O młodych bykach

„Ach w Madrycie, ach, w Madrycie,
tam dopiero bycze życie“ –
powiedziały z PiS-u byki,
po czym, zamiast wsiąść do bryki,
wzięły na wydatki siana
i wskoczyły do Ryana.
Gdy dotarły, oczywiście,
podpisały się na liście
i dalejże w miasto brykać,
bo radocha to dla byka.
Nabrykawszy się co nieco,
do Warszawy szybko lecą,
by – już taka bycza dola –
do Prezesa przypaść kolan.

W samolocie same stresy,
czepiają się stewardessy,
zamiast spojrzeć w drugą stronę,
mają wąty do małżonek,
a to przecież piwko małe,
żeby własną mieć gorzałę –
wręcz wypada żonie byka
ją nalewać spod stolika.
Pan kapitan też niełaskaw,
mordę wydarł, miast pogłaskać,
jednym słowem, ta załoga
była wobec byczków wroga,
zachowała się stronniczo
i z niej biła antybyczość.

Zaraz chciała bycza paka
do Prezesa się wypłakać,
ale zamiar spełzł na niczym,
Prezes też był antybyczy,
do całusków nie dał dłoni,
nawet nie chciał się odkłonić,
nie pocieszał, nie przytulał,
nie zaprosił na red bulla,
tylko całą byczą hordę
wylał wprost na zbitą mordę.

Tak fortuna się wymyka,
gdy sporego walniesz byka
i niech będzie to nauką,
niech do głowy sobie wtłuką
wszystkie byczki, z każdej strony,
że pilnować trzeba żony,
a po pierwsze, rzecz nienowa,
trzeba umieć opanować
na publiczną kasę chcicę.
Od tej kasy – precz racice.