Szanowna Redakcjo

czw., 10 grudnia 2009, 04:38

Szanowna Redakcjo!

Zwracam się z prośbą o zapewnienie mi w Waszym popularnym medium pozycji stosownej do mojego talentu i zaangażowania.
Prośbę swą motywuję tym, że mało komu tak się należy porządny lans, jak mnie. Już w szczenięctwie wiedziałem, że w przyszłości chcę zostać piesarzem. Kochałem psoezję ojczystą, jak również macierzystą i oddawałem się jej z przejęciem w chwilach wolnych od obowiązków. Ba, wyznaję, że zdarzało mi się nawet zaniedbywać obowiązki, by przysiąść pod budą szumiącą i w zadumie wyszczekać smętną strofę:
Aaa, pieski dwa,
skundlone ich DNA,
brzuch je boli od żalu,
nie dostaną medalu
na wystawie psów rasowych.
Psiakrew, marzeń urok z głowy!

Niestety, środowisko moje nie wspierało należycie tych pierwszych, nieśmiałych psoetyckich prób. Moi rodzice byli prostymi, nieuczonymi psami i uważali, że należy mieć w łapie jakiś konkretny, dający miskę Chappi fach, toteż zmuszony byłem do ukończenia Pasterskiej Szkoły Zawodowej nr. 3 i podjęcia pracy jako zaganiacz owiec. Nie poddałem się jednak, nie zgasiłem ducha i podczas przerw w zaganianiu recytowałem oralnie:
Pieskiego życia przebrzydłe koleje
czemuście na mnie napadły?
Tfu, na psa urok! W Pińczowie dnieje
i łańcuch trzyma zajadły…

Po raz drugi niestety! Otoczony byłem przez barany, które nie poznały się na mym psoetyckim kunszcie i reagowały co najwyżej głupawym beczeniem. Nie przeczę, że był to dla mnie okres bardzo trudny i skłonny byłem ostentacyjnie się załamać, żeby pokazać nieczułemu światu. Na szczęście w tym czasie poznałem pewną niezwykle pociągającą pudlicę, co wprowadziło do mojej twórczości wyraźne tony liryczne, niepozbawione tłumionej pasji. Niestety (po raz trzeci), rzeczona dama okazała się równolegle związana z bernardynem, foksterierem, kilkoma buldogami, w tym jednym ze śladami owczarka belgijskiego, z mastyfem (obrzydliwy typ!), jak również spanielem King Charles bez rodowodu. W tej sytuacji namiętność zaczęła we mnie walczyć ze zmysłem praktycznym, co znalazło, rzecz jasna, psoetycki wyraz:
I nie miłować ciężko, i miłować
marny interes, gdy ciągnie na stronę
co chwila inny ktoś mą prawie żonę,
a ona chętnie z nim idzie się psować.

Pominę znamiennym milczeniem dalsze koleje tego związku i przejdę od razu do podkreślenia, że mimo wszelkich przeciwności losu dalej nie miałem zamiaru się załamać. Potraktowałem kryzys jako szansę, rzuciłem wszystko i zacząłem nowe życie. Postanowiłem sprawdzić się w bliskiej mojemu sercu branży artystycznej i po wytężonym castingu otrzymałem jedną z głównych ról w kultowym filmie „Psy dwa”. Ćwicząc przed lustrem pilnowanie przyczepy, układałem w głowie awangardowe wersy:
ja z jednej strony
ja z drugiej strony
mego mopsopodobnego
kocyka
ślady zębów
zapach wątroby
cóż ni ma letko
hau

Moja kariera filmowa nie okazała się (niestety po raz czwarty) szczególnie trwała. Ale w końcu nie ona była moim ostatecznym celem. Me młodzieńcze marzenia nigdy nie zagasły, wręcz przeciwnie. Uprawiałem psoezję coraz bardziej gorączkowo. Nocami pogrążałem się w rojeniach, że napiszę utwór psoetycki równy wiekopomnemu Być psem? Tego się nie robi kotu. W dzień dochodziłem do wniosku, że wystarczy być. Ale nie, nie wystarczało…
Nie będę ciągnął dalej ze szczegółami. Szanowna Redakcja chyba już się zorientowała, z kim ma do czynienia. Chyba nie ulega wątpliwości, że w świetle mojego życiorysu nie powinienem być narażony na piąte niestety z powodu nieopublikowania mojego niewątpliwie najdojrzalszego utworu pt. „Sonet do pasztetówki”.
Do mojej prośby załączam zaświadczenie z parafii, że zawsze byłem aktywnym członkiem, nie szczekałem wbrew oraz pokornie zaspokajałem wszelkie żądania finansowe.

Z psoważaniem

Pies Bobik