Popular Tags:

Soap opera

wt., 12 kwietnia 2011, 13:29

– Fajny serial widziałem – pochwalił się Bobik, licząc w głębi ducha na zamiłowanie Labradorki do barwnych historii. – Nie brazylijski, ale też super.
– Opowiedz! – zapaliła się Labradorka. – Uwielbiam seriale. Mało jest równie życiowych kawałków.
– W porządku – zgodził się bez nadmiernego certolenia Bobik. – Ale to tak tylko po łebkach będzie, bo ze szczegółami byłoby za długo, a poza tym ja też nie wszystko widziałem. Znaczy, w zarysach to leci tak: główna bohaterka, Ojczyzna się nazywa, jest piękna, mądra i dobra, więc wszyscy ją uwielbiają i w zasadzie powinna mieć rajskie życie. I tak właściwie by było, gdyby nie Zły Sąsiad, który zagiął na biedną Ojczyznę parol…
– A dlaczego? – zainteresowała się, zgodnie z przewidywaniem, Labradorka.
– Tak dokładnie to nie wiadomo. A może to było wyjaśnione w którymś z poprzednich odcinków i przegapiłem? W każdym razie ten Zły Sąsiad tylko patrzy, jak by tu Ojczyźnie zaszkodzić i cały czas różne świnie jej podkłada. Raz na przykład bogata ciotka chciała Ojczyźnie spadek zostawić, to ten zaraz poleciał i nagadał, że taka, że owaka, że podobno syna nieślubnego ma, Naroda…
– Pewnie ten Sąsiad próbował uwieść Ojczyznę, a ona go odrzuciła – wyraziła przypuszczenie biegła w serialach Labradorka.
– A wiesz, to możliwe – zastanowił się Bobik. – On cały czas tak na nią patrzy, jakby ją chciał rozebrać. No, ale ona go nie chce, bo Naród wcale nie jest jej synem, tylko potajemnym narzeczonym. On ją tak kocha, że oddałby za nią życie, ale oficjalnie pobrać się nie mogą, bo są zbyt bliskimi kuzynami i musieliby mieć dyspensę kościelną. Naród zaczyna się o tę dyspensę starać i podlizuje się kościelnym jak może, a tymczasem dowiaduje się, że Ojczyzna w potrzebie. Łapie za szablę i leci gonić tego wroga, co zagraża, ale przez to zostawia ukochaną samą, w poczekalni. Ona cierpi i pragnie złączyć się z Narodem, tylko że to nie jest proste, bo Zły Sąsiad znowu knuje i jakoś tak to robi, że Ojczyzna całkiem znika. No, ginie gdzieś po prostu. Zostają tylko zadane jej rany. Naród nie do końca chce w to zniknięcie uwierzyć, więc udaje się na poszukiwania do Paryża, zabierając ze sobą klatkę z orłem i hydraulika, pana Tadeusza, dla niepoznaki w paperbacku. W tym Paryżu siedzi, tęskni do ciemnego pieczywa i też cierpi. Okropnie smutne to wszystko. Mówię ci, serce rozdziera.
– Ale chyba tak źle się to nie kończy? – spytała przytomnie Labradorka.
– No co ty! – oburzył się Bobik. – Przecież to serial. Nie brazylijski, ale zawsze. Na końcu okazuje się, że Ojczyzna wcale nie zginęła i tańczy z Narodem mazurka, na balu u jednego senatora. Wprawdzie wszyscy wiedzą, że tego senatora wktótce pozbawią immunitetu i pójdzie siedzieć, ale na razie jest wzruszająco. Goście krzyczą na przemian „gorzko! gorzko!” albo „zgoda! zgoda!”, tarabany biją, Chopin się leje, duma tryska i nie ma najmniejszych wątpliwości, że za chwilę nastąpi ogólne mordobicie.
– Fasssscynujące – sapnęła z przejęciem Labradorka. – Nie będę się mogła doczekać, co będzie dalej.
Bobik zmieszał się nieco, niepewnie przestąpił z łapy na łapę i przyznał:
– No, wiesz, prawdę mówiąc, z tym serialem to jest tak, że w każdym odcinku leci to samo. Możliwe zresztą, że gdyby zaczęło lecieć coś innego, nikt by się nie połapał, o co w sumie biega. Ale – dodał z poweselałą nagle miną – grunt, że większości widzów jeszcze się to nie znudziło.

Raport o stanie

wt., 5 kwietnia 2011, 19:30

Państwo wygodniej wyciągnęło nogi, rozwalone na biurku, które zastąpiło rozchwierutany okrągły stół, stojący w tym miejscu wcześniej. Strzepnęło popiół z cygara, wyrwanego cudem z brudnych łap lumpenliberała i zapytało siedzącego na brzeżku fotela Prezesa:
– To w końcu jak? Będziemy anihilować, czy oprymować?
– Ja bym radził, żeby te metody zastosować dopiero wtedy, kiedy ja dojdę do władzy – pospieszył z odpowiedzią Prezes. – Na dzień dzisiejszy deprywację mamy już dostateczną. Ale moglibyśmy spróbować prefiguracji czy też antycypacji i zimmunizować prokuraturę na polityczne naciski przy pomocy hiperproceduralizacji i precedencji.
– To nie jest dobry modus operandi – skrzywiło się Państwo. – Nie wiem nawet, czy za tą propozycją nie kryje się myślenie tetyczne.
– Wcale nie myślę tetrycznie! – wykrzyknął z urazą Prezes, ale spojrzawszy na ostrzegawczo najeżony system semiotyczny Państwa natychmiast spuścił z tonu.
– No dobrze – zaproponował – wobec tego na razie zajmiemy się paradygmatem kształcenia i wychowania, który ma jakoś dziwnie wychyloną ambiwalencję. Moglibyśmy go zaksjologizować, pozbawić permisywnej ideologii i nieco usynkretycznić.
– To czysty imposybilizm! – machnęło ręką Państwo i pociągnęło tęgi łyk łyskacza przyniesionego z restauracji, która dla odróżnienia od knajpy zaopatrzona była w mechanizmy absorpcyjno-kooptacyjne. – A poza tym, gdyby nawet udało nam się to wszystko przeprowadzić, możemy się spotkać z powszechną repulsją…
Nagle za drzwiami dało się słyszeć się lekkie, dyskretne stukanie obcasików.
– Państwo! – zawołał damski sopran. – Jesteś tam?
– To Intersubiektywność – szepnęło zirytowane Państwo i zaczęło dawać Prezesowi rozpaczliwe znaki. – Nie chcę z nią gadać. Ona ma paskudny charakter. Prymarny.
– Państwo! – wołał dalej petryfikujący głosik. – Paaaaństwo!
– To ja! – odkrzyknął Prezes i mrugnął porozumiewawczo do swojego vis-à-vis. – Państwa tu nie ma. Wyszło kilka lat temu i nie wiadomo, kiedy wróci.
– A, to przepraszam – rzuciła ekshibicjonistycznie Intersubiektywność i oddaliła się na wstecznym biegu. W korytarzach jeszcze przez chwilę słychać było jej cichnącą elitarność. W końcu i ona zamilkła
– Uff! – odetchnęło unitarnie Państwo i jeszcze bardziej wyciągnęło nogi. Tym razem na dobre.

Z przejęciem

wt., 29 marca 2011, 18:26

– Nie wiem, jak to jest z tym przejmowaniem się – przyznał Bobik, z wahaniem przekładając ogon z lewej strony na prawą i z powrotem.
Labradorka nie wyglądała na szczególnie przejętą bobiczymi rozterkami, ale z grzeczności lub z nudów zapytała:
– Czy to jest coś, co koniecznie musisz wiedzieć? Inaczej mówiąc, czy nie masz innych problemów?
– Właśnie o to chodzi! – ożywił się Bobik. – Żeby wiedzieć, czy mam problem, czy go nie mam, muszę najpierw stwierdzić, czy się czymś przejmuję. A stwierdzenie tego wcale nie jest takie proste. Kiedy mojej lewej stronie się wydaje, że jest przejęta, to prawa krzyczy, że nieprawda, tej lewej wszystko, co ważne, zwisa przywiędłym kalafiorem. Na odwrót też to działa. Prawa strona się przejmuje rzeczami, które lewa uważa za absolutnie niewarte uwagi. Albo warte, ale w całkiem inny sposób. A jeszcze są tacy, którzy mówią, że najlepiej się nie przejmować niczym, bo tylko dzięki temu można nie zbzikować. No, mówię ci, tyle zamieszania z tym przejmowaniem się, że w ogóle nie wiem, jak z tym dojść do ładu.
– Tego chyba nikt nie wie – pocieszyła go Labradorka. – Ale ja bym się na twoim miejscu nie koncentrowała na czy, tylko na jak. Bo czy się przejmujesz, to po prostu czujesz i nie daj sobie żadnej stronie wmówić, że jest inaczej. A jak… O, od tego dużo zależy. Czy to jest wrogie przejęcie, czy przyjazne. Albo chociaż neutralne.
– A to wrogie na czym polega? – zainteresował się Bobik.
– Z grubsza mówiąc na tym, że nienawidzisz wszystkich, którzy się przejmują czym innym albo inaczej niż ty. Jak takiego gdzieś zobaczysz, to najchętniej byś od razu chwycił za szablę, pochodnię, kałasza, czy co tam masz pod łapą i pomaszerował głośno krzycząc.
– Aha, rozumiem – wzdrygnął się szczeniak i szybko przeszedł do kolejnego pytania. – A przyjazne przejęcie to jest wtedy, kiedy chciałbym pasztetówki przychylić wszystkim tym, którzy inaczej?
– Nie wiem, czy to jest konieczne – zastanowiła się Labradorka. – Według mnie wystarczy, że jest ogólnie przyjazne wobec świata i zdrowego rozsądku. Bo jeśli byłoby przyjazne i pasztetówkoprzychylające również wobec chorego rozsądku, to nieźle mógłbyś się na tym przejechać. Wiesz, do wszelkich chorób rozsądku w ogóle najlepiej zachowywać dystans, żeby nie zarazić się od nich tym chwytaniem i maszerowaniem. To są bardzo nieprzyjemne i męczące objawy.
– To powiedz mi jeszcze… – zaczął Bobik, ale Labradorka najwyraźniej straciła chęć do nauczania i zaczęła okazywać łagodne, ale dostrzegalne zniecierpliwienie.
– Obowiązki wzywają – wyjaśniła. – Muszę iść miskę wylizać.
– Och, tym się już nie kłopocz! – szczeknął przyjaźnie Bobik. – Czuję, że z przyjemnością to za ciebie przejmę.

W swojskim klimacie

pon., 21 marca 2011, 13:22

Pod Marzanny apartament
napaleni lecą chłopi –
znudziłaś nam się na amen,
zaraz cię będziemy topić.

Rozwrzeszczana bab gromada
Z drugiej strony mknie z przytupem –
niech paniusia nic nie gada
i do rzeki wsadza… hmm… kuper.

Inteligent czy mafioso,
z wątłym czy mocarnym ciałem –
nikt nie wstrząśnie się ze zgrozą,
każdy topić chce z zapałem.

Nie przekupisz ich kopertą,
nie postawisz im przeszkody –
krzyczą „pani się nie certol,
rączki w małdrzyk i do wody!”

Pierwszy do niej już dobiega,
mocno ją za kudły chwyta,
za nim skacze zaś kolega –
oj, nie wyrwie się kobita.

Baby zasuwają mowę:
trzeba takiej gębę zatkać,
toż to truchło jest zimowe
i należy mu się jatka!

Tu Marzanna w łeb się puknie,
tłum powstrzyma władczym gestem
i z najgrubszej rury huknie:
wy nie wiecie, kto ja jestem!

Kto mi szwagrem, kto kuzynem
i kto za mną murem stanie.
Wy się zastanówcie krzynę,
nim zaczniecie to taplanie.

Pospuszczali wszyscy głowy:
niby racja, w nurt ją popchniesz,
po czym kłopot masz gotowy
i w coś wkopiesz się okropnie.

Taki szwagier… Głupia sprawa.
Kto wie, jaka to figura?
Jeszcze zablokuje awans,
albo zrobi koło pióra…

Człek udzieli się społecznie
i napyta sobie biedy.
Czy to warto? Czy bezpiecznie?
Ja mam żonę, dzieci, kredyt…

Może lepiej ten pan z prawej,
albo pani, ta z tapirem,
mołojecką zyskać sławę
zechce i przytopi zdzirę?

Prawda, wiosna by się zdała,
są korzyści z niej, bez ściemy,
ale lepiej już dać ciała,
niż pakować się w problemy.

Jeden, drugi zwinął żagle,
tłum się rozszedł od niechcenia
i nie było jakoś nagle
żadnych chętnych do topienia.

Czas na morał już się zbliża,
trzeba jasno więc napisać:
Polak może bronić krzyża,
ale klimat to mu zwisa.