Raz na ludowo

Stoł gdzieś Jezusicek w maliny wpuscony,
to przysed pan Cesiu – bez śwagra, bez zony,
zabrał go pod pachę jak samotną świckę
i posed w dal sinom z panem Jezusickiem.

Cyj ten Jezusicek, nie dojdom ni sędzie,
ale by dochodzić, syćkich bedzie swędzieć,
tak się zamotało, tak się pogubiło…
Jedno pewne – ktoś tu musi dostać w ryło.

No to bijta, chłopy, a pyska nie scędźta,
bić przecie lubita, nie najnowso chęć ta,
w imie Jezusicka niepytanej świty,
niek łoberwie kozdy heretyk niemyty.

Ino ze kozdego bić trudnawo cosik,
a i logistycny problem to przynosi,
to se ułatwita, jak wieść gminna niesie
i sie rozprawita ino z panem Cesiem.

Pan Cesio nie Doda, ni mo adwokata,
milionów tyz ni mo – no to wy go mata.
I z tej cołej durnej komedii pomyłek,
pewnikiem łon jeden mocno weźnie w tyłek.

Widzis, Jezusicku, do cegoś uzyty,
gdybyś zył, byś pewnie rzekł, ze to som scyty,
ale ześ niezywy, tylkoś jest łozdoba,
to cie kozdy miota, jak mu sie podoba,
hej!