Popular Tags:

Gwiazdor

niedz., 13 marca 2011, 02:42

– Myślisz, że mógłbym zostać gwiazdorem? – zapytał z nadzieją Bobik, krygując się przed lustrem i poprawiając nażelowany kosmyk nad uchem. – Jakimś Pazurem albo kimś takim?
Labradorka spojrzała na niego z powątpiewaniem.
– Myślisz, że masz ku temu predyspozycje? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– A co bym miał nie mieć! – napuszył się Bobik. – Fotogeniczny jestem, uśmiech mam olśniewający, futro spektakularne… I na pewno potrafiłbym śpiewać jak Mandaryna, albo być śmiesznym i strasznym zarazem, tak jak ten… no, zapomniałem, ale w każdym razie wielki gwiazdor. Różne rzeczy bym potrafił. Żeby tylko wpuszczono mnie do telewizji, to ja już bym wszystkim pokazał!
– Obawiam się, że to ci się tak tylko wydaje – sprowadziła go na ziemię Labradorka. – Jak cię znam, zaraz byś się zaczął wymądrzać, ba, może nawet spróbowałbyś dać do zrozumienia, że książkę jakąś czytałeś. A gwiazdorowi tego nie wolno. Gwiazdor ma świecić, nie mądrzyć się. Publiczność nie lubi wymądrzalskich.
– A co publiczność lubi? – zainteresował się Bobik.
– No widzisz? – powiedziała Labradorka, usiłując nie okazać zbyt jawnie zadowolenia, że jednak wyszło na jej – Gdybyś miał zadatki na gwiazdora, nie musiałbyś pytać, co publiczność lubi. Po prostu byś to wiedział. Jakoś tak sam z siebie. Instynktownie.
Bobik poczuł, że ogarnia go złość. Właściwie nie dlatego, że rozwiały się jego marzenia o gwiazdorstwie. To jeszcze nie było takie straszne. Nowe marzenia mógł sobie szybko znaleźć. Wiele bardziej złościło go, że Labradorka znowu miała rację. On też bardzo nie lubił, kiedy ktoś był mądrzejszy od niego. Zwłaszcza jeśli to robił notorycznie.

Blog, bloga, blogu…

pt., 4 marca 2011, 15:43

Bobik siedział i gryzł w zamyśleniu klawiaturę. Labradorka początkowo nie śmiała przerywać mu twórczej zadumy, ale w końcu nie wytrzymała i zapytała delikatnie:
– Nie miałbyś ochoty na wylizanie mojej miski? Po brzegach jeszcze pełno pasztetu jest.
– Nie przeszkadzaj! – szczeknął z irytacją Bobik. – Nie widzisz, że zajęty jestem? Romansa piszę. Albo może kryminała. Jeszcze się tak całkiem nie zdecydowałem.
Labradorka nie wzięła pod uwagę, jak wrażliwi potrafią być twórcy i wypaliła dość obcesowo:
– Jesteś pewien, że piszesz kryminała, nie kryminał?
– Nie wymądrzaj się, bo ci już nigdy salcesona nie dam! – warknął Bobik – A nawet w nosa mogę przyłożyć. Ja sam chyba najlepiej nie całkiem wiem, co piszę.
Skarcona Labradorka przezornie weszła pod stół i kontynuowała indagację spod stołu.
– Myślisz, że już dorosłeś do takich długich form? Nie lepiej by było, żebyś zaczął od czegoś krótszego? Na przykład felieton jakiś mógłbyś napisać.
– Nie chcę felietona! – oświadczył Bobik tonem nieco marudnym.- Ani w ogóle żadnego artykuła do gazety. Postanowiłem spłodzić prawdziwego hita. No, tego… bezcelera. Żeby nie miał żadnego cela poza napełnieniem mi kieszeni.
Labradorka skrzywiła się z lekkim, ale zauważalnym niesmakiem.
– To może chociaż jakiś poemat? – zaproponowała.
– Ona chce, żebym poemata napisał! – zawył Bobik łapiąc się za głowę. – Czy ty już całkiem niedzisiejsza jesteś? Kto takie głupoty czyta? Jeszcze jakiegoś życiorysa sławnej postaci czy poradnika kulinarnego, to owszem, ten i ów do łapy weźmie. Kryminała albo romansa jak najbardziej. Ale wszystko, co wierszowane – do zajezdni. Wydawca nawet nie spojrzy. A o zrobieniu na tym majątka nawet nie ma co marzyć.
– Bobik, to pisanie kryminałów chyba źle na ciebie wpływa – powiedziała Labradorka z troską. – Może ty na razie tylko pisz ten swój blog, a nad resztą jeszcze się zastanów.
– No dobrze – zgodził się łaskawie Bobik. – Zastanowić się mogę. Ale nie uważasz, że powinienem jednak pisać bloga?
– Tylko czy to aby na pewno jest prawidłowo? – zawahała się Labradorka.
– Mniejsza o prawidłowość! – lekceważąco machnął łapą Bobik. – Najważniejsze, że nowocześnie. Wszytkie równiachy piszą teraz bloga. A ja chcę być równiachą, bo inaczej, no wiesz – nie mam szans zrobić tego majątka.

Tajny Wysłannik

sob., 26 lutego 2011, 14:33

Wprawdzie uchyliłem już gdzie indziej rąbka tajemnicy, ale tutaj zdradzę ją w całości, ponieważ uznałem, że nasza społeczność ma prawo poznać prawdę o andsolu i jego blogu. Otóż, jak donosi kilka wyspecjalizowanych szarych komórek, osobnik znany pod nickiem andsol jest tajnym agentem renesansu w dzisiejszych czasach, zarejestrowanym jako TW Andsoleonardo. Ze względu na jego wydajność w wielu różnych dziedzinach został skierowany do rozpracowania zarówno nauk ścisłych, jak i humanistycznych, ze szczególnym uwzględnieniem matematyki i historii. Posługuje się biegle brzytwą Ockhama, miotaczem faktów oraz osełką do języka, dysponuje również, jak się wydaje, sporymi funduszami na wydatki umysłowe, jasne więc, że potrafi być bardzo niebezpieczny, zwłaszcza dla przeciwników logiki i zdrowego rozsądku. Aczkolwiek, gwoli uczciwości, trzeba też przyznać, że istnieją wcale spore grupy istot różnych gatunków, którym okazuje życzliwość, a nawet serdeczność.
Wysłannik ten umie przyczaić się tak, że wydaje się w ogóle nie istnieć, czego widome dowody dawał niemal do połowy XX wieku. Ponoć nawet renesansowi mocodawcy andsola, zwiedzeni jego pozornym, nieruchomym niebyciem, planowali skreślenie go z listy agentów. Na szczęście dla renesansu nie dopuścił do tego kierownik Działu Czasowych Manipulacji, niejaki Galileo Galilei, który spojrzawszy na andsola przez teleskop stwierdził autorytatywnie: eppur si muove!
Wspomniana już proteuszowa zmienność zainteresowań TW Andsoleonarda szalenie utrudnia zdemaskowanie go przez jakiekolwiek służby. Niepowodzeniem kończą się wszelkie próby zapędzenia go do jakichkolwiek branżowych pułapek. Zawsze okazuje się, że andsol już zdążył uciec z socjologii bądź polityki i zaszył się w aforystyce lub rachunku różniczkowym. Bliski złapania zaczyna szybko migotać slowami i już na dobre wymyka się pogoni.
Tak ożywiona i skuteczna działalność tego wysłannika odległej epoki nie byłaby zapewne możliwa, gdyby nie leżała w interesie określonych kręgów blogosfery. Cichcem wspierają one misję andsola, czytając, komentując i propagując jego blog, jak również bezwstydnie wznosząc toasty z okazji jubileuszu tegoż.
Ponieważ nie mogę ukryć, że również do tych kręgów się zaliczam, pozostaje mi tylko już całkiem jawnie dołączyć się do w/w toastów i życzyć andsolowi dalszego, owocnego migotania.

Krótkie i długie historie

pt., 18 lutego 2011, 11:12

– Gdzieś ty się włóczyła? – ofuknął Bobik Labradorkę, nie zważając na to, że jego niewątpliwe młodszeństwo nakazywałoby bardziej kurtuazyjne formułowanie pretensji.
– Coś ty taki nafutrzony? – zdziwiła się Labradorka. – W barze byłam. Tobie wolno, to czemu ja sobie miałam odmawiać? A tam akurat trafiłam na dłuższą historię o krótszych i dłuższych historiach, więc czytałam do kawy, no i tak mi zeszło. Aha, bo jeszcze przy tym zastanawiać się zaczęłam…
Bobik spojrzał na sąsiadkę podejrzliwie. Z jej miny wnioskował, że zaraz padnie jakieś pytanie, na które wcale nie jest przygotowany. I rzeczywiście, długo nie musiał czekać.
– Bobik, a powiedz, dlaczego ty zawsze takie krótkie historie piszesz? – zagadnęła Labradorka niby-to-obojętnie, ale z niedwuznacznie wyczekującym podtekstem.
Szczeniak sam sobie zadawał to pytanie już nieraz, ale jakoś zawsze od odpowiedzi na nie ważniejsza okazywała się piłeczka albo kość. Tym razem czuł jednak przez skórę, że Labradorka nie da spokoju, póki nie zaserwuje się jej jakiegoś konkretu. Skoncentrował się więc i capnął za koniec ogona odpowiedź, która właśnie miała się wymknąć i schować za nogą od fotela. Przyjrzał jej się uważnie i szczeknął z namysłem:
– Wiesz, mnie się wydaje, że to nie ma znaczenia, czy historie są długie, czy krótkie, jeżeli tylko kończą się we właściwym miejscu. Problem jest tylko, kiedy ktoś – z nieświadomości czy przez pomyłkę – umieści koniec historii w jej środku, albo tam, gdzie już dawno, dawno nic. Potem taka historia chodzi, płacze, labidzi albo wścieka się i rzuca słowami, szukając właściwego końca we właściwym miejscu, ale szanse na znalezienie ma niewielkie. No, chyba że wydawnictwo Życie, pod wpływem nieoczekiwanego sukcesu pierwszego wydania wśród publiczności, zdecyduje się na drugie, przejrzane i poprawione.
– No tak, tylko że publiczność takie nowe końce starych historii niekoniecznie musi polubić – zauważyła przytomnie Labradorka. – A bohaterom historii zwykle niewiele one już dają. Zwłaszcza jak są zmęczeni.
– To prawda – zgodził się Bobik. – Dlatego ja się mniej przejmuję rozmiarami, a bardziej tym, żeby wszystko było tam, gdzie trzeba. Bo potem, przez niewłaściwie ulokowany koniec historii, znowu będzie wszystko na mnie.