Radziszewska

Pani minister od równości,
przecudna krasawica,
musiała bez ustanku gościć,
przecinać i zaszczycać.

Spod zwinnych palców jej ustawy
spływały równym rzędem,
równała w dół dla dobra sprawy,
nie mówiąc „wyżej siędę”.

Jak równy z równym gawędziła
w gospodyń wiejskich kołach,
walczyła, chociaż wrogów siła,
o równość dla Kościoła

Duch wielki – większy niźli ciało –
nadobnej tej kobiety
sprawił, że zamieść się udało
pod dywan parytety.

Żadne unijne, prawne ściemy
nie śmiały jej podskoczyć,
„pan jesteś pedał, my to wiemy”,
rąbała prosto w oczy.

Czemuż nie sprawić jej siurpryzy,
wytchnienia nie dać, pytam?
Wszak zasuwała niczym Syzyf,
lub inny jakiś tytan.

Zawsze na czele, wciąż przy sterze…
Błagajmy więc, rodacy:
dajże odpocząć jej, premierze,
bo padnie nam z tej pracy!