoś chciał się przed żoną pochwalić, jak to się rewelacyjnie z dzieckiem na spacerze bawił …
To był jakiś zając z wiewiórką w zmowie 😎
Daleko nie moglo go zlodzieje zawlec. Przeszedl bym sie po dzielnicy 👿
Albo krecik
Naprawdę, Mordko? Chyba faktycznie mam jakieś zaniki myślowe. 😯
A nie wiesz przypadkiem, z kim napisałem „Negative Thinking. How To Enjoy Your Life After Midnight”?
To trzeba sobie było samodzielnie ulepić. Poza tym, zabranie takiego dużego bałwana wymagało jednak jakiegoś ekwipunku w postaci sanek albo pracy zespołowej, żeby przetoczyć te trzy wielkie śnieżne kule. No i teraz tłumacz dziecku, dlaczego ktoś zamiast sobie zrobić swojego bałwana, zabrał coś, co ona z takim wysiłkiem i zaangażowaniem robiła.
Ale to dzielna dziewczynka. Nie z tych, co usiądą i w ryk. Właśnie wymyśliła, co powie złodziejowi, jak go spotka, przećwiczyła to dwa razy, a teraz konstruuje pułapkę na złodzieja 🙂
Gdyby się przydała jeszcze jedna pułapka, to specjalnie dla Zosi znalazłem odpowiednią. 🙂
Na złodzieja najlepsza pułapka,
to podobno z grysiku jest papka.
Taki złodziej się cicho podkrada,
a tu papka buch! Na łeb mu spada,
w nos się wpycha i uszy zalepia,
włosów śliską ohydą się czepia,
a jak jeszcze do ust się dostanie,
nie pomoże płacz, zębów zgrzytanie,
wycie, plucie, jęk i bicie w dzwony –
złodziej wpadł i już jest załatwiony! 😀
Moze Bobiku napisales to „Negative Thinking” z tym samym wspolautorem, co „Memory Lapses and Collapses. The Bracing Power of Bad”? 😉
Kradziez balwana Zosi zadziwiajaca, i chyba rzeczywiscie z premedytacja, jesli tak szybko i bez sladu. 😯 A przy okazji, kradziez jednak sprzyja inwencji: najpierw zlodzieje musieli wymyslisc sprytny sposob, teraz Zosia wymysla na nich pulapki. Kapitalizm w dzialaniu. 😉 Musze przyznac, ze moja Zosia jest raczej spokojna posiadaczka balwana, ale za to wymysla sposoby, jak przy pomocy zapalonej swieczki robic na nim ciekawe wzorki.
Mogly to byc jakies biedne dzieci z patologicznej rodziny, ktorym nigdy nikt nie pokazal jak sie lepi balwana. Myslaly, ze Balwan juz nie jest nikomu potrzebny i postawily go przed swoim oknem. I teraz patrza i sie strasznie ceisza, ze maja takiego pieknego balwana.
Mysle, ze tak bylo. Powiedz, Vesper, Zosi
Vesper,
sprawdziłaś czy nie ma śladów morderstwa? 😯 W dzisiejszych czasach można zginąć nie tylko przez kilka marnych orzechów 🙁
Może to jakaś sekta zwalczająca bałwochwalców 🙄
Mordko, Tiny Tim ukradl balwanka i cieszy sie nim w nieogrzanej izbie, jednoczesnie cierpiac na ataki suchotniczego kaszlu i odwracajac wzrok od ojca-alkoholika, udrapowanego gdzies pod stolem, na ktorym zreszta nie ma zadnej strawy, tylko dogasajacy ogarek? 😯
Dokladnie taki obraz widze oczyma duszy, Moniko. W kacie cichitko gasnie malpka kataryniarza – ta z Sans Famille.
Bobik 18:08 pelen wypas 🙂
vesper i Zosia,przepraszam i prosze o wybaczenie ale to
zlodziejstwo (i do tego tutaj komentarze) to jak z Mrozka i
ja 😳 😳 😳 obsmialem sie do lez
Potega tych samych obrazow, Mordko, odpowiednio wczesnie poznanych w dziecinstwie. Moze jeszcze zapach szarego mydla, po czasach, gdy starsza siostra starala sie dorabiac praniem, ale nic z tego nie wyszlo i stoczyla sie na dno…
okiem wyobrazni widze dzieci (bez czapki i rekawiczek)
z patalogicznej rodziny ladujacych balwana Zosi na stare
poobijane sanki,najpierw dyskretne patrzac w kierunki kazde
wgryzaja sie w marchewke,a chwilke po lupia wydlubane
orzechy,slinka leci i ciagna z mozolem sanki z kalekim
balwanem pod okna patologicznych rodzicow
😕 😯 😳
oczywiscie Mordechaj ma racje,dzieci chcialy po przyjacielsku zaopiekowac sie samotnie stojacym balwanem
Moniko 😆 (kara za dorabianie na „czarno”)
vesper,dla Twojej Zosi balwan z berlinskiego sniegu tez z
marchewka 😀
http://farm3.static.flickr.com/2775/4266387018_0d7197a2cb_o.jpg
😀
Ależ proszę, Rysiu. Śmiej się do woli 🙂 Gdyby nie złość i smutek na buzi mojego dziecka, to sama bym się obśmiała do łez. Bo kradzież bałwana w zimie jest śmieszna do n-tej potęgi i rzeczywiście jak żywcem z Mrożka 🙂
Ponieważ nie wiem, gdzie ten wierszyk ma szansę dotrzeć do osoby, dla której w największym stopniu jest przeznaczony, wrzucam w dwóch miejscach i mam nadzieję, że chociaż w jednym z nich zostanie odebrany
Poruszać się wśród ludzi trzeba trochę umieć,
jak nie wiesz jak, to łatwo zostać dla nich durniem.
Przez delikatność mogą ci nie wytknąć błędu,
lecz dłuższy czas pochodzisz z zawstydzoną gębą
Nabroić łatwo, trudniej błędy ponaprawiać,
nie wchodzi w grę tchórzostwo zwykłe czyli nawiać,
cierp ciało, jakeś chciało tak durnej zabawy,
zaznaj internetowej, szerokiej niesławy…
więc bardzo prosić wszystkich chcę o wybaczenie,
szczególnie tę, której imienia nie wymienię,
i proszę: uwierz, że to nie jest żadna sztuczka,
że to solidna dla mnie na przyszłość nauczka…
Nauki nigdy nie dość, zatem znikam,
słysząc jak cholernie głośno zegar tyka…
The quality of mercy is not strain’d,
It droppeth as the gentle rain from heaven
Upon the place beneath. It is twice blest:
It blesseth him that gives and him that takes.
(Kupiec wenecki, Akt IV, sc,1)
Piesku, kompletnie zakalapuckalam sie w poczekalni, bo nie potrafie poprawnie napisac wlasnego imienia 😳
Heleno, dobrze, ze to nie byl tatuaz… 😉
A gry i zabawy jezykowe poprzez internet potrafia byc szczegolnie najezone pulapkami… Wtedy nagle moze sie okazac, ze zaczelo sie rozmowe z sympatycznym jamnikiem, a konczy sie ja z rotweilerem (choc i rotweilery bywaja rozne, o czym tu juz kiedys pisalam; znalam jednego niezwykle lagodnego, zyjacego spokojnie pod fortepianem jednej z moich ciotek, ktorymi natura hojnie mnie obdarzyla). 😉
Tak, Moniko, bylby straszny obciach 😆 😆 😆
No widzisz, jednak internet bardziej litosciwy – jednak mozna porawic, usunac… 😆
Ano wlasnie: poprawic. 😉
Heleno, ten cytyt z Willa to jeden z moich ulubionych. Bardzo prawdziwy. 🙂
Pułapki rozmów (nie tylko w sieci) faktycznie polegają często na tym, że rzadko kto jest tak czysto rasowy. A ja, jako zatwardziały kundel, dobrze wiem, że chociaż na ogół wyłazi ze mnie puli, to nigdy nie ma gwarancji, że kawałek pudla, terriera czy pitbulla się nie ujawni. I za kogo mnie wtedy należy brać? Za pitbulla? Kiedy przecież ja jestem takim łagodnym, wesołym pieskiem. 😉
Ale tak naprawdę dobrze wiem, że nie jestem ani tym, ani tym. Jestem raczej, jak każdy, takim pudełkiem czekoladek – nigdy nie wiadomo, co akurat będzie jedzone. 🙂
Tak, Szekspir w sprawach przebaczania niedoscigniony (nie mowiac o wierszu)… 🙂 Czy mysmy z Helena juz kiedys tego nie wyciagaly razem w zwiazku z zalozeniem Partii Krwawiacych Serc? 😉
A pulapki sieciowe sa jednak troche inne niz w realu, abstrahujac juz od tego, ze kazdy jest jakas mieszanka. To jest jednak zwiazane z oddaleniem fizycznym, i niemoznoscia odczytywania na przyklad wyrazu twarzy, mowy ciala, no i samej realnosci wspolrozmowcy. No, a dodatkowe pulapki czasem czyhaja na tych, ktorzy maja szczegolna latwosc pisania, zwlaszcza creative writing, bo mozna zanadto zanurzyc sie w tworzona przez siebie fikcje. Tymczasem, choc gra sie fikcja, to jednak z prawdziwymi ludzmi za ekranami komputerow, z ktorych odczytuja skierowane do siebie slowa. I to tez jest mieszanka, w ktorej latwo sie nawet najbardziej doswiadczonym pogubic…
(A tym jak roznie ludzie wchodza w bezposrednie interakcje i w interakcje poprzez komputer, to ciekawe doswiadczenie zrobili psychologowie zajmujacy sie ekonomia. Chodzilo o bardzo prosta sytuacje, zwana „ultimatum game”. A ma 10 dolarow, i ma za zadanie podzielic sie nimi w jaki chce sposob z B, ale pod warunkiem, ze B przyjmie jego oferte. Jesli B oferte odrzuci, jako niewystarczajaca, to i A, i B nic z kwoty 10 dolarow nie dostana. Eksperyment powtarzano wiele razy, i zawsze wychodzilo, ze w przewazajacej wiekszosci A oferowal B kwote, ktora B uznawal za warta przyjecia – zwykle w okolicach 5 dolarow, czasem nieco mniej, ale niewiele. Jedynymi osobami, ktore w te gre przewidywania uczuc i oczekiwan drugiej strony nie umialy grac byly osoby z Aspergerem (zadawaly pytanie typu: „czemu B nie przyjal mojej oferty, przeciez 10 centow to lepiej niz nic?”). Sytuacja zmieniala sie, gdy oferty skladano przez internet. Wtedy bylo duzo wiecej odrzuconych ofert, wlasnie dlatego, ze nie widzac osoby z ktora prowadzilo sie te gre/zabawe, osoby w grupie A duzo czesciej zle przewidywaly reakcje osob z grupy B. Jednym slowem – gdy porozumiewamy sie niebezposrednio, to sam sposob porozumiewania zwieksza niebezpieczenstwo, ze bedziemy sie zachowywac jak osoby z chwilowym Aspergerem.)
Tak, oczywiście, w sieci ma się wiele mniej danych, bo przecież kufy nie potrafią zastąpić całej mimiki, tonu głosu, itp. A również to, że reakcja na to, co się pisze, jest zawsze odłożona w czasie, nie ułatwia sprawy. Bo na żywo pod wpływem reakcji, choć tylko podświadomie łapanych, następuje seria kolejnych modyfikacji w rozmowie i wzajemne dopasowanie się rozmówców.
No, po prostu wtedy, kiedy natura neurony lustrzane wymyślała, sieci jeszcze nie było. 😉
Strasznie ciekawy eksperyment.
Zastanawialam sie wlasnie do jakiej sumy bym sama odrzucila. Chyba od zadnej, ale co bym myslala, to moje…
Wiem, ze sama bym podzielila sprawiedliwie po rownu. A moja mama oddalaby dzieweic dolarow. Nie bylabym zadowolona obserwujac to z boku… 😆
A w sprawie przebaczania – nigdy nie mialam z tym problemu, jak druga strona okazala skruche. Ale jak nie okazala, no …. latami potrafie to hodowac w sercu, noca sie obudzic i rozmyslac o krzywdzie, zwlaszcza noca … 😆 😳 😆 🙄 .
Robię dygresję, bo mnie coś rozbawiło, więc co się nie mam podzielić. Hillary chyba pierwszy raz w życiu robiła za Kopciuszka. I akurat Sarko wystąpił jako książę… 😆
A w Berlinie skandal w związku z odkrytymi wieloma przypadkami pedofilii w szkole jezuickiej. 😯
No, nie calkiem jak ksiaze. Bo podobno byl „zaskoczony”. Powienien byl ukleknac i wlozyc jej prawego buta,
Ja tez czesto wychodze z buta na obcasie na schodach, wiec rozumiem Frau Clinton
JEZUITOW?????? Ja myslalam, ze oni tylko z nosem w ksiazkach 😯
Wygląda na to, że w siedemdziesiątych i osiemdziesiątych latach jezuici, przynajmniej w tej szkole, wtykali nosy całkiem gdzie indziej. 🙄
Hmmmm, to ciekawe, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło wyjść z buta na schodach. Widocznie nie mam genu Kopciuszka.
Co do przebaczania … Bez uciekania się do górnolotnych stwierdzeń powiem, że dąsanie się wymaga konsekwencji dużo większej niż moja własna, więc nie uprawiam tej trudnej, żmudnej i nudnej sztuki. To było tak trochę a propos zeenowego wierszyka 😉
Moze wszystkie te ujawniane dzos skanadale przyspiesza zniesienie wreszcie celibatu w kosciele katolickim. Bo nie da sie tego utrzymac przy dzisiejszej gotowosci do ujawniania takich tajemnioc. .
Ale pewnie stanie sie to dopieroi jak Ratzinger odejdzie.
Oh, good! 😆
Myślę, że KK prędzej odpuści z antykoncepcji, seksu przedmałżeńskiego i innych ciekawych teorii o drogach i bezdrożach, niż zniesie celibat. Za duży majątek jest stawką w tej sprawie. Przecież żony i dzieci księży nie mogłby być wyjęte spod prawa i nie móc dziedziczyć, nie mieć prawa do alimentów itp. Może jestem człowiekiem małej wiary, ale nie wierzę, by jedynie Pancerny Kardynał stał tem na przeszkodzie. Chodzi tu raczej o status quo całej instytucji.
Ale przecież różne chrześcijańskie kościoły niekatolickie jakoś sobie z tym problemem radzą. Czy nie mógłby również KK skorzystać z tych wzorców i…
Oj, sorry, znowu mi się na wishfulthinkizm zebrało. 🙄
Inne chrześcijańskie kościoły nie zgromadziły na przestrzeni wieków takiego majątku. Siedem razy się zastanowią, zanim pozwolą, żeby choć część z tego uległa roztrwonieniu.
Ale to jest jakos rozwiazywane w innych kosciolach chrzescijanskich – protestanckicj i prawoslawnych.
Oczywoscie nalezy sie pogodzivc wtedy ze skromnjeszym finansowo zyciem niz w przypadku duchowienstwa katolickiego.Anglikanie dostaja glodowe emerytury, zony maja zazwyczaj za duzo obowaizkow parafialnych aby moc normalnie wypracowac sobie wlasna emeryture. Czasami miewaja jakies pol etatu, ale caly etat jest wlasciwie nie do pomyslenia. Podobnie u zon rabinow. Obowiazki parafioalne sa liczne i tego oczekuja wierni, jej calkowitego zaangazowania w sprawy parafii czy kongregacji.
MInelam sie z Bobikiem.
A jeszcze do wybaczania. Jak się zastanowiłem nad swoim własnym modelem, to częściowo mam podobnie do Heleny – jeśli ktoś wykaże skruchę, to wybaczanie mi przychodzi bardzo łatwo. Ale jak nie wykaże, to szkoda mi życia i nerwów na przeżywanie i rozstrząsanie tego. Raczej staram się machnąć ręką albo wyprzeć. 😉
Niemniej jednak muszę przyznać, że nie mam pojęcia, jak by to było, gdybym miał komuś do wybaczenia jakiś czyn o skutkach nieodwracalnych, np. spowodowanie śmierci czy kalectwa, zwłaszcza jeśli chodziłoby o moich bliskich. Po prostu nie wiem, czy bym był w stanie. Co nie znaczy, że chciałbym się mścić, bo taka potrzeba nader rzadko ma do mnie dostęp, a jeżeli, to raczej w wymiarze żartobliwym, jeżeli „zemsta” byłaby zabawna. Ale wybaczenie… No, nie wiem.
To jest właśnie sedno sprawy, Heleno, że trzeba by się było pogodzić z obniżeniem statusu finansowego. Ale tu nawet nie chodzi o mniejszą czy większą zamożność poszczególnych duchownych, bo sama znam takch, którzy żyją wyjątkowo skromnie, majątków nie gromadzą i z trudem wiążą koniec z końcem. Podejrzewałabym raczej, że chodzi o kapitał zgromadzony przez całą instytucję.
W tej instytucji są równi i równiejsi i podejrzewam, że to właśnie ci równiejsi, którzy z bogactwa instytucji profitują, będą status quo bronić zębami i pazurami.
To ja mam podobnie do Bobika. Szczere „przepraszam” właściwie wystarcza. Jak tego „przepraszam” nie usłyszę, to po jakimś czasie też macham ręką, wychodząc z założenia, że są większe problemy. Ale to chyba nie dlatego, że jestem wyjątkowo wielkoduszna. Wręcz przeciwnie. Jestem po prostu przekonana, że u każdego człowieka tkwi w duszy i umyśle coś brzydkiego, co po prostu czasem wyłazi na wierzch. Stąd brak rozczarowań. A kiedy brak rozczarowań, to i wybaczenie przychodzi łatwiej.
Właściwie żeby nie wybaczyć nawet w obliczu skruchy, trzeba mieć jakieś nierealistycznie dobre mniemanie o sobie samym. Przekonanie, że mnie – skądże, nigdy żadna wpadka nie może się zdarzyć, żadne łajdactwo, żaden błąd. Bo przecież jeżeli samemu sobie przyznaje się prawo do wpadek i ma nadzieję, że będą wybaczone, to trzeba takie samo prawo przyznać i innym.
Amen, Bobiku. Święte słowa.
Vesper, a jak wyglądała gotowa pułapka na złodzieja bałwanów? 🙂
No, ja nawet probowalam nauczyc sie tego „machnac reka”, madre ksiazki czytalam, ale przyznaje, ze ze slabym skutkiem. Nad czym ubolewam, bo wiem ze z pewnoscia oszczedzilabym sobie mase nieprzespanych nocy. Ale mi to nie wychodzi i musi duzo lat minac, abym prawdziwie wybaczyka, pzreszla do porzadku dziennego.
Brooding – bardzo nieprzyjemna cecha.
Bardzo nieprzyjemna przede wszystkim dla tego, kto ją posiada. Bo przecież winowajcy, który nie wykazuje skruchy, jest zapewne doskonale obojętne, że jego ofiara sama siebie niszczy. 🙁
Trudno to opisać. Kluczową rolę w całej tej konstrukcji miała odegrać latarka, tamburyn oraz drewniana żaba, która jest jednocześnie jakimś instrumentem perkusyjnym, przywiezonym przez znajomego z Maroka. Potem niezbędne okazały się klucze nasadowe z warszatu taty, więc trzeba było z tatą ponegocjować, żeby zechciał pożyczyć . Potem Zosia wyjęła kółka z samochodów lego za pomocą lego narzędzia, a następnie zaczęła coś majstrowac przy kolumnach, więc postanowiłam przerwac proceder, serwując kolację. Ale Zosia odgraża się, że jutro wróci do sprawy 🙂
No, wlasnie. Dlatego kupowalam wszystkie te ksiazki…
Tak, nieprzyjemna cecha. Posiadam ją, ale w trochę perwersyjnej odmianie. O ile potrafię machnąć ręką na to, co ktoś zrobił, to sobie samej za Chiny Ludowe nie potrafię wybaczyć czegokolwiek. I rozdrapuję po tysiąckroć, chłoszczę się poczuciem winy i samoocena osiąga zero absolutne. A Zły za uchem siedzi i mówi „widzisz, widzisz, wiedziałem, że jesteś beznadziejna, teraz sie potwierdziło, widzisz, widzisz” I tak w koło Macieju przez lata całe z powodu jakiejś pierdoły.
Te dwie małe Zosie, Vesper i Moniki, naprawdę mają ze sobą dużo wspólnego. 😆
Szkoda, że Salvador Dali już nie żyje, bo po ostatecznym skończeniu pułapki warto by go było zatrudnić do jej sportretowania. 😀
Maszyna wieloowadowa do tej pory stoi 🙂
Sobie samemu rzeczywiście często nawet trudniej wybaczyć niż innym. Ale mogę przysiąc na własny ogon, że chociaż trochę da się tego nauczyć. 🙂
Oczywoscie, kiedy jestesmy skrzywdzeni, to najgorsze staje sie poczucie wlasnej winy. Bo zostalismy pomniejszeni we wlasnych oczach. I podzwignac sie z tego, bez uwierzytelnienia naszej krzywdy ze strony krzywdzacegoi, jest bardzi trudne. Stad wieloletnie brooding.
Ja tez po nocach nie rozstrzasam metod zemsty, tylko sie drecze nad soba – jak moglam pozwolic na to czy tamto?
.
O! Znowu sie rozminelam z Bobikiem!
Heleno, stuff happens… I choc zgadzam sie z Toba, ze trzeba sie przyjrzec czasem swojej roli, zeby sytuacje sie nie powtarzaly (i szerzej – dynamice sytuacji) – to jednak zawsze: stuff happens. Przemysl, a potem daj temu odejsc, odplynac, jak misie-patysie na wodzie…
A z tym poczuciem winy, to troche nasze juedo-chrzescijanskie korzenie odzywaja sie jak nozyce na stole. Nie wszyscy sa na szczescie tym obciazeni, no i dobrze. Obserwowalam to z bardzo bliska u tesciow, i widze to u meza i jego kuzynow, i u mojej japonskiej, buddyjskiej przyjaciolki.
Zas co do Zos, to prawda, Bobiku, ze moja i Vesper bardzo podobne, czlonkinie tej samej Akademii Zos-Samos 😀 (z tym, ze moja po tatusiu ma dodatkowo sklonnosci zdecydowanie piromanskie, niestety). 😉 Ale dzis uratowalam mielone przed kolejnym eksperymentem solnym (do tego trzeba ogromnej czujnosci). 🙄 Zostawiam czesc dla Krolika, w zwyklym zestawie, bo mi go tu wieczorami brak, i wiem, ze nie mnie jednej…
Nie wie ktoś przypadkiem, czego potrzebuję z jutrzejszego targu? Najchętniej bym zrobił teraz listę zakupów i miał z głowy. 🙂
Ludzka psychika jest niesamowicie ciekawa. Z jednej strony sobie trudniej wybaczyć, siebie łatwiej pognebić, a z drugiej, jeśli nie wybaczymy sobie, to innym tym bardziej … Kilka moich koleżanek własnie się porozwodziło z mężami. We wszystkich przypadkach panowie nagle stwierdzili, że żona i małe dziecko jednak nie odpowiada ich wizji osobistego szczęścia. Te kobiety, które potrafiły uznac swój udział w tej klęsce, przy czym nie chodzi o winę, tylko o współoodpowiedzialność, zdecydowanie szybciej się otrząsnęły. Te, które żyją z poczuciem, że sytuacja jest czarno-biała, bez półcieni, a one same w najmniejszym stopniu nie przyczyniły się do fiaska ich małżeństwa, choćby przez szeroko pojęte pobłażanie, tym jest zdecydowanie trudniej. Statystycznie ułożyło sie to mniej więcej po równo. Połowa przyjęła postawę współoodpowiedzialności i jakoś żyje dalej, połowa napędza się poczuciem krzywdy i tkwi w miejscu.
Ja sama, Bobik, zakupilam wlasnie naprzeciwko przemyslowe ilosci baklazanow (nie odnotowalam gdzie sa one teraz w sezonie) i wszelkich niezbednych dodatkow do nich i zamierzam jutro robic kawior baklazanowy w luksusowej wersji mojej matki – dla mnie i E. Zawsze mi sie wydaje, ze starczy nam na dwa-trzy dni i nigdy nam nie wychodzi. 😳
Zosie samosie to ciekawy gatunek 🙂 Moja Zosia, w przeciwieństwie do Monikowej Zosi, nie przejawia szczególnego zaiteresowania kulinariami. O ile Monika wie, że musi być czujna, kiedy mielone na obiad, to ja tego instynktu nie mam. Kiedyś zapomniałam, że Zosia wyżebrała ode mnie resztkę ziela angielskiego na przynętę dla dinozaurów i zorientowałam się dopiero podczas gotowania, że już nie mam. Nieopatrznie powiedziałam to na głos, a ponieważ moje dziecko wychodzi z założenia, że jak jest problem, to trzeba go rozwiązać, wkrótce z zupie pływało zielę angielskie z czarnej plasteliny.
O, Królika bardzo brak, i kilku innych osób. Tak bym chciał, żeby życie im trochę odpuściło. Już niekoniecznie po to, żeby się na blogu częściej mogły pojawiać. 🙂
Heleno, Heleno, przepis, proszę! Też właśnie kupiłam, może nie przemysłowe ilości, a tylko cztery, ale chciałam zrobić pastę na kanapki. Jestem ciekawa, co Ty robisz z tych bakłazanów.
Na okoliczność kryzysów małżeńskich należy się obowiązkowo na pamięć nauczyć szlagwortu: bo do tanga trzeba dwojga. I do zainicjowania, i do tańczenia, i do deptania po palcach, i do przyjmowania za to odpowiedzialności, i do uczenia się, jak tego nie robić… 😉
A nie, Vesper, moja Zosia zupelnie nie jest zainteresowana kulinariami, wbrew temu, ze tak na to wyglada. 😉 Moja Zosia jest zainteresowana eksperymentem z dziedziny chemii (ile soli nalezy dodac do miesa) i psychologii (moja reakcja, gdy mnie przechytrzy), oraz ogolnego zainteresowania psotologia. 😉 O piromanii juz nie bede wspominac, dosc ze trzeba pilnoowac wszystkiego, co z tym zwiazane… A poza tym – nasze Zosie bardzo zosiowate. 😀
Helena telefonicznie przeprasza, że na razie nie jest w stanie podać przepisu, bo jej walnęło połączenie z netem.
Jeżeli do jutra się nie naprawi, to podam swój. 😎
Z góry dziękuję i niniejszym mówię dobranoc 🙂
Dobranoc 🙂
mam pracujaca sobote
brykam wiec przez zaspy sniegu do S-Bahn z nadzieja ze bedzie wczesniej lub………
dzisiaj z pierzyna
brykam 😀
nie tylko w gimnazjum,jak raz podniesc pokrywke to bulgocze
http://www.tagesspiegel.de/berlin/Erzbistum-Berlin-Lichtenberg;art270,3016082
raport poszedl do watykanu,a tam maja czas na zastanowienie sie, z odleglosci widac lepiej,na policje nie
doniesiono,bowiem te przypadki nie byly ZNACZACE
jakie powinno byc molestowanie zeby uznac je za znaczace?
dlaczego Polska przegrywa?
-bylejakie prawo,niechlujstwo sluzb panstwowych,czy spoleczenstwo dojrzewa do egzekwowania prawa-
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,7510193,Wyrok_goni_wyrok__Polska_przegrywa_przed_Europejskim.html
Klasyczny rosyjski kawior z baklazana:
4 baklazany lekko ponakluwac i wsadzic do pieca jak leca, na sredni ogien. Kiedy stana sie bardzo miekkie (t.zw. kapcie, ok 35-40 min) , wyjac i zedrzec skorke.
Jedna duza cebule (lub dwie srednie) posiekac i usmazyc w oleju lib oliwie na zloty kolor – najlepiej w glebokiej patelni.
Baklazany drobno posiekac (lub zemlic w procesorze, ale nie gladka mase, tylko taka z malymi grudkami).
Wrzucic na petelnie z cebula, dodac dwie lyzki przecieru pomodorowego, mala plaska luzeczke cukru, sol, pieprz oraz sok z pol cytryny (badz balsamik, w ostatecznosci zwykly ocet – ok. lyzki stolowej)
Mozna dodac zabek lub dwa czosnku, albo cala glowke upieczona wraz z baklazanami i „wycisnieta” ze skorek – ja tak robie), mozna dodac tez drobno posiekana ostra papryke lub tabasco. Starannie wymieszac.
Na bardzo malutkim ogniu odparowac jesli masa jest za plynna. Najlepiej jesc nazajutrz, na zimno, ale nam to slabo wychodzi.
V
Ha! a my jutro 34 i tez wtedy bylo zimowo i mroznie, cud, ze goscie weselni nie pochorowali sie po porannym marszu do pociagu ( kto tam wtedy mial samochody 🙂 ).
Bobiku, co troche odpusci to zaskakuje nowym ale ogolnie ku lepszemu jak sadze
🙂 usmiechy i uklony
Wando! Jak dobrze, ze juz wrocilas! Bo soe juz denerwowalam, no i brakuje Cie na blogu.
Obecnie moge sobie zostawoc do denerwowania sie Krolika i Jarzebinke, ktore tez orzestaly sie pokazywac. Jotka pewnie zajeta jak wol. Ze o Puchali nie wspomne.
Dziewczyny! Wracajcie!
Dzień dobry 🙂 Nie będę mówił, czy ja zaspałem, czy zaspy mnie przykryły i dotąd się z nich wygrzebywałem. Trzeba jakieś niedopowiedzenie zostawić, a nie tak łopatą, bo łopata potrzebna dziś do odgarniania. 🙂
Rysiu, na pewno wszystkiego po trosze. A dorzuciłbym jeszcze odziedziczoną po minionych czasach (i wcale nie mam tu na myśli wyłącznie PRL-u) arogancję wszelkich funkcyjnych, którzy czują się lepsi od przypadkowego społeczeństwa. Polska historia dość pilnie o to dbała, żeby koncepcja stanowiska czy urzędu jako służby – państwu, społeczeństwu – nie zdołała się zanadto w głowach zadomowić. Stanowisko to było wyróżnienie, przywilej i dostęp do postawu czerwonego sukna. I widać przecież jak na dłoni, że tak strasznie wiele się znowu nie zmieniło.
Przy tym jest jeszcze taki paradoks, że ci, którzy służebną koncepcję urzędu zinternalizowali, często w istniejącej sytuacji nie widzą szansy jej realizowania, więc wcale nie chcą po te urzędy sięgać. Nieraz się słyszy, jak porządni ludzie z wysokimi kwalifikacjami mówią „polityka to bagno, brud i ja nie chcę z tym mieć nic wspólnego”.
Właśnie ci ludzie mogliby być idealnymi kandydatami np. do administracji państwowej, ale czy ta administracja jest niepolityczna? A czy sądownictwo jest rzeczywiście całkiem niezawisłe?
Dlatego czasem się uśmiecham pod wąsem, kiedy słyszę od kogoś zapewnienie „nie interesuje mnie polityka, nie chcę o niej rozmawiać”, a następnie tyradę przeciw głupiemu urzędnikowi, albo jakiejś niesprawiedliwości. Żyjemy zanurzeni w polityce, czy tego chcemy czy nie chcemy i stale o niej mówimy, jak nie wprost, to ogródkami. 😉
Do helenowej listy Drogich Dawno Niewidzianych, jak już taką listę robimy, dorzuciłbym Żonę Sąsiada i Pannę Kotę, o których nie dalej jak wczoraj myślałem ciepło i z nadzieją, że też u nich idzie ku lepszemu, jak u Wandy. 🙂
A i tak na pewno się o kimś zapomniało. Dlatego zawsze się boję takich wyliczań, bo się kogoś pominie z przyczyn sklerotycznych, a jak ten ktoś akurat przez przypadek przeczyta, może sobie pomyśleć „uuu, a za mną to wcale nie tęsknią…” 🙄
😳 😳 😳 – po stokroc!
Nie jestem pewien, czy ten „klasyczny rosyjski” kawior nie przywędrował przypadkiem z Bałkanów, ale nie chce mi się teraz sprawdzać, bo kiedyś trzeba się kawy napić, a nie tylko tkwić przy klawiaturze. 😉
W każdym razie dorzucę, że ja go zdecydowanie wolę z czosnkiem surowym, w dużej ilości, ale to żadna nowina, bo z masą czosnku wolę niemal wszystko oprócz tiramisu. 😀 Jak chcę ostry, to daję chili, a nie tabasco,bo tabasco ma tzw. własny smak, który mi trochę zakłóca, poza tym sypię mu szczodrze przyprawy do pizzy i siekanej zielonej pietruszki. I nie przesadzam z dokwaszaniem, bo wtedy coraz mniej smak bakłażana się czuje.
Mikser nie wchodzi w grę. Tylko siekanie i ewentualne dodeptanie widelcem. Tak samo jak z awokado.
Trudno, Heleno – jak chodzi o kulinaria, nie wytrzymam, żeby swoich dwóch groszy nie wepchnąć. 🙂
przerwa 😀
przy kanapkach,a tutaj Heleny przepis smakowicie pachnie 🙂
(z Bobika „zywym” czosnkiem)
Taki kawior baklazanowy jest staple food w kazdym domu w Rosji, nie mowiac , ze w restauracjach wchodzi do klasycznego zestawu „zakusek”, obok sledzia i czerwonego kawioru.
Oczywiscie, ze lepsze swieze chili posekane drobno ( ostatnio nie opalam nad gazem i wtzucam razem z pestkami) niz tabasco, ale nie zawsze mam pod reka, wiec sie wyreczam tym co mam.
Francuzi maja podobna paste, ale bez pomidorow (ktore nadaja potrawie nazajutrz pieknego koloru starego zlota), zato z duza iloscia czosnku i posiekanej pietreiszki.
Generalnie powiem, ze trudno jest kawiopr baklazanowy zepsuc. W dodatku smakuje zawsze troche inaczej niz za poprzednim razem. E nawet ma swoja wlasna skale przy degustacji:
1. Jest znakomity!
2. Jest wybitny!!!
3. Obawiam sie, ze juz pozarlam cala miske!!!
Baklazany w liczbie szesciu zostaly juz wrzucone do pieca, za kwadrans dorzuce 4 kolorowe papryki i glowke czosnku (wersja luksusowa).
Glowka upeiczonego zxosnku pogolebia smak. Mozna zawsze dodac jeszcze troche swiezego.
Dokwaszenie mala iloscia cytryny lub balsamica jest niezbedne – nie wiem dklaczego, ale jest.
Aaa, jesszcze w sprawie tego siekania v, mielenia w food processorze. Jak mam 2-3 baklazany (rzadko!) to siekam. Ale od czterech w gore – nie ma takiej sily by mnie zmusila. Chyba, ze JKMosc sie zapowie!
Ale oczywiscie caly czas pilnuje aby nie za drobno, nie za maziowato.
Tu jest ten przepis nie rozniacy sie w zasadzie od tego jaki robia wszyscy w Rosji. Tylko u mnie zamiast „miesistego pomidora” jest pasta pomidorowa lub passata, bo nie sposob znalezc o tej porze roku przyzwopitego miesistego pomodora z odpowiednia poludniowa glebia . Zreszta jest to zakaska na caly rok, wiec kiedys pomiodory o tej porze sie nie zdarzaly.
http://www.aubergines.org/recipes.php?eggplant=133
No i zapomnieli o odrobinie, chocby sczypcie cukru, ktory jest musowy, jak sie cos robi z pomodorami na ogniu – niezaleznie od jakosci pasty pomidorowej czy siekanych pomidprow. Musi i koniec. Malutko.
Trochę jednak pogrzebałem za pochodzeniem kawioru bakłażanowego i ponoć jest on z „osmańskiego kręgu kulturowego”, czyli Turcja, Bałkany, a dopiero potem się rozlazł w inne regiony. Czyli jest to kulinarna historia na temat „jak imperium osmańskie cichcem podbiło Rosję”. 🙂
Rozliczne pasty baklazanowe sa spotykane wszedzie gdzie hodowane sa baklazany (Iran tez!).
Ale akurat ten sposob przyrzadzania jaki podaje, jest bardzoi, bardzi tradycyjny w Rosji. Tak tradycyjny jak wodka czy bliny czy pielmienie (ktore tez przeciez wystepuja w swojej odniane takze np w Chinach czy Wloszech).
W moim domu i w domach wszystkich znajomych baklazannaja ikra byla stalym punktem programu odkad siebie pamietam – jeszcze nawet na Syberii.
PO przeprowadzce na Floryde moja matka zaczela w klasycznym przepisem eksperytmentowac i teraz dodaje po upieczonej i obranej papryce na kazdego baklazana, upeczony czosnek, czasami wrzuci tez upieczona cukinie czy dwie, no i jalapeno – czasami calkiem sporo, zaleznie od tego kto to bedzie jadl. Dodaje tez sporo pietruszki, ktora nie zawsze wystepuje w przepisach rosyjskich, bo sezonowa.
Matka robi cala duza miednice ikry (o siekaniu nie ma juz dzis mowy, odkad ma ten drogi agregat Kitchen Aid) i roznosi – do dwu przyjaciolek (Rozy i Danusi ) i do szczegolnie milego doormana w recepcji domu.
A reszta dla nas!
Apetyt rośnie w miarę opowiadania o jedzeniu. 🙂 Idę pożreć rostbef, który przywędrował przed chwilą z targu.
Done!
Teraz lagodnie bulgocze sobie na wolniutkim ogniu – w duzej glebokiej patelni.
Dziękuję za przepis 🙂 Zrobię tę wersję bez pomidorów, bo mnie ostatnio pokarało alergią na nie 🙁 Zosię zresztą też, ale ona nad tym nie ubolewa tak bardzo jak ja.
Jak ten rostbef surowy i przypadkiem upadl na podloge, to zaloz, ze jestes puma, Bobiku… 😆
WSZYSTKO z baklazanow moze byc – kawior Heleny, takie wloskie nakladki na bruschetta z baklazana (z cukini i pomidorow zreszta tez), brinjal curry (brinjal to baklazan w hindi), baba ganoush (przekrecana w naszym domu na co innego, bo kazde slowo z innego znanego jezyka)… I pomyslec, ze razem z papryka to sa odmiany deadly nightshade… 🙄 Zglodnialam. 🙂
Witam i odzywam sie. Dzieki za pamiec i dobre slowo.Dolaczm sie do pamieci i dobrego slowa dla innych, ktorzy sa na tzw sabbatical na blogu.
Heleny rosyjski kawior jadamy jako Baba Ghanouj, egipskiego pochodzenia. Tez uwielbiamy na drugi dzien, ale zwykle znika jeszcze cieply.
Mialam sie juz odezwac kilka dni temu, przy okazji dyskusji o burkach…
Tu jest artykul znanego krytyka teatralnego o jego rodzinie w Yemenie i zmianach na przestrzeni ostatnich 20 lat. Odzwierciedla sytuacje moje przyjaciolki, ktorej ojciec opuscil Pakistan w latach 60-ych.
http://www.theglobeandmail.com/news/world/from-bikinis-to-burkas/article1424587/
Te nasze wspolczesne zdobycze dla kobiet i dzieci (dzieci-prawo do bycia niemolestowanym) sa tak niedawnie i takie w sumie kruche.
A ja zanioslam juz kawior do E,. ktora sie nei spodziewala i bardzio ucieszyla, zas ona mi pokazala smieszny rysunek z dzisiejszej gazety:
za biurkiem siedzi dyrektorsjko wygladajacy urzednik, a przed nim nieco speszony krolik.
I urzednik pyta: Czy znowu urlop ojcowski?
😆 😆 😆
Bo tu sie akurat wprowadza takie urlopy (paternity leave) , ktore w Polsce wystepuja pod glupawo-infantylna nazwa „tacierzynskich”…
Kroliku 🙂
Tacierzynski – okropne slowo… A ten zart rysunkowi przypomina mi Krolika z Puchatka, ktory krytykuje Kangurzyce za noszenie Malenstwa w kieszeni, twierdzac, ze nie wystarczyloby mu kieszeni, gdyby sie to mialo stac powszechna praktyka. 😉
O, jak fajnie,że wywołaliśmy Królika z lasu. 🙂
Rostbef półsurowy (well done uważam za niejadalny), więc wystarczy, jak będę tylko półpumą. 🙂
A poza tym, skoro tylu tu wielbicieli bakłażanów, to zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie przyjęły się kilka razy już gorąco przeze mnie polecane bakłażany po gruzińsku, z sosem czosnkowym i orzechami. 😯 Jedna z najlepszych znanych mi zakąsek. 🙂
Kto powiedzial, ze sie nie przyjety? 😯 Tylko nie zawsze starcza czasu, zeby wszystko zapisac – problem juz zauwazony przez bohatera i narratora mojej ukochanej powiesci, „Life and Opinions of Tristram Shandy”. Tyle ma do zapisania, od prapoczatkow swojego zyciorysu, poprzez interesujace dygresje, ze ledwie dochodzi do swoich narodzin, a na opinie juz nie wystarcza miejsca…
Kroliku – swietny artykul, dziekuje. Prawa kobiet, i w ogole szerzej – prawa czlowieka i demokracja to niestety cos, co nie zostalo nam dane raz na zawsze, i caly czas trzeba byc niezwykle uwaznym, zeby nie rozmyly sie i nie zniknely, bo jak sama napisalas – sa kruche.
A tu dobry pietnastominutowy skrot na temat tego sytuacji politycznej w USA, i nie tylko. Wystepuja tam dwaj ulubieni przeze mnie amerykanscy komentatorzy sceny politycznej, Drew Westen (psycholog i neurofizjolog, autor m.in. swietnej ksiazki „The Political Brain” i znany juz chyba wszedzie Thomas Frank, autor „What’s the Matter with Kansas”)
http://www.bbc.co.uk/programmes/b00qgyby
Znalazłem coś, co by wskazywało, że to jednak króliki uprowadziły tego bałwana Zosi. Pewnie nie chciał oddać nosa. 😯
http://images.paraorkut.com/img/funnypics/images/r/rabbit_attacks_snowmen-12079.jpg
Nie zdziwiłbym się, gdyby dziś ktoś zadzwonił z żądaniem okupu… 🙄
Bobiku, oględziny na miejscu przestępstwa przyniosły przełom w śledztwie. Bałwana nie uprowadzono. Bałwan został zamordowany 😯 Bałwana rozwalono i rozwleczono po okolicy. Zadymka przysypała miejsce zbrodni, dlatego wyglądało tak, jakby bałwana nidgy tam nie było.
Och teraz dopiero zobaczylam zagubionego Krolika! Good!
Wroce tu po cudnym filmie, ktory ogladam!
Vesper, to tym bardziej wygląda to na morderstwo w celach rabunkowych (marchew!). Dla mnie królik (nie nasz oczywiście) zdecydowanie jest głównym podejrzanym. 🙄
Jedno jest pewne, ze balwanek Zosi sam sobie nie poszedl… jedni buduja, drudzy rozwalaja, ugh… tak juz jest od poczatku swiata.
Teraz sobie obejrze filmik od Moniki, a potem na targ po dobrosci, bo w lodowsce pustki.
Tak, wyglada na to, ze nie zadna Perfect Crime, tylko zwykly i pospolity Najazd Plemienia Wandali… 😉 Mam nadzieje, ze vesperowa Zosia jakos to czyms milo-sobotnim nadrobi…
A u mnie tez Sobota w Toku, ze wszystkimi tloczacymi sie zajeciami.
Już pierwsza zbrodnia popełniona przez Straszliwego Królika rozniosła się szerokim echem w bałwanim światku. Jej przerażające szczegóły podawano sobie szeptem z kuli do kuli, starając się nie wystraszyć przy tym małych bałwaniątek. Kiedy jednak nadeszła wiosna, potem lato, podczas którego bałwany zapadły w zwyczajowy letni niebyt, wreszcie pełna nadziei na nowe życie jesień, pamięć o morderstwie zatarła się, a świeży, grudniowy śnieg przysypał ją niemal doszczętnie.
Porucznik Bałwański siedział w swoim gabinecie, z pewnym żalem spoglądając na ostatnią już kostkę lodu, która pozostała mu z drugiego śniadania, kiedy za drzwiami dało się słyszeć jakieś nagłe zamieszanie. Bałwański zerwał się zza biurka, wyskoczył na korytarz i ujrzał chwiejącego się i nieco uszkodzonego w górnych partiach inspektora Snowmana z Interpolu. Jego twarz była biała jak papier, a wokół ust wyraźnie znaczyły się buraczane zacieki zmęczenia. Na miejscu nosa ziała duża, wgłębiona, rzucająca się w oczy dziura.
– Co się stało?! – wykrzyknął porucznik, zastanawiając się równocześnie, czy chodzenie bez nosa nie jest przypadkiem najnowszym londyńskim trendem.
Snowman zatoczył się, dziwnie przekrzywił w sobie i wybełkotał:
– Straszliwy Królik znowu uderzył! 😯
Moniko, to wygląda raczej na Sobotę w Tłoku. 🙂
Bobiku 😆 😆 😆
Bakłażany wyszły rewelacyjnie. Nie wiem dlaczego nie wpadłam na to, żeby je upiec w całości. Zawsze sie bawiłam z wydłubywaniem miąższu, smażeniem i mieszaniem. A to takie proste! Zdjąć skórę, przesiekać z grubsza, resztę załatwia widelec.
Kroliku, ten artykul i potem sesja pytan i odpowedzi Kamala Al-Solaylee absolutnie fascynujace i dobry backgraound do naszej dyskusji spzred pary dni. Wielkie dzieki! Musze sie otrzasnac, zanim zabiore sie za linke Moniki.
Vesper, ciesze sie, ze baklazany wyszly.
PO naszych nie zostalo, obawiam sie, ani sladu…
bakłażany u bałwana to za co robią? 🙄
czy aby to nie był ten królik?
http://www.youtube.com/watch?v=wrqRv0s5McU
Bobiku 😆 😆 😆
A Sobota rzeczywiscie w Tloku, bo bedziemy zaraz jechali do Wellesley obejrzec ewentualny nowy stol do jadalni. Przy okazji bedziemy kolo Alma Mater Hillary Clinton, Wellesley College, gdzie sie w mlodosci nalapal roznych niebezpiecznych pomyslow, i z przykladnej corki bardzo konserwatywnego ojca przeksztalcila sie w kogos zupelnie innego… Madeleine Albright tez jest absolwentka, jak rowniez Judith Krantz. 😉 Bardzo ladne jest to Wellesley, juz niezaleznie od tego, kto w nim studiowal.
kroliku 😀
Smieszny i okrutny Stanislaw Tym – dla milosnikow jak ja:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1502593,1,pies-czyli-kot.read
ciagle mi kogos jeszcze brak 🙁
koniec stycznia polecam wiec do czytania w lutym
Katharina Hagena Das Geschmack von Apfelkernen
mila,lekka,dowcipna(lekko ironiczna)
oraz blyskotliwa,niesamowice wciagajaca,rewelacyjna!!!!
Junot Diaz Das kurze wundersame Leben des Oskar Wao
w oryginale „The Brief Wondrous Life of Oscar Wao”
jutro jade do szczecina oczyscic regaly „empik” z polskich autorow wydawnictwa „czarne , oraz cos wydawnictwa „muchaniesiada.com”,maja ciekawe ksiazki wspolczesnych pisarzy ameryki lacinskiej
wydam cala premie za dobra prace w 2009!a co tam zaszalec mozna 🙄 😀
wczoraj o 20.15 „arte” pokazala „Die Wannseekonferenz ”
(Conspiracy) widzialem pierwszy raz,swietna inscenizacja,
blyskotliwe aktorstwo
bylem przygnebiony
mimo to polecam ogladnijcie jak mozecie
Rysiu, widzialam Konferencje w Wannsee ze dwa lata temu w tv. Bylo swietnie zagrane i chyba wrecz filmowane na miejscu.
Rysiu: owocnej wyprawy, niech szczeciński Empik ściele Ci się jutro u stóp 😀
Słyszałem, jak Ryś odjeżdżając nucił pieśń bojową 😆
Na grzbiet zbroja, w dłoń pika,
hej, na podbój Empika!
Niechaj złoży w ofierze,
wszystko co ma w papierze.
Niech się broni zawzięcie,
ja i tak to mam w pięcie,
wpadnę, jatek narobię
i poużywam sobie.
Wszystko latać tam będzie,
nawet mucha nie siędzie,
kto mi książki odmówi,
natrę go pastą Buwi.
Jeśli wroga sklepowa
książkę przede mną schowa
lub gazetę ukryje,
czarne chwile przeżyje.
Krwi strumienie popłyną,
gdy autora latino
ktoś na blat nie wyłoży,
zaraz każę batożyć.
Potem policzę trupy,
zbiorę łupy do kupy
i spokojnie pośpieszę
w swe berlińskie pielesze.
Ale sława i chwała
będzie za mną leciała,
no i nie śmie nikt fikać
mnie – zdobywcy Empika!
Dzień dobry. 🙂 Widzę, że wszyscy się dzisiaj znakomicie wyspali. I słusznie, bo niewiele jest na niebie i ziemi rzeczy przyjemniejszych, niż obudzić się niedzielnym rankiem o 8 rano, zerknąć na świat boży, na słonko radosne i śnieżek cudny za oknem, po czym powiedzieć „chromolę to! Dziś mogę spać do południa.” 😀
Zresztą,kto śpi nie grzeszy, a z grzeszeniem trzeba zacząć uważać, bo naukowcy wzięli je pod lupę i zaczęli podliczać w punktach. Jak zechcą, to każdemu mogą wypunktować. 😉
http://deser.pl/deser/1,97052,7509618,Najbardziej_grzeszny_narod_to___.html
Zajmowali sie tym “naukowcy”?
Czy byl wsrod nich swiezo pasowany na doktora filozofii Tadeusz Rydzyk? Bo to na kilometr pachnie szkola komunikacji spolecznej w Toruniu.
Wiosna jest tuz za rogiem w zachodnim Londynie.
A tu naukowy dowod na to, ze co trzeci golab nie jest rzymskim katolikiem:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,7512645,Papiez_wypuscil_z_okna_trzy_golebie__ale_latwo_nie.html
Nie miałam czasu przeczytać wpisów od wielu dni 🙁
Dziś Wielki Hymn na cześć MĄDROŚCI PRZYRODY!!!
Wczoraj padł mi telefon stacjonarny, przypuszczam, że z powodu „okoliczności przyrody”, „mobilnego” nie posiadam.
Również wczoraj, Sokrates wskoczył, z rana, na moje biurko, komputer, drukarkę, a potem patrząc mi wprost w oczy, zaczął na onąż … siusiać!!!
Przekaz: OLAĆ WIELKĄ ŻABĘ!!!
I tak trzymać 🙂
Mam nadzieje, ze nie jest to zapalenie drog moczowych u Sokratesa – czesta w kocim rodzie przypadlosc i zawsze warta zbadania. 👿
Czy Sokrates szuka nowych zakatkow do wysiusiania sie – np w wannie albo za firanka?
Taka mam racjonalistyczna propozycje dla Gospodarza. Aby wydal mi zapasowe klucze ( a przy okazji mojej Starej) na Blog uzwzgledniajace wszystkie mozliwe pomylki, ktore moge (ona moze) popelnic przy wpisywaniu Imienia badz adresu mailowego. Z moch podliczen wynika, ze liczba mozliwosci przestawienia liter, dodania cyfr w srodku oraz innych potkiniec lapy na klawiaturze jest dosc ograniczone – ok 86730905 kombinacji.
W ten sposob nie bede musial powtarzac moich wpisow z poprawiona wizytowka i nie beda sie one ukazywaly na blogu w zwielokrotnionych wersjach, a ja nie bede sie denerwowal czy wygladal na idiote. How’s that?
No, Sam do Siebie gadac nie bede.
Oj, nawet na spacer nie można pójść, żeby zaraz jakiś rozwścieczony Kot nie prychał? 😉
I Sokratesowi takie przyziemne motywacje, jak problemy z drogami moczowymi imputuje, zamiast zachwycić się jego Wielką Metaforą na temat olewania żabska.
A ja tam uważam, że Sokrates ma rację i Jotka powinna wiele częściej słuchać jego mądrych, a przy tym tak poetycko wyrażonych rad. 🙂
Mordko, znaczy, że Ty chcesz, żebym Ci dał 86730905 kluczy? 😯
Lecę sklep ślusarski obrabować!
Wielka Metafora moze ocalic chora dusze, ale nie chory pecherz moczowy, ktory nalezy do tej dziedziny, ktora sie zwykle okresla jako „Proza Zycia”.
Tak, tyle chcialem kluczy plus drugie tyle dla Starej.
Sokrates – Metafora, Mordka – Anafora.
Wielka Literatura tworzona przez Koty. 😆
A co do golebi, to nigdy nic nie wiadomo – kiedys pare lat spedzilam w bardzo szacownej bibliotece, gdzie od czasu do czasu golebie lataly pod sufitem, i nie pozostawalo nic innego, niz kryc sie przed nimi pod biurko, na wypadek gdyby zaczely bombardowac (i w ich przypadku, Mordko, nie dopatrywalabym sie jakiejs szczegolnej dolegliwosci, ktora trzebaby leczyc). 😉
Żyję 😕
O, nawet nie wiedzialem, ze to sie tak fajnie nazywa! 😈
Wyglada na to, ze jestem Wielkim Anaforeta!
O rany!!! Nie straszcie mnie 🙁 Ten nasz rudy, czyli wredny „z złożenia”, ale uwielbiany wbrew wszelkiej logice KOT 🙂 siusiał dzisiaj nad ranem do wanny, czy mam się martwić? 😯
Osobiście wolę widzieć w tym metaforę, ale jednak …. Mordko, co radzisz? 😮 oddałam się, póki co, olewaniu ŻABY, ale czy to o to chodziło? ❗
No jasne, Mordko, że jesteś Wielkim Anaforetą. Czyżbyś nie pamiętał już swego wybitnego anaforetycznego dzieła o bażancie?
Bażanta dajcie mi tu zaraz,
bażanta pieczonego,
bażanta niech przyniesie Stara,
nie zrezygnuję z tego!
Nie jestem ja anachoretą,
nie starczy mi korzonek,
nie można mnie traktować dietą,
jak mam mieć miły dzionek.
Bażanta i z jagnięcia udziec,
bażanta mi przynoście,
bażanta…! I już nigdy, ludzie,
nie mówcie mi o poście!
Jotko, byłbym skończonym łajdakiem, gdybym chciał wrobić jakiekolwiek zwierzę w wizytę u nieludzkiego lekarza, ale bacznie poobserwować Sokratesa nie zaszkodzi. Bo jeżeli istnieje prawdopodobieństwo, że Mordechaj ma choćby kilka procent racji… No, choroby tych tam przewodów kanalizacyjnych do przyjemności nie należą… 🙄
I Psy (Wielka Literatura) 😆 😆 😆
Miejmy nadzieje, ze u Sokratesa to jednak moze tylko wychlodzenie (jesli na objawy nie patrzec literacko).
Ide sie otrzepywac ze zlotego proszku, ktory jest teraz w domu wszedzie (w Wellesley maja swietny sklep z art supplies, a dzieci musza Tworzyc). Egyptian Gold przylepia sie do wszystkiego, ale przynajmniej mozna sobie zycie ozlocic… 😉
Piekny hold, Bobik, zlozony mojej osobie! i prawdziwie zyciowy!
Jotko, to zalezy. Jesli Rudy nigdy nie siusia do wanny, a nagle zaczal, to jest to cos, czym mozesz zaczac sie martwic od natychmiast.
Ta sie zachowuje kot z pecherzem – szuka nieustannie nowych miejsc dp wysiusiania sie, wybierajac czesto albo wanne, albo zlew – w kuchni lub lazience, Albo idzie w miejsce odosobnione – za dluga zwisajaca firanke. Albo – wybiera technologie.
Pierwsze objawy zapalenia drog moczowych nie daja o sobie znac, bo Koty sa stoikami i nie latwo wpadaja w histerie ( w odroznieniu od niektorych innych czworolapow….) . . I dopiero kiedy zapalenie jest znaczne, zaczyna sie to siusianie, co u kotow jest dosc czeste, ale i niebezpieczne. W drogach moczowych odklada sie taki mineralny piaseczek. Zazwyczaj jeden zastrzyk antybiotykowy plus siedem dni tabletek rozwiazuje problem. Ale reakcja musi byc szybka.
Tymczasem – nalezy zachecac kota do picia jak najwiecej wody – ustawiajac w paru miejscach domu szerokie (szersze niz szerokosc wasow) miski z woda. Dobry jest tez esencjonalny rosol z kury ugotowany z duza iloscia moczopednej pietruszki (korzen lub ziele).
Nie dawac czerwonego miesa (bogatego w magnezjum, ktore pogarsza stan) – podawac natomiast rybe i drob. Zaprzestac na czas choroby suchej karmy – zawierajacej popiol.
A regula jest taka, ze koty zawsze choruja niebezpiecznie.
👿
Wielkie dzięki Mordko 😐
Natychmiast zaczniemy obserwować 💡
naprawdę bardzo kochamy tę rudą, bezczelną bestię 😳
A po cóż by się miało w domu źwirza, jak nie po to, żeby go kochać? 😯
Powinienem dodac, ze miska z woda dla kota powinny byc ZAWSZE szersza niz rozstawienie wasow.I gleboka. Wasy sa naszym organem sluzacym m.in. do ocenienia czy woda jest zdatna do picia, nie probuijac jej jezykiem. Dlatego chetniej korzystamy z kaluzy, niz z miniaturowych miseczek, ktore ustawiaja nam niektorzy Opekunowie. Im wiecej Kot pije swiezej wody, tym mniejsza szansa powaznych problemow urologicznych – jak i u ludzi.
Prowda, cało prowda, świnto prowda, ale nie powiem, że g … prowda 😉
tyle, że my pomieszkujemy ze źwirzem stosunkowo krótko i ciągle jeszce mnie zdumiewa rozmiar tej miłości 😯
ale może ja po prostu jestem w pewnych obszarach słaba na umyśle 😳
Prof. dr.med. wet. Kot Mordechaj przyjmuje calodobowo, za wyjatkiem kiedy wypoczywa i lub je. 😈
Mordko,
miska z wodą dla Sokratesa jest zdecydowanie węższa od rozsatawu jego wąsów, czyli wiedział co robi siusiając mi na drukarkę i tym samym odsyłając na blog 😯
zaraz idę wyrzucić to badziewie 👿
No, w jednym momencie Kot Profesor zdecydowanie przesadził. Kałużankę pije się dlatego, że jest po prostu lepsza, niż ta bezsmakowa ciecz, która znajduje się w misce. 👿
Moja miska z wodą jest wystarczająco szeroka i Starzy chyba lubią się nią bawić, bo kilka razy dziennie wylewają z niej wodę i nalewają świeżej, ale ja i tak z niej korzystam tylko wtedy, kiedy wszystkie kałuże w okolicy są pozamarzane. 🙄
Bobbiii 😀
dzięki za złagodzenie mojego wielkiego poczucia winy 🙄
Moj bl.p. Brat Pickwick najchetniej pijal z porcelanowej doniczki firmy Wedgwood. Osobiscie zakrekwirowalem w domu wszystkie miski do ugniatania ciasta. Przestalismy wtedy chorowac swiatek i piatej na t.zw. po naszemu wterynarskiemu „koci zespol urologiczny”. Przedtem to mielismy (zwlaszcza Pikus) roczby abonament do weterynarza, ktory bez przerwy leczyl nas antybiotykami .
Stara zaczela tez wydzielac od swieta baranine, ktora kocham.
Co nie uchrnilo nas niestety w starym wieku przed choroba nerek.
Tu znalazlem bardzo dobry artylul o kocim zespole urologicznym (FUS):
http://www.cpvh.com/Articles/18.html
Zespół urologiczny powinien nazywać się FUJ!
Muszę się zacząć zbierać na proszoną kolację, na którą iść okrrrrropnie mi się nie chce. Tak okrrrrropnie, że wszystko w czarnych kolorach zacząłem widzieć, zwłaszcza jak do lustra patrzę. Chyba wezmę sobie od Moniki trochę tego pyłu do ozłocenia życia. 🙄
Bobik niechętny kolacji 😯 To może pomyśl sobie, że gdybyś nie poszedł, ominęłyby Cię jakieś pyszności. W sprawie jedzenia zawsze warto przekonać się osobiście 🙂
Pylu jest sporo, bierz ile chcesz, Bobiku. 🙂
Moje dzieci, gdy musza isc na bardzo nudne spotkanie towarzyskie, powtarzaja mantre z ksiazeczki dla dzieci pt. „Froggy Goes to A Restaurant” (tak bym chciala ja polecic vesperowej Zosi, ale na polski niestety nietlumaczona):
Be neat,
Be quiet,
And don’t put your feet
On the table!
(Oczywiscie, bohater ksiazeczki tylko czesciowo sie do tych zasad stosuje – „I dlatego, mamo, ona jest ciekawa.” – mowia moje dzieci…)
Jedzeniu to ja oczywiście jestem chętny. 😀 Nawet wiem co będzie, bo ta kolacja ma być inauguracją specjalnego, wielkiego pieca do pizzy, który znajomi postawili sobie w ogrodzie (jedzone będzie też w ogrodzie, w „bawarskim” domku, ale na szczęście ogrzewanym). Ja jestem tylko przeciwny samemu iściu, do czego zaliczam też wszelkie zabiegi kosmetyczno-fryzjerskie przed. I temu, że tematy rozmów mogę przewidzieć z dużą dokładnością, jak również to, co kto na każdy z tematów powie. 🙁
Krótko mówiąc: będzie dobre żarcie i nudy na pudy. 🙄
Don’t put your feet on the table?
A jak ja niby miałbym jeść nie kładąc łap na stole? 😯
Przecież na proszonej kolacji nie będę siedział pod stołem. 😉
W Twoim przypadku ten przepis chyba sie interpretuje tak, ze na stol ida GLOWNIE przednie lapy. 😉 Ale mniejsza o to, bo dopiero niestosowanie sie do zalecen daje szanse na uczynienie takiego spotkania nieco ciekawszym… 🙄
Zas z zabiegow kosmetycznych, to rzeczywiscie przypudruj sie na zloto – w kontrascie z czarnymi lokami tez powinno to nieco przelamac monotonie… 🙂
szczecin zasypany sniegiem
gory sniegu
Bobiku,dziekuje za „hymn”-Empik pokonany i moja portmonetka
tez 😀
drugie dzieki za spakowany bagaz do Barowej wyprawy 😀
pomyslales o kazdym drobiazgu,wzruszajace 😐
W naszym domu usilowano wprowadzic regule, ze tylko przednie lapy na stole. Trwalo to latami i zdarzaly sie karczemne awantury, kiedy musialem Starej pokazac gdzie jej jej miejsce.
W kocy wymyslilem kompromis: przednie lapy na stole, ale tylko wtedy kiedy przychodza goscie. We wszystkich innych przypoadkach, cztery lapy na stole plus czasami tylek.
Heleno,bardzo mozliwe ze ten film o kenferencji byl tam filmowany,nad niektorymi scenami myslalem i dzisiaj
ponownie kazdemu polecam
ta lapa tez gotowa do polozenia na kazdym stole
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2010/01/funny-pictures-cat-shows-you-his-paw.jpg
🙂
Miałem rację tylko częściowo. Nudy na pudy były, tak jak się spodziewałem, ale żarcie nie takie dobre. Piec do pizzy cosik jednak nie chciał działać, więc w zastępstwie serwowana była pieczeń, tłusta i źle przyprawiona, a do tego rozgotowany kalafior z sosem z torby. 🙁
Gdyby nie naprawdę rewelacyjne wino, Dornfelder barrique ze specjalnej, prywatnej dostawy, zameldowałbym się tu już wiele wcześniej. 😉
Jaka niesprawiedliwosc, Kolego! Wyrazy szczerego wspolczucia.
Sos do kalafiora z torby? 😯 😯 😯
Rozgotowany kalafior, brrrrr
No, słowo honoru, że torbacz! Nie zdawało mnię się. W końcu taki durny nie jestem, żebym prawdziwego Holendra od takiego z torby nie potrafił odróżnić!
A przy tym trauma dzieciństwa mnię odżyła. Bo ja w szczenięctwie najmłodszym na kalafiora psychiczną alergię posiadałem, z rzygotliwością fakultatywną połączoną. Przeszło mnię potem, kiedy odkryłem, że kalafior może być al dente, nie w charakterze budyniu, ale zachowałem niemniej jednak wobec rzeczonej jarzyny należytą ostrożność.
I patrz pan, dzisiaj mnię znowu to walniente serwują i to jeszcze z Holendrem fałszywym! No, gdyby nie to barrique… 🙄
Rozgotowany kalafior to taka Twoja anty-magdalenka, Bobiku, skoro wspomniales dzieki niemu dziecinstwo… A dziecinstwo zawsze do pisania sie przydaje, a juz szczegolnie – traumatyczne. 😉
Tymczasem concordzkie dziecinstwo jest bogate w ekscentryczne typy, takie jak chociazby dzis spotkany po poludniu sasiad, idacy przez mroz w lekkich mokasynach na bose stopy, i pieknym szydelkowym berecie z wloczki, o ksztalcie i kolorze dyni, z jasno-zielona antenka. O rece dbal najwyrazniej bardziej niz stopy, bo nalozyl na nie jaskrawo-zolte irchowe rekawiczki. Mam nadzieje ze te bose stopy zwiastuja rychle przyjscie dlugo wyczekiwanej wiosny.
No wiesz, Moniko, wobec takiej feerii kolorystycznej myśleć jeszcze o porach roku? Co Ty, Vivaldi jakiś jesteś, nie daj Boże? 😯
Anty-magdalenkę sobie przyuważę. Nie ujdzie jej tak na sucho. Tak dobre określenie jeszcze się może przydać. 🙂
Niech dolaczy do wuja urojonego, Bobiku. I zlotego proszku… 🙂
Wuj urojony w złotym proszku
przymila wszystkim się po troszku,
w szacownym szmerze szarpie strój –
ach, cóż za przeszarmancki wuj!
I choć na szarą łapkę chrapkę
ma wuj, swym szansom ansy kapkę
pokaże, bo ma honor swój –
ach, cóż za przeszarmancki wuj!
Objawi nam harmoszkę w groszki
i nikt mu nie zasunie gorzkich
słów, bo studiował wszak na UJ –
ach, cóż za przeszarmancki wuj! 🙂
Bobiku 😆 😆 😆
lekko zimno,wiruje tez cos w powietrzu 🙂
poniedzialek zaprasza jak zwykle,ja brykam tym chetniej ze
smak rozgotowanego kalafiora jest brrrrrr…
lepiej w mroz z pierzyna Babki z Gdyni
brykam,fikam 😀
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35798,7514096,Krakowski_Rynek_zacznie_gadac_na_Blipie.html
🙂
A w ogóle to nieuchronnie idzie ku lepszemu. Targ na moim osiedlu wolno wraca do życia, przez ostatnie 2-3 tygodnie był w stanie hibernacji, resztki życia tliły się pod kocami. W końcu można kupić pyszne kiszone ogórki, których tu dawno nie było, bo groziło im zamarznięcie 🙂
Dzień dobry. 🙂 No, jak już ogórki budzą się ze snu zimowego, to jest faktycznie dobry znak. Ale prawdziwa wiosna będzie dopiero wtedy, kiedy pozostałe zakąski przylecą z ciepłych krajów. 🙂
Tylko niedźwiedziom w Zachodnim Londynie radziłbym pospać trochę dłużej,. Najlepiej do czasu, kiedy Mordechaj wyjedzie na wakacje. Bo inaczej może je spotkać to, co tego tu: 😎
http://deser.pl/deser/1,97052,7495455,Kot_vs_niedzwiedz__Niebezpieczne_starcie__WIDEO_.html?utm_source=HP&utm_medium=AutopromoHP&utm_content=ujki&utm_campaign=a_deserHP0110
Dzień dobry. Znowu sypie śnieg, będzie jeszcze ładniej i bardziej biało. Intensywnym potrząsaniem głową odganiam myśl o tym, co będzie, kiedy to wszystko białe się roztopi. Popłyniemy do morza, wszyscy jak tu stoimy.
U mnie też w powietrzu fruwa to puszyste, białe, miętkie. 🙂 I nawet się nie bardzo przejmuję tym, że kiedyś popłynie, bo moja chata wprawdzie nie z kraja, ale na górce. Niezorientowanych informuję, że w mojej okolicy dziesięciometrowa różnica poziomów to już coś w rodzaju Himalajów. 😀
weekend nad morzem… ależ to brzmi. tylko co zabrać? kąpielówki czy uratowaną z powodzi wieżę? 🙄
U nas przewiosnie tez troche zawrocilo od progu i w nocy leciutyko nasypalo. Ale juz prawie nie ma sladu. Nie wlaczylam radia od wstania (przed godzina) bo wyjatkowo nie mam dzis watriby do wysluchiwania, ze gdzies tam wysypalo dwa cale bialego i szkoly pozamykano.
Sa takie dni w zyciu kobiety kiedy woli ogladac wnetrzarskie magazyny.
Zabrać, oczywiście, wieżę. W przypadku spotkania z królem zawsze będzie można zrobić roszadę.
Oglądanie ruchu przy zewnętrzarskim magazynie ziarenek, czyli scen karmnikowych, też nie jest złe. 🙂
Magazyny wnętrzarskie … Pełne pomysłów, których nie sposób zmieścić na swoich metrach kwadratowych, nie ważne ile by ich było. Magazyny wnętrzarskie relaksują tych, którzy się właśnie nie urządzają.
król też popłynie ze zbożem do Gdańska? 😯
Nie ze zbożem, tylko z szarżą ułańską. I nie popłynie, tylko pójdzie, dojdzie. Poza tym wszystko się zgadza. 🙂
Nie wiem jak to jest, właśnie się nie urządzać. U nas w domu się urządzanie jest stanem chronicznym, w porywach przechodzącym w permanencję. 🙂
główny dylemat urządzacza: gdzie upchnąć te magazyny wnętrzarskie…? 🙄
Jak pchanie już absolutnie nie wychodzi, można spróbować ciągnięcia…
od biedy można rozwlec…
Magazyny wnetrzarskie upycha sie tradycyjnie chyba pod lozkiem, nie?
Niekoniecznie. W niektórych domach psy tradycyjnie upierają się, że podłóżko należy do nich i nie wolno tam upychać niczego oprócz kocyka, nadgryzionego pluszaka i kości. 😉
Ponadto nie odnosze wrazenia aby magazyny wnetrzarskie sluzyly KOMUKOLWIEK do relaksowania sie.
Oto zaobserwowane na przestrzeni lat reakcje w grupie kontrolnej:
1,Cooooo? Ile kosztuje ten pinkwolony wyciskacz do cytryn ( fotel Balzak/ zlew wydrazony w lawie/ jeden kafelek)???????!!! 😯 😯
2. Starck moze to sobie w d.. wsadzic!
3. G… prawda! Wiecej jest zdecydowanie wiecej!
4. No, nie! Wypolerowany beton zamiast normalej podlogi musi byc morderczy jak bojler wysiadze!
5. Pani Dochodzaca powyrywalaby odkurzaczem co do frendzla!
6. Zrobilabyn to lepiej gdybym miala TAKI budzet!
7. Starck! Idz na drzewo.
8. Widzialam calkiem przyzwoita kopie, cztery razy taniej.
9. Tak! Trzeba bylo wyjsc za dyrektora banku!
10. Dobra, pooglądaliśmy, a teraz trzeba wymyślić coś, w czym da się żyć.
11. Jak się nazywał ten świetny wnętrzarz, który tak dobrze rozumiał, czego mi naprawdę potrzeba? Ebay? Allegro? Jakoś tak…
No to jeszcze dorzuce, zeby byl rowny tuzin:
12. Ile glodnych dzieci na Haiti mozna byloby nakarmic, panie pinkwolony Starck!
Fakt, wyciskacze do cytryn za równowartość PKB średniego afrykańskiego państwa, też mnie nieodmiennie dziwią.
U nas swego czasu slynne byly zaslony do prysznica za 6 tysiecy dolarow, w budzecie wnetrzarskim jednego z CEO’s.
A magazyny wnetrzarskie najlepiej stawiac na polce w miejscu Fiction+Advertising (choc czasem, jak ksiazki kucharskie, moga natchnac do wlasnych pomyslow)… 😉 Ja osobiscie sie ciesze, ze chwilowo zostalam zwolniona z wnetrzarstwa stosowanego przez zakup stolu do jadalni, i teraz moge choc na jakis czas miec od niego urlop. 😉
Mnie to w ogóle nie dziwi, że projektanci sobie takie ceny śpiewają, bo skoro ktoś kupuje, to czemu nie. Tylko właśnie to, że ktoś kupuje… 🙄
Na moje wnetrzarskie oko przyzwoity stol powinien miec nastepujace cechy:
a. powienien byc cieplejszy niz podloga w zimie, a zimniejszy niz podloga w lecie.
b. nogi stolowe powinny byc drewniane (najlepiej z miekkiego drzewa jak sosna czy osika), nigdy metalowe!
No i niezle jest jak czasami jest przykryty dlugim obrusem, az do ziemi.
Ależ oczywiście, że dziwi kupujący, a nie sprzedający.
Sa ludzie, ktorzy naprawde nie wiedza, co zrobic z pieniedzmi. Nawet w tych ostatnich kryzysach, sprzedaz artykulow najbardziej luksusowych ucierpiala najmniej, duzo mniej niz srodkowa i nizsza czesc rynku.
Mordko, a ja kupilam stol, ktory moze spokojnie nigdy nie byc przykryty serweta, choc rozumiem, ze serwety maja spory potencjal dla Bytow Doskonalych… I do tego blat stolu jest na tyle wabi-sabi, ze nikt sie nie domysli, jak dzieci dalej podejma tworcze dzielo dodawania mu charakteru. 🙄
Ślubny przyniósł do domu nową wersję porzekadła o sześciu kucharkach:
gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, ale … jest co podupcyć 😳
jozka, 😮
Pragnę zauważyć, że Leonardo Da Vinci tysz dekoratorem wnętrz był…
Może zatem nie do końca tak z tym wyszydzaniem P. Starcka, co?
Co on winien, że kilka ciekawych rzeczy mu wyszło? Znaleźli się chętni do kupna, to sorry bardzo – czemu im zabraniać?
A z fotela Heleny to nie nakarmiłby paru dzieciaków?
Inną sprawą jest, że dzieła dawnych dekoratorów w tysiącach egzemplarzy nie powstawały, fakt, były unikatowe, natomiast pajączek Starcka trzepany jest maszynowo – ale to przypomina wypisz-wymaluj dzieło muzyczne: raz skomponowane, trzepane setkami po filharmoniach albo na kompaktach…
Zgadzam się, że wydźwięk moralny zjawiska czerpania nadmiernych korzyści z posiadanych zdolności jest dwuznaczny, wszelako akceptujemy rynek w innych aspektach, to i w tym wypada…
ciekawy Passent
http://www.dziennik.pl/opinie/article538879/Passent_Nie_warto_bylo_ratowac_komunizmu.html
a michal aniol,zeenie,caly sufit obmalowal 🙂
Designer sufitowy… 🙂
Rynek nie zawsze najlepiej traktowal artystow – bywali tacy, co glodem przymierali za zycia, by potem ich dziela stawaly sie dla niektorych inwestycja finansowa. No i zaleznosc od arystokratow swieckich i koscielnych, zwana patronatem, to tez jednak niedokladnie wolny rynek w dzialaniu…
Święta prawda Moniko. Wydaje się, że teraz artyści biorą rewanż za lata poniewierki 😉
Wolny rynek przyspieszył i kiedyś jeśli zarabiał przede wszystkim artysta (o ile zarabiał oczywiście) to teraz zarabiają: artysta, jego menago i cała kupa innych dystrybutorów.
Ale na to niewiele da się poradzić. Co zrobić, jeśli artysta wyprzedza epokę i za życia niczego sprzedać nie może? 🙂
Weźmy takiego Bobika:
pies artysta doceniany niesłusznie tylko przez wąskie grono bywalców kilku blogów. Tak daleko wyprzedza swoją epokę, że wyżarł już cała produkcję pasztetówki do 2030 roku…
Ale niech minie parę lat, ludzkość nagle się obudzi i jego dziełka będą czytane namiętnie. Wszyscy będą się zastanawiać, co to były za wspaniałości: pasztetówka, podgardlana, salceson – nikt im tego nie powie, bo ja będę milczał jak zaklęty…
O, tak się teraz będę tłumaczył. Nie zrobiłem kokosów na literaturze, bo wyprzedzam swoją epokę. 😆
Zeen, jestem ostatnia osoba, ktora krecilaby nosem na ladny design albo nie wydalabym na niego ostatego pensa. Rzecz w tym, ze bardzo, bardzo wiele ze wspolczesnego designu kompletnie nie liczy sie z funkcja . I pajaczek jest tego najjaskrawszym przykladem. Pajaczek ma byc trzymany w chrakterze rzezby na kontuarze, bo w zadnej szyfladzie sie nie zmiesci, a juz nie daj boze jesli chesz wycisnac z jego pomoca cytryne. Bo niby gdzie ma ten sok splywac? No, gdzie? Nie dosc, ze po rekach (bo przeciez naciskajac na owoc musysz podtrzymywac nozki, to jeszcze musisz podstawoc pod to jakies naczynie! No i cena za kawalek aluminium z tasmy produkcyjnej (£39) jest nieco poroniona.
Albo slynny szezlong w ksztalcie S. Piekny, jak stoi na tle szklanej sciany z ladnym widokiem na zewnatrz, ale jakby przyszla ci fantazja polozyc sie na nim, a potem przewrocic na bok, to lepiej sie poloz obok, na podlodze.
Inne – tegoz pier… Starcka wanna – ta przepiekna owalna, rzezbiarska – zawsze fotografowana posrodku duzej lazienki wielkosci mojego salonu. Jej brzegi kompletnie nie uwzgledniaja faktu, ze ktos bedac w wannie musi miec pod reka szampony, mydla, szczotki, ze o innych akcesoriach kapielowych nie wspomne. Gdzie to polozyc? Na podlodze? Ale tez nie byloby wygodnie, gdyz wanna jest na tyle wysoka. ze nie mozesz siegnac do podlogi reka.
Tu skopiowalam stolik kawowy.
http://www.habitat.co.uk/fcp/product/browse/Low-table/962440
No jest on ladny w swej prpostocie , nie ma dwoch zdan. Ale nawet za darmo nie wnioslabym go do domu, bo oznaczaloby to, ze nie moge wpuscic zadnego malego dziecka do mieszkania, bo niechybnie uderzy sie glowa o tem strasznie ostry rog, a slyszalam tez o labradorze, ktory sie tym pokaleczyl.
Ostatnie dwa lata spedzilam poszukujac wygodnego fotela i bardzo mi sie marzylo cos ladnego i wspolczesnego. I jest ich w sprzedazy wiele. Tylko albo ceny sa polowy rownowartosci najdrozszej Micry (rzeczony Balzak), albo sa to domowe wersje fotela ginekologiocznego, gdzie tylek jest nisko, zato nogi w gorze! W kocu znalazlam cos uzywanego , co zostalo zaprpojektowane w… koncu XVIII wieku, bo designer myslal o CZLOWIEKU, a nie zeby ladnie wypasc w Mediolanie czy na stronach magazynu wnetrzarskiego.
Moje pierwsze w LOndynie krzsla, kupione na wyprzedazy w jednym z najelegantszych sklepow londynskich Heals (metalwe, fantastycznie designerskie) , z zimie darly wszystkim babom rajstopy, zas w lecie pozostawialy na tylku idealna krate. Musialam je oddac i kupic XIX-wieczne francuskie kopie ludwikow, bo tez zostaly pomyslane dla czlowieka. da sie na nich siedziec. Byly znacznie tansze i znacznie porzadniej zrobione (skoro przetrwaly ok. 140 lat) niz te te zaprojektowane przez Magistrettiego.
Wiem, ze ladny design kosztuje. Ale nauczylam sie nie placic za humbug.
To bylam ja, Helena, a nie Mordka. Sorry, Kotku.
bo najwazniejsze,Heleno to przekonac innych ze ten wlasnie
produkt” swiadczy o tobie”,guscie,pozycji zawodowej,spolecznej,
a dzieci i psy moga mieszkac w innych pokojach 🙄 🙂
Heleno,
mnie pajączek się podoba jako forma, nie odmówię mu urody. Nie mam pojęcia jak się sprawdza w praktyce – to nieco inna sprawa. To, o czym piszesz, czy przedmioty użytkowe są ergonomiczne, wygodne w użyciu ma kolosalne znaczenie.
Natomiast jeśli chodzi o łazienki P. S. to jest zaprojektowana cała seria tego wyposażenia i są także odpowiednie mydelniczki, wieszaczki na ręczniki itd, itp.
Starck wydał już 3 serie łazienek i wszystkie się sprzedają naprawdę nieźle. To samo z Fosterem – producenci – w tym wypadku Duravit – zarabiają na tych nazwiskach, to jasne, ale urody tym urządzeniom odmówić nie sposób. Modna od lat purystyczna linia tych produktów cieszy się niezmiennie dużym wzięcie.
Oczywiście wśród ludzi, których stać na to i mają gust zbieżny z tym trendem.
A teraz coś zupełnie nie a propos lub a propos czegoś zupełnie innego, jak kto woli:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7517098,Bp_Pieronek_zmienia_zdanie__Portal_Pontifex_jednak.html
Ha, ja rozumiem, ze jako forma. Ale skoro sprzedaja go w sklepach kuchennych jako wyciskacz do cytryn, to formy nie mozna oddzielic od funkcji.
A o fyunkcji dzis malo kto mysli. Jest to chyba jakas reakcja na czasy, kiedy funkcja byla ponad wszystko, ale malo bylo duszy (Bauhaus).
Ha! Dobrze, ze ten portal wloski postraszyl Piernika.
„Portal Pontiflex postraszyl Piernika” – jakaz piekna aliteracja, even if I say so myself. Sam Bobik by sie nie powstydzil.
Może dlatego, że funkcja ma coraz mniejsze znaczenie w przypadku pewnego life stylu. Gdybym spędzała 12 godzin na dobę w korporacyjnym biurze, nie miałabym rodziny, to mogłabym sobie wyburzyć wszystkie ściany działowe w mieszkaniu, na środku walnąć przeszkloną łazienkę (w końcu Starcka trzeba jakoś wyeksponować), a kuchnię mieć do ozdoby. No, może ze skrzętnie ukrtą w szafce mikrofalówką do odgrzewania mrożonek.
Vesper – you are SOOOO right! 😆
Bo dobry Bóg już zrobił, co mógł, teraz trzeba zawołać fachowca…
… od kreowania potrzeb, ot co.
Jest jeszcze jeden trend, niby pochodny od szacunku dla tradycyjnego polaczenia uzytecznosci z wartoscia estetyczna, wypracowanego przez kokolenia artystow-rzemieslnikow. Ale ten trend wystepuje teraz czesto takze w celach pay-and-display. Nikt na XIX-wiecznych w stylu kuchenkach po kilkadziesiat tysiecy dolarow nie gotuje, nikt nie uzywa stolow kuchennych prosto ze stron starych powiesci do przygotowywania potraw, albo do wspolnych rodzinnych posilkow. Tak naprawde uzywa sie glownie dyskretnie ukrytej mikrofalowki (kazdy wtedy, kiedy mu wygodnie), albo jada sie na miescie. Ale zyje sie w scenografii, ktora opowiada inna historie…
A co do magazynow wnetrzarskich jeszcze, to one tez czesto wlasnie sprzedaja wnetrza z gotowa juz historia, tyle, ze nie nasza. A dobre wnetrze powinno te indywidualna historie jakos opowiadac. Dlatego wlasnie wiele wnetrz urzadzonych przez profesjonalnych dekoratorow, choc niby nic nie mozna im estetycznie zarzucic, objawia sie nam jako banalne i nieciekawe, mimo wstawienia do nich wielu drogich zabawek.
Tak, Moniko, coś w tym jest. Najmilsze są wnętrza, które powstają latami, może nawet pokoleniami. Choć z tym też nie można przesadzać. Na różnych etapach życia miewamy różne potrzeby, wnętrze musi się do tego dostroić.
a nawet, skoro mieszkanie jest na lata, kreując wnętrze przydałoby się przewidzieć swoje przyszłe potrzeby, a nawet je odpowiednio wykreować, żeby nie zaskoczyły w nieodpowiednią stronę 😉
Ja nwaet rozumiem tych ludzi, ktorzy zapraszaja dekoratorow, daja im budzet i mowia: chce miec cos takiego jak widzialem w zamku na Loara czy w Szkocji.
Czesto nie maja ani czasu, ani wypbrazni na to w czym czuliby sie dobrze, a wiedza, ze chca miec gniazdo, przjazna przestrzen, ktora podnosi na duchu i pozwala zapomniec o swiecie na zewnatrz. Bo faktycznie po to by dom „opowiadal historie” trzeba miec czas, pozazawodowe zaiteresowania, a nie tylko pojemny budzet. A poniewaz budzety dzisiejsze sa glownie z ciezkiej pracy, a nie dziedziczone i poniewaz tylu ludzi musi czesto zmieniac prace, miejsce zameiszkania, nawet kraje, to nie pozostake nic innego jak wolac wnetrzarza i zostawiac mu metne isntrukcje co do wystroju tego gniazda.
Tak, wnetrza, ktore faktycznie syca dusze, musza ewoluowac, musza byc odredagowywane na nowo w miare zmieniania sie naszych zainteresowan, i przezyc estetycznych i duchowych i tego jak siebie samych widzimy. I trzeba chyba miec odwage rozstawania sie z rzeczami, ktore przestaly sprawiac nam radosc i przyjemnosc.
Dla mnie samej takim wzorem jest nasza 93-letnia Jasiunia, ktora nie waha sie rozstac z tym czego juz nie lubi i kupc cos nowego – nowy obrus, nowy zegar na sciane, czerwony garnek czy lampe stojaca. Teraz kiedy sama nie moze wychodzic z domu z powodu postepujacej slepoty (pieprzona plamka zolta!) to bardzo rozpacza, biedactwo. Ale jej dom jest dla mnie cudowny, bo opowiada TYLE historii i dzwoni tyloma starymi zegarami, ktore zbierala przed laty wraz z mezem. Jeden bardzo piekny mnie podarowala w zeszlym roku – Charlesa Fordhama, zegarmistrza JKM.
Mnie nikt i nic nie zaskoczy: kreuję od lat swoją potrzebę bycia wysokim, przystojnym blondynem, inteligentnym, z poczuciem humoru, eleganckim i subtelnym w każdym calu, wykształconym, ujmującym stylem i dyskretnie pomocnym ludziom… 😉
Ale takie wnętrza tworzone latami są właśnie efektem dostrajania się do następnych i następnych potrzeb. Każde pokolenie coś tam wnosi, coś wynosi, przestawia, przemalowuje, przywiązuje się do różnych okropieństw i nie wyobraża sobie życia bez nich…
Nasze kolejne wnętrza wykazują niewątpliwe duchowe pokrewieństwo z krakowskim mieszkaniem. Nie przez przypadek – po prostu zawsze już w fazie projektu dochodzimy do wniosku, że w takim klimacie najlepiej się czujemy i w gruncie rzeczy w ogóle nas nie obchodzi, co akurat jest modne i wzbudzające zazdrość sąsiadów. Więc w jakiś sposób wleczemy za sobą te pokolenia krakowskich mieszczan przez kolejne niemieckie domy. Ale ponieważ jeszcze nigdy nie mieszkaliśmy w domu młodszym niż stuletni, to jakoś się to wszystko ze sobą nawzajem i z naszymi potrzebami bez tarć zgrywa. 😉
Ja nawet nie wyobrazam sobie jak sie mieszka w domu stuletnim, choc bardzo chetnie spraewdzilabym. A nawet – jeszcze chetniej – dwustuletnim… 😆
Wszystkie domu w jakich kiedykolwiek mieszkalam byly zbudowane za mojegp zycia 🙁
zeen, nie wierzę, że nie zaskoczyłoby Cię, gdyby Ci się nagle tę wykreowaną potrzebę udało zaspokoić. 😀
W domach stuletnich i więcej mnie się mieszka świetnie. One były jeszcze budowane „na wieki”, nie na najbliższe 20 lat i to się w nich jakoś czuje. Dają poczucie bezpieczeństwa, nawet jeżeli są trudne do ogrzania. 😉 I często posiadają jakieś urocze niedoskonałości czy pozorne nonsensy (z punktu widzenia nowoczesnego wnętrzarstwa) – przybudówki, zakamary, schodki prowadzące donikąd i takie inne. To zmusza do wnętrzarskiej kreatywności, czy się chce, czy nie chce. 🙂
Moja kamienica ma ledwie sześćdziesiątkę, ale nie wymieniłbym jej na podskakującego nastolatka, bo tendencje jakoś w kiepską stronę poszły…
Bobik…
Nie wierzę, że nie poczujesz się zaskoczony, kiedy nie uda mi się wykreowanej potrzeby zrealizować…
iiiiiiiiiiiiiii… zaprzeczenie ledwie potrójne
zamiast pism „wnetrzarskich” polecam Wam mala ksiazke,o tym czym sa przedmioty i my w ich otoczeniu,jak zaspakajaja nasza proznosc,a my udajemy ze chodzi tylko o „dobry gust” 😀
http://www.designboom.com/cms/images/-Z93/ls1.jpg
zeen,ja taki wlasnie jestem-no moze bardziej siwy niz blondyn,ale
reszta to ja calkowicie 8)
tak bywa 🙂
Nie powiem, że nie liczyłem na rozbudowanie przeczeń… 🙂
bywajcie
zasilam szeregi spiacych 🙂
Tyś Rysiu ideał znaczy…
To Ciebie trza do Sèvres zabalsamować czem prędzej…
Ja to osiągnę dopiero za całe pięćdziesiąt sześć minut…, eeeech życie…
Niedawno zastanawialiśmy się z mężem, czy by nie odciąć kuponów od lokalizacji naszego nieszczęsnego mieszkania i nie wynająć go na jakąś kancelarię czy inny notariat, a dla nas kupić coś nowego. No i wyszło, że jednak nie. Te nowe budynki są jakieś takie bez duszy, mieszkania za grube setki tysięcy, a w środku panele podłogowe i karton-gips. Za każdym razem wychodzi jednak, że wracamy na stare śmieci 🙂
ja nawet nie chcę myśleć jaki fart mnie spotkał, kiedy kupowałem swoje em, bo ktoś jeszcze uzna, że limit szczęścia to jeszcze od wnuków podebrałem 😉
W dawnym budownictwie też bywały różne mody, ale jednak nie tak „bezwzględnie obowiązujące”. Magazynów wnętrzarskich nie było, rynku materiałów budowlanych nie opanowało kilku wielkich producentów, gusta nie były kształtowane przez seriale, itp., itd. Nawet polska norma nie istniała. 😉 I dzięki temu te stare mieszkania to jeszcze indywidua, a nie klony.
O tak, Bobiku – na szczescie tradycja zostala uksztaltowana jeszcze przed doba uniformizacji i „bezwzglednie obowiazujacych trendow”, podobnie jak jadane przez nas potrawy wymyslono tez szczesliwie wczesniej. 😉 W moim przypadku tez jakos zawsze konczy sie na tym, ze mieszkam w starych domach, o wyraznie okreslonej, czasem nawet wybujalej osobowosci. I w przypadku mieszkania nie w miejscu urodzenia, ciekawie sie uklada interakcja tego, z czym sie wyroslo z tym, co wlasciwe dla nowego miejsca. Bo nowe miejsce wlasnie, zwlaszcza, gdy jest stare, juz ma swoje wlasne wymagania i oczekiwania, ktorym nie mozna isc wbrew, tylko trzeba sie z nimi wdawac w dialog. 😉
A co do wyrzucania niepotrzebnych juz przedmiotow, to rynek nie spi, i sa juz magazyny doradzajace i na ten temat. Ktos to kupuje, wiec widac jest zapotrzebowanie na wyrzucanie w grupie i wedlug nowych trendow i regul… 😉
To jest szczególnie fascynujące, kiedy wprowadza się do domu, gdzie ślady dawnych mieszkańców jeszcze są zachowane. W naszym poprzednim domu i ogrodzie pełno takich śladów było. Nawet na drzwiach wisiała jeszcze marmurowa tablica „Peter Wartmann”.
Ten dom stał przez wiele lat niezamieszkały i jakoś tak się złożyło, że nikt przy nim nie majstrował. Stało tam jeszcze kilka mebli, w bardzo złym stanie, ale stół dało się uratować. Zabraliśmy go do nowego domu i jadamy na nim do dziś.
A w nowym domu obecność duchów na początku w ogóle nie była odczuwalna, być może dlatego, że poprzedni mieszkańcy bardzo źle się z nimi obchodzili. 🙄 Ale w miarę jak zaczęliśmy przywracać taki stan, jak posiadłość mogła mieć przed stu laty, duchy zaczęły się pojawiać. Na razie tylko tu i ówdzie trzeszczą, ale z czasem może nawet coś się pokaże w samej bieliźnie. 😉
Ciekawe rzeczy opowiadasz, Bobiku, i to juz po polnocy… 🙄
A my sie dwukrotnie zaprzyjaznilismy z poprzednimi wlascicielami kupionych przez nas domow. Wlascicielka naszego obecnego domu, Alice, zwana takze przez wszystkich w okolicy Puchatkiem (z czego wynika, ze mieszkamy w Chatce Puchatka), 🙂 przeniosla sie, ze wzgledu na wiek, do mniejszego mieszkania nieopodal, gdzie nie musi sie martwic odsniezaniem ani innymi podobnymi sprawami. Ale wpada do nas na herbate, a my do niej – bo okazalo sie, za mamy ze soba bardzo duzo wspolnego i pod wzgledem osobowosci, poczucia humoru i zainteresowan, a nawet pod wzgledem powiazan rodzinnych (jej najmlodszy syn wlasnie ozenil sie z Hinduska.).
Jestem gleboko poruszona wysluchanym przed chwila wykladem publicznym Terry Prachetta na temat eutanazji. Pratchett, jak wiadomo byl trzy lata temu, w wieku 59 lat zdiagnozowany na PCA, rzadka wczesna forme Alzheimera. Sam juz nie jest w stanie pisac, ale dyktuje do komputera, ktory zapisuje z glosu.. Wlasnym glosem odczytal tylko wstep, zas caly wyklad zostal wygloszony (genialnie!) przez jego przyjaciela Tony’ego Robinsona. Samemu Aitorowi jest tez trudno czytac. Ale sam wyklad byl bez zadnej taryfy ulgowej.
Choc mowil o sprawawch trudnych i bardzo powaznych, byl to wyklad tak blyskotliwy i dowcipny, ze cala sala wybuchala smiechem i oklaskami („Jak ja ppotrafie sluchac! Jak odkurzacz!”), ale przez sekunde widzialam wsrod zebranych zalana lzami cudowna twarz Jeremy Ironsa.
Musze to sobie przemyslec. Bo od wielu lat jestem zdaecydowanym przreciwnikiem LEGALNEJ eutanazji.
Ja nie jestem przeciwnikiem legalnej pomocy w samobójstwie, przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że właśnie nielegalność tego procederu stwarza większe pole do nadużyć (nie ma żadnych psychologów, żadnej komisji, wszystko zależy od widzimisię lekarza czy pielęgniarki), a po drugie – skoro nie odmawiamy prawa do samobójstwa osobom zdrowym (chyba już nigdzie w Europie nie ściga się prób samobójczych jako przestępstwa), to dlaczego mamy go odmawiać ludziom chorym, udręczonym przez chorobę i bez szans na normalne, godne życie? A przecież ci ludzie już często nie są nawet w stanie zwlec się z łóżka i wyskoczyć z okna czy rzucić pod pociąg. Dostarczenie im możliwości łagodnego, bezbolesnego odejścia na własne życzenie jest nieraz naprawdę aktem miłosierdzia.
Oczywiście można z przyczyn religijnych czy innych być przeciwnikiem samobójstwa jako takiego. Ale jeżeli się uznaje prawo do niego, to według mnie nie należy potępiać i ścigać prawnie kogoś, kto je pomoże popełnić w sposób humanitarny.
Pewnie, że należy legalną eutanazję obwarować wieloma zastrzeżeniami i nie zrobić z tego rutynowego zabiegu, jak wycięcie wyrostka. Ale nie zostawiać w szarej strefie.
Dalej nie będę, bo czuję, że mi się zaczyna ziewać, a to nie jest najlepszy stan do poważnych rozważań.
Doczytuję, wreszcie przejrzałam na oczy 🙂 Sypie 🙁
mody w sypaniu też się zmieniają…
Dzień dobry. 🙂 Rzeczywiście się zmieniają. U mnie sypanie dziś poszło w minimalizm. Sam jeszcze nie wiem, czy mi się to podoba. 😉
Chyba się tutaj kawy napiję, bo bar wyruszył na Wyprawę i nie chce mi się po jedną filiżankę kawy aż do Indii na Biegunie Północnym zasuwać. 🙂
można się zsuwać na desce po grzbiecie lawiny…
Eutanazja jako indywidualny akt miłosierdzia nie budzi mojego sprzeciwu, jeśli nie ma wątpliwości, że została zastosowana na wyraźne życzenie umierającego, który świadom beznadziejności swego stanu ma dość czekania, aż się np. udusi od krwotoku albo z powodu postępującego paraliżu mięśni. Przepraszam za drastyczne przykłady, ale uważam, że w dzisiejszych czasach nie ma prawie konieczności umierania z powodu bólu fizycznego. Gorszy jest ból duszy, udręka, poczucie niepotrzebności, bycia ciężarem, także finansowym, dla rodziny i społeczeństwa. Podobno 50 procent wydatków na leczenie przypada na ostatnie 24 miesiące naszego życia. Dawanie chorym i starym do zrozumienia, że kilka gramów barbituranu uwolni ich i rodzinę od nadmiernego stresu, może przerodzić się u chorego w poczucie obowiązku skorzystania z oferty.
„Wiesz, babciu, będziemy musieli sprzedać twój dom, aby cię utrzymać w tym domu opieki…” 🙄
Sorry,
widzę, że temat już inny, ale tak mi wczorajsze jeszcze siedzi w myślach…
A mnie siedzi w myślach inny wczorajszy temat, na który nie miałam czasu zabrać głosu.
Ja jednak z przyjemnością w pewnym momencie życia zamieszkałam w lokalu, który był budowany dla mnie. Po tych wszystkich latach nie chciałam już innych, obcych duchów. Mebli „z duchami” mam ledwie dwa i pół (za to piękne) i to mi absolutnie wystarczy. Urządzałam się pod kątem koloru i formy, wybierając te, wśród których mi miło.
Inna sprawa, że na sprzątanie burdlu ostatnio zuuuupełnie nie mam czasu… 🙁
Może to zależy od tego, czy trafiało się na duchy przyjazne i opiekuńcze, czy na jakieś wredoty, które tylko patrzyły, jak by tu humor popsuć? 😉
Ale oczywiście, że w urządzaniu koniec końców o to chodzi, żeby we wnętrzu dobrze się czuć i dlatego nie wyobrażam sobie urządzania się według jakiejś sztancy, choćby i wybitnej architektonicznie. Owszem, można z magazynów podłapać pewne pomysły, tak samo jak przez oglądanie domów zaprzyjaźnionych, ale potem zawsze trzeba sobie z tego zrobić własny miszmasz, jeżeli ma być miło. 😉
w IKEI czuję się jak w domu, a w domu jak w IKEI…
Mnie problem eutanazji też ciężko na wątpiach leży i nawet mam pewne opory co do poruszania go na blogu, gdzie z konieczności pisze się skrótowo i z uproszczeniami. To są bardzo skomplikowane i delikatne kwestie zarówno etyczne, jak i prawne i nie chciałbym ich zwulgaryzować. Ale mogę wyrazić własne, subiektywne zdanie – ja bym chciał mieć możliwość podjęcia decyzji o rozstaniu się z życiem, jeżeli miałoby ono być już tylko cierpieniem i niecierpliwym wyczekiwaniem końca. A jeżeli taki moment miałby nastąpić, to najchętniej odszedłbym z jaką taką godnością i w sposób łagodny. I nie chciałbym wtedy ani mieć poczucia, że wdaję się przez to w jakieś nielegalne machinacje, ani obciążać sumienia lekarza, ani narażać go na prawne konsekwencje. Tylko tyle.
Bobiku,
ja myślę dokładnie tak samo, ale już dziś w wielu krajach eutanazja bierna jest możliwa i praktykowana, wszystko zależy od sumienia lekarza.
Trudny temat od rana. Chyba nie zabiorę głosu. Za ciężki kaliber przed śniadaniem.
Rano 😯 to tylko lekkie kolibry…
Takie w sam raz na jeden kęs
Też coś tak czuję, że jedna kawa to trochę za mało na ciężkie tematy. Chyba wypiję drugą i zakąszę kolibrem, a potem się zobaczy. 😉
tylko żeby nie łaskotało od środka…
To może jednak kiwi zamiast kolibra. Nieloty nie łaskoczą.
Mysle, ze wszyscy sie mozemy zgodzic z tym, ze jestesmy za, jak pisze Cubalibre, indywidualnym aktem milosierdzia i za tym by odchodzic z godnoscia.
Schody zaczynaja sie wtedy kiedy Panstwo wydaje nam na to zezwolenie. I moze nawet nie tyle nam, co lekarzowi, ktorego niejako zwalnia z odpowiedzialnosci podejmowania najtrudniejszej deczyji jaka w medycynie istnieje. Moj stosunek do eutanazji uksztaltowaly dwa incydenrty: rozmowa z kolega, ktorego jedyne pozne dziecko umieralo na leukemie w wieku bodaj 15 lat (i ktotej szwedzki lekarz cichcerm pomogl umrzec), oraz jeden dzien spedzony w Hospicjum sw. Krzysztofa pod Londynem w towarzystwie Dame Cecily Saunders, matki wspolczesnego ruchu hospicjowego, z ktora przeprowadzilam wywiad, „chodzacy” potem z szesc razy w radiu.
Ty jest jej Obit: http://news.bbc.co.uk/1/hi/uk/4254255.stm
Zarowno wojujacy ateusz A. jak i zarliwa chrzescijanka Dame Cecily byli przeciwni legalzowaniu eutanazji, z powodow m.in. bardzo podobnych do tych, o ktorych pisze Cubalibre. I te powody nie daja mi spokoju do dzis.
Nie twierdzę, że te powody są nieistotne i nie należy się nad nimi zastanawiać. Ale mój wielki sprzeciw budzi właśnie pozostawianie takiej decyzji lekarzowi. Po pierwsze, lekarz nie jest P.B., żeby on miał decydować o czyimś życiu i nie widzę żadnych powodów, żeby jego tym obciążać, czy dawać mu ten przywilej. On powinien tylko wykonywać wolę pacjenta, być w tej sprawie sługą, a nie sędzią. Po drugie – ja bym chciał móc podjąć tę decyzję sam, a nie być zdanym na łaskę lub niełaskę lekarza. Bo wtedy wychodzi na to, że jeden umierający ma szczęście, jeśli trafi na lekarza, który zgodzi się skrócić jego cierpienia, a drugi pecha, bo ma do czynienia z lekarzem niewrażliwym, strachliwym lub przeciwnym eutanazji. To nie jest sprawiedlwe i nie mieści się w moim pojęciu prawa.
A wspomniany lekarz i Dame Saunders byli ukształtowani w czasie, kiedy jednak podejście do legalnej eutanazji było inne (na ogół nie mieściło się to w głowie) i nie było jeszcze żadnej praktyki w tej materii. Dziś i podejście się nieco zmieniło, i można zobaczyć, jakie są skutki legalności eutanazji w tych krajach, które się na to zdecydowały. Więc i podstawa rozmowy może być nieco inna.
Nie wiem czy da sie to otworzyc:
http://www.bbc.co.uk/iplayer/episode/b00qmfgn/Richard_Dimbleby_Lecture_Shaking_Hands_with_Death/
To jest ten wczorajszy publiczny wyklad Terry’ego Pratchetta, ktory proponuje m.n. rozne dobe rozwiazania kwestii prawnej eutanazji, jednak nie odpowiada na pytanie (albo nie do konca odpowiada) na pytanie, ktore wzudza we mnie najwiekszy niepokoj: co z ludzmi, ktorzy nie tyle uwazaja, ze chca umrzec, co ze maja obowiazek umrzec – by zaoszczedzic najbliszym cierpienia, wydatkow na opieke etc.
Nie masz racji Bobiku, sadzac. ze powaznie o eutanazji mowimy dopiero od niedawna. Ten problem jest walkowany od co najmniej dwustu lat. Wole, aby za kazdym raz, decyzje podejmowal w swoim sumieniu lekarz niz Trybunal, jak proponuje to sir Terry. Wole, zeby sie zmagal z ta deczyja, niz chowal sie za parawanem prawa.
Kazdy niemal praktykujacy lekarz takie dezyzje podejmuje.
O ile wiem, warunkiem zgody na eutanazję jest ileś tam rozmów z psychologami, których zadaniem jest wyławiać takie właśnie przypadki, kiedy życzenie śmierci nie jest „obiektywnie uzasadnione” (okropne określenie, ale chyba wiadomo, o co chodzi). I żeby uniknąć „śmierci z obowiązku” należałoby zadbać o to, żeby to sito było naprawdę gęste, a psycholodzy kompetentni i uwrażliwieni na możliwe „pozaobiektywne” motywacje. No i żeby nie tylko formułowali odmowę, ale też postarali się tym osobom, chcącym umrzeć w gruncie rzeczy dlatego, że nie mają ze strony rodziny dostatecznego wsparcia, pomóc żyć dalej.
Bobiku,
czy sądzisz, że jeśli eutanazja będzie legalna, to każdy lekarz Ci bez oporu przepisze odpowiednią dawkę specyfiku na życzenie? Albo pójdziesz do apteki, zażądasz trucizny i aptekarz wyda bez problemu pod warunkiem, że nie na wynos?
Mówimy cały czas o eutanazji biernej czyli o umożliwieniu samobójstwa. Czynna niesie za sobą jeszcze więcej problemów.