Szanowna Redakcjo
Szanowna Redakcjo!
Zwracam się z prośbą o zapewnienie mi w Waszym popularnym medium pozycji stosownej do mojego talentu i zaangażowania.
Prośbę swą motywuję tym, że mało komu tak się należy porządny lans, jak mnie. Już w szczenięctwie wiedziałem, że w przyszłości chcę zostać piesarzem. Kochałem psoezję ojczystą, jak również macierzystą i oddawałem się jej z przejęciem w chwilach wolnych od obowiązków. Ba, wyznaję, że zdarzało mi się nawet zaniedbywać obowiązki, by przysiąść pod budą szumiącą i w zadumie wyszczekać smętną strofę:
Aaa, pieski dwa,
skundlone ich DNA,
brzuch je boli od żalu,
nie dostaną medalu
na wystawie psów rasowych.
Psiakrew, marzeń urok z głowy!
Niestety, środowisko moje nie wspierało należycie tych pierwszych, nieśmiałych psoetyckich prób. Moi rodzice byli prostymi, nieuczonymi psami i uważali, że należy mieć w łapie jakiś konkretny, dający miskę Chappi fach, toteż zmuszony byłem do ukończenia Pasterskiej Szkoły Zawodowej nr. 3 i podjęcia pracy jako zaganiacz owiec. Nie poddałem się jednak, nie zgasiłem ducha i podczas przerw w zaganianiu recytowałem oralnie:
Pieskiego życia przebrzydłe koleje
czemuście na mnie napadły?
Tfu, na psa urok! W Pińczowie dnieje
i łańcuch trzyma zajadły…
Po raz drugi niestety! Otoczony byłem przez barany, które nie poznały się na mym psoetyckim kunszcie i reagowały co najwyżej głupawym beczeniem. Nie przeczę, że był to dla mnie okres bardzo trudny i skłonny byłem ostentacyjnie się załamać, żeby pokazać nieczułemu światu. Na szczęście w tym czasie poznałem pewną niezwykle pociągającą pudlicę, co wprowadziło do mojej twórczości wyraźne tony liryczne, niepozbawione tłumionej pasji. Niestety (po raz trzeci), rzeczona dama okazała się równolegle związana z bernardynem, foksterierem, kilkoma buldogami, w tym jednym ze śladami owczarka belgijskiego, z mastyfem (obrzydliwy typ!), jak również spanielem King Charles bez rodowodu. W tej sytuacji namiętność zaczęła we mnie walczyć ze zmysłem praktycznym, co znalazło, rzecz jasna, psoetycki wyraz:
I nie miłować ciężko, i miłować
marny interes, gdy ciągnie na stronę
co chwila inny ktoś mą prawie żonę,
a ona chętnie z nim idzie się psować.
Pominę znamiennym milczeniem dalsze koleje tego związku i przejdę od razu do podkreślenia, że mimo wszelkich przeciwności losu dalej nie miałem zamiaru się załamać. Potraktowałem kryzys jako szansę, rzuciłem wszystko i zacząłem nowe życie. Postanowiłem sprawdzić się w bliskiej mojemu sercu branży artystycznej i po wytężonym castingu otrzymałem jedną z głównych ról w kultowym filmie „Psy dwa”. Ćwicząc przed lustrem pilnowanie przyczepy, układałem w głowie awangardowe wersy:
ja z jednej strony
ja z drugiej strony
mego mopsopodobnego
kocyka
ślady zębów
zapach wątroby
cóż ni ma letko
hau
Moja kariera filmowa nie okazała się (niestety po raz czwarty) szczególnie trwała. Ale w końcu nie ona była moim ostatecznym celem. Me młodzieńcze marzenia nigdy nie zagasły, wręcz przeciwnie. Uprawiałem psoezję coraz bardziej gorączkowo. Nocami pogrążałem się w rojeniach, że napiszę utwór psoetycki równy wiekopomnemu Być psem? Tego się nie robi kotu. W dzień dochodziłem do wniosku, że wystarczy być. Ale nie, nie wystarczało…
Nie będę ciągnął dalej ze szczegółami. Szanowna Redakcja chyba już się zorientowała, z kim ma do czynienia. Chyba nie ulega wątpliwości, że w świetle mojego życiorysu nie powinienem być narażony na piąte niestety z powodu nieopublikowania mojego niewątpliwie najdojrzalszego utworu pt. „Sonet do pasztetówki”.
Do mojej prośby załączam zaświadczenie z parafii, że zawsze byłem aktywnym członkiem, nie szczekałem wbrew oraz pokornie zaspokajałem wszelkie żądania finansowe.
Z psoważaniem
Pies Bobik
Zamiast studiować lekturę
Zadbam o progeniturę…
Nie czytaj Mrożka,
jeśliś nie na proszkach.
Nie czytaj Iredyńskiego,
jeśliś nie łyknął jednego.
Nie czytaj Tyrmanda,
bo to zwykła granda.
Nie czytaj Joyce’a
i nic nie bojsia.
zeen:
progenitura sobie poradzi,
a nie poczytać wszak nie zawadzi. 😉
Nie czytaj Wojtyly
bo dostaniesz kily
Nie czytaj Olka Wata
bo to straszna szmata
Nie czytaj Marqueza
bo dostaniesz zeza
Goscinny @ Sempe
Przyprawia o bol zeba
O, proszę! Nieczytajki nawet Helenę ruszyły! 😆
Nie czytaj obu Strugackich,
bo miał będziesz łyse placki.
Nie czytaj Bakunina,
bo cię dorwie szkarlatyna.
Nie czytaj Achmatowej,
bo sny będziesz miał niezdrowe.
Nie czytaj Pasternaka,
bo dopiero będziesz płakał!
😳 😳 😳
Nie czytaj Wole Soyinki,
bo ci zzielenieją krwinki. 😯
Kończę swoją nieczytajkę
pisząc właśnie niepisajkę…
Nie czytaj Prudhomme’a,
bo cię czeka sarkoma.
Nie czytaj Russella,
bo nie rozwesela.
Nie czytaj Paza,
bo to zaraza.
Nie czytaj Tagore,
bo to kompletnie chore.
Nie czytaj Knuta Hamsuna,
bo to zrobi z ciebie ćpuna.
Nie czytaj Kawafisa,
chyba że ci wszystko zwisa.
Tez chcialam napisac o Kawafisie.. (bo mu smetnie zwisa) 😳 😳 😳
Och, literatura niejednokrotnie poruszała ten sam temat w różnych ujęciach. 😆
Szkoda, że zeen dziś niepisajkowy,
znacznie za wcześnie mamy go z głowy. 🙁
Lecz niech zaczerpnie tchu i pomału
do normalnego wróci udziału… 😉
Lyse placki od Strugackich?
Odmawiam tez czytac Zizka, zapewne dlatego nie pekla mi kiszka.
Takie nagle wybuchy talentu na blogu powalaja z nog.
No naprawde, mysle juz 20 minut i jeszcze zadna nieczytajka mi sie nie zrymowala. Poddaje sie. Chapeau bas dla was co potrzebuja zaledwie sekund na tworzenie perelek.
Tak, Kroliku, nieczytajki urocze. 🙂
A ja jeszcze doczepiam link do dzisiejszego programu na temat wczesniej poruszony przez Bobika, tzn. przyznawania roznej wartosci pracy przez niewidzialna reke rynku. Profesor filozofii politycznej z Harvardu, Michael Sandel, wyjatkowo przejrzyscie wiele spraw wyjasnia. Frapujace jest tez, jak ciekawie wdaje sie w rozmowe ze zwyklymi sluchaczami, bez obowiazujacego w wielu krajach napuszenia temu towarzyszacego. Nic dziwnego, ze jego kurs na temat pojecia sprawiedliwosci jest obecnie jednym z najbardziej popularnych na Harvardzie.
http://www.onpointradio.org/2009/12/michael-sandel-on-justice
hibernująco
jak wyżej
Dzień (nie wygląda, ale niech mu będzie) dobry 🙂
Dzień dobry. 🙂 No co Wy? Nie oceniajmy dnia po wyglądzie, tylko po wartościach wewnętrznych. Po pięknie duszy go oceniajmy. Po niewzruszonym pionie moralnym i niespożytej sile ducha. 😆
A jak popatrzymy w tych kategoriach, to stwierdzimy… No, stwierdzimy, że ten dzień chyba istotnie taki sobie. 😉
hibernujący
Kurcze, szkoda 🙁 http://wiadomosci.onet.pl/2095875,11,rokity_nie_mozna_aresztowac_poza_niemcami,item.html
Spać. Spać i nic więcej… ? 😯
A mówiłem, nie czytać Szekspira? 😎
nie czytałem, spałem w tym czasie
Niestety, Michael Sandel nie chce mi się dać posłuchać, ale mogę z innych doświadczeń potwierdzić, że amerykańscy naukowcy rzeczywiście często zachwycają prostotą i nienapuszeniem wykładu. Czasem miałem dokładnie na ten sam temat materiały niemieckie i amerykańskie i mimo słabszej znajomości języka te amerykańskie rozumiałem wiele szybciej i wiele lepiej. Przez niemieckie trzeba się było przedzierać jak przez tropikalną dżunglę.
Polska nauka (w humanistyce przynajmniej) ciąży raczej ku szkole niemieckiej, co w jakiś sposób zrozumiałe, ale czasem głębooookie westchnienie z młodej piersi wyrywa. 🙄
Głowa ciąży od chęci snu, to składa ją blisko, a nie gdzieś za oceanem.
Przy okazju tej haneczkowej wrzuty przeczytalam sobie relacje jakiejs pasazerki samolotu Lufthansy, ktora obecna byla przyu zajsciu. Okazalo sie, ze incydent mial jeszcze zabawny aspekt lingwistyczny, kiedy niedoszly premier z Krakowa zaskoczyl stewardesse obcesowym pytaniem „what do you do?” (czym jestes z zawodu?), miast prawidlowego „what are you doing?” – co robisz?
Przypomnialo mi to przygode mojej przyjaciolki Irenki, ktora majac zakaz wjezdzania do Polski w czasach komuny, chwytala sie rozlicznych wybiegow, aby jednak granice PRL przekroczyc. Miala w tym celu bodaj 4 paszporty – dwa francuiskie na nazwisko panienskie i po mezu i dwa amerykanskie – podobnie. Zazwyczaj starala sie o wize z jakiegos innego panstwa niz okazywany wlasnie paszport – dla zmylenia pogoni.
. I faktycznie kilkakrotnie jej sie to udalo – jezdzila do Polski zawozac pieniadze z Funduszu Solzenicyna na zakup sprzetu drukarskiego etc.
Kiedys stawila sie w Konsulacie PRL w Londynie przedstawiajac „telegram od narzeczonego” w Polsce, ktory byl rzekomi w wypadku drogowym i dlatego Irenka musiala natychmiast do niego do Warszawy leciec. „Telegram od narzeczonego” podpisany byl imieniem Bob. Konsul, ktory mial ewnetualnie wydac wize wjazdowa zaplakanej, zdenerwowanej „Francuzce” okazal sie byc dosc slaby ze znajomioscia jezyka panstwa, w ktorym przebywal na placowce. Chcial za wszelka cene wyjasnic stopien pokrewienstwa rzeczonego Boba z kobieta, ktora stala przed nim i prosila o wize do Polski.
Zwrocil sie tedy do niej slowami Papuasa z Nowej Gwinei: Hu ju, hu Bob?
Irenka najpierw lekko zbaraniala, a potem musiala zaslonic twarz chusteczka i wybuchnac jeszcze wiekszym placzem , aby nie upasc na ziemie ze smiechu.
Wize jednak dostala.
W ub. r. odznaczono ja najwyzszym przyznawanym w Polsce orderem.
Hibernacyjne bakcyle fomy wydają się mieć dużą siłę rażenia. Może to okres przedświąteczny im sprzyja? 😯
Ja tam w każdym razie mam zamiar im się nie dać. 😀 Jak ktoś ma jakąś szczepionkę przeciwko hibernacji, to niech szybko na blog przyniesie. Zaszczepimy się i będziemy sobie na bakcyle bimbać.
każdy jest cichym sprzymierzeńcem hibernacji, nawet jeśli jeszcze tego o sobie nie wie
Zwracać się do damy per hu ju i to jeszcze przez samo h, to już rzeczywiście… 😯
Polskie placówki dyplomatyczne w pewnym okresie były istotnie znane z wyjątkowej młociarni, jaka się w nich gnieździła. Nie wiem, jak jest teraz, bo staram się kontakty z takimi placówkami ograniczyć do niezbędnego minimum. Ale sądząc po niedawnej, koniecznej rozmowie z panią konsul w jednym z krajów afrykańskich, zmiana nie była diametralna… 🙄
Helena mnie odhibernowała 😆 😆 😆
Historia Irenki i konsula przecudna. 😆
Bobiku, ja Ci znajde tego Sandela w innym formacie, bo wiem, ze to bedzie miod na Twoje szczeniacze serce. 🙂 Sprobuje w i-Tunes, jako podcast, bo jak jest z Radia Publicznego, to ma obowiazek byc za darmo.
A co do tej hibernacji, to powinnam zapytac sasiada przez plot, jak sobie z tym radzic, bo on zajmuje sie sleep research (zawiaduje laboratorium badawczym na Harvardzie). Moge nas wszystkich hurtowo zglosic na kroliki doswiadczalne. (Prywatnie, Mordechaju, to tata Zeusa.) 😉
To Zeus powinien sie nazywac Morfeuszem.
Znalem zreszta Kota Morfeusza. Byl rezydentem Hospicjum Sw. Krzysztofa pod Londynem, zalozonego i prowadzonego przez pielegniarke, Dame Cecily Saunders.
Pierwszym królikiem doświadczalnym ma zostać foma! To on jest najbardziej zahibernowany i od niego poszła epidemia! 😆
Ja na razie staram się wykazywać wrodzoną odporność na hibernację, póki jeszcze nie mam nabytej. 😎
No, słuchajcie, jakie to pocieszające! Moje kłopoty finansowe to mały pikuś w porównaniu do tych, jakie mają szejkowie arabscy 😆
http://www.polityka.pl/swiat/1501379,1,dlugi-dubaju.read
Tyle że jak jakiś taki prosty pies jak ja nie będzie miał z czego zapłacić bankowi kolejnej raty kredytu za dom, to go raczej z tego domu wyrzucą, niż spłaty na pół roku odroczą. 👿
Zawsze mi mówiły doświadczone psy: jak kraść, to tylko miliony, nie głupie 10 złotych. Teraz się okazuje, że do pożyczania też się to odnosi.
Żebym wpadł na to w porę, to sam bym tych milionów napożyczał, radośnie przehulał, a potem wierzycielom pokazał, gdzie się zgina. 🙄
A tak, to pozostaje tylko liczyć na spadek z Nigerii. 😥
Doswiadczone psy mialy racje, Bobiku. 🙂 U nas teraz krazy dowcip:
-Jak najlepiej okrasc bank?
-Byc jego dyrektorem.
dealerem, dyrektor aż tak wiele nie może
No ale dyrektor w koncu zgarnia najwieksza kase…
Słyszałam, że na zarazki hibernacji w Koszyczku pomaga zintensyfikowane machanie bobikowym ogonem – uciekają w popłochu 🙂 Niestety nie jestem pewna, jak to działa w przypadku kłopotów finansowych.
Nie pomaga. Ale zbliża się wieczór, więc zaczynam się budzić do życia. Takie życie sowy.
Co można zarzucić życiu sowy? Mnie się ono całkiem podoba. 🙂
Intensyfikacja machania ogonem też przebiega u mnie w sowim rytmie, więc niewykluczone, że z upływem godzin będzie coraz skuteczniejsza. 😉
Ale kłopoty finansowe, niestety, w ogóle się ogona nie boją! 👿
życie zahibernowanej sowy jeszcze nie zostało do końca zbadane i może wyglądać zupełnie inaczej
Można mnie uznać za zahibernowaną sowę. Ciekawostka dotycząca mojego behawioru – nie hibernuję całodobowo, odmarzam wieczorem i rozkręcam się około północy.
No, toż to nie jest żadna hibernacja, tylko kwintesencja sowiości.
Proszę mi tu pojęć nie mieszać! 😎
Oj, Bobiku, co się dzisiaj z Tobą dzieje? Zacząłeś jakąś kontrrewolucję w barze, tutaj postulujesz pojęciowy puryzm. Nie odbieraj mi przyjemnośc, skoro właśnie wstałam, to sobie zamieszam.
A mnie męczy jedna rzecz: Czy ranna sowa staje się automatycznie rannym ptaszkiem? Toż to byłoby dla niej podwójne cierpienie!
proszę mi tu nie mieszać w głowach! jak kto chętny do hibernowania, nawet na pół etatu, to powinien mieć stosowne warunki, zachęty i zrozumienie. ja potrzebę hibernacji rozumiem i wspieram
Akceptacja otoczenia też nie zawadzi, choć w zasadzie mam do niej podejście neutralne.
Problem rannej sowy przeraził mnie. Jak to rzeczywiście można ucierpieć w sidłach semantyki! 😥
Będę uważnie rozglądał się po okolicy, żebym sam w nie nie wpadł. Bo przecież wystarczy, że jakiś sąsiad od niechcenia sobie rzuci „hier liegt der Hund begraben”… 😯
Akceptacji dla hibernacji po odejściu od południa nie udziela się!
Książka skarg i wniosków znajduje się po długich poszukiwaniach, a jeszcze częściej mimo poszukiwań w ogóle się nie znajduje.
hibernacja jest stanem bezwonnym, bezsmakowym, niezmiennym lub umiarkowanie zmiennym w czasie; majstrowanie przy hibernacji w większości systemów prawnych uważane jest za karalne, a tam, gdzie nie jest jeszcze spenalizowane, mają miejsce stosowne działania (aktualnie zahibernowane)
Bezwonna i bezsmakowa? To stanowczo nic dla Bobika…
niechęć jest zrozumiała, ale dlaczego tak wojowniczo zarażać nią innych? 🙄
Bo Bobik dziś jest nastawiony fundamentalistycznie. Wszcząłby sobie pewnie jakąś rewolucję.
Aby ze śmiechu popuszczać w gacie
Do kabaretu pójdziesz – zapłacisz…
Gdy pocieszenia szukasz u księdza
Nie jemu, tobie zagraża nędza…
Kiedy na ploty do ludzi chadzasz
W wodę rozmowną gotówkę wsadzasz…
Chcesz dysponować kształconą główką
No nie ma zmiłuj, płacisz gotówką
Nie będzie chyba żadnym afrontem
Tu propozycja z blogowym kontem
Gospodarz dla nas głównie bloguje
No to wspomóżmy, nie bądźmy … tacy
Okażmy trochę szacunku pracy…
Bo jak Rudera nie będzie cała
Zamiast Bobika mieć będziem wała…
Ooo, jak już bankierzy blog odwiedzają, to jest podejrzenie, że tu można coś zarobić! 😆
I nawet wiem co. Na takim blogowym koncie zarobiłyby głównie banki. Opłaty za przekazy byłyby znacznie wyższe od wpłat. 😀
Rewolucja? Czemu nie. Na drodze ewolucji osiągnąłem już wszystko, co było do osiągnięcia i gdybym kroczył nią dalej groziłoby mi zastanie szympansem, czy, nie daj Boże, człowiekiem.
A drobna popołudniowa rewolucyjka znakomicie humor poprawia i apetyt. 😀
Skoro tak zachwalasz, to może też się skuszę. O ile nie będę musiała wstawać z sofy, ale to chyba nie będzie konieczne. W końcu każda rewolucja musi mieć swoje zaplecze intelektualne 😉
No, dobrze, Teraz niespodzianka.
Pamietacie jak w pierwszych dniach po Inauguracji nowego prezydenta USA tlumaczylismy wspolnym wysilkiem wiersz Elizabeth Alexander napisany na te okazje? I jakas mielismy frajde?
Nie wiem czy o tym wspominalam, zaraz po skonczeniu wspolnej pracy napisalam list do Poetki i wyslalamdo jej Wydawcy. List ten nadany zostal 25 styczniam czyli piec dni po Inaguracji. I napisalam tak:
Dear Professor Alexander,
Here is a story of how your inaugural poem Praise Song for the Day was translated into Polish by a group of people (and occasional animals) from all over the world and about their joyious encounter in words.
It all started on the day of the new American President’s inauguration shortly after the swearing in ceremony, but before the day ended, when we staretd commenting on the event on a Polish blog. Some of us wrote that we liked your poem and your delivery of it, and one verse that particularly stroke home was that about encountering each other in words. The next morning someone found the poem on the internet and although the text was obviously written down with no regard tor metrum, we copied it and… liked it even more on the second reading.
And then someone suggested we should try to translate it. Together. (hete it is: https://www.blog-bobika.eu/?p=132#comment-10721 )
But wait for it. First, about this blog. (www.blog-bobika.eu)
The Host of the blog is actually a dog by the name of Bobik. And Bobik is a poet living in Germany. Many of his (or her) entries consist of his (or her? ) own poems – erudite and witty, genteel or bawdy, philosophical or utterly mad. And being a dog’s blog, it attracts all sorts of animals – cats and other dogs, rabbits and skylarks, even bats. And of course humans living in Poland and Germany, Canada and the USA, Britain and other places.
Suddenly the suggestion that we all should try to translate it met with – well, at first rather cautious enthusiasm and then more and more people could not resist the temptation. Even those who declared at the beginning that their English is not good enough for the task.
First we translated the poem verbatim, placing on the blog several versions of this linguistic translation, which was not at all as easy as it appeared. We immediately encountered problems: „A teacher” – is it he or she? Nauczyciel or nauczycielka? „No need to preempt grievance” – what exactly did she mean by this? Even „stitching up a hem” caused question marks: a skirt hem or a trouser leg hem? And this catalog of instruments: wooden spoons, cello, bombox , voice – all at the same time, or different people make music separately – with spoons on an oil drum, on cello, by playing radio, or singing . And what on earth is boombox in Polish (actually it’s „boomboks”) .
The next day someone placed a link from the NYTimes and this time the poem was published in a way, which made it clear what it shoild look like in a written form, its rythm and melody apparent.
By this this time there were already over 500 posts under the entry (which started on a completly unrelated topic) and we asked Bobik to start a new one, because this entry was clearly overloaded ( https://www.blog-bobika.eu/?p=133 )
Then back to translation and to attempts to preserve the metre of the original. Someone suggested even that we should translate it in a proper alexandrine verse…
We toiled and pondered, we suggested this and that, we agonised whether „pen” could be substituted for „pencil”, since rythm could be preserved better with „pen” in Polish, and for the same reason could we say „path” instead of „dirt road” (we preserved a „dirt road” in the end) , could „walking forward” be translated as „marching” (no, we did not, everyone was against marching -too reminiscent of the „socialist realism” literature from the by gone era of communist verses ).
Well over 400 posts later we finally arrived at the ultimate translation of your poem – not exactly in alexandrine verse but comfortable and naturally sounding 14-syllable (with occasional 12-syllable) metre.
This is what it looks like in Polish:
Piesń ku chwale dnia
Co dzień jesteśmy zajęci własnymi sprawami,
mijamy się w przelocie, patrząc na siebie lub nie,
gotowi się odezwać albo już mówiący.
Dokoła nas jest hałas. Wszystko wokół
to hałas, chaszcze, ciernie i zgiełk, każdy
z naszych przodków obecny na naszych językach.
Ktoś ślęczy nad obrąbkiem, ktoś ceruje
dziurę w mundurze, zakłada łatę na oponę,
naprawia, co wymaga naprawienia.
Ktoś gdzieś próbuje wygrywać melodię,
parą drewnianych łyżek o beczkę, o blachę,
słychać wiolę i bumboks, organki i głos.
Kobieta z synem czeka na autobus.
Farmer bacznie przygląda się zmianom na niebie.
Nauczycielka mówi: „Weźcie pióra. Piszcie.”
Spotykamy się w słowach. Różnych słowach,
kolczastych, gładkich, szeptanych, głoszonych;
słowach do namyślenia, przemyślenia.
Przecinamy polne drogi i autostrady,
te znaki woli kogoś, po nim jeszcze kogoś,
kto rzekł: „chcę sprawdzić, co jest tam, po drugiej stronie,
wiem, że idąc tą drogą znajdę coś lepszego.”
Jest w nas potrzeba miejsca, które jest bezpieczne.
Wybieramy to, które jeszcze niewidoczne.
Powiedz prosto: dla tego dnia umarło wielu.
Opiewaj imiona zmarłych, co nas tu przywiedli,
tych, którzy kładli tory, budowali mosty,
zbierali z cudzych pól bawełnę i sałatę,
wznieśli cegła po cegle połyskliwe gmachy,
żeby sprzątać je potem i pracować w ich wnętrzach.
Chwal pieśnią te zmagania, chwal pieśnią ten dzień.
Chwal pieśnią każdy ręcznie napisany znak,
stroskane rachowanie przy kuchennych stołach.
Jedni żyją miłując bliźnich jak siebie samego.
Inni po pierwsze nie szkodząc, nie biorąc więcej niż trzeba.
A co, jeśli największym ze wszystkich słów jest miłość?
Miłość ponad małżeństwem, rodziną, narodem.
Miłość, co rzuca szerszy i szerszy krąg światła.
Miłość, co nie wyklucza, nie boi się skargi.
Dzisiaj, w tym ostrym blasku, w zimowym powietrzu,
wszystko możemy zrobić, każde zdanie zacząć.
Na krawędzi, na brzegu, na progu,
chwalmy pieśnią idących w stronę tego światła.
Możesz śledzić komentarze do tego wpisu, korzystając
It is a beautiful and poignant poem. It was a joyous ecxercise trying to make it our own. Thank you for this.
Helena XYZ
PO wyslaniu tego listu zapadla cisza, ktora po cichu tricghesny sie z Bobikiem martwily…
Az tu nagle…
Cdn.
Dear Professor Alexander,
Here is a story of how your inaugural poem Praise Song for the Day was translated into Polish by a group of people (and occasional animals) from all over the world and about their joyious encounter in words.
It all started on the day of the new American President’s inauguration shortly after the swearing in ceremony, but befire the day ended, when we staretd commenting on the event on a Polish blog. Some of us wrote that we liked your poem and your delivery of it, and one verse that particularly stroke home was that about encountering each other in words. The next morning someone found the poem on the internet and although the text was obviously written down with no regard tor metrum, we copied it and… liked it even more on the second reading.
And then someone suggested we should try to translate it. Together. (hete it is: https://www.blog-bobika.eu/?p=132#comment-10721 )
But wait for it. First, about this blog. (www.blog-bobika.eu)
The Host of the blog is actually a dog by the name of Bobik. And Bobik is a poet living in Germany. Many of his (or her) entries consist of his (or her? ) own poems – erudite and witty, genteel or bawdy, philosophical or utterly mad. And being a dog’s blog, it attracts all sorts of animals – cats and other dogs, rabbits and skylarks, even bats. And of course humans living in Poland and Germany, Canada and the USA, Britain and other places.
Suddenly the suggestion that we all should try to translate it met with – well, at first rather cautious enthusiasm and then more and more people could not resist the temptation. Even those who declared at the beginning that their English is not good enough for the task.
First we translated the poem verbatim, placing on the blog several versions of this linguistic translation, which was not at all as easy as it appeared. We immediately encountered problems: „A teacher” – is it he or she? Nauczyciel or nauczycielka? „No need to preempt grievanse” – what exactly did she mean by this? Even „stitching up a hem” caused question marks: a skirt hem or a trouser leg hem? And this catalog of instruments: wooden spoons, cello, bombox , voice – all at the same time, or different people make music separately – with spoons on an oil drum, on cello, by playing radio, or singing . And what on earth is boombox in Polish (actually it’s „boombox”) .
The next day someone placed a link from the NYTimes and this time the poem was published in a way, which made it clear what it shoild look like in a written form, its rythm and melody apparent.
By this this time there were already over 500 posts under the entry (which started on a completly unrelated topic) and we asked Bobik to start a new one, because this entry was clearly overloaded ( https://www.blog-bobika.eu/?p=133 )
Then back to translation and to attempts to preserve the metre of the original. Someone suggested even that we should translate it in a proper alexandrine verse…
We toiled and pondered, we suggested this and that, we agonised whether „pen” could be substituted for „pencil”, since rythm could be preserved better with „pen” in Polish, and for the same reason could we say „path” instead of „dirt road” (we preserved a „dirt road” in the end) , could „walking forward” be translated as „marching” (no, we did not, everyone was against marching -too reminiscent of the „socialist realism” literature from the by gone era of communist verses ).
Well over 400 posts later we finally arrived at the ultimate translation of your poem – not exactly in alexandrine verse but comfortable and naturally sounding 14-syllable (with occasional 12-syllable) metre.
This is what it looks like in Polish:
Piesń ku chwale dnia
Co dzień jesteśmy zajęci własnymi sprawami,
mijamy się w przelocie, patrząc na siebie lub nie,
gotowi się odezwać albo już mówiący.
Dokoła nas jest hałas. Wszystko wokół
to hałas, chaszcze, ciernie i zgiełk, każdy
z naszych przodków obecny na naszych językach.
Ktoś ślęczy nad obrąbkiem, ktoś ceruje
dziurę w mundurze, zakłada łatę na oponę,
naprawia, co wymaga naprawienia.
Ktoś gdzieś próbuje wygrywać melodię,
parą drewnianych łyżek o beczkę, o blachę,
słychać wiolę i bumboks, organki i głos.
Kobieta z synem czeka na autobus.
Farmer bacznie przygląda się zmianom na niebie.
Nauczycielka mówi: „Weźcie pióra. Piszcie.”
Spotykamy się w słowach. Różnych słowach,
kolczastych, gładkich, szeptanych, głoszonych;
słowach do namyślenia, przemyślenia.
Przecinamy polne drogi i autostrady,
te znaki woli kogoś, po nim jeszcze kogoś,
kto rzekł: „chcę sprawdzić, co jest tam, po drugiej stronie,
wiem, że idąc tą drogą znajdę coś lepszego.”
Jest w nas potrzeba miejsca, które jest bezpieczne.
Wybieramy to, które jeszcze niewidoczne.
Powiedz prosto: dla tego dnia umarło wielu.
Opiewaj imiona zmarłych, co nas tu przywiedli,
tych, którzy kładli tory, budowali mosty,
zbierali z cudzych pól bawełnę i sałatę,
wznieśli cegła po cegle połyskliwe gmachy,
żeby sprzątać je potem i pracować w ich wnętrzach.
Chwal pieśnią te zmagania, chwal pieśnią ten dzień.
Chwal pieśnią każdy ręcznie napisany znak,
stroskane rachowanie przy kuchennych stołach.
Jedni żyją miłując bliźnich jak siebie samego.
Inni po pierwsze nie szkodząc, nie biorąc więcej niż trzeba.
A co, jeśli największym ze wszystkich słów jest miłość?
Miłość ponad małżeństwem, rodziną, narodem.
Miłość, co rzuca szerszy i szerszy krąg światła.
Miłość, co nie wyklucza, nie boi się skargi.
Dzisiaj, w tym ostrym blasku, w zimowym powietrzu,
wszystko możemy zrobić, każde zdanie zacząć.
Na krawędzi, na brzegu, na progu,
chwalmy pieśnią idących w stronę tego światła.
Możesz śledzić komentarze do tego wpisu, korzystając
It is a beautiful and poignant poem. It was a joyous ecxercise trying to make it our own. Thank you for this.
Helena
Bywały jakieś rewolucje kanapowe, to czemu nie ma być sofistycznych?
Powiedziałbym nawet, że ta odmiana rewolucji jest very sophisticated. 🙂
No, dobrze, Teraz niespodzianka.
Pamietacie jak w pierwszych dniach po Inauguracji nowego prezydenta USA tlumaczylismy wspolnym wysilkiem wiersz Elizabeth Alexander napisany na te okazje? I jakas mielismy frajde?
Nie wiem czy o tym wspominalam, zaraz po skonczeniu wspolnej pracy napisalam list do Poetki i wyslalam do jej Wydawcy.
List zostal wyslany 25 stycznia.
Zapadla cisza.
Trochesmy sie z Bobikiem martwili tym, zastanawiajac sie, dlaczego zostal zignorowany i ze jest to takie bardzo nieamerykanskie… 🙁
Az tu nagle…
CDN
.. az tu nagle znajduje dzis w skrzynce list taki:
Hello Ms. XYZ,
My name is Elisabeth Houston, and I am Elizabeth Alexander’s assistant. I’d like to thank you for the letter you sent last spring, and also wanted to request your address. Would you please send it along, as Professor Alexander would like to send you a small token of appreciation?
Thanks so much.
All best,
Elisabeth
Bobiku, pierwsza czesc mojego wpisu utknela w poczekalni
W ogóle trochę się pokręciło, bo w poczekalni utkwiła pierwsza część, ale w niej już była i ta druga. Trochę to wyczyściłem, ale przyznaję, że uprawiając przy tym pewną samowolkę w skracaniu i dopasowywaniu. 😳
Tak że teraz czekam na akceptację dopasowania. 😉
Przysyłanie appreciation jest jak najbardziej słuszną inicjatywą. Mam tylko nadzieję, że Helena nie zapomniała zawiadomić Pani Profesor w jakiej formie powinno być appreciation dla Mordechaja i dla mnie. 😎 Żeby to przypadkiem nie skończyło się na words, words, words… 🙄
zimno
ciemno
jestem zmeczony i malo chetny na brykanko 🙁
czasy nastaly u bobika tak dziwne,ze nawet Helena rymuje 😆
Ryś też zarażony hibernacją? 🙁
Było się szczepić w porę… 🙄
tez czasamy zastanawiam sie nad klasowoscia demokratycznych
spoleczenstw i………..
w „moim” S-Bahn o 6 rano czytany jest „bild”, „bz” (berlinska
wersja bild )
w „corki” S-Bahn ” o 8 rano „taz” „tagesspiegel” „süddeutsche”
czy to jest dowod na klasowosc?
mysle ze tak-studenci moga dluzej spac 🙄
mialem Bobiku „urlop zabkowy” 😳
w pracy duzo pracy
ludzie kupuja co i jak leci,nawet ksiazki 😀
najwiecej tych Stephanie Meyer (kazda)
Don Brown
Herta Müller ❗
i co znane tylko tutaj Manfred Lütz „Irre……..”
do czytania po polsku polecam Wam bardzo dobra ksiazke
Gustawo Nielsen „Auschwitz” (muchaniesiada.com)
bardzo brutalna, niesamowicie shizolska i wymagajaca uwagi przy czytaniu, o dyktaturze
cytat:”Elegancko ubrani ludzie usmiechali sie do niego.Berto
poczul sie dobrze.Mowili mu:”Nie przejmuj sie,my tez mamy straszne tajemnice i jedziemy razem stloczeni w jednym wagonie. I zakladamy porzadne ubrania, i jestesmy wrazliwymi sasiadami (…).Zostawmy pamiec w domu .schowana w szafie,przyschnieta do plamy krwi pod wanna, tej plamy, ktorej nigdy nie udalo sie nam usunac”.
Rysiu, a z nowości niemieckich, co byś polecił? Coś w miarę smacznego w lekturze, zręcznego językowo i z poczuciem humoru, a i niemiałkiego w treści?
Przepraszam, że tak nękam po godzinach pracy, ale rekomendacje od wtajemniczonych, a nie tylko z działów krytyki literackiej, są dla mnie bardzo cenne 🙂
żadnych szczepień!!!
niech żyje hibernacja, to najlepszy stan na tę porę roku, hiernacji, jak niepodległości ….
popieram absolutnie sen, znaczy się, hibernację
Precz z hibernacją! Niech żyje rewolucja/kontrrewolucja (zależnie od punktu widzenia)!
Niech żyje wysiłek ludu wstającego!
Niech żyje otwieranie z trudem oczu, niechętne odziewanie się i stawienie czoła plikowi rachunków wyciągniętemu ze skrzynki!
Rysiu, mnie też możesz coś polecić, ale najlepiej takiego, co jest albo wkrótce będzie w naszej miejskiej bibliotece. To mi najtaniej wychodzi. 😀
Precz z rewolucja, niech żyje sen
Żona mojego znajomego, który żadnej mijanej księgarni nie przepuści (czyniąc tym samym uszczerbek na domowym budżecie) mawia zawsze z lekką nutką goryczy w głosie, że miejsce książek jest w bibliotece 😆
Święte słowa! Ja nawet w pewnym momencie tak byłem do nich przekonany, że zacząłem omijać księgarnie i korzystać głównie z bibliotek. W końcu i tak jest w nich więcej książek, niż ktokolwiek w życiu zdoła przeczytać. 😀
Dzięki temu zostało mi więcej środków finansowych na inne nałogi. 🙂
Precz ze snem! Cała władza w ręce wstawaczy!
OK, Bobiku, prześlij mi mailem Twój numer telefonu, a powtórzę Ci to jutro punktualnie o 5:30 🙂
a nie śpijcie, nie śpijcie, zobaczycie, że i tak na kołdry wierzchu
kołdry na wierzchu miało być, ale mi się onirycznie poprzestawiało…
Jotko, mam bardzo wielu świadków na to, że takiej pory jak 5.30 w ogóle nie ma. 🙂
Poza tym było wyraźnie powiedziane, że nasza rewolucja jest w imię wstawania koło południa. 😀
Bo wcześniej to nie jest żadne wstawanie, tylko izba tortur!
A na kołdry wierzchu to zwykle jestem ja. Na to też mam dwójkę świadków. 🙂
O tej porze moja miłość do kołdry już nie jest tak gwałtowna. Teraz to bardziej jakieś rozrywki.
W Krakowie jest ulica Rozrywki. 🙂 Ale o tej porze mało rozrywkowa. Nie polecam. 😉
A w kiosku za rogiem Rewia Rozrywki z krzyżówkami panoramicznymi. Ale to już zupełnie nie o to chodzi. Zresztą i tak zamknięte.
Krzyżówki mogą być jak najbardziej dobrą rozrywką. Widziałem niedawno jak znajomy beagle krzyżował się z pudlicą i wyglądało na to, że obydwoje mieli z tego dość dużo szpasu. 😉
A co ich właściciele na ten radosny widok? 😉
Mnie jutro przyda sie budzenie o 5:30, gdyz o siodmej mam wyjsc z domu i udac sie dwoma autobusami w kierunku na Kingston i dalej, aby sie stawic o 8:30 w domu mego zeszloroznego podopiecznego- psa Toby’ego – westhiglandzoego terriera. Kot Muffin niestety przeniosl sie od zeszlego roku na lono Abrahama. 🙁 🙁 🙁
Tobiaszek jest uroczy, ale not to be trusted bez smyczy, zwlaszcza jak idziemy do pobliskiego parku Richmondzkiego, gdzie pasa sie stada jeleni i saren.
Byli bardzo zajęci rozwiązywaniem krzyżówek i nawet nie zauważyli, kiedy psowie wymknęli się porozwiązywać swoje. 😉
To było do Vesper, a do Heleny jest co innego – mogłabyś zajrzeć do poczty?
W swoim bogatym zyciu dostaje liczne oferty biznesowe, ale jak dotad nie zdarzylo mi sie otrzymac oferty biznesowo rasistowskiej. Az do teraz. Zalaczam wybrane fragmenty:
Dear Sir Kot Mordechaj.
It is my sincere pleasure at this moment to exhibit my total trust bestowed on you in accordance to my Proposed partnership relationship with you of which I am fully convinced that you will really welcome my partnership with you in this transaction Being very sceptically about dealing with Africans in such transaction, Ranging from the height of fraudulent activities encompassing the African communities. Now it is my Godly nursed intention to prove myself to you that I am very much different from others which you must have come across.
Dalej nastepuje absolutnie tajna propozycja latwego zarobienia 19 milionow amerykanskich dolarow, personalna ankieta do wypelnienia i zakonczenie listu::
Finally, you have to keep this Proposal confidential and secret from your Relations, Partners and Colleagues for our success in this Transaction as the basis of this Business is Secrecy. I promise you that I would protect your Personal Interest as this Business is 100% risk-free.Therefore, I want you to express your interest to engage in this Business with me.
My regards to you and the family,
Mr Abdoul Ldirssa.
Postanowilem w tej sytuacji nie wtajemniczac Starej w ten biznes, bo jak ja znam, to natychmiast polozy lape na moich 19 milionach i pojdzie wydawac je na buty i kaszmirowe sweterki. Nie ma glupich. 😈
Tak, koty są strasznie skryte. To też bardzo rasistowskie stwierdzenie, n’est-ce pas?
No nie, rasistowskie to by było „koty syjamskie” albo „koty perskie są bardzo skryte”. 🙂 Tak to jest tylko dyskryminujące pewną grupę.
No tak, w sumie sama też się na tym złapałam, ale postanowiłam zignorować 😉 Na szczęście Bobik czuwa 😉
Tak, tak, kundle na rasizm są bardzo wyczulone. 😀
To prawda. Kiedyś chciałam poetycko urasowić jednego takiego kundla (Bobik mu było), to sie okazało, że ze swojego kundlego statusu uczynił narzędzie samookreślenia.
Bobiku, jak Ci polek potrzeba, albo chcialbys polecic nowe wzory regalow Twojej bibliotece, to prosze tutaj masz do wyboru. Niestety wiekszosc z nich jest nieco za minimalistyczna na moje potrzeby. 😉
http://www.huffingtonpost.com/2009/12/15/11-of-the-coolest-bookcas_n_391684.html?slidenumber=qEWwy4jswXQ%3D
Mordechaju, obawiam sie, ze my podpadamy pod kategorie jesli nie Relations (od razu mi sie przypomina Krolik w Puchatku), to Partners and Colleagues, wiec chyba z tymi 19 milionami mozesz sie pozegnac. Ale pewnie jutro w skrzynce znajdziesz nastepna propozycje, wiec nie trac nadziei…
Infinity to też za mało? 🙂