Lokomotywa licheńska

Stoi w Licheniu lokomotywa,
jeśli dzień płodny, to poużywa,
sił jej nie zbywa.
Stoi i czeka i drga do taktu,
do małżeńskiego spiesząc się aktu.
Buch – jak stojąco!
Uch – jak stojąco!
Puff – jak stojąco!
Uff – jak stojąco!
Już ledwo sapie, już ledwo zipie,
ale małżonka wciąż węgiel sypie.

Obok doczepion jest kalendarzyk
(ciężki, bo wiele w doktrynie waży)
i pełno nauk, światłych i słusznych,
co w małżowinach zostaną usznych
i w sercach ludu, który tym słynie,
że w erotyki trudnej dziedzinie
nie słucha żadnych zbawienia wrogów,
medyków albo seksuologów,
diabła z organów swoich wypędza
i doświadczenie poważa księdza.

I pełno w dali grzechów znajomych –
tutaj pigułka, a tu kondomy,
plemnikobójcza maść i spirala,
która morale strasznie rozwala,
tu kamasutra, o, jaka brzydka!
nawet nie spojrzy na nią kobitka,
ówdzie wygląda sprośnie z kącika
myśl, że bezdzietnie można się bzykać,
a wszystkich grzechów jest ze czterdzieści –
to się po prostu w pale nie mieści!

Lecz choćby przyszło tysiąc przeklętych
i każdy nowe miał argumenty,
i każdy coś tam świecko pitolił,
to nie ulegnie temu katolik!

Nagle – gwizd!
Nagle – świst!
Para – buch!
W łóżku – ruch!

Najpierw
powoli
jak żółw
ociężale
Ruszyła
maszyna
do dzieła
ospale.
Szarpnęła wagony, choć coś ją blokuje
(to pewnie małżonka myślami hamuje),
już biegu przyspiesza, frykcyjnie się miota,
wszak wie – prokreacja to dobra robota.

A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Choć w szale płodności miał odpaść by chwost,
przez góry, przez dziury, przez tunel, przez las,
jajową komórkę by dopaść na czas,
Do taktu turkoce i puka, bo sztuka to:
tak to to zapłodnić, tak to to, tak to to,
by nie był to zdrożny onanizm małżeński,
a wyścig plemników, skuteczny, zwycięski.
I gładko, bez skargi już toczy się w dal,
bo w celu nabożnym się zmęczyć nie żal.

A skądże to, jakże to, po co ten szał?
Czy ktoś tak po prostu zabawić się chciał?
Nie, żądza potomstwa sprawiła ten ruch,
co ciężkim wysiłkiem dla osób jest dwóch.
I gnają, i pchają i tak to się toczy,
bo Licheń nauki swe do głów im tłoczy.
I nie śmiej przypadkiem zapytać, niecnoto:
po co to, po co to, po co to, po co to…?